Problemy z kluczem do więzienia
Doctor Strange P.O.V
Jako że to ja wymyślałem plan, to musiałem mieć oczywiście najtrudniejsze zadanie! Musiałem dostać się do gabinetu Starka i zabrać mu klucze od więzienia, które znajdowało się na górnym piętrze. Zadanie to niestety musiałem wykonać razem ze Scottem, co niezbyt mnie pocieszyło.
Nie, żebym go nie lubił! Przeciwnie, bardzo go lubię, ale... czasami bywa irytujący. Chociaż zależy, jaki ma dzień. Raz pamiętam nawet, że obudziłem się rano, a obok mnie biegało stado czerwonych mrówek, które wyglądały na bardzo, bardzo wściekłe. Potem Ant-Man tłumaczył się, że to nie jego wina, że wyglądałem jak on, ale wiedziałem doskonale, że w duchu naśmiewał się ze mnie.
Dobra, teraz powinienem myśleć tylko o zadaniu, a nie o przeróżnych niemiłych rzeczach powiązanych ze Scottem. Zacząłem koncentrować się na staniu się niewidzialnym, oko Agamoto, które przyczepione było do mojego płaszcza, otworzyło się szeroko, przez co na moim czole pojawiło się dodatkowe, trzecie oko, które natychmiast znikło, gdy wymówiłem zaklęcie.
Scott, który stał obok mnie, zmniejszył się gwałtownie, gdy zniknąłem. Skinął mi głową i razem ruszyliśmy przed siebie do gabinetu Iron Mana. Nikt nas nie widział, więc większej trudności z tym nie mieliśmy. Dopiero jak doszliśmy do drzwi, które prowadzić miały do pokoju zaczęły się komplikacje.
Ant-Man powoli wszedł do pokoju pod drzwiami, ale szybko wrócił, szepcąc, że Tony jest w środku. Przekląłem pod nosem i wymawiać jakieś pierwsze lepsze zaklęcia, dzięki którym stałbym się niematerialny i przechodziłbym przez ściany lub na przykład - drzwi. Po kilku nieudanych próbach udało mi się i szybko wszedłem do środka.
Gabinet Starka był niewielki. Stało tu tylko biurko i kilka półek z książkami. Nigdzie nie było widać kluczy. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, gdzie one są. Wisiały na szyi Tony'ego, brzęcząc przy każdym ruchu jego głowy.
- Przepraszam, sir, że przeszkadzam, ale wydaje mi się, że mamy intruza. - Usłyszałem bezdźwięczny głos Jarvisa.
- Ach tak? A ja myślałem, że Luke i Logan przyszli sobie po prostu na kawę. - Tony skrzywił się nieznacznie i wrócił do przeglądania dokumentów na biurku.
Uff, już się bałem, że chodzi o nas. Niestety następne zdanie Jarvisa sprawiło, że przez chwilę wstrzymałem ze strachem oddech.
-Chodzi o kogoś innego. W tym pokoju.
Stark uśmiechnął się przelotnie, wpatrując się w miejsce, gdzie powinien stać teraz Ant-Man. Tak, powinien stać, bo go tam nie było!
- Nie martw się, Jarvis. Zająłem go Yellow Jacketem. - Jakby na potwierdzenie tych słów sztucznej inteligencji, wskazał ręką swój komputer, na którym pokazane były kamery z jakiegoś innego pokoju. Na obrazie znajdowali się bijący się wciąż YJ i Ant-Man.
To wszystko przeze mnie. Nie przypilnowałem Scotta, a jest on dopiero żółtodziobem, który nie umie prowadzić armią. Przegryzłem lekko wargę. Ostatnio robiłem to coraz częściej, głupi nawyk. Ale nie tym powinienem się teraz zamartwiać, a Scottem i kluczem do więzienia.
Po chwili wpadłem na pewien pomysł. Może i ryzykowny, ale jest cień szansy, że mój plan powiedzie. Zacząłem skupiać się na wisiorku Tony'ego. W myślach wyobraziłem sobie taki sam klucz i zacząłem tworzyć idealną replikę tego wisiorka. Teraz najważniejsza część. Podmiana. Musiałem z moich myśli „wyciągnąć" klucz i bez jakiegokolwiek wahania zamienić go na oryginalny kluczyk do więzienia. Stark nie mógł nawet wyczuć podmiany, bo inaczej po jego planie. I po jego przyjaciołach.
