Scott, codzienność.

Scott, pamiętnik

Jest piąta czterdzieści jeden. Rano. Obudziłem się pół godziny temu. W sumie to nawet nie muszę wstawać. Nie teraz. Pierwsze zajęcia (na siłowni) mam za godzinę, a śniadanie za pół, więc nie widzę większej potrzeby wychodzenia z łóżka. Omiatam wzrokiem pokój. Uwielbiam na niego patrzeć. Jest duży, jasny i taki mój. Ma białe ściany, nowoczesne, błękitne meble i dywan. A w rogu stoi mój największy skarb - niebieski fortepian. Uwielbiam na nim grać, ale mogę to robić tylko, kiedy ojca nie ma. Nie lubi muzyki.

Nie, za długo już leżę. Przeciągam się i schodzę na dół. Teoretycznie powinienem zrobić jeszcze tzw poranną gimnastykę, ale nie chce mi się. Idę od razu do mojej łazienki, gdzie używam tych wszystkich magicznych dezodorantów, antyperspirantów i perfum. I tak będę śmierdział, kiedy się spocę, ale przynajmniej na początku nie będzie tak źle. Zauważam, że któraś ze sprzątaczek posprzątała już mój pokój i toaletę, bo aż błyszczy. No a ja, nieskromnie mówiąc, jestem dość bałaganiarski. 

Wracam do "apartamentu", żeby się ubrać. Szafa aż swieci od ciuchów ze sklepów typu Lacoste, Gucci czy Coco Chanel. Ja nie bardzo zwracam uwagę na to, z jakiej marki mam akurat T-shirt, ale moja mama - owszem. To od niej mam to wszystko. Decyduję się na koszulkę bez rękawkiem z jakimś napisem i dresowe spodnie. Na trening i tak będę musiał się przebrać.

Po zejściu na dół kieruję się do kuchni, lubię pomagać Tamashiemu, który akurat zaczyna przygotowyc moje śniadanie. Ma wielkie wory pod oczami. 

- Rany,  Tam, co ci się stało?

-  Nawet nie pytaj - odpowiada z bladym uśmiechem - twój ojciec urządza dzisiaj wieczorem bankiet dla tych wszystkich aktorów i mam na niego zrobić jakieś niesamowite ilości sushi i torty. Większość zrobiłem w nocy. Jak skończę wasze śniadania zabieram się za resztę.

-  Powinieneś mieć kogoś do pomocy - proponuję - Wtedy praca szłaby  ci szybciej.

- Jeśli chodzi o gotowanie wolę być sam.

- A propo's, mogę coś zjeść? - pytam z uśmiechem.

- Tak, już robię. Sorry, przez ten bankiet wszystko mi się miesza. 

- Jasne, rozumiem.


Uwielbiam Tamashiego, ale nie w pracy. On uwielbia to co robi, więc jeśli ktokolwiek mu przeszkadza, nie jest za dobrze. Wolę go zostawić sam na sam z jedzeniem i idę poszukać Marcusa, mojego trenera, bo zaczynam  ćwiczenia za pół godziny. Trudno, będę bez śniadania.

Marcus już czekał na naszej siłowni.

- Jak tam? Gotowy na ćwiczenia? - spytał.

- Pewnie, tylko pójdę po coś do picia.

 ***

Po dwóch godzinach wypocin poszedłem z powrotem do kuchni, żeby zjeść w końcu moje śniadanie. Na szczęście stoi już na stole.

Nie wiem, czy sushi z samego rana to dobry pomysł, ale Tamashi najwyraźniej robi chwilowo tylko to. Połknąłem wszystko szybko, żeby nie spóźnić się na karate. Dziś jest czwartek, więc mam mało zajęć.

****

Po odpoczynku usiadłem w pokoju i zacząłem pisać. Na moim nowym iPadzie oczywiście. Tylko tam zapisuję swoje piosenki, a miałem chęć napisać coś nowego. Słowa same wypływały i układały się w zdania, nuty od razu tworzyły melodię.... To jest jakiś szczęśliwy dzień! Usiadłem do fortepianu, z zamiarem zaśpiewania nowej kompozycji, ale właśnie ta jedna rzecz nie pasowała - mój głos. Uwielbiam śpiewać, ale wątpię, żeby ktokolwiek chciał tego słuchać. Ja po prostu mam beznadziejny głos. Chętnie bym znalazł kogoś, kto by to zaśpiewał. Niestety, nie znam.

Ledwo dotknąłem klawiszy, zadzwonił mój telefon. Lindsey. Nieee... Nie chcę z nią rozmawiać, ale odebrałem.

- Cześć Scottie! - zaczęła, oczywiście przesłodzonym głosem - Co tam u ciebie, słoneczko? - na pewno chce coś kupić. A właściwie, żebym ja coś jej kupił.

- A nic takiego, skończyłem przed chwilą treningi - postanowiłem przejść od razu do rzeczy - o co chodzi?

- Wiesz... Słyszałam, że twój tata organizuje dzisiaj jakiś bankiet, prawda?

Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie wcisnąć jej kitu, że nie, ale i tak napiszą o tym w internecie, więc to nie ma sensu.

- No tak, Tamashi coś tam o tym mówił.

- A mogłabym wpaść? - nawet się nie kryła z tym, że chce poznać jakieś sławy.

- Spytam się ojca i dam ci znać, ok?

- Jasne, słoneczko moje! Do zobaczenia!

Niestety, ojciec lubi Lindsey, więc zgodzi się od razu. A ona to ostatnia osoba jaką chcę widzieć tego wieczoru.

Nie ma lekko. Najwyżej posiedzę z Tamashim w kuchni.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top