Rozdział II
Poczułaś się dziwnie, jakby całe dotychczasowe życie było jednym wielkim kłamstwem, a nawet, jakby cały świat był jednym wielkim fałszem i tajemnicą. Dalej nie potrafisz uwierzyć w to co przeczytałaś w liście od mamy. Nie tego się spodziewałaś. Ty? Córka samego szatana? Niby jak to jest możliwe?
- Twoja mama to przeczuła. Nie dożyła poranka... - Powiedziała cicho oraz smutno Matylda. - Była to przewspaniała kobieta. Żal mi, że nie mogłaś jej bliżej poznać.
- Dlaczego tyle lat utrzymałaś to w ukryciu? - Zapytałaś trzymajac list w dłoni i co chwilę na niego spoglądając.
- Tak sobie Pani zażyczyła. Nie chciałam się jej sprzeciwiać. Proszę mi wybaczyć.
-Ehh... no dobrze, ale jak mam w to uwierzyć Matyldo? Przecież oprócz tego, że szybko rosnęłam nie ma innego dowodu na to, że jestem córką szatana - To tak głupio brzmi, a jednak powinnam mieć jakieś... bo ja wiem... nadprzyrodzone moce? To brzmi jeszcze głupiej. - Zgięłaś kartkę i wsadziłaś ją z powrotem do koperty, żeby jej nie zniszczyć. Wzięłaś drugiego rogala do ręki i zaczęłaś powoli go zjadać.
- Nie tylko to, bardzo często panienka... - Wzięła głęboki oddech, jakby nie wiedziała jak coś wytłumaczyć. - ...jak się denerwuje potrafi inaczej wyglądać...
- Co to niby znaczy? Rosną mi rogi albo kozie kozie kopyta z ogonem? - Wstałaś z łóżka i podeszłaś do szafy, aby wybrać odpowiednią suknię. Padło na ciemno czerwoną akcentami czarnego, pełną falban. - A może oczy mi się świecą, a w nocy lunatykuje i starsze ludzi nawiedzając przedmioty? - Przewróciłaś oczami.
- Eh, nie wiem jak to mam panience wytłumaczyć. - Podeszła do Ciebie, wyciągnęła wybraną suknię i pomogła ci się w nią ubrać. - ... to jakby, atmosfera wokoło panienki robi się bardzo ciężka a cień próbuje przyjąć dziwne, nieforemne kształty. Proszę się następnym razem bardziej skupić na tym uwagę...
- Nic z takich rzeczy dni tej pory nie zauważyłam, ale dobrze, postaram się... - W tym momencie Matylda ściągnęła mocniej twój gorset. Dalej wydawało ci się to głupim żartem. -... bardziej skupiać uwagę. Jakieś jeszcze dziwne rzeczy zauważyłaś?
- Potrafi panienka nie spać parę dni a mimo to, dalej czuć się dobrze, poza tym, panienka nigdy nie choruje. Odkąd pamiętam, nawet nie była przeziębiona. - Zauważyła Matylda zawiązując kokardę z tyłu Twojej sukni.
Wybiła ósma. Spojrzałaś na krajobraz za oknem. Twoim oczom ukazał się dość spory ogród, pełen wymyślnie przyciętych krzewów, drzew oraz kolorowych kwiatów - głównie róż. W samym centrum znajdowała się stara, kamienna ławka, na której zawsze odpoczywałaś popołudniami, a w trakcie bezsennych nocy uciekałaś by patrzeć w gwiazdy i pogrążyć się w marzeniach. Wszytko wydawało się inne, niby nic się nie wydarzyło, a jadnak nawet na najprostszrze przedmioty patrzysz z przymrużeniem oka, tak jakby coś przed Tobą ukrywało.
- Jak zwykłe, zapraszam panienkę na drugie śniadanie na godzinę dwunastą w jadalni. - Powiedziała za Towimi plecami Matylda, kończąca ścielić twoje łóżko. Odwróciłaś się w jej stronę, ona uśmiechnęła się, położyła list na stoliku nocnym i wyszła z pokoju.
Otworzyłaś okno na oścież, poczułaś buch ciepłego letniego powietrza na swojej twarzy. Uśmiechnęłaś się i zabrałaś głęboki oddech. Usiadłaś delikatnie na parapecie i oparłaś głowę o futryne. Postanowiłaś jeszcze raz wszystko przemyśleć, przy okazji przyglądając się ogrodnikom, dbających o piękny ogród.
