Rozdział 5Kiedy zostałam sama
Amanda wraz z mamą długo rozmawiała o całej sytuacji i wspólnie zrozumieli, że to była dobra decyzja.
Wszyscy bardzo przeżyli stratę Daviny, jednak wiedzieli, że tutaj stanowiła zagrożenie dla nich i przede wszystkim dla samej siebie.
W domu zapanowała głucha cisza, było dziwnie inaczej. Pustka dawała się we znaki co chwilę. W każdy poranek, popołudnie, wieczór... Momenty, kiedy tylko Davina była pozytywna, bawiła się w deszczu, tańczyła w rytm piosenek puszczanych w telewizji.
Do tej ciszy nie sposób było się przyzwyczaić. Chociaż mijały dni, ciągle coś było nie tak.
Amanda dużo o tym myślała. Wiedziała, że za ostro potraktowała swoją siostrę. Chodziła prawie codziennie do psychologa, płacząc i tłumacząc się, czemu postąpiła tak, a nie inaczej.
To było trudne dla nich wszystkich, ale wiedzieli, że tak będzie lepiej. Davina była w dobrych rękach. Przy kimś, kto zna się na takich przypadkach.
Dwudziestoletnia Amanda chciała wyprzeć siostrę ze wspomnień. Chociaż ją kochała, czuła wstręt. I do niej i do siebie. To trudne do wyjaśnienia, dziewczyna sama często gubiła się w swoich myślach.
Wiedziała tylko, że straciła siostrę. Tęskniła za nią, jednak kiedy tylko pomyślała o czymś dobrym z nią związanym, przypominała sobie wyrwane drzwi, albo strach wszystkich uczniów w szkole.
Amanda wiedziała, że pomimo wszystkiego, należy zacząć nowe życie. Licząc na to, że kiedyś Davina wyjdzie na prostą.
***
Kochana rodzino!
W końcu pozwolili mi napisać do Was list. Nie zdajecie sobie nawet sprawy, ile musiałam o to błagać. Podobno nie chcieliście żadnego kontaktu ze mną...
Rozumiem.
Naprawdę, kochani, rozumiem.
Wiem, że byłam niebezpieczna. Tutaj też się mnie boją. Nie będę opowiadać, co się tutaj wyprawia, pewnie powiecie, że jestem potworem i, że robię to specjalnie.
Wiem, mówiłam, że Was rozumiem. To prawda. Rozumiem, że podjęliście taką, a nie inną decyzję.
Jednak, muszę Wam powiedzieć, że trochę mi przykro. Są tutaj inne dzieci, wprawdzie nie robią tego, co ja, ale wszyscy ich odwiedzają, cieszą się, że ich widzą, kupują czekoladki... Nawet czasami niektórzy się ze mną dzielą...
A ja jestem sama. Wiecznie w tym dziwnym białym pokoju. Nie ma tutaj niczego. Nudzę się, nie mogę robić nic.
Cały czas mnie zabierają do jakiegoś dziwnego pomieszczenia, badając mnie, ale za każdym razem kręcą głową w jakiś taki dziwny sposób. I wysyłają mnie znowu do "mojego" pokoju.
Mam jednego przyjaciela. To taki miły Pan, który jako jedyny przesiaduje czasami ze mną, uczy mnie... Robimy zadania z matematyki, bardzo to lubię, rozwiązywanie takich zadań sprawia mi przyjemność. Dużo mu o Was opowiadam.
Opowiadam mu, jaką miałam wspaniałą rodzinę. Wszyscy byliście tacy mądrzy i tacy kochani...
Przepraszam, że mówię w czasie przeszłym. Cokolwiek by się nie stało, kocham Was. Tylko... Ech, nieważne.
I ten mój Pan cały czas mi mówi, że jestem piękna i mądra. Bardzo miło mi się robi, jak tak do mnie mówi.
Przy nim jest mi tak jakoś lepiej. Wszystko jakoś mniej mnie boli i czuję się szczęśliwsza.
Nie wiem, czy Was to obchodzi, ale... Nie, nie jest ze mną lepiej. Nagle magicznie wszystko nie minęło, a ja nie stałam się taka, jak kiedyś.
Ale mój Pan mnie zaakceptował, wie, co robić, kiedy źle się czuję, albo kiedy coś złego się ze mną dzieje. Nie pozwala, żebym cierpiała, jest przy mnie.
Najgorzej jest, kiedy są jesteś święta, albo dni wolne. Mój Pan do mnie nie przychodzi, znowu zostaję sama. Te dni są dla mnie najgorsze.
Czasami sprawiam, że pojawiają się jakieś zabawki i się nimi bawię. Dzieci mi nawet tego zazdroszczą. Słyszałam, jak szeptają o mnie podczas śniadań. One nie mają takich zabawek. Ale siedzą razem i są przyjaciółmi. A ja prócz mojego Pana nie mam nikogo.
