54
Kunzite
Dostanie się do pałacu króla Alerona graniczyło z cudem, ale w końcu udało nam się tego cudu dokonać.
Kiedy wdarliśmy się do środka, od razu napotkaliśmy wściekłych strażników, którzy byli gotowi, aby nas zabić. Walczyliśmy jednak z Iskandrem i pozostałymi do utraty krwi. Sam oberwałem kilka razy, ale nie mogłem się poddać. Czułem, że była tutaj moja ukochana dziewczynka.
Walczyłem ze strażnikami w pocie czoła, aż nagle ujrzałem na końcu długiego korytarza mężczyznę, który miał najbardziej wściekle czerwoną skórę, jaką kiedykolwiek widziałem. Z jego głowy wyrastały zakręcone rogi, które musiały być cholernie ciężkie. Wiedziałem, kim był ten skurwysyn. Widziałem go już przecież za pomocą hologramu.
- Kurwa! Jak mogliście ich tutaj wpuścić, wy imbecyle?!
Zaśmiałem się. Musiałem udawać pewność siebie.
- Aleronie! Kurwa, przybyłem do ciebie!
Mężczyzna obnażył zęby. Rzucił się na mnie, tym samym odsuwając ode mnie swoich nieudolnych strażników.
Aleron wbił pazury w moją pierś, ale nic sobie z tego nie robiłem. Bolało jak diabli, jednak nie mogłem tego pokazać. Uśmiechnąłem się więc do tego sukinsyna i zamachnąłem się pieprzoną maczetą. Uderzyłem go w plecy, na co on zachłysnął się powietrzem, ale szybko się wyprostował.
Mężczyzna walczył dobrze. Widać było, że miał w tej materii doświadczenie podczas, gdy ja nie miałem go wcale. Walczyłem czasami z tatą, ale zawsze to on wygrywał. W końcu dziury na moich policzkach o czymś mówiły. Byłem tak słaby, że nie mogłem powstrzymać ojca, aby nie oszpecił mnie na resztę życia.
- Zamorduję cię, ty przebrzydły śmieciu!
Mój przeciwnik wbił pazury w moje plecy i przesunął nimi tak, że całe moje ciało zostało na chwilę sparaliżowane. Ten moment szybko jednak minął. Wiedziałem, że musiałem wziąć się w garść, gdyż nie było czasu na zabawę.
Rzuciłem się na mężczyznę z całą swoją mocą. Musiałem go zabić. Nigdy nikogo nie zamordowałem, ale w końcu musiał nadejść ten pierwszy raz, prawda?
- Kunzite!
Podniosłem głowę słysząc głos, który wydawał się należeć do anioła. Głos, którym władała jedyna kobieta mojego życia. Głos, który był zbyt cudowny, aby mógł okazać się prawdziwy, ale...
Podniosłem głowę.
Ona tutaj była.
Patrzyłem na Rey z niedowierzaniem. Moja ukochana była tutaj cała i zdrowa. Nie wiedziałem oczywiście, jak wiele nowych ran pojawiło się na jej psychice, ale nie wyglądała na zagłodzoną ani pobitą. Prezentowała się całkiem dobrze. Ona zawsze była absurdalnie piękna, ale wystarczyło spojrzeć w jej niebieskie oczy, aby ujrzeć w nich ból, niepewność i strach.
- Rey!
Musiałem o nią zawalczyć. Nie mogłem pozwolić na to, aby moja piękna kobieta była więziona w tym podłym miejscu. Pewnego dnia obiecałem sobie i Rey, że jeśli będę musiał, będę walczył o nią do śmierci. Zamierzałem dotrzymać słowa. Może miałem dzisiaj umrzeć, ale jeśli miałem zginąć dla niej, byłem gotów zrobić to z uśmiechem na ustach. Wiedziałem, że Zagreus i pozostali świetnie zaopiekują się moją księżniczką, więc mogłem odejść bez żalu.
Mimo, że chciałem popatrzeć na Rey jeszcze przez jakiś czas, nie mogłem tego zrobić. Musiałem skupić się na tym, co najważniejsze.
Czyli na zamordowaniu Alerona i jego sługusów.
