Nowy dom oraz prawdziwe łóżko!
Chyba spakowałem wszystko na ten wyjazd do Nowego Yorku. Kilka ubrań, chusteczkę do spania i komórkę. Jak czegoś zabraknie to się pożyczy od kogoś. Stałem na ogródka sąsiadów i czekałem aż przyjedzie ktoś z S.H.I.E.L.D i zabierze mnie do ich tajnej bazy. Wczoraj dostałem SMS, że będą na mnie czekać o dwunastej, ale ich nadal nie ma.
W końcu na niebie zauważyłem czarną plamę pędzącą w moją stronę. Podekscytowany podniosłem bagaż i wyczekiwałem lądowania samolotu. Pokiwałem im i podszedłem do maszyny. Drzwi otworzyły się powoli i z samolotu wyszedł chudy mężczyzna w czarnym garniturze.
- Hello, ty którego imienia nie znam! – Wykrzyknąłem do niego i zasalutowałem.
W środku siedziało dwóch pilotów. Jednym z nich była kobieta o czarnych włosach i skośnych oczach. Na jej plakietce było napisane Agentka Melinda May. Drugi wyglądał jak siusiumajtek, ale wiedziałem, ze to tylko pozory. Jego napis głosił Agent Grant Ward. Usiadłem obok nich i zacząłem się w nich wpatrywać.
- Halo, wyglądacie jak jakieś roboty. Panno Melo, panie Grantusiu. Uhuu.
Pokiwałem mężczyźnie przed oczami ręką, a ten złapał ją w pewnym momencie i wykręcił pod nienaturalnym kątem. Wykrzyknąłem jakieś przekleństwo i zacząłem się szarpać. Za mną stanął facet, który otworzył mi drzwi. Dopiero teraz mogłem się mu dokładniej przyjrzeć. On też wyglądał jak dziecko, bo miał blond loki i niebieskie oczy. Wpatrywał się we mnie z dziwnym uśmieszkiem.
- Puść go, Ward. Mamy go dowieść tam w całości, pamiętasz?
Zrobił to co mu kazał, ale Grant nadal patrzył na mnie z pogardą. Pokazałem mu język, a ten zacisnął pięści powstrzymując się od ataku. Poszedłem na tył samolotu i rozsiadłem się na fotelu. Agenci rozmawiali o czymś zdenerwowani. Chciałem do nich podejść, ale mi się nie chciało. Tak, po prostu mi się nie chciało, bo jestem leniem.
- Macie tu coś do jedzenia? Umrę z głodu w ciągu tych dwóch godzin – Skierowałem to pytanie raczej do Melindy, bo nie poznałem jeszcze jej temperamentu.
- Coś się znajdzie. Otwórz szafkę. Tą po lewej – Odpowiedziała głosem szorstkim jak papier ścierny. Bardzo przypominała mi Natashę.
Wstałem z cichym jękiem i otworzyłem szafkę. W środku była kanapka z masłem orzechowym. Wziąłem do ręki i powąchałem.
- Nigdy nie jadłem masła orzechowego – Skomentowałem.
Ten od drzwi, którego dziewczyna w czasie rozmowy nazywała Leo zrobił minę, która oznaczała pewnie, że nie ma osoby na świecie, która nie jadła masła orzechowego. Westchnąłem i spróbowałem kanapki. Całkiem niezłe, ale jadłem lepsze rzeczy niż to. Po zjedzeniu siedziałem całą drogę i zastanawiałem się, dlaczego właśnie ja zostałem przywódcą. Po kilku godzinach wylądowaliśmy na jakimś pustkowiu. Przez okienko widać było ciągnące się kilometrami łąki. Ładny krajobraz, ale gdzie baza?
Wyszedłem razem z Leonardem i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że na krańcu polany stoi dom w którym najwidoczniej ktoś mieszkał, bo z komina unosił się dym. Nie wyglądał jak dom myśliwego, gdyż był o wiele za duży. Najwidoczniej tam będę mieszkał te kilka tygodni. Zapukałem w drzwi w rytm jednej z piosenek Taylor Swift, przez co mężczyzna przewrócił oczami. Usłyszałem jak ktoś po cichu podśpiewuje sobie ten przebój. Drzwi otworzyły się z hukiem i z domu wyszedł chłopak z miską płatków w rękach. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i zaprosił do środka. Leo nie wszedł, a wrócił na statek.
