Rozdział Drugi
Obudziłem się w swoim pokoju. Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy wierzchem dłoni. Spojrzałem na okno, które było zasłonięte zasłonami. Wydało mi się to dziwne, bo ja sam nigdy ich nie zasłaniałem. Wieczorem lubiłem patrzeć przez nie z łóżka na ciemne niebo, oraz lubiłem gdy rano wpadało mi przez nie światło słoneczne, które mnie budziło. Wstałem więc z materaca i odsłoniłem zasłony. Słońce już wstało, więc zostałem porażony jego promieniami w oczy. Przymknąłem powieki próbując przyzwyczaić się do światła.
Wróciłem z powrotem na łóżko i wsadziłem rękę pod poduszę aby wziąć telefon, który przeważnie tam kładłem. Jednak nie tym razem. Westchnąłem więc i zacząłem macać etażerkę znajdującą się obok mojego łóżka. Dalej nic. Zakląłem w poduszkę i znów podniosłem się z łóżka, tym razem aby poszukać tego głupiego telefonu.
Na podłodze, obok biurka leżała moja kurtka, podniosłem ją i obmacałem kieszenie. Na moje szczęście komórka tam była. Inaczej oznaczałoby to, że ją zgubiłem, a to byłby najgorszy błąd w moim życiu. I nie chodzi tu o kontakty, muzykę czy gry, w których miałem nabite niezłe rekordy. Byłby to największy błąd, bo po galerii miałem pochowane zdjęcia z Gerardem, których świat ujrzeć nie może. Bylibyśmy skończeni.
Wyjąłem telefon z kieszeni i nadusiłem przycisk aby ukazał mi się ekran blokady. Odblokowałem telefon i spojrzałem na wyświetlacz. Dziesięć wiadomości od Gerarda i pięć od mamy. Chyba mam bardzo przesrane.
Najpierw wolałem zobaczyć mniejsze zło, więc sprawdziłem wiadomości od Gerarda.
'Gdzie jesteś?'
' Frankie, gdzie ty się podziewasz? Szukam cię wszędzie '
' Zgubiłem Nancy, chodź. Możemy iść do domu '
' Frank martwię się '
' Iero, widziałem cię z Emily. Gdzie zniknęliście? Zgubiłem was w tłumie '
' Frank '
' Kurwa chodź tu '
' Dobra, nie ważne '
' Idę do domu '
' Od razu mówię, że nie robię ci dramy. Mam nadzieję że jesteś już w domu '
' Dobranoc Frankie xx '
Właśnie uświadomiłem sobie jak mało pamiętam z imprezy. Wypiłem pewnie hektolitry piwa i wódki, aż cud że nie boli mnie głowa. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była rozmowa z Emily na temat ludzi z naszej szkoły. Zachowałem się wtedy trochę jak typowa szkolna suka obrabiająca dupę każdej osobie, która przejdzie obok mnie, ale cóż... trzeba jakoś odreagować.
- Ok. Teraz SMSy od mamy - powiedziałem sam do siebie
' Frank, gdzie jesteś? Jest już późno '
' Frank wracaj do domu '
' Frank Anthony Iero, do domu! '
' Rozumiem, że masz ostatnie dni wolnego, ale jest już późno '
' Pogadamy sobie rano mój drogi '
Ok. Czyli do końca wolnego zostanę uziemiony. Nieźle.
Przeczesałem włosy palcami po czym wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół. Wszedłem do kuchni gdzie zastałem mamę. To znaczy, że dzisiaj idzie na popołudnie. O tyle dobrze.
