Rozdział Siedemnasty

Minął kolejny tydzień. Gerard wyglądał na coraz bardziej przybitego gdy widział mnie u boku Ryana. Nie afiszowaliśmy się jakoś szczególnie. Nie robiliśmy z naszego związku wielkiego halo. Szczególnie kiedy niedaleko nas był Gee. Codziennie rano chodziłem do szkoły z Ryanem. Niektórzy rzucali obraźliwe hasła, ale ani Ryan ani ja się tym nie przejmowaliśmy. Cieszyliśmy się sobą. Czy byliśmy w sobie zakochani? Nie. Raczej nie. Było to po prostu mocne zauroczenie i spełnianie nawzajem swoich potrzeb. Nie mówię tu o potrzebach seksualnych, ale nikt nie chce czuć się sam, w żadnym stopniu, a my zapełnialiśmy swoje pustki za równo jako przyjaciele jak i jako kochankowie. Nie byliśmy tylko po to żeby się całować, przytulać czy obściskiwać, ale mogliśmy się też sobie ze wszystkiego zwierzać. W ten sposób wiedziałem, że on dalej kocha Brendona, a on wiedział że ja kocham Gerarda. 

   Przerwa. Umówiłem się z Ryanem przy automacie. Nie mogłem czekać długo, bo wywalali wszystkich na dwór. Przekonywałem jednak nauczycieli żeby dali mi trochę czasu. Oczywiście, nie dali. Stałem więc przed szkołą i czekałem na chłopaka. Nagle z budynku wyszedł dość zadowolony Brendon, a chwilę po nim Ryan. Też był dość zadowolony, jednak gdy mnie zobaczył połowa jego szczęścia zmieniła się w zakłopotanie. Stanął przede mną i spuścił wzrok.

- Ryro... o co chodzi? - zapytałem i położyłem dłonie na jego ramionach

- Bo... - zaczął - chodź za szkołę - dodał niepewnie i zaczął ciągnąć mnie w wybranym przez siebie kierunku.

Stanąłem przy ścianie szkoły i oparłem się o nią plecami. Patrzyłem na chłopaka wyczekująco. On jednak nie wiedział od czego zacząć. Stał przede mną i kopał butem w ziemi i zasypywał dołki które wykopywał. I tak w kółko. Robiło się to powoli irytujące, więc odchrząknąłem przypominając mu o sobie. Westchnął i spojrzał na mnie.

- Bo... gadałem z Brendonem... - powiedział cicho

- No i...? - zapytałem 

- I... on mi wyjaśnił tamtą akcję w łazience, przeprosił... powiedział, że mu bardzo na mnie zależy i, że... 

- I że chce z tobą być - dokończyłem za niego z lekkim entuzjazmem w głosie - jak to się stało? - zapytałem zaciekawiony

- No... powiedział, że mnie kocha. Że nie był wtedy sobą. Wziął coś z kolegami i nie panował nad sobą. Nie chciał zrobić mi krzywdy, po prostu natłok tego wszystkiego tak na niego wpłynął i... zrobił to co zrobił.

- A... to pobicie? - spytałem wspominając sytuację od której Ryan i ja staliśmy się parą

- Właśnie... powiedział, że to nie on - urwał - mówił, że on by nic takiego nie zrobił, tym bardziej że nic do ciebie nie ma, a to że jest trochę zazdrosny to inna sprawa. Nie wiem ile w tym prawy ale, wierzę mu Frank.

Zamyśliłem się. Może to fakt. Może to nie był Brendon, ale jak nie on.. to kto...

- Więc...  - zaczął Ryan

- Co Ryro?

- Czy ja i Brendon... - nie dokończył. Jakby się bał. Jednak wiedziałem o co mu chodzi. Dobrze to wiedziałem.

- Tak Ry. Ty i Brendon będziecie super parą - odpowiedziałem z entuzjazmem 

- Nie masz nic przeci... - zaczął

- Nie! - przerwałem mu - chcę twojego szczęścia, a wiem że go kochasz. Chcę żebyś z nim był Ryan!

Chłopak nic nie odpowiedział tylko mocno mnie przytulił, co odwzajemniłem. Wyszeptał ciche 'dziękuję' i poszliśmy znów na dziedziniec.  Chłopak podszedł do Brendona, a ja obserwowałem całe zajście z nie dużej odległości. Jednak była ona duża na tyle, że nie słyszałem o czym mówią. Ryan powiedział coś Brendonowi, a ten w odpowiedzi pocałował go. Następnie spojrzał na mnie i bezgłośnie powiedział ' dziękuję ', na co się uśmiechnąłem. Byli szczęśliwi. Ryan w końcu był z kimś kogo serio kochał, i z kimś kto - mam nadzieję -  kochał jego. Stałem tam i obserwowałem jak prowadzą ożywioną rozmowę, kiedy nagle ktoś chwycił mnie za ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem Gerarda. Spojrzałem na niego pytająco, a on tylko się uśmiechnął.

