Poznajemy Young Avengersów

  Od tamtego porąbanego dnia minęły cztery dni. Cztery dni chodzenia, marudzenia Danny'ego oraz reszty drużyny i spania pod przesiąkniętym, wilgotnym kocykiem. Na szczęście po tych feralnych dniach nastał dzień zbawienia. Mianowicie znaleźliśmy pusty magazyn, w którym nikt nie mieszkał, ale był bardzo zadbany. Wszyscy zebraliśmy się tam i razem mieliśmy zamiar się tam przespać choć na jedną noc, a potem ruszyć znów w drogę ku Latverii. No i się jak zwykle zaczęło. Kto pójdzie na miasto i coś kupi, bo przecież jesteśmy blisko wielgachnego sklepu i nie możemy tego zmarnować, i tym podobne pytania. Oczywiście Logan zaczął:
 

 - Niech Danny pójdzie, on zawsze jest taki rozgadany... - Posłał Iron Fistowi wścibski uśmieszek, a ten prychnął.

 - On był ostatnio – Zauważył Luke, który w takich sytuacjach zawsze go broni. – Ja też, Stephen, Jess i Echo byliśmy na zakupach. Teraz czas albo na Logana, albo na Scotta.

 Automatycznie spojrzeliśmy po sobie i odsunęliśmy się od siebie. W sumie niezbyt dużo trzymałem z Wolverinem w czasie naszej wyprawy, bo jakoś nie było między nami żadnej chemii.

 - Czyli postanowione! – Klasnął w dłonie uradowany Danny. – Idzie Logan i Scott.

 Tak więc założyłem pod ubranie mój kostium, aby się nie przebierać, a do plecaka włożyłem hełm. Ruszyliśmy razem z Rosomakiem do hipermarketu. Już po kilkunastu minutach spotkało nas nieszczęście. Szliśmy sobie jakąś polną drogą i droczyliśmy się, co kupić do jedzenia. Wolverine chciał klopsy, a ja nie miałem na nie ochoty. Już chciałem się odgryźć, że je on tylko mięso i nic poza tym, ale usłyszałem dziwny świst, a na moich plecach pojawiła się plama krwi. Spojrzałem zdziwiony na zadaną mi ranę i szybko postanowiłem dowiedzieć się, kto to zrobił.

 Na drzewie obok siedział chłopak o kruczoczarnych włosach z dyndającą pelerynką jak u Supermana. Miał na sobie jakiś przedziwaczny kostium i opaskę. W rękach trzymał długi łuk, który rozpoznałbym wszędzie. Łuk Hawkeye'a. Co tu się dzieje!? Nim zdążyłem zadać mu jakieś pytanie, obok niego pojawił się łudząco podobny do niego dzieciak. Różnili się tylko kolorem włosów. Ten, który właśnie przybiegł miał białe, rozwichrzone włosy i nosił dziwny, zielony stój aerodynamiczny.

 - Dobra dzieciaki, jeżeli ktoś mi tu zaraz nie wyjaśni, o co chodzi... - Logan już miał wyciągnąć szpony, ale go powstrzymałem.

 - Mówiłem ci, że nie trafisz – Uniósł do góry jedną brew białowłosy.

 Ten drugi prychnął i szybko zeskoczył z drzewa.

 - Bardzo przepraszam, nie zauważyłem was – Chłopak zarumienił się, ale szybko spoważniał. – Następnym razem zapytam Kat... znaczy Hawkeye'a o zgodę na pożyczenie łuku.

 Kruczowłosy pewnie dalej by tak gadał, gdyby nie zastraszająco szybka interwencja chłopaka w zielonym. Podbiegł do niego momentalnie i zasłonił usta.

 - Znasz Clinta? Skąd niby, dzieciaku? – Warknął Wolverine.

- Widzisz, Wiccan? Ci tutaj nawet nie wiedzą, kim jesteśmy – Roześmiał się białowłosy, który objął bratersko drugiego. – On to jest Wiccan, a ja jestem Speed. Razem jesteśmy zaginionymi dziećmi Scarlet Witch!

 Logan podszedł do Wiccana i zabrał mu jego doskonały łuk. Już miał go złapać, gdyby nie to, że Speed miał moc szybkości i prędko zabrał mu broń.