Iskander i pozostali walczyli tak, jakby od tego zależało ich życie. Poniekąd tak właśnie było. Aleron rzucał się na mnie z całą swoją mocą i magią, ale miałem nadzieję, że nie uda mu się mnie pokonać. Głęboko wierzyłem w to, że ten skurwiel ze mną nie wygra.
Nie wiedziałem, jak długo z nim walczyłem, ale powoli słabłem. Moje ciało nie dawało się do długotrwałej walki. Mięśnie zdawały się płonąć żywym ogniem. Moje ruchy nie były już tak szybkie i zwinne, jak jeszcze chwilę temu.
Krzyknąłem, gdy Aleron wbił mi pazur w dół brzucha. Zabolało jak diabli, ale odsunąłem się tak, że jego pazur się ze mnie wysunął. Król warknął na mnie jak dzikie zwierzę i rzucił się na mnie, ale nagle stanął w bezruchu z otwartymi jakby w cichym krzyku ustami.
Spojrzałem na to, jak Aleron pada na ziemię. Mężczyzna miał wbity w plecy miecz. Cholerny miecz, który musiał przebić mu serce.
Powoli i z niedowierzaniem uniosłem głowę, aby ujrzeć przed sobą coś, czego nie spodziewałem się nigdy w życiu zobaczyć.
To była Rey. Rey zamordowała Alerona. Mimo wszystko, nie była to jednak do końca moja Rey.
Moja ukochana była zielona. Miała pazury, zielone włosy, a jej nos stał się odrobinę bardziej płaski. Jej ręce i nogi nieznacznie się wydłużyły. Jej ciało było trochę inne niż wcześniej. Trochę, a może nawet bardzo.
Oczy mojej dziewczynki były tak czerwone, jak moje. Rey nie miała już na szyi obroży. Była wolna, ale jednocześnie nie była.
- Rey...
Moi towarzysze dokończyli walkę. Nikt nie atakował jednak już mnie i Rey. Czułem się jak w jakimś filmie. Nigdy żadnego nie widziałem, ale słyszałem, czym były filmy w świecie ludzi i bardzo chciałem jeden obejrzeć. Choć wolałbym zobaczyć taki z innym zakończeniem niż to, co miało miejsce teraz i tutaj.
- Rey.
Powtórzyłem jej imię, ale ona tylko wpatrywała się w martwe ciało Alerona. Nie była w stanie podnieść na mnie wzroku.
Po wyjściu z szoku zrozumiałem, co się stało. Rey zdjęła obrożę, która hamowała ją przed przemianą w osobniczkę naszego gatunku. Moja wspaniała żona zrobiła coś, czego niesamowicie się bała, aby mi pomóc. Była w stanie podjąć decyzję, która miała zaważyć na całym jej przyszłym życiu po to, aby mnie ocalić.
Podniosłem rękę, aby położyć ją na policzku Rey, ale moja księżniczka padła przede mną na kolana i schowała twarz w dłoniach, wybuchając bolesnym płaczem.
- Nie patrz na mnie! - krzyknęła rozpaczliwie.
Uklęknąłem na obu kolanach przed moją żoną. Moją wspaniałą kruszynką, która poświęciła swój wygląd dla mnie.
- Kochanie, uratowałaś mnie. Nie wiem, co mam powiedzieć.
- Jestem odpychająca - załkała, a ja położyłem dłoń na jej włosach. Włosach, które może miały inny kolor niż wcześniej, ale wciąż były tak samo mięciutkie. - Jestem obrzydliwa, Kunzite. Uratowałam cię, ale... Teraz możesz ode mnie odejść bez cienia wstydu.
- O czym ty mówisz, do diabła?
Złapałem jej twarz w dłonie. Zmusiłem Rey, aby spojrzała mi w oczy. Płakała. Była przerażona i smutna.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie, kruszynko. Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele dla mnie zrobiłaś? Rozumiesz, że ocaliłaś mi życie?
- Kocham cię, Kunz. Dlatego to zrobiłam.
Rey okropnie się jąkała, gdy mówiła. Cała drżała. Ona naprawdę myślała, że przestałem ją kochać z powodu tego, jak teraz wyglądała.
