Scott, Ból 2
Deszcz spływał mi strugami po twarzy, nie widziałem już prawie nic, więc szedłem ślepo przed siebie, bo co mam zrobić? Przez krople ledwo ujrzałem budynek. Dobrze. Wystarczy tylko, że tam przejdę i będę uratowany. A przynajmniej od deszczu.
Jednak łatwiej powiedzieć niż zrobić. Słyszałem odgłosy samochodów pomieszane z chlupotaniem i głosami ludźmi. Ze zmęczenia nie mogłem utrzymać otwartych oczu. Ja już chcę, żeby to się skończyło, proszę!
Pomyślałem, że jeżeli przejdę do tego budynku będzie lepiej. Ale jak iść kiedy nic się nie widzi, nie można utrzymać się na nogach... Trzeba spróbować. Robię pierwszy krok. Od razu czuję, że wszedłem na ulicę. Okay, czyli jest źle. Jest bardzo źle. Robię jeszcze krok do przodu. I jeszcze jeden. O dziwo idę. W przypływie sił zaczynam coraz szybciej podążać do budynka na przeciwko. Jeszcze tylko jeden krok i -
Uderzenie.
Krzyk. Deszcz. Strach.
Ból.
Czy uderzył we mnie samochód? Czy umieram?
Nie chcę! Chyba leżę na ulicy. Słyszę czyjeś głosy. O nie, nie nie nie!
Przestaję słyszeć, czuć...
Czy umieram?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top