- Hej mamo - powiedziałem podchodząc do szafki z szklankami
- Hej Frankie - powiedziała z uśmiechem. Uśmiechem? Czytając wiadomości myślałem, że zamieni się w Hulka i zmiecie mnie z powierzchni ziemi! - co? - spytała widząc, że przyglądam się jej ze zdziwieniem
- Nic... po prostu.. myślałem, że jesteś zła za wczoraj
- Nie jestem zła. Cieszę się, że żyjesz. Wróciłeś późno i w dodatku byłeś podpity ale byłeś cały i zdrowy. Nawet nie wiesz jak mi ulżyło - powiedziała z uśmiechem i przytuliła mnie - jak nie odbierałeś myślałam, że znowu wdałeś się z kimś w bójkę i coś ci się stało - pogłaskała mnie dłonią po policzku dotykając niewielkiej blizny w okolicach nosa
- Czyli... nie jestem uziemiony? - zapytałem ukrywając ekscytację
- Oczywiście, że jesteś - znowu się uśmiechnęła
- Ale mamo... miałem iść dzisiaj do Gerarda - wydusiłem z pretensją w głosie na co westchnęła
- Frak... - zaczęła, na co próbowałem zrobić minę małego dziecka, które zbiło wazon i pokazuje jak bardzo mu przykro. W dzieciństwie działało - no dobra - westchnęła - ale po końcu przerwy, masz szlaban na wychodzenie z domu - przytaknąłem szczęśliwy. Mój patent nadal działa! - na dwa tygodnie - na ile?!
- Co?! Czemu na dwa?
- Zaraz możesz mieć na trzy - powiedziała zbierając z blatu kuchennego termos z kawą
- Ale zakaz wychodzenia z domu znaczy.. że do szkoły też nie muszę chodzić? - zapytałem z uśmiechem
- Nie bądź taki do przodu Frank - mama pogroziła mi palcem - i o której masz zamiar dzisiaj wrócić? - zapytała
- Zależy.. ale myślę, że... - urwałem - może mógłbym dzisiaj spać u Gerarda?
- Synku... - urwała
- Proszę mamo. Przecież jesteśmy grzeczni. Mama Gerarda mnie lubi, z resztą ty też lubisz Gerarda, a z nią się przyjaźnicie Bóg wie jak długo.
- Jesteś pewien, że Donna się zgodzi? - pokiwałem energicznie głową - no dobrze
Uśmiechnąłem się i w ramach podziękowania mocno przytuliłem mamę, która o mało nie upuściła termosu .
Kiedy mama już wyszła zabrałem się za zrobienie sobie śniadania. O dziwo nie byłem bardzo głodny ale nie mogę leżeć pół dnia na kanapie o pustym żołądku.
Otworzyłem więc dolną szafkę, w której były do przygotowania szybkie dania. Mama kupowała je jako awaryjne posiłki, w razie wypadku jakby któreś z nas zaspało. Wyjąłem z szafki owsiankę i spaghetti, nie móc zdecydować się które chemiczne danie sobie zrobić. Zostawiłem więc oba na wierzchu i wstawiłem wodę.
Wszedłem do pokoju należącego już tylko do mamy. Szafa była do połowy pusta. Nie mogłem się do końca przyzwyczaić do tego, że ojciec już tu nie mieszka, ale co zrobić. Nie zawsze może być tak jak chcemy, prawda? Jednak cieszy mnie to, że mama i tata mają ze sobą całkiem dobre kontakty.
Uśmiechnąłem się lekko i zamknąłem drzwi od sypialni, po czym wróciłem do kuchni. Wziąłem z blatu telefon, który po chwili odblokowałem i wszedłem w wiadomości SMS.
' Dzień Dobry Gee. Widzimy się wieczorem xx ' - napisałem po czym wyłączyłem ekran i odłożyłem telefon na blat.
Usiadłem na blacie i czekałem aż woda się zagotuje i będę mógł zjeść moje śniadanie nafaszerowane chemią. Jednak cały czas męczyło mnie to, że nie pamiętam co dokładnie działo się na imprezie.
*
Szedłem do domu rodziny Way. Nie mogłem się doczekać tego wieczoru. Cały dzień nudziłem się jak cholera, tylko po to żeby się nie zmęczyć i być pełnym energii na wieczór z Gerardem. Niby wieczór jak każdy inny, który spędzamy razem. Niezdrowe żarcie i picie, gry, filmy i mówienie jak bardzo nie chce nam się iść do szkoły i oglądać tych wszystkich ludzi. Lubiłem z nim przebywać i lubiłem to jak oboje narzekaliśmy na wszystko i wszystkich.
- Iero! - usłyszałem za sobą, ale nie zareagowałem - Iero, mówię do ciebie! - kurwa
- Co? - zapytałem odwracając się i patrząc na osobnika nawołującego mnie. Ray. Kurwa.
