Scott, rodzina



Słońce delikatnie padało na nasze twarze, a na niebie nie widać było nawet najmniejszej chmurki. Idealna pogoda. Zacisnąłem mocniej moją dłoń na jego dłoni. Jego proste, czarne włosy błyszczały delikatnie, a oczy z długimi rzęsami były zamknięte. Uśmiechnąłem się i poprawiłem ramię, na którym się opierał. Nastawiłem twarz bardziej w stronę promieni słońca. W tle słyszałem ciche ćwierkanie ptaków. Zupełnie jak w bajce. Znów obróciłem głowę w jego stronę. Tym razem oczy miał otwarte i wpatrywał się we mnie hipnotyzująco, trzymając rękę nq moim kolanie. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale wtedy dwie wielkie, wytatuowane ręce chwyciły jego drobne ramiona i zaczęły wyrywać go ode mnie. Chciałem krzyczeć, ale jedyne co mogłem zrobić to siedzieć i patrzeć. Ręce cały czas szarpały go w swoją stronę, a on płakał. Łzy ciekły mu po twarzy i cały czas powtarzał "Nie odchodź, Scott, proszę. Potrzebuję cię. Potrzebuję..." Chciałem go złapać i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że tu jestem, ale nie mogłem. Jego głos zamienił się w szept, a twarz pozostawała cała we łzach. Dłonie szarpnęły go do tyłu, kiedy zdążył powiedzieć "Potrzebuję..." i zniknął w czarnej przestrzeni.

Podniosłem się dysząc ciężko. Cały byłem zlany zimnym potem.
Co to do cholery było?
Opadłem spowrotem na łóżko nadal drżąc z emocji. To tylko sen... Dlaczego więc czułem, jakby to działo się na prawdę? Nie jestem przesądny, ale miałem wrażenie, jakbym przeżywał jeden z tych całych proroczych snów, o których pełno jest w książkach. Ale co miałby niby oznaczać? Co miałoby oznaczać ro błagalne "potrzebuję cię"? Czy mój mózg już do reszty powaliło, czy to... prawda? W końcu wczoraj udało mi się go uspokoić. Czy to oznacza, że ktoś ma mi go odebrać? Śmieszne, że już o nim myślę, jak o kimś ważnym. Ale przecież jest moim przyjacielem. Małym, zagubionym, płaczliwym przyjacielem. Trochę jak dziecko. Obróciłem głowę w jego stronę. Jest tam, odetchnąłem z ulgą.
Sen powoli zaczął się zamazywać, podobnie jak obraz przed moimi oczami. I znów usłyszałem ten głos.
So count your blessings every day, it makes the monsters go away. And everything will be okay. You are not alone. You are right at home. Goodnight...

- Scott Richard Hoying! Słuchaj jak się do ciebie mówi!

Przetarłem powoli oczy podnosząc się na poduszce. Promienie światła z odsłoniętego najwyraźniej przed chwilą okna uderzyły w moją twarz budząc mnie do końca. Według zegara było już po trzynastej. Jakim cudem spałem tak długo? Przecież jeszcze przed chwilą-

- Scott! Ziemia do Scotta!

Usłyszałem znowu. Spojrzałem do góry. A więc i mnie ktoś odwiedził.

- Cześć tato - odpowiedziałem
- Wreszcie - westchnął z rezygnacją - od paru minut próbuję się z tobą skomunikować.

Otworzyłem usta, aby o coś zapytać, ale uprzedził mnie.

- Wiem, że masz dużo pytań, ale na prawdę się spieszę. Pogadałem już z twoim lekarzem, Galem czy jakoś tak. Powiedział mi wszystko. Stwierdził też, że będziesz już nawet jutro stąd wyjść jeśli bardzo nam zależy, ale na wysiłek fizyczny trzeba będzie trochę zaczekać.

Muszę przyznać, że trochę mnie zatkało. Już jutro? Nieźle.

- Posłuchaj - zaczął - rozmawiałem z twoją matką-

- Mama wróciła?! - przerwałem mu . Nie widziałem się z nią od prawie roku przez ten cholerny film, czy tam serial. Wszyscy już się gubią w czym gra, a w czym nie.

- Nie - odparł ojciec zachowując typową dla siebie powagę. Wiedziałem jednak, że jest mu przykro - mają chwilę przerwy, więc miała czas na długą rozmowę.  Wracając do rzeczy, kończą zdjęcia w tym tygodniu, ale jak pewnie pamiętasz, Elisabeth*  gra też w Zemdlonym Wzgórzu czy jak mu tam.

- Zamglonym Wzgórzu tato. Nie zemdlonym - poprawiłem go.

- Wszystko jedno - kontynuował - Więc dostała niesamowicie atrakcyjną ofertę...

Słysząc nutę ironii w jego głosi zacząłem zastanawiać się, o co chodzi. Ojciec zawsze popierał decyzje mamy (może poza tymi o mojej muzyce) a także uwielbiał to, co robi. Albo się pokłócili, albo ta propozycja jest jeszcze gorsza niż mi się wydaje.

- Oczywiście ją przyjęła - westchnął - A więc pewnie chcesz wiedzieć o co chodzi. Zdjęcia odbędą się w naszym domu. I nie pytaj dlaczego, bo sam nie wiem. Chodzi o coś z rozmiarem, wyposażenie, okolicą i te sprawy. Podwyższą matce za to stawkę, a poza tym będzie pracować we własnym domu, więc nie dziwię jej się, że ją przyjęła. Haczyk jest natomiast taki, że na ten czas musimy się wyprowadzić.