- No co? - zapytałem poirytowany

- Już nie jesteś z Ryanem? - zapytał dziwnie uradowany

- Nie. - potwierdziłem - coś jeszcze? - zapytałem unosząc brwi

- No wiesz... - zaczął chłopak przysuwając się do mnie

- GG! - kurwa, znowu ona - GG, chodź! - krzyknęła do Gerarda

- GG? Serio? - zaśmiałem się i spojrzałem na chłopaka z politowaniem - brzmi jak imię dla ciułały

- Błagam cię, to żenujące - wywrócił teatralnie oczami - już niedługo - wyszeptał mi do ucha i podszedł. 

O co chodziło? To lekko dziwne. Nie żegna się tak z ludźmi. To brzmi jakby chciał kogoś zamordować.

   Minęły kolejne dwa tygodnie. Ryan i Brendon byli razem. Nie czułem się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Cieszyłem się, że mój przyjaciel jest szczęśliwy z kimś kogo już oficjalnie uważa za miłość życia. Czego by nie mówić, młodzieńcze miłości są czymś cudownym. Nabywa się wtedy doświadczenia i dowiaduje się więcej o uczuciach. 

Wracałem do domu. Byłem się spotkać z Ryanem, bo tak widywaliśmy się codziennie po szkole, teraz widujemy się nawet nie raz na dwa dni. Mimo to, jestem szczęśliwy. Dużo przebywam z Rayem i czasem z Gerardem. Ostatnio mieliśmy coraz słabszy kontakt, tak więc nieco się zdziwiłem kiedy zobaczyłem go siedzącego przed drzwiami mojego domu. Jednak ucieszyłem się na ten widok.

- Frankie, no w końcu! - wykrzyknął wstając ze stopnia - musimy pogadać - powiedział ucieszony, jednak mimo to był lekko zdenerwowany

- Dobra... tylko powiem mamie - oznajmiłem i wszedłem do domu, gdzie skierowałem się do salonu - mamo, będę za jakiś czas

- Coś się stało skarbie? - zapytała z troską

- Nie, ale Gee chce ze mną o czymś porozmawiać - uspokoiłem ją

- No dobrze... tylko nie za długo

- Oczywiście mamo - powiedziałem i pocałowałem ją w policzek, po czym wyszedłem.

   Szliśmy tak z Gerardem już jakiś czas. Nie wiem dokładnie ile, nie patrzyłem na zegarek. Chciałem tylko żeby wydusił już z siebie o co mu chodzi bo byłem nieco zmęczony i nie bardzo widziało mi się chodzenie po zmroku po jakiejś polanie prowadzącej cholera wie gdzie.

- Powiesz mi o co chodzi? - zapytałem 

- Musisz być taki niecierpliwy? - zaśmiał się lekko

Nie odpowiedziałem. Szliśmy dalej. Dalej w ciszy. W głuchej ciszy, która mnie denerwowała. Chłopak prowadził mnie w jakimś dziwnym kierunku, którego albo nie znałem, albo prowadził mnie do miejsca, którego już bardzo dawno nie odwiedzałem.

   Kiedy już doszliśmy na miejsce, okazało się, że moje przypuszczenie było słuszne. Byliśmy na niedużej górce, gdzie przychodziliśmy z rodzicami jako dość młodzi chłopcy - mam na myśli, że byliśmy młodsi niż teraz. Z wzgórza widać było las i pole po którym szliśmy do celu. W górze świeciły gwiazdy i było widać nieduży księżyc. Widok był bardzo ładny.

- Usiądź - powiedział Gerard siadając na ziemi. Wykonałem jego polecenie

- To... teraz mi powiesz co cię do mnie sprowadza? - spytałem lekko zdenerwowany, na co chłopak zachichotał będąc wyraźnie rozbawiony moją irytacją.

- Tak. Teraz ci powiem - rzekł z entuzjazmem. Emanował dobrą energią. Był wyraźnie szczęśliwy, tak jak już dawno nie był. - teraz już mogę ci powiedzieć Frankie.

Byłem lekko przestraszony ale i cholernie ciekaw. Przez ostatnie miesiące mówił mi, że' już niedługo. Już wkrótce. Zaraz to się skończy.' Jeśli teraz miał mi wszystko wyjaśnić...  to.. czy to oznaczy, że to koniec? Że dowiem się tego co trapiło mnie przez ostatni czas?