 - Jakbyś nie zauważył, jestem superszybki po moim wujku – Prychnął Speed.

 - Dobra, odpowiadając na wasze pytanie... Znaliśmy go kiedyś, dopóki nie został zabity – Na twarzy Wiccana pojawił się na chwilę żal, że nie udało mu się w jakiś sposób go uratować, ale szybko znikł zastąpiony jego sztuczną powagą. – Nie ma teraz Clinta. Jego miejsce zajęła dziewczyna pod tym samym pseudonimem.

 Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać jak jedna grupa Avengersów z drugą. Bo jak się pewnie domyśliliście (lub nie) te dzieciaki znane są jako Young Avengers i mieszkają tutaj, aby bronić sprawiedliwości. Ich grupa składa się z jakiejś hybrydy Skrulla i Kree – Hulklinga, nowej żeńskiej wersji Hawkeye'a, Wiccana, Speeda oraz czarnoskórego Kapitana Ameryki, czyli Patriota. Już mieliśmy sobie iść, jednak Wiccan chciał nam się jeszcze zapytać, gdzie nocujemy.

 - W tym nieużywanym magazynie. O ile się nie mylę, jest to dawna firma rodziny Bishop – Powiedziałem, a ci spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.

 - To nasza baza! – Wykrzyknął Speed. – Jeżeli im zaraz wszystkiego nie wytłumaczymy, to pozabijają się nawzajem! Prawie tak jak my!

 Miałem zamiar tam pobiec, ale Speed odparł, że przez tę ranę nie mogę szybko biegać i w mgnieniu oka wziął mnie na ręce i zaniósł do magazynu. Cała nasza drużyna spojrzała się w stronę rzeczy, przez którą w budynku dało się poczuć podmuch wiatru. Zszedłem mu z rąk i od razu zwymiotowałem na podłogę. Nie jestem przystosowany do pędzenia kilka kilometrów na sekundę.

 Rozejrzałem się po magazynie. Hawkeye strzelała z jej „gniazdka" między belkami w stronę Ronina, Hulkling swoją siłą prawie zgniatał Spider-Woman, Patriot bił się ze Stephenem, któremu totalnie bicie go nie wychodziło. Jednym słowem? Dostawaliśmy trochę manto.

 - Hej! Przestańcie! – Krzyknąłem razem z chłopakiem i wszyscy spojrzeli w naszą stronę.

 - Speed! Wróciłeś! – Pisnęła Hawkeye i zeskoczyła z belki.

 Wszyscy zaprzestali bicia się nawzajem. Wytłumaczyliśmy każdemu, co się stało i tak oto te dzieciaki pozwoliły nam u nich przenocować. Tylko nadal wydaje mi się, że o czymś zapomnieliśmy...

 - A co z Loganem? – Spytał się Luke, a ja palnąłem się w głowę.

 - No tak! Całkowicie o nim zapomniałem! – Parsknąłem i spojrzałem na Speeda, który tylko wzruszył ramionami.

 - Powinni już tu dawno być. Wiccan jako syn Scarlet Witch i wnuk Magneta umie się teleportować.

 Co mogło ich zatrzymać? Już chciałem ruszyć na poszukiwania, jednak białowłosy chłopak zagrodził mi drogę i uśmiechnął się szelmowsko.

 - Gość da sobie radę. Mój brat nie jest głupi. Na dodatek jest to mój bliźniak, więc jeżeli on byłby głupi to ja chyba też prawda? – Bąknął chłopak.

 Bardzo przypominał mi jego wujka, Quicksilvera. Nie tylko szybkością, ale też zachowaniem. Po chwili każdy z nas, zmęczeni dniem i chodzeniem poszliśmy spać. Na wszelki wypadek jednak postanowiliśmy, że będziemy stać na warcie. Każdy z nas miał stać po jedną godzinę. Jeżeli Wolverine z Wiccanem jutro nie wrócą, to pójdziemy ich szukać. Chociaż zgadzam się ze Speedem, że oni nie są tacy głupi, aby zgubić się w sklepie. Może porwali ich zwolennicy rejestracji? Iron Man?

Postanowiłem się tym nie zadręczać i poszedłem spać. Chwilę wsłuchiwałem się w miarowy oddech każdego z nas, aż w końcu, dręczony różnorodnymi koszmarami zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top