Umowa z najemnikiem
Przez chwilę nic do mnie nie dochodziło. Zabić mnie? Dlaczego właśnie ja? Dopiero doszedłem do siebie, gdy Iron Fist klasnął mi przed oczami rękoma. Prychnąłem i kazałem mu przestać.
- To czemu tego nie zrobisz? – Zapytał Wolverine, któremu jakoś nie zależało na moim życiu. Fajnie.
- To bardzo długa historia... - Specjalnie zrobił dłuższą przerwę. – Mianowicie pewnego słonecznego dnia, pan Ant-Man wybrał się na zakupy, aby kupić sobie bułki. Kilka minut po wyjściu ze spożywczaka zauważył mnie, jak kradnę pieniądze z banku. Walka jak walka, udało mi się uciec, jednak Scott zabrał mi kasę. Ale, ale. On nie zostawił mnie z niczym.
Mężczyzna uniósł lekko swoją maskę i dało się zauważyć na jego twarzy wielką bliznę od przecięcia czymś ostrym.
- Przecież ja ci tego nie zrobiłem! – Wykrzyknąłem, unosząc się z sofy wściekle.
- Tak? To co? Samo się to pojawiło na mojej twarzy? – Warknął, stając przy mnie prawie tak blisko, że dotykaliśmy się czubkami butów.
Pierwsza na naszą kłótnię zareagowała Echo. Podeszła do nas, chwyciła Taskmastera mocno za ramię i odciągnęła ode mnie. Nikt inny nic nie zrobił, wszyscy patrzyli się na nas z osłupieniem.
- Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego teraz mnie nie zabijesz? – Rozłożyłem ręce z sztucznym uśmieszkiem. – No dalej.
- Bardzo bym chciał cię teraz zabić, jednak widzisz, nie oto chodzi tu w zemście za coś takiego. Muszę zrobić ci coś gorszego. Co będzie bolało przez całe życie.
Już chciałem się na niego rzucić, jednak jakaś dziwna materia mnie zatrzymała, jakby niewidzialna ściana. Doktor Strange. Stał obok nas, ledwo trzymając się na nogach od uderzenia faceta. Rzucał mi to jego miażdżące spojrzenie, a ja zaprzestałem stawania oporu.
- Dobrze, nic z tego nie rozumiem. Może zacznijmy od początku, co? Jak w sądzie. Wpierw niech tyran – W tym właśnie momencie przewrócił oczyma. – Opowie swoją wersję.
Tyran? Serio, Steve? Nie mogłeś wymyślić czegoś lepszego? Ta gra słów była do bani, wiesz? Lepsze by było już zadanie mistrza, ale dobra.
- Okay, po tym jak Scott zrobił mi to – Wskazał na swoją maskę, ale zapewne chodziło mu o bliznę. – Obmyślałem plan zemsty. Doskonały, jak widzicie plan zemsty. Teraz znajdujecie się między młotem, a kowadłem. Rozumiecie, prawda? Wracając do historii. Postanowiłem, że dołączę do tej organizacji Cabal, ale jak wiecie jestem najemnikiem, więc długo nie przesiaduję w żadnej grupie. Po chwili jednak zdobyłem zaufanie Osborna, który wciąż mnie słuchał, nawet gdy podsunąłem wam plan porwania Spider-Mana i Cassie – Posłał mi spojrzenie nasycone nienawiścią. – Od początku miałem uciec. Zrezygnować z posady i przyjść tutaj. Już rozumiecie?
Niby to wszystko ma sens. Albo tak mi się raczej wydaje. Wszyscy siedzieli w milczeniu, tylko Matt wyciągał sobie jak gdyby nigdy nic jogurt z lodówki i zaczął go jeść. O dziwo nikt nie zwrócił na niego uwagi. Chociaż coś wciąż mi nie pasuje. No tak, zapomniałem! Przecież to nie przeze mnie ma tą bliznę na twarzy!
- Niestety, ale muszę cię zmartwić. To nie ja ci to zrobiłem. Nigdy bym kogoś nie okaleczył – Wszyscy spojrzeli na mnie dziwnie, a ja szybko dodałem. – Znaczy się nie tak mocno.