Nie były to aż tak dziwne wieści, jakich się spodziewałem. Nie mogę jednak udawać, że mnie to nie zaskoczyło.

- I teraz najważniejsze. Twoja matka ma załatwione miejsce zamieszkania, ma to w umowie. Ja na ten czas dostałem robotę, gwoli ścisłości wyjeżdżam jutro z samego rana, dlatego tak się teraz śpieszę. Z sobą cię nie wezmę, z powodu nogi, a Elisabeth nie pozwala umowa. Musisz zamieszkać na ten czas w osobnym apartamencie, razem z Tamashim. Reszta służby dostaje czasowe zwolnienie na te kilka miesięcy. Co o tym sądzisz?

- Chyba w porządku - odparłem nie do końca pewny. Ale nie mam wyboru. Jak on coś sobie postanowi, nikt nie wpłynie na jego zdanie. No, może poza mamą.

- To świetnie. Przepraszam synu, ale na prawdę muszę lecieć - uśmiechnął się po raz pierwszy dzisiaj - Kocham cię, pa!

- Pa - odpowiedziałem - A tak właściwie, to skąd wiedziałeś, że tu jestem? - spytałem, ale on już zniknął. Świetnie. Zauważyłem za to, że na stoliku obok pojawiła się moja komórka, portfel i dowód. Musiał go tu przywieść.

Wziąłem telefon do ręki i odblokowałem. Wyświetlacz pokazywał mi dwieście dziewięć nieodebranych połączeń. No nieźle. Zaczynają się dnia, którego uciekłem, a kończą na dzisiejszym poranku. Więc znalazł go dopiero dzisiaj. Praktycznie wszystkie były od ojca, poza kilkoma od Lindsey i kilkoma od Tama. Ani z jednym, ani z drugim nie miałem teraz ochoty rozmawiać. Odłożyłem urządzenie na stolik, ale zaraz za wibrowało. Znów po nie sięgnąłem i odczytałem sms-a od taty mówiącego, że moje rzeczy będą czekać za godzinę w gabinecie Griffina, a klucz i adres apartamentu znajdę w kieszenie pierwszej spakowanej koszuli. Zapowiada się ciekawy dzień. 

- Scott? - usłyszałem cichy głos. Na początku nie zorientowałem się nawet, do kogo należał. Mitch. Cholera. Prawie o nim zapomniałem przez tą całą aferę z mieszkaniami. 

- Tak? - odpowiedziałem.

- Czyli to już koniec. Było fajnie - stwierdził.

- Co? O co ci chodzi? - nie do końca go rozumiałem. Czego koniec?

- Słyszałem rozmowę, Scott - zaczął - wiem, że jedziesz. Że wracasz.

- To nie znaczy, że już nigdy się nie zobaczymy.

- Na prawdę? Tak to widzisz? Jesteś synem milionerów. Jak tylko odjedziesz stąd swoją wypucowaną limuzyną do pięknego apartamentu, będziesz zajęty... nie wiem czym. Byciem synem sławnej aktorki? A po tych paru miesiącach wrócisz do pięknej willi otoczony służbą i znajomymi i nawet nie będziesz pamiętał, że byłeś w szpitalu i poznałeś kogoś takiego jak ja. A wiesz gdzie ja będę w tym czasie? Na ulicy. Albo już martwy. W sumie nie wiem, co gorsze. To już koniec, Scott.

Wpatrywałem się w jego ciemną cerę i piękne, brązowe oczy z których właśnie popłynęły łzy, kręcąc głową. Wstałem i przekuśtykałem w jego stronę. Zatrzymałem się na chwilę.

- Nigdy o tobie nie zapomnę Mitch - powiedziałem tylko i przeszedłem do drzwi.

______

- Wejdź - usłyszałem głos za drzwi, do których właśnie zapukałem.

Przestąpiłem przez próg i zobaczyłem bardziej zmęczoną i smutną wersję doktora Griffina, tyle że jeszcze z wielkimi worami pod oczami. Musiał dużo pracować.

- A, Scott Hoying widzę - uśmiechnął się słabo - Twoja walizka czeka w rogu, a kartę dostaniesz jutro, kiedy będziesz wyjeżdżał. Twój ojciec kazał przekazać, że szofer podjedzie o jedenastej. A teraz bądź tak miły i nie przeszkadzaj zmęczonemu lekarzowi po dyżurze. 

Pokiwałem głową, ciągnąc walizkę, co było dość trudne z nogą w gipsie i kulą o którą się opierałem. Zatrzymałem się jeszcze na chwilę.

- Mogę się jeszcze o coś spytać?

- Byle szybko - odparł Griffin

- Kiedy Mitch Grassi zostanie zwolniony do domu?

- A bo ja wiem... Jeśli jego stan będzie stabilny, to jakiś tydzień? Może trochę mniej? A co? - zainteresował się.

- Nic, nic - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem. 

______________________________________

*Wiem, że mama Scotta nazywa się inaczej, ale na potrzeby fanfiction pozmieniałam większość imion.

Hei!

Nawet nie wiecie, ile męczyłam się z tym rozdziałem. Ale jest! 

Podziękowania należą się też badhappyllama za wszystkie pomysły które mi podpowiedziała.

Mam nadzieję, że się spodobało :)

Pamiętajcie o komentarzach!

                  ~Y

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top