*Rozdział 4*

Tego dnia kolejny raz z rzędu nie przespałam nocy.

Od razu po przypomnieniu sobie o lekach zadzwoniłam do mojej opiekunki. Ta wkurzona odebrała ode mnie z pretensjami, żebym jej nie budziła o tej porze, a słysząc o mojej sklerozie przeżegnała się do słuchawki. Powiedziała, że w środę dostarczy to, co zapomniałam wziąć dyrektorowi, i mam na siebie uważać przez ten czas. Nie pakować się w kłopoty i takie tam.

Ciągle myślałam o tym, co może mi się stać. Choruję na zaburzenia krzepliwości krwi, więc to oczywiste, że muszę brać leki, by się czasem nie wykrwawić. Jeśli nie będę ich brać to na pewno będzie źle. A znając moje dotychczasowe życie to w każdej chwili mogę umrzeć, heh. Zawsze się bałam dni, kiedy zapomniałam wziąć leków.

***

Kolejne dwa dni mijały mi niewyobrażalnie długo. Jednak kiedy zadzwoniła do mnie opiekunka zaznałam niewyobrażalnej ulgi.

- HALO?! – wręcz wrzasnęłam do słuchawki, zgarniając przy tym darmowy opieprz od Blanci.

- Nie wrzeszcz tak, już masz te leki! – burknęła zirytowana, na co zaśmiałam się nerwowo.

- Kocham cię! – za nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć rozłączyłam się. Nie zwracając uwagi na moich współlokatorów wybiegłam ze swojego pokoju, kierując się w stronę gabinetu dyrektora. Światło na korytarzach już dawno było wyłączone, ale... Co to dla mnie?

Kompletnie zapomniałam o tym, że biegnąc przez korytarze jak idiota nadal mogłam się wykrwawić poprzez najmniejszy upadek...

W pewnym momencie ze ślizgiem znalazłam się przed gabinetem dyrektora. Zapukałam trzy razy bardzo głośno, jednak nie dostałam odpowiedzi. W pewnym momencie niepewnie pociągnęłam za klamkę drzwi.

O nie... Przełknęłam gulę w gardle. Spojrzałam w lewo, po czym w prawo.

O nie...

O nie...

O NIE...

- KURW- - prawie krzyknęłam. Moje ciało zalała fala gorąca.

I CO TERAZ?!

Zaczęłam bardzo nierówno oddychać. Nadia, uspokój się... Może poszedł do toalety czy coś?.. Może... Poszedł się przewietrzyć? Przecież to jest szkoła, więc wiadomo...

- A może po prostu śpi?.. – wypsnęło mi się. Nagle dotarł do mnie sens zdania, który przed chwilą powiedziałam. – Cholera-

Drgnęłam, słysząc głośny huk niedaleko mnie. Odwróciłam głowę w stronę dźwięku nasłuchując. Jednak nic po za ciszą nie udało mi się usłyszeć.

Postanowiłam sprawdzić źródło hałasu. Ruszyłam więc na drugie piętro, czyli tam, gdzie znajdowały się pokoje uczniów. Starałam się nie wydawać przy tym hałasu, co było dosyć śmieszne, bo przed chwilą biegłam jak d*bil. Ale cóż...

- Halo?.. – wyszeptałam, zatrzymując się przed kantorkiem woźnego. Drzwi od pomieszczenia były otworzone na oścież. – Jest tu ktoś?..

W tamtej chwili wahałam się, by nie wejść do niego, w sensie do kantorka. A co, jeśli ktoś tam jest?.. A zresztą, może to dyrektor? JA CHCĘ SWOJE LEKI!

Postanowione, wchodzę tam.

A więc niepewnie weszłam do kantorka, od razu tego żałując. Bowiem usłyszałam za sobą zamykanie drzwi na klucz.

Natychmiast odwróciłam się za siebie, widząc przed sobą...

- O MÓJ BOŻE! – krzyknęłam uradowana, szczerząc się jak idiota do dyrektora. – Panie dyrektorze, szukałam pana! Przyszłam po leki! – zaśmiałam się cicho, jednak nie dostałam żadnej odpowiedzi.

Stał w miejscu, patrząc się na mnie martwym wzrokiem. Po chwili dostrzegłam, że trzyma w ręku nóż kuchenny. Mężczyzna w pewnym momencie zaczął się do mnie zbliżać...

- Em-m-m, pan-nie dyrektorze?.. – zapytałam niepewnie, cofając się z każdym jego krokiem. Po chwili poczułam, jak moje plecy zderzają się z zimną ścianą. Przełknęłam gulę w gardle.

- Nie ładnie jest podsłuchiwać, wiesz o tym? – podniósł głos wściekły, zmniejszając nasz dystans. Nie mogłam się ruszyć, i to dosłownie. Przerażenie mnie na tyle sparaliżowało, że dosłownie nic nie mogłam zrobić.

- O co panu chodzi? Dobra, przyzn-naję, podsłuchiwałam-m, ale to było n-nie chcący! – palnęłam. W tamtej chwili miałam ochotę przybić piątkę z czołem. Serio Nadia? Niechcący?

- Pff... Jasne. – nagle niebezpiecznie zmniejszył nasz dystans najbardziej, jak było to możliwe. Za nim zdążyłam krzyknąć, poczułam w okolicach swojego brzucha uczucie rozpruwania skóry przez ostrze noża. No, i oczywiście coś mokrego na koszulce.

Dyrektor przewidział to, że zaraz będę się drzeć w niebogłosy, więc przyłożył mi szmatkę do ust.

Nawet nie zwracałam uwagi na ten smród materiału. Krzyczałam przez szmatkę, wyłam wręcz z bólu, aż w końcu upadłam na kolana. Przestałam krzyczeć, czułam, że odpływam.

Jedyne co widziałam przed straceniem przytomności to widok mojej krwi, której było niewyobrażalnie dużo.

Najgorszy rozdział ever, I know.

Poprawcie mnie jakby były jakieś błędy w rozdziale xD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top