Luke spoglądał wciąż to na mnie, to na Taskmastera zastanawiając się, komu ma uwierzyć. W sumie to każdy albo przyglądał się nam co chwilę, albo zastanawiał się głęboko nad naszą rozmową. Ale co tu dużo myśleć? Mają do wyboru uwierzyć super, hiper, mega ładnemu mężczyźnie, który ma władzę nad mrówkami lub złoczyńcę, który przebrał się jak na halloween. Nie powiem, gdybym był na ich miejscu wybrałbym pierwszą wersję.
- Ach tak? Wróciłem do domu, zdjąłem maskę, a tu wielka bruzda na twarzy! Kto mógłby mi to zrobić jak nie ty? Tylko z tobą walczyłem.
- I co? Nic nie czułeś i tak po prostu zdjąłeś maskę i bum? – Spytała Spider-Woman.
-Dokładnie. Nie mam pojęcia, co się stało.
Zastanowiłem się nad tym chwilkę i przypomniałem sobie tamten dzień. Zauważyłem, że zaczął kraść kasę, przywaliłem mu z pięści w brzuch, a potem ten wściekły kopnął mnie w piszczel. Następnie facet uciekł, gdy przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Kasę na wszelki wypadek zostawił przy mnie. Nic mu takiego nie zrobiłem! Kto był wtedy ze mną? No tak, mogłem się domyślić. Był wtedy z nim drugi najemnik. Znany przez wszystkich jako Deadpool. Zagadywał go ciągle, a ten go ignorował.
- Pamiętasz, kto wtedy z tobą był? Deadpool albo ktoś?
Mężczyzna zastanowił się chwilę, jednak potrząsnął głową ze zdumieniem. Czyli co? Nie pamięta go, ale ja doskonale wiem, że tam był? W tym na pewno maczał palce jakiś czarownik. Mimowolnie spojrzałem na Strange'a, który jakoś nie zdawał sobie sprawy z tego, co właśnie zaszło.
- Czyli to wszystko wina Deadpoola. Mianowicie on tam był. Doskonale go pamiętam. Raz powiedział do ciebie „Hej, kościotrupie! Twój strój jest komiczny!", a ty odpowiedziałeś „Jest na pewno lepszy od twojego, różowy ninjo.". Na serio? Nie pamiętasz tego?
- Czyli nie możesz go torturować, jeżeli nie masz dowodów – Podsumował Logan.
Taskmaster zastanowił się nad moją historyjką. Błagam uwierz, błagam uwierz, błagam uwierz...
- Dobra. Tylko jest jedno ale. Jeżeli ty nie zginiesz to zrobić ma to Deadpool.
- Trudno będzie zabić kogoś, kto ma nieskończoną regeneracje, prawda? – Wtrącił się Danny, a facet spiorunował go wzrokiem.
- Chcę, abyście go znaleźli. Tak, wtedy dam wam spokój i będziecie mogli dalej szukać Cassie i chłopaka. Umowa stoi?
Uścisnęliśmy sobie razem dłonie, a ja posłałem mu lekki uśmiech żeby nie było. Taskmaster podszedł do drzwi, pożegnaliśmy się z nim niezbyt życzliwe, a gdy ten już miał wychodzić dodał jeszcze szybko.
- Ach, jeszcze jedno. Macie się pośpieszyć. Jutro o dwudziestej ma stać tu, w tym miejscu związany ze specjalną kokardką na głowie, zrozumiano?
Wszyscy pokiwali chyba ze zbytnim entuzjazmem głową i wyrzucili go z domu jak najszybciej się da. Usłyszałem sapnięcie Iron Fista, któremu jak zwykle coś nie pasowało.
- Kokardka na głowie? Serio? Ale ma wymagania, co nie? – Każdy z nas parsknął śmiechem.
Tylko Daredevil stał przy umywalce, z kubeczkiem od jogurtu truskawkowego i brudną buzią. Nie wiem jak to możliwe, że on zawsze jest taki... sam nie wiem jak go opisać. Wszyscy patrzyliśmy na niego z rozbawieniem, a ten prawie wypluł na nas jogurt.
-No co? – Wybąknął z pełną buzią.
Wtedy to już wszyscy śmialiśmy się w głos.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top