Mitch, sam
"I can't afford to lose another second with you, I've been waiting a long time. Can't afford to lose another second with you, I am yours and you are mine"
Leżałem bez ruchu wsłuchując się w powolne tykanie zegara. Czas zawsze mijał dla mnie strasznie wolno, ale dzisiaj wyjątkowo mu się nie spieszyło. Ten szpital od początku był cichy, ale dzisiaj odczuwałem to jeszcze bardziej. W tym małym, pomalowanym na biało pokoju, w którym spędziłem ostatnie kilka tygodni, odczuć można było tylko pustkę. Pościelone idealnie łóżko, uporządkowane przedmioty na nakasliku, ręcznik przewieszony przez krzesło... To wszystko sprawiało wrażenie, jakby tu nikogo nie było. Tak jakby ktoś specjalnie chciał wytknąć mi, jak wszystko szybko przemija, i właściwie jak samotny jestem. Nie było to miłe uczucie.
Spojrzałem na moje ręce. Jedna z nich nadal była obandażowana, jednak drugą pokrywały już tylko plastry. Nogi stawały się coraz mocniejsze, jakbym już mógł chodzić. Kark bolał, ale mogłem już bez problemu obracać głowę. Było ze mną coraz lepiej. Ale co będzie, kiedy stąd wyjdę? Wrócę na ulicę? Teraz już nawet nocować nie będę mógł u Philipa. Boję się. Nie chce znów przeżyć tego bólu, który mi zadał chwilę przed tym, jak tu trafiłem. Który zadawał przez całe życie.
A co ze Scottem? Nie chciałem o nim myśleć, ale to niemożliwe. Jedyna osoba, która chciała się ze mną zaprzyjaźnić. Jedyny człowiek, który poczuł do mnie jakąkolwiek sympatię, pomijając mojego przyjaciela z podstawówki, Kevina. A teraz mnie zostawił. Bez pożegnania, wyjaśnienia. Co ja robię źle? Dlaczego on też mnie opuścił? Ile wart były słowa, które powtarzał mi cały czas?
Poczułem jak po policzku spływa mi łza. Świetnie, tylko tego brakowało. Kłujące uczucie w sercu przypominało, co tak na prawdę czuję. Nie jestem na niego zły, ja po prostu tęsknię. Minął jeden dzień, ale tęsknię. Nawet bardzo.
- Pan Mitch? Cześć - usłyszałem z drugiego końca pomieszczenia. W drzwiach stał dr Griffin, jeszcze bardziej zmęczony niż zwykle. Włosy miał zmierzwione, oczy podkrążone i opuchnięte a ubranie wymięte. Albo nie przespał ostatnich kilku nocy, albo przed chwilą przez szpitalny korytarz przebiegło stado antylop, w sumie nie wiem co lepsze. Mimo wszystko jedno się uśmiechał. Zauważyłem, że jak zmęczony, zdenerwowany, czy smutny by nie był, na jego twarzy zawsze widzę uśmiech. To na prawdę pomaga, kiedy widzi się kogoś, kto mimo trudności zachowuje dobry nastrój. Niesamowite, jak równocześnie można być tak wybitnym lekarzem w tak młodym wieku i do tego takim człowiekiem. Nie to, co ja...
- Cześć - odpowiedziałem, siląc się na słaby uśmiech.
- Jak tam się czujesz? Widzę, że jest nieco lepiej - stwierdził patrząc na mnie.
- Tak, też zauważyłem poprawę - wysiliłem się, żeby powiedzieć coś więcej niż samo 'mhm'.
- To świetnie - uśmiechnął się Griffin - W takim razie jutro wychodzisz.
- Zaraz, co? - zatkało mnie. Przychodzi tu, i zupełnie z lasu mówi mi, że następnego dnia wychodzę? Jeszcze parę dni temu nie byłem w stanie obrócić głowy, a co dopiero chodzić!
- Dobrze usłyszałeś - odpowiedział, widząc moją zszokowaną minę - Nie masz już po co tu leżeć. To tylko kwestia zagojenia się ran. Tak samo będą się goić czy będziesz tu, czy w domu. Więc zamiast zalegać tutaj, możesz już sobie wybyć.
- A nie będę potrzebować... No nie wiem, leków? Kontroli? - zapytałem prawie płacząc. Nie chcę tam wracać.
- Mitchell, posłuchaj- zaczął, siadając na krawędzi mojego łóżka - Mówiąc o ranach, nie miałem na myśli tylko tych, które masz na skórze. Są też rany, których nie widzisz. Ale czujesz je, prawda? Te rany są najgorsze. Ja ich nie wyleczę, ani żaden inny lekarz. Możesz je spróbować wyleczyć sam, ale wiesz, to też czasem nie działa. Potrzebujesz kogoś, kto ci pomoże. I obaj doskonale wiemy kto.
Wstał i uśmiechnął się znowu. Ruszył w stronę drzwi.
- Dasz radę Mitch. Twoje rzeczy będą jutro rano w recepcji, razem z kartą. Cześć - zasalutował na pożegnanie i wyszedł.
W głowie miałem mętlik. Naprawdę chciałem płakać, ale łzy nie chciały lecieć. Znacie to uczucie, kiedy jesteście z kimś, albo w jakimś miejscu publicznym i macie wrażenie, że zaraz się rozpłaczecie, a kiedy wreszcie jesteście w domu łzy nie lecą? To jest właśnie to uczucie.
Zastanawiałem się nad słowami Griffina. Dlaczego to powiedział? Skąd wiedział, co czuję? I najważniejsze, skąd wiedział... o nim?
Czy faktycznie Scott mi pomoże? Przecież i tak już go nigdy nie zobaczę. I co to wszystko ma do wcześniejszego wychodzenia ze szpitala? Wyczuwam tu jakiś plan, chociaż nie mam pojęcia kto miałby go wymyślić i jak miałby powstać. A może to tylko moja głowa...
Przecież już nigdy się nie spotkamy. Odszedł bez pożegnania, nie obchodzę go.
Więc czemu czuję, jakbym już był w jego ramionach jak wtedy, kiedy płakałem?
______________
Hei!
Mam nadzieję, że spodobał Wam się ten rozdział, mimo, że jest nieco krótki (za co strasznie przepraszam), ale obiecuję, że następny będzie długi :)
Jak zwykle - pamiętajcie o komentarzach ;)
Do następnego rozdziału!
~Y
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top