Nawet nie wiedziałaś kiedy, wybiła dwunasta. Spojrzałaś na zegar, z którego wyszła stara kukułka, która skrzeczącym głosem zaczęła informować o danej godzinie.
- Nienawidzę tego zegara. - Pomyślałaś i zeszłaś z okna, aby udać się na drugie śniadanie.
Zeszłaś do jadalni, przy stole siedział twój "ojciec", który nie czekając na Ciebie jadł już sadzone jajko z jakimiś dodatkami. Na nosie miał okulary, a obok talerza leżała gazeta. Nawet Cię nie zauważył.
- Dzień dobry ojcze. - Przywitałaś się głośno. Spojrzałaś na niego, lecz on dalej nie zwrócił na Ciebie uwagi. Wzięłaś głęboki oddech i usiadłaś na swoje ulubione miejsce przy stole.
- Co nowego słychać w świecie? - Zapytałaś głośno. Niestety dalej brak reakcji, nie zasmuciło Cię to, ponieważ jest to na poziomie dziennym. Chwyciłaś za sztućce i zaczęłaś jeść drugie śniadanie.
- O, [Twoje imię], nawet nie wiem kiedy przyszłaś. Mogłabyś się chociaż ze mną przywitać, nie tak cie wychowałem. - Odezwał się.
- Dzień dobry, co nowego słychać w wielkim świecie? - Zapytałaś wzdychając. Chciałaś zainicjować jakąś rozmowę, niestety bez skutku.
- Zaraz dam Ci gazetę, to sobie przeczytasz. - Powiedział, a po chwili podał ci czasopismo.
- Ciekawe, czy pamięta o moich urodzinach. Zwykle przypomina sobie dopiero popołudniu, kiedy bierze się za przeczytanie listów i innych papierków, albo całkowicie o tym zapomina.... - Pomyślałaś patrząc na gazetę.
- Nic nowego w świecie, szkoda. - przerzuciaś na drugą stronę i zobaczyłaś spory artykuł o tajemniczych zaginienaich małodych ludzi z wyższych warstw społecznych, których ciał nie odnaleziono. Podejrzewają jakąś nie znaną do tej pory sektę. - Sprawą jak zwykle zajmuje się Scotland Yard... znając życie skończy jak zawsze - do niczego nie dojdą.
Odłożyłaś gazetę na bok i dojadłaś śniadanie w ciszy. Odłożyłaś sztućce, dopiłaś ostatnie krople zimnej już herbaty. Wstałaś od stołu i udałaś się w stronę drzwi, kiedy miałaś już złapać za klamkę, usłyszałaś głos za plecami:
- Wyszykuj się na godzinę piętnastą, bedziemy mieli ważnych gości. Nie spoźnij się i zrób dobre wrażenie. - Powiedział monotonie.
- Dobrze ojcze. - Odpowiedziałaś cicho i wyszłaś z jadalni zamykając za sobą drzwi.
- Goście? Aż dziwne, że Matylda nic mi o tym nie wspomniała. Zapomniała? Nie, to niemożliwe. - Pomyślałaś udając się do biblioteki, aby poszukać czegoś, co chociaż na chwilę uciszy myśli w głowie.
Dochodziła godzina piętnasta, ty, ubrana w odświętną, a w dodatku bardzo niewygodną suknię, stałaś obok swojego "ojca" na holu głównym w oczekiwaniu na przyjazd tajemniczych gości. Pytałaś Matyldę, czy coś wie na ten temat, lecz i ona sama była tym faktem zdziwiona. Zazwyczaj, o takich rzeczach wie całą posiadłość na co najmniej trzy dni przed. Bardzo Cię ciekawiło, któż to może być, że nawet ojciec kazał ci się ubrać w najlepszą suknię, ponieważ zawsze takie sprawy załatwia sam. Po chwili zza drzwi wejściowych można było słyszeć dźwięk kopyt koni wskazujący na przybycie gości. Joseph czym prędzej poszedł otworzyć drzwi. Poszłaś zaraz za nim, gdy je otworzył, twoim oczom ukazało się dwoch mężczyzn ubranych w najlepszej jakości fraki. Jeden z nich był już raczej w podeszłym wieku, brakowało mu włosów na głowie, a pod ręką trzymał bogato zdobioną laskę. Drugi zaś, młodszy, na oko mógł mieć nie więcej niż trzydzieści lat. Był dość niski oraz lekko otyly, miał rude włosy oraz wielki odstający pieprzyk na środku czoła.