- Hej Scottf. Dafno się nie fidzieliśmy, nie? – Powiedział z pełną buzią.
- To my się znamy?
Nastolatek roześmiał się przez co wypluł połowę mleka na podłogę. Dotarliśmy do wielkiej hali w której znajdowała się cała moja drużyna. W pomieszczeniu panował chaos w którym po chwili się pogubiłem. Chłopak przełknął ostatnią łyżkę płatków i odchrząknął.
- Hej! Patrzcie kogo my tu mamy!
Wzrok wszystkich padł na mnie, a ja się nieświadomie zaczerwieniłem. Po kolei każdy z nich witał się ze mną entuzjastycznie. Nigdzie nie widziałem Spidey'a i gdy zrozumiałem kim jest bachor obok mnie aż zaniemówiłem. Myślałem, że jest starszy.
- A miałem nadzieję, że jednak nie przyjedzie – Usłyszałem głos za mną.
Był to ten sam czarodziej z którym na ostatniej misji się nie dogadywałem. Doktor Strange. O dziwo nie miał na sobie tej głupiej pelerynki, a normalną bluzkę. Nadepnąłem go na stopę, a ten krzyknął.
- Och, już przestań – Powiedział do Strange'a Wolverine z dawno nie pielęgnowaną brodą.
Stephen Strange zrobił tą swoją naburmuszoną minę i wyszedł z pokoju. Przywitałem się z Lukiem Cagem, który wydawał się zdenerwowany moją obecnością i Iron Fistem, który kazał na siebie mówić po prostu Daniel. Poznałem też tą Spider-Woman, która nazywała się Jessica i wydawała się bardzo miła, nie to co Steve. Ostatnia była jakaś dziewczyna, która bąknęła coś o imieniu Echo. Dziwne, bo nie było na liście naszej drużyny dwóch dziewczyn.
- Zastępujesz Ronina? – Spytałem z niekontrolowaną złością.
- Mhm, jestem nowym Roninem.
Powstrzymałem zdenerwowanie. Znałem Alexi'ego i nie sądzę, żeby chciał, by po nim papugowano. Westchnąłem ciężko widząc jej zdezorientowanie i podszedłem do Spider-Mana. Siedział przy stole razem z Loganem i się z nim przekomarzał. Usiadłem obok nich i rozpakowałem torbę. Wyciągnąłem chusteczkę i położyłem ją sobie na podłodze, żeby się na nie przespać, ale jak Wolverine zobaczył co robię szybko mnie powstrzymał.
- Mamy dla ciebie przygotowany specjalny pokój, Scott.
Potaknąłem głową i ruszyłem za Spidey'em i Loganem. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami na których była tabliczka z moim imieniem i nazwiskiem. Wparowałem do pomieszczenia i pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem było miękkie łóżko. Jęknąłem z wrażenia i bólu pleców, który przypomniały mi o moim domku dla lalek. Stała tutaj też szafa i lustro. Chłopaki wskazali mi drogę do łazienki i innych ważnych pomieszczeń oraz dali mi mapę.
Minęło dopiero kilka minut, a już spokój, który mnie opanował prysnął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Do pokoju wszedł Dr. Strange, który zrobił się lekko czerwony na twarzy ze wściekłości. Nawet jego dziwny zarost wydawał się jeszcze bardziej fantazyjny.
- Brawo, głupcze.
Steve przyszpilił mnie do ściany i trzymał mnie tak dopóki się trochę nie uspokoił. Puścił mnie i stanął do mnie tyłem.
- Wpuściłeś tutaj człowieka, który może wygadać miejsce w którym się teraz znajdujemy!
Nie wiedziałem o co mu chodzi. Co ja znowu zrobiłem? Dopiero, gdy ktoś przybiegł do pokoju zdałem sobie sprawę, że to na serio moja wina. Obok mnie stała dziewczyna z blond włosami spiętymi kitką. Rozpoznałbym te złociste włosy wszędzie. Razem ze mną w podróż wybrała się moja córka Cassie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top