- Rey, wrócimy dzisiaj do domu. Rozumiesz? Wrócimy do bezpiecznego miejsca, w którym...
- Jestem w ciąży z Aleronem - przerwała mi, kładąc zielone dłonie na swoim zielonym brzuchu. - Kunzite, ja...
- Jesteś najpiękniejszą istotą na świecie, aniołku - powiedziałem, patrząc jej w oczy. - Zniszczyłem ci życie. Zabrałem ci wolność, ale dzięki temu zyskałem najpiękniejszą i najbardziej bezinteresowną żonę na tym świecie. Kocham cię do szaleństwa, Rey. Kochałem cię, gdy byłaś człowiekiem i kocham cię teraz, gdy jesteś jedną z nas. Wygląd nie ma dla mnie znaczenia, choć nie da się ukryć, że gdy jestem przy tobie, pragnę padać przed tobą na kolana i całować ci stopy. Szaleję na twoim punkcie i to się nigdy nie zmieni. Możesz mnie od siebie odpychać, ale ja od ciebie nie odejdę, bo cię kocham. To, co zrobiłaś dzisiaj, świadczy o tym, jak wielką odwagę i siłę w sobie nosisz. Jestem twoim wielbicielem, Rey. Jestem twoim wyznawcą i twoim mężem.
- Jestem ohydna - powtórzyła, a jej głos okropnie drżał.
- Wcale nie - rzekłem spokojnie, choć surowo. - Jesteś najpiękniejsza. Rozumiem, że dla kobiety wygląd dużo znaczy, ale to, że jesteś teraz jedną z nas, jest czymś cudownym. To nie powód do wstydu. Jesteś moja, kochanie, a ja jestem twój. Błagam, nie zamykaj się na mnie, słoneczko. Nie zniósłbym tego. Jeśli jednak chcesz, abyśmy na jakiś czas się rozstali i...
Rey zarzuciła mi ręce na szyję i mnie pocałowała.
Właśnie tak. Moja ukochana żona wbiła mi pazurki w szyję i całowała moje usta. Błądziła dłońmi po moim poranionym w walce ciele. Była trochę nieporadna w swojej nowej formie, ale ze wszystkim miałem zamiar jej pomóc. Ona pomogła mnie, gdy byłem najbardziej bezbronny, więc czułem się w obowiązku, abym pomógł jej, gdy tak bardzo potrzebowała mojego wsparcia.
Całowałem ją delikatnie. Błądziłem dłońmi po jej plecach. Miała zimną skórę. Zupełnie jak ja.
Kochałem ją. Płakałem razem z nią. Kurwa, jakie to było szalone.
Wszyscy wojownicy Alerona umarli. W sali nie słyszałem bowiem już żadnego odgłosu walki. Po jakimś czasie oderwałem się od ust Rey tylko po to, aby ujrzeć na podłodze mnóstwo martwych ciał.
Zrobiliśmy to. Udało nam się, choć staliśmy się mordercami.
- Nie brzydzisz się, że to zrobiłam?
Rey wskazała na ciało Alerona, w którego plecy wciąż wbity był miecz.
- Jesteś moją bohaterką, kochanie.
- Jestem morderczynią. Zabiłam go.
- Skarbie, on cię...
Nie byłem w stanie powiedzieć tego na głos. Bałem się tego, że Rey miała urodzić dziecko, które miało przypominać Alerona, ale wiedziałem, że zajmę się tym chłopcem najlepiej, jak będę umiał. Może nie tak wyobrażałem sobie nasze pierwsze dziecko, jednak życie lubiło zaskakiwać. To, co zrobiła Rey z obrożą było najlepszym dowodem na to, że życie pełne było niespodzianek.
- Tak, Kunz. On mnie zgwałcił, a teraz mam w sobie jego dziecko. Wiesz, jeśli zechcesz, to gdy urodzę możemy oddać dziecko do domu...
- Nie!
Krzyknąłem na Rey, która aż się skuliła.