- Witam w mojej rezydencji Adamie Clarson. - Odezwal się dziwnie szczęśliwy Joseph i ruchem ręki zaprosił gości do środka.
- Witam Josephie [Twoje nazwisko], to już z dwadzieścia lat odkąd się ostatni raz widzieliśmy. - Powiedział starszy mężczyzna ochrypłym głosem wchodząc do środka. Tuż za nim kroczył drugi gość. - To właśnie mój syn, Thomas. - Lekko kiwnął głową w jego stronę.
- M-miło mi hrabię poznać. - Delikatnie się skłonił oraz uśmiechnął. Joseph uśmiechnął się do niego oraz kiwnął głową.
- To musi być Towja córka [Twoje imię]... - Spojrzał na Ciebie, dziwnym - Tak ci się wydawało, wzrokiem. Podeszłaś trochę bliżej.
- Tak, to właśnie jest moją córka. Przywitaj się [Twoje imię]. - Odezwał się ojciec.
- Dzień dobry, bardzo mi miło. - Ukłoniłaś się, oraz uśmiechnęłaś, jak na kobietę przystało.
Twój "ojciec" zaprowadził was do jadalni, gdzie czekał już obiad. Nie bylo to jednak nic "prostego" jak przyzwyczaiłaś się jeść na codzień. Dawno nie widziałaś tak przepełnionego stołu pełnego przeroznym jedzeniem. Uwagę wszytkich jednak zwróciło wielkie, upieczone świnie z jabłkiem w pysku na samym centrum stołu. Byłaś w nie małym szoku, przeczuwałaś, że coś się niedobrego za tym kryje.
Wszyscy zasiedli do stołu, każdy brał to na co miał ochotę. Zabrałaś swoją ulubioną potrawę i z ciekawości zerknęłaś co kto zabrał sobie na talerz. Ojciec, klasycznie, większa część bażanta oraz zestaw surówek. Goście za to, oboje, "rzucili" się na swiniaka. Nie był to najprzyjemnienszy widok.
Nadeszło późne popołudnie, Joseph po obiedzie zaprosił gości do pokoju gościnnego, gdzie za jakiś czas miał zostać podany deser. Po chwili, zasiadł z starszym Clarsonem do stołu w kącie sali, zostawiając oraz zmuszając Cię do nawiązania kontaktu z panem Thomasem. Byłaś prawie święcie przekonana, że ojciec robi to z jakiegoś powodu. Rzadko miewałaś gości, tym bardziej płci przeciwnej, a w dodatku starszych mężczyzn. Większość życia przesiedziałaś sama w pokoju, a jedynymi osobami z którymi mogłaś rozmawiać do woli byli ludzie pracujący w posiadłości. Głowie była to Matylda, kucharz John oraz ogrodniczka Jenny. Nie miałaś pojęcia jaki temat byłby najodpowiedniejszy, ani nawet jak go zainicjować.
- P-piękna pogoda za oknem... - Wyjąkał mężczyzna, po niezręcznych 5 minutach ciszy. Po chwili zaciągnął nosem.
- Tak, to fakt, piękny mamy sierpień tego lata... - Odpowiedziałaś cicho przyglądając się jak mężczyzna niezdarnie i ochydnie wyciera nos brudną już chusteczką. - Może przynieść panu świeżą? - Zapytałaś niezręcznie.
- N-nie, ta jest jeszcze w porządku. - Uśmiechnął się. - Zechciałaby p-piękna pani zagrać w szachy?
- Dobrze, z przyjemnością. - Odpowiedziałaś z sztucznym uśmiechem. Tak naprawdę, to miałaś ochotę uciec stąd jak najszybciej i jak najdalej.
Atmosfera utrzymywała się sztywno przez całe trzy kolejne gry, w których z łatwością pokonywalas swojego przeciwnika. Szerzej mówiąc, nie był on zbyt inteligentny. Ulgę temu przyniosla Matylda, która przywiozła na stoliku herbatę oraz ciasto. Thomas od razu po zobaczeniu deseru, wstał szybko z krzesła, prawie przywracając całą szachownice. Wszyscy w pokoju zasiedli do stołu na środku pokoju. Usiadłaś całkiem z brzegieu, daleko od reszty. Matylda, najpierw w ciszy obsłużyła panów, a później podeszła do Ciebie.