- Gdzie idziesz? - zapytał dobiegając do mnie
- Do... - zacząłem. Przecież nie powiem mu, że idę na randkę z Gerardem w jego domu - przejść się. Wiesz... ogarnąć pewne sprawy i takie tam - próbowałem go spławić
- Mhm... widziałem cię wczoraj z Emily... jak było? - spytał szturchając mnie w łokieć
- Nie wiem. Nie pamiętam. Ray, nie chcę być chamski, ale chcę być sam, więc czy mógłbyś.. - urwałem myśląc, że już zrozumiał. Ale jednak nie zrozumiał - iść sobie
Ray popatrzył na mnie po czym się zaśmiał. Na moje szczęście jednak posłuchał mojej prośby i poszedł sobie w cholerę.
Chwilę później byłem już pod domem Gerarda i jego rodziny. Nadusiłem na klamkę w furtce, która była otwarta przez większość czasu. Stanąłem przed czarnymi drzwiami i zapukałem do nich nie chcą wchodzić na chama, jak to miałem w zwyczaju. Nie raz przez takie coś Donna omal nie zeszła na zawał myśląc, że ktoś się włamuje.
Drzwi otworzył mi uśmiechnięty Gerard. Widząc, że jest szczęśliwy, ja także się uśmiechnąłem. Weszliśmy do środka, gdzie przywitałem się z Donną po czym poszliśmy do pokoju Gerarda, który znajdował się obok kuchni.
Położyłem się na łóżku mojego chłopaka, który po chwili zrobił to samo. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się, na co Gerard podniósł się lekko i delikatnie mnie pocałował.
- Ten wieczór będzie świetny Frankie - powiedział i chwycił mnie za rękę - tylko ty, ja i...
- Hej! - drzwi pokoju Gerarda otworzyły się, a do środa wszedł jego młodszy brat
- Mikey! - krzyknął Gee, szybko puszczając moją dłoń i odskakując ode mnie
- Co? Nie mówiłeś, że Frank przychodzi - powiedział z oburzeniem, na się uśmiechnąłem - a skoro tu jest, to ja też tu będę
- Co? Nie! Mike, spadaj - powiedział szybko czerwonowłosy
- Nie. - powiedział stanowczo młodszy chłopak
- Michael, wypieprzaj! - krzyknął
- Gerard! - usłyszeliśmy głos mamy chłopaków - do mnie!
- Ha!- Mikey zatryumfował
- Mikey, ty też - dodała
Wyszedłem wraz z braćmi z pokoju Gerarda i udaliśmy się do kuchni gdzie znajdowała się ich mama.
- Siadać - powiedziała, na co rodzeństwo szybko usiadło przy stole. Zawsze to samo - o co znowu chodzi? - zapytała
- Bo on nam przeszkadza! - krzyknął Gerard
- Bo on nie pozwala mi tam być! - powiedział w tym samym momencie Mikey
- Nie na raz - powiedziała kobieta wywracając teatralnie oczami - Gee
- Bo jak zwykle się wpieprza, jak nikt go nie prosi. Chcę pogadać z Frankiem w cztery oczy, a on mi wchodzi do pokoju - Gerard skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na brata wrogo
- Mhm... Mikey
- Mamo - zaczął. Jako młodszy miał większą przewagę, zawsze tak było - dobrze wiesz, że lubię Franka, i lubię z nim przebywać, a jak on tu przychodzi to Gerry zagarnia go tylko dla siebie - gdyby wzrok mógł zabijać... Mikey leżałby już zamordowany przez brata
- Ja ci zaraz dam Gerry - wycedził przez zęby starszy. Nienawidził jak ktoś tak do niego mówił
- tak więc - kontynuował młodszy - chcę spędzić czas nie tylko z Frankiem ale i zacieśnić więzi z moim bratem - odwrócił się do brata i posłał mu sztuczny uśmiech
- To kochane - powiedziała Donna - Gee, nie bądź taki. Pozwól bratu chwilę z wami posiedzieć. Korona ci z głowy nie spadnie - zaśmiałem się, a Gerard spojrzał na Michaela z nienawiścią
- Już nie żyjesz młody - szepnął
Gerard miał rację. To będzie świetny wieczór
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top