Wszystkie niedobre Panie mi jednak zabierają wszystko, co do mnie przyjdzie. One też mi zazdroszczą? Może też by takie chciały mieć? To dlatego mi wszystko zabierają? Te Panie są nie fajne, bardzo ich nie lubię. Krzyczą na mnie i jak mnie badają robią to jakby z obrzydzeniem. Nie rozumiem... Przecież mój Pan mówi, że jestem piękna. Dlaczego one twierdzą inaczej?
Tęsknię za słońcem. Kiedyś mogłam wychodzić na spacery, ale od czasu pożaru jestem zamknięta. To było tak, że siedziałam sobie na zielonej trawce i oglądałam biedroneczki, które latały sobie koło mnie.
Nagle jakiś mały urwis je rozdeptał. Bardzo się zdenerwowałam, a ten jeszcze się śmiał i zakręcił nogą na podłodze, rozgniatając je jeszcze bardziej.
Nagle krzew obok zaczął płonąć. Wszyscy się wystraszyli, ja też. Ogień zaczął pożerać wszystkie roślinki.
Jedna ze złych Pań uderzyła mnie jakimś kijem po rękach, a ja się rozpłakałam. Zaniosła mnie do pokoju. Słyszałam, że mój Pan się z nią kłóci. Byłam mu wdzięczna, był moim obrońcą. Mocno go przytuliłam, kiedy do mnie wszedł.
Chciałam, żeby został dłużej, żeby mnie nigdy nie opuszczał. Zawsze płakałam, kiedy mnie zostawiał, bo nie miałam pojęcia, kiedy znowu go zobaczę. Czy w ogóle kiedykolwiek jeszcze go zobaczę.
Muszę Wam jeszcze o czymś powiedzieć. Nie wszyscy Panowie są tutaj dobrzy.
Jest jeden, którego zawsze widzę, jak idę na badania. Wyglądanie strasznie. Jest wysoki, umięśniony i ma takie złowrogie brwi. Patrzy zawsze na mnie przenikliwie, a kiedy i ja zawieszam na nim wzrok, uśmiecha się. Jednak to nie jest taki normalny uśmiech, to jest zły uśmiech. Taki, jaki mają ludzie w horrorach.
Raz chciałam z nim porozmawiać, ale Pani, która mnie prowadziła, pociągnęła mnie za rączkę, nie pozwalając, abym się gdziekolwiek oddalała.
Powiedziałam o nim mojemu Panu. Ten sprawdzał za każdym razem, czy kogoś takiego nie ma. Później nawet szedł za mną, kiedy prowadzono mnie na badania. Ale nie znalazł tego złego człowieka.
A ja go cały czas widziałam.
Śnił mi się po nocach, chciał, żebym z nim szła. Obiecywał, że będzie mi u niego dobrze i że się mną należycie zajmie.
To była kusząca propozycja. Tęskniłam za tym, co kiedyś nazywałam domem. A może on byłoby w stanie mi to załatwić. Lubiłabym go, gdyby nie był taki straszny.
Lubiłabym go, gdyby przyszedł do mnie i powiedział mi, że wszystko będzie dobrze.
Jednak intuicja podpowiada mi, że to zły człowiek i nie ufałam mu. Nie podeszłabym do niego, nawet jakby mnie zachęcał koszem cukierków. Ja lubiłam tylko mojego Pana, nie potrzebowałam kolejnego.
Zawsze się boję, kiedy się obudzę i dalej widzę tę złowrogą twarz przed oczami. Nie śni mi się nic innego. Tylko on. Ewentualnie coś innego, gdzie on też się znajduje. Mówi do mnie, przemawia. A ja słyszę to, jakby stał koło mnie, a nie był gdzieś w mojej podświadomości.
Nie wiem, czemu to piszę. Czy Wy w ogóle to przeczytacie? Czy spalicie ten list, bo przecież nie chcieliście ze mną kontaktu?
Będę na Was czekać. Można tu odwiedzać wszystkich codziennie. Proszę, przeczytajcie to i przyjdźcie do mnie. Chociaż raz... Chcę Was zobaczyć, chcę się do Was przytulić. Obiecuję, nie zrobię nic złego.
Naprawdę, obiecuję.
Proszę,
Davina Perkins.
__________________________________
A więc przybyłam z nowymi rozdziałami <3. Nie chciałam dodawać jednego, bo był krótki i czułam ogromny niedosyt :(.
Staram się pisać codziennie, chociażby w nocy, jednakże jak wspomniałam w opisie, moje życie kręci się wokół matury i szpitala, więc czasu mam mniej :).
A wena jest taka, że raz każe mi pisać to, raz to ;). Nie mogę pisać niestety wbrew woli, co czasami jest bardzo denerwujące :).
Dajcie znać, co sądzicie o nowych rozdziałach :).
Pozdrawiam,
N.B!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top