- Matyldo kto to w ogóle jest? - Szepnęłaś.
- Ten starszy mężczyzna to bardzo znany hrabia Clarson, od lat współpracuje z Panem. Podobno jest wymieszany w czarne interesy. Porozmawiamy potem panienko. - Postawiła przed Tobą talerz z ciastem oraz herbate i szybko wyszła z pokoju zabierając ze sobą wózek.
- [Twoje imię] - Odezwal się dziwnie szczęśliwy Joseph. - Mam nadzieję, że dobrze spędzasz czas Thomasem, ponieważ dzisiaj, oficjalnie oddaje mu twoją rękę.
Kompletnie Cię zamurowało, przez chwilę nawet nie wiedziałaś o co chodzi. Poczułaś serce w krtani, zrobiło ci się słabo. Powtarzałaś sobie te zdanie w głowie parę razy, aż doszło do Ciebie co własnie się stało Siedziałaś sztywno, jak zaczarowana.
- Mam wyjść za mąż za jakiegoś oblecha, którego znam niecałe cztery godziny. To jakiś dowcip? Nie, to nie jest żaden żart... - Pomyślałaś.
- Przepraszam, że jak? - Zapytałaś cicho, dalej nie wierząc w to co się wydarzyło.
- [Twoje imię], oddaję twoją rękę Thomasowi. Za tydzień, o tej porze, odbędzie się wasz ślub. To już postanowione, czy ci sie to podoba czy nie tak właśnie będzie. Niestety nie masz nic do komentowania. - Rzekł ostrym tonem Joseph. - Jestem twoim ojcem, więc tym bardziej jest mi dozwolone wydawanie ręki córki odpowiedniemu kandydatowi. Lepszego niż Thomas nie ma.
- Oczywistym jest, że szlachcic musi poślubić szlachacianę. Tak zachowuje się tak ważną dla nas, arystokratów-czystość krwi. A zadaniem panny bedzie urodzić mu zdrowie dziecko, które będzie w stanie kontynuować te dzieło. Pani nie jest już taka młoda i jest to idealny wiek na takie przedsięwzięcia. - Dodał zachrypniętym głosem hrabia Clarson.
Było już późno, siedziałaś w koszuli nocnej na swoim łóżku, w oczekiwaniu na Matylde, która miała Cię odwiedzić, kiedy wszyscy w rezydencji zasną. Spojrzałaś na zegar, cierpliwie czekając. Minęło około dziesięć minut, a do pokoju po cichu weszła pokojówka.
- Co się stało Panienko? Nie wygląda panienka najlepiej. - Powiedziała cicho jakby z obawą, że ktoś mógł podsłuchiwać.
- Matyldo, ojciec chce, a dokładnie to już to zrobił, wydał moją rękę temu grubemu Thomasowi. Ja niestety nie mam nic do gadania... niestety pozycja kobiety w tych czasach prawie nic nie znaczy. Nie mogę nic z tym zrobić. - Odezwałaś się cicho. Byłaś ogromnie załamana, chciałaś żyć wolno, po swojemu, a nie tak jak ktoś ci mowi.
- Co panienka wygaduje? To prawda? Przecież panienka jest taka młoda! Za młoda! Co Panu przyszło do głowy... - Oburzyła się Matylda. Usiadła obok Ciebie i złapała Cię za dłoń. - Postaram się ci pomóc, jakkolwiek będę potrafiła. Obiecuję. - Dodała pewnie z cieniem uśmiechu na twarzy. Widać było, że chciała cie podnieść na duchu
- W jaki sposób miałabyś to zrobic Matyldo... - Szepnęłaś prawie płacząc. W głowie miałaś okropną wizję przeszłości. Porównywałaś to do życia w zamknięciu , albo jak lew w cyrku gdzie tylko na pokazie pozwolą mu zaryczeć, A na codzień siedzi w małej klatce. Ty, Thomas, gromadka niechcianych przez Ciebie dzieci... Na samą myśl robiło ci się niedobrze.
- Moja kochana panienko, niestety najlepszym rozwiązaniem będzie ucieczka.
---
Postaram się, aby rozdziały wychodziły do 3 dni od opublikowania poprzedniego. >.<
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top