- Przepraszam, kotku. Nie chciałem na ciebie krzyknąć, ale nie ma mowy, abyśmy oddali dziecko do domu dziecka. Żadne dziecko nie zasługuje na samotne życie. Nawet takie, które powstało z gwałtu. Ostatecznie to będzie twoja decyzja, ale nie chciałbym skazywać niewinnego dziecka na dorastanie w samotności. Wiem, że nie powinienem tak mówić, ale...
- Kocham cię, Kunzite. Jeśli cię nie obrzydzam, to czy możemy wrócić już do domu?
Wstałem z podłogi. Podałem mojej ukochanej ręce. Rey chwyciła mnie za dłonie i niepewnie wstała. Widać było, że była osłabiona, ale ja miałem zamiar jej pomóc.
Dla niej zrobiłbym wszystko. Kochałem ją do gwiazd i z powrotem. Czułem wdzięczność, że Rey wróciła w moje ramiona, choć było mi wstyd, że nie udało mi się jej ochronić, gdy potrzebowała mojej pomocy.
Rey trzymała mnie mocno za rękę. Przeszła obok ciała Alerona i spuściła wzrok. Płakała, ale rozumiałem to. Była w szoku. Na pewno miała płakać jeszcze przez wiele dni, jak nie tygodni, ale ja miałem zamiar być z nią przez cały czas.
Miłość nie polegała przecież na tym, aby być ze swoim partnerem tylko wtedy, gdy wszystko było dobrze. Miłość wystawiała nas na różne próby. Testowała nas i sprawdzała, jak wiele byliśmy w stanie zrobić dla ukochanej istoty.
Nam życie dało w kość. Mieliśmy już za sobą dość prób i zasługiwaliśmy na szczęśliwe zakończenie. W żadnym z tych zakończeń nie spodziewałem się, że moja księżniczka sama zmieni formę, ale zrobiła to dla mnie. Teraz była silniejsza. Mieliśmy o wiele więcej możliwości.
- Rey, kochanie. Chciałbym ci przedstawić strażników Zagreusa, którzy ryzykowali życiem, aby cię uratować.
Stanęliśmy przed Iskandrem i resztą. Rey uściskała wszystkim wojownikom dłonie. Gdy ściskała ich ręce, ja wyczarowałem dla niej lekką sukienkę, aby czuła się bezpieczniej. Założyłem jej sukienkę za pomocą magii.
Musiałem przyznać, że gdy Rey się do mnie odwróciła i spojrzała mi w oczy, poczułem w sercu niebywałe ciepło. Rey może nie wyglądała już jak człowiek, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Kochałem ją za to, jaka była. W nowym ciele wyglądała przepięknie i onieśmielająco. Czułem się jak największy szczęściarz na świecie. Nie mogłem poprosić o nic równie pięknego.
Wyciągnąłem do Rey dłoń. Moja ukochana podeszła do mnie. Poprosiłem Iskandra i resztę, aby wypłynęli już przed pałac. Sam chciałem zostać tu jeszcze przez chwilę z Rey.
- Teraz nie musisz już pływać w bańce, aniołku.
Moja ukochana lekko się uśmiechnęła.
- To dobrze, Kunzite. Nareszcie nie muszę się bać, że ciśnienie rozerwie moje ciało.
Zaśmiałem się. Czuć było w powietrzu napięcie.
- Dziecinko, nie wstydź się tego, jak wyglądasz. Nie chcę, abyś się krępowała, bo jesteś piękna.
- Zawsze wiesz, co powiedzieć, Kunz.
- Mówię prawdę - odparłem pewniej. Objąłem dłonią policzek Rey i spojrzałem w jej czerwone oczy. - Kocham cię. Wiesz, że gdy wrócimy do domu, musimy coś zrobić?
Spojrzała na mnie ze strachem.
- Czas na twój kolejny ślub, Rey. Który to już, co?
Moja ukochana w końcu zaczęła szczerze się śmiać. Wybuchnęła śmiechem i śmiała się mimo tego, że wokół nas leżały trupy.
- Chyba już przestałam liczyć - wyjaśniła, ocierając wolną ręką łzy. - Ten ślub będzie jednak moim ostatnim.
- Mam taką nadzieję, dziecinko - wyszeptałem, po czym pocałowałem ją z całą miłością i wdzięcznością, jakie w sobie nosiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top