Co ja zrobiłem...

Zamaskowani ludzie wyszli z lasu i zaczęli kierować się w stronę Hogwartu. Dostali jasną misję, mieli przyprowadzić chłopaka do ich Pana pod groźbą śmierci. Żaden z nich nie chciał umrzeć więc skupili się na misji. Jedna z zamaskowanych postaci usłyszała szmer zza jednym drzewem.
- Jak oni się tu dostali?! -
- Skąd mam wiedzieć?! - 
- Musimy stąd iść! Nie mogą nas tutaj znaleźć! Przecież im chodzi o ciebie! -
- Wyobraź sobie że się tego domyśliłem Malfoy. Niestety panika nic tu nie da. Musimy poczekać aż przejdą i wtedy wrócimy do zamku. -
- Nie sądzę chłopcze. Idziesz ze mną po dobroci lub cię zmuszę. -
Zaskoczeni chłopcy odwrócili się w stronę nieznanego im głosu.
- Chyba sobie żartujesz jeśli myślisz że pójdę z tobą do jakiegoś faceta którego nie znam! -
- Jak śmiesz! Nikt nie może obrażać naszego Pana! -
- Co?! Chyba sobie żartujesz! Czego chce ode mnie twój pan?! Nie pójdę do niego z własnej woli tylko po to żeby umrzeć! -
- Uspokój się gówniarzu! Nie zamierzam znosić twoich humorków tylko dlatego że jesteś w ciąży! -
Harry popatrzył zaskoczony na postać.
- Skąd o tym wiesz?! -
- Myślisz że czemu nasz pan ciebie chce Potter? Masz w sobie jego dziecko. -
Chłopak upadł na ziemię, i zaczął się trząść.
- Harry?! Co ci się dzieje! Harry błagam odezwij się! Dlaczego się tym aż tak przyjmujesz?! -
Jednak chłopak tylko siedział na ziemi i szeptał. 
- Jak ja mogłem tego nie zauważyć... Jak ja mogłem tego nie zauważyć?!-
- O co chodzi? -
- Draco, chłopak z którym się przespałem miał na imię Marvolo.  -
- I co z tego?! To chyba nie jest rzadkie imię. -
- Draco... Ojcem mojego dziecka jest Lord Voldemort. W drugiej klasie pokazał mi znaczenie swojego przydomka. -
- To... to niemożliwe! -
- Tak Potter... nareszcie zrozumiałeś. Czarny Pan chce cię mieć przy sobie. Chcę mieć pewność że nie ukryjesz przed nim jego potomka. -
- Nigdy go nie zobaczy! Jeśli umrę, moje dziecko umrze ze mną! -
Chłopak szybko wyjął swoją różdżkę i rzucił na siebie klątwę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top