- No to mów - powiedziałem z udawanym znudzeniem

- Dobrze, tylko mi nie przerywaj - powiedział stanowczo na co skinąłem głową na znak zgody. Chłopak wziął głęboki oddech - można by powiedzieć, że wszystko zaczęło się od tej jednej imprezy, kiedy Nancy chciała się do mnie dobrać i poderwać, a ja ją spławiłem. - mówił patrząc w niebo, a ja obserwowałem jak słowa wypływają z jego ust. Wpatrywałem się w niego jak w obraz - Była na mnie wkurwiona i mówiła, że tego pożałuję. - kontynuował - I tak się stało. Wyczaiła chyba, że coś do ciebie czuję. Następnego dnia miałem styczność z jej bratem. Najpierw SMSy, później twarzą w twarz.

- Ale co to... - zacząłem

- Miałeś mi nie przerywać! - przerwał mi, na co skinąłem głową w geście przeproszenia - no więc... - zamyślił się - a tak! spotkałem się z nim twarzą w twarz. Groził mi. W sumie to bardziej Mikey'owi i tobie niż mi. Powiedział, że mam z nią być bo inaczej będzie z wami źle. Mówił, że nie mogę tego nikomu mówić, bo będzie jeszcze gorzej. Ty i Mikey jesteście dla mnie bardzo ważni, więc uznałem że się poświęcę. Nie chciałem, ale musiałem dla waszego dobra.

- Czyli.. to było dla.. - urwałem - dla mnie... i... i Mikey'ego? To.. to było dla nas? - wydukałem

- Tak - potwierdził - później wyczaił, ze ty i ja... że coś nas łączy. Wtedy kiedy trafiłeś do szpitala... to on cię pobił. Napisał mi to. Uznałem, że tego już za wiele. Zgłosiłem całą sprawę na policję. Nie wiem jak, ale zniknął. Jakby się rozpłynął. Policja jednak go szukała, i znalazła. Znalazła go chyba wczoraj lub przedwczoraj. Kiedy tylko się o tym dowiedziałem z automatu rzuciłem tą głupią sukę, która chciała się tylko dobrać do moich spodni  i chciałem ci powiedzieć.

- Czyli.. to nie był Bren? To nie Bren mnie pobił...

- Coś ty! Brendon? Brendon umie bić tylko kujonów, których później i tak przeprasza, bo robi to na pokaz. 

- A co z tym, że Nancy ci obciągnęła? 

- Moja plotka. Podesłałem tą informacje komuś ze szkoły, tak żeby rozpieprzyć jej szacunek i reputację w szkole, ale... ludzie przyjęli to o dziwo dobrze - chłopak zamilkł po czym spojrzał mi prosto w oczy- Frank... nigdy nie chciałem cię skrzywdzić... proszę... wybacz mi tą całą sytuacje ale... musiałem to zrobić - w jego oczach zebrały się łzy - nie mogłem dopuścić do tego żeby coś stało się tobie lub mojemu małemu bratu. Kocham was jak cholera. Wiem, że nie powinienem był cię... - urwać - zdradzać.... ale... robiłem to żeby cię ratować, a mimo to nie bardzo mi wyszło. Na prawdę bardzo cię kocham Frankie... nawet nie wiesz ile dla mnie znaczysz

- Gerard ja.... ja nie wiem... - zacząłem się jąkać

- Po prostu powiedz, że do mnie wrócisz - powiedział z nadzieją w głosie i chwycił mnie za rękę, po czym przybliżył się tak, że dzieliło nas parę centymetrów

- Gee.. ja... - zamknąłem oczy i odsunąłem się lekko - nie wiem Gerard... - powiedziałem po czym puściłem jego ręce i wstałem - chyba wrócę do domu... to dla mnie za dużo...

- Frank.. - zaczął i również podniósł się z ziemi

- Do zobaczenia... - rzuciłem - i... dobranoc - powiedziałem i pocałowałem go w policzek po czym zacząłem schodzić ze wzgórza.

- Kocham cię Frankie - usłyszałem za sobą, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.

Chyba teraz będzie łatwiej.

________________
Hej!
Mamy już - na 99.99% - ostatni rozdział, więc jeszcze tylko epilog i koniec :)
Mam nadzieję, że się podobało i, że mniej więcej Was zaciekawiło ^^
Pracuję aktualnie nad kolejnym 'projektem', który już niedługo chyba będzie wstawiony na publiczny odczyt :D
Tak więc jeszcze raz - mam nadzieję, że Wam się podobało i jak zawsze możecie coś po sobie zostawić na dole, o tam
↓ ^^  
PS: I Love You All! xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top