Jakby przecięciem nożyczkami ciężkiej kartki, podmieniłem szybko oba klucze. Wisiorek na szyi Tony'ego zabrzęczał, a ja zamarłem. Na szczęście Stark zignorował ten dźwięk, zapewne myśląc, że to przez wiatr jego naszyjnik lekko się uniósł w górę. Ścisnąłem mocniej w ręce oryginalny klucz i cicho przeszedłem do pokoju obok, w którym znajdować powinien się Scott.
Nie myliłem się. Scott biegał po całym pokoju, bijąc się z Yellow Jacketem, który w swoim żółtym stroju przypominał trochę pszczołę droczącą się z mrówką. W końcu Ant-Man złapał jedno z lecących w jego stronę ramion Darrena i wyrzucił go jak najdalej od siebie, przez co YJ nagle się zwiększył, a Scott dzięki temu mógł mu skopać tyłek, co oczywiście zrobił, nawet się nie wahając.
Gdy Ant-Man skończył już ze swoim wrogiem, zwiększył się do normalnych rozmiarów, a ja znów stałem się widzialny. Scott wyszczerzył się do mnie, jak do najbliższego przyjaciela, a ja rzuciłem mu klucz. Mężczyzna prawie go nie złapał, ale jakimś cudem udało mu się zawiesić wisiorek na szyi bez większego, zbędnego hałasu.
- Idź. Ja zaraz przyjdę. Spotkamy się przed gabinetem Starka. - Rozkazałem.
- Dasz sobie radę? - Scott wyglądał, jakby nie był zbyt pewny moich słów.
Nagle nogi się pode mną ugięły, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Nim upadłem, złapałem się na szczęście kantu stołu. Scott szybko do mnie podbiegł i pomóc ponownie wstać.
- Co ci się stało!? - wykrzyknął, ale na tyle cicho, by Iron Man go nie usłyszał.
- Zużyłem chyba trochę za dużo mojej mocy. Arcymag, a ciągle ma problem z mocą. - Pokręciłem głową zażenowany, a zarazem rozbawiony.
- Nie zostawię cię tutaj - odparł hardo.
- Jeju, nie musisz się o mnie tak martwić. - Wywróciłem oczami. - Przeteleportuję się przed gabinet Starka, nim się obejrzysz.
- Ale twoja moc...
Zbyłem go szybkim machnięciem ręki. Nie miał wyboru. Musiał to zrobić. Ant-Man, jakby pogodził się z moim wyborem i zmniejszył się, przechodząc pod drzwiami do tego pokoju. Teraz muszę się tylko pospieszyć z naładowaniem mocy i wymówieniem zaklęcia. A to wszystko muszę zrobić na dodatek przed obudzeniem się Yellow Jacketa, bo ten przez zbyt duży odrzut Scotta zemdlał i przed Iron Manem, który lada moment może się tu zjawić.
Nie zastanawiając się nad tym długo, usiadłem jak dziecko, po turecku na ziemi i zacząłem szeptać cicho zaklęcia. Nim się obejrzałem, już lewitowałem w powietrzu, a oko Agamoto rozbłysło setkami barw. Jeszcze lada moment, a moja moc się zregeneruje i dam radę ten kawałek się przeteleportować.
Nim zdążyłem się jednak skupić na wybranym miejscu, do którego miałem się wybrać, do pokoju wpadł Stark w swojej zbroi i spokojnym głosem oznajmił:
- Bardzo proszę Pana o podniesienie swoich magicznych rączek do góry!
Nie miałem czasu. Musiałem coś zrobić. Magia przecież nie jest ot, tak, hop siup! Skupienie jest tu najważniejsze oraz siła woli, życie bez strachu. Teraz niestety całym moim ciałem zawładnęły antonimy podanych przeze mnie uczuć i niechcący przeteleportowałem się gdzieś, gdzie nawet samo oko Agamoto nie dosięga.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top