W sekrecie

Jesienny Bal. Wielka szkolna impreza niedługo przed Halloween. W tym roku sam robiłem niektóre dekoracje. A teraz stałem z boku sali i omawiałem ze swoim najlepszym przyjacielem szczegóły naszego ( to znaczy: mojego ) planu.

- Nie jestem przekonany - powtórzył Scott z wahaniem.

- Daj spokój! Kiedy niby nadarzy się kolejna taka okazja? Zostaniemy do zdjęć, a potem idziemy prosto do domu Argentów. Nikogo tam nie będzie, a my będziemy mieli dowód, że byliśmy na zabawie, więc nie zaczną podejrzewać, że zachowujemy się dziwnie.

- Zacząłem się gubić w tej pokręconej logice...

- Za tą pokręcona logikę właśnie mnie lubisz - przypomniałem. - I właśnie jej teraz potrzebujesz.

Scott sarknął przez zęby, prawie warcząc. Wzdrygnąłem się. Chłopak zamrugał i zbladł.

- Chyba się zaczyna... Stiles, przepraszam.

- To nie twoja wina - zapewniłem, klepiąc go po ramieniu. - Zwykli ludzie też przechodzą trudne okresy, podczas których robią nieraz dużo gorsze rzeczy. Nie przejmuj się i po prostu ciesz się balem! - zatoczyłem ręką szerokie koło, wskazując udekorowaną salę, stoliki wokół i gęstniejący tłum. 

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale po chwili parsknął śmiechem i rozpogodził się.

- Dobra, ale... powiedz mi jeszcze z kim mam się nim cieszyć

Udałem oburzonego.

- Masz mnie!

- No tak...

Pociągnąłem go w stronę szklanek z sokiem, kiedy tłum przy schodach zaszumiał. Spojrzeliśmy w tamtą stronę i mogliśmy zobaczyć, jak Theo Raeken schodzi po schodach otoczony swoją gwardią ( znaczy dzieciakami z klasy niżej, na których tle wyróżnia się wzrostem i urodą ), ubrany w stylu niegrzecznego chłopca. Wszyscy faceci mieli garnitury i gładko przylizane włosy, ale nie on. On założył biały T-shirt, na niego drogą skórzaną kurtkę, a na na nogi wysokie skórzane mokasyny, zaś grzywkę postawił, zaczesując lekko do góry. Robił wolne i wyważone kroki, czerpiąc milczącą przyjemność z bycia  t y m   chłopakiem liceum.

- Stiles, przestań się na niego  g a p i ć  - syknął do mnie Scott. - I zamknij usta.

Otrząsnąłem się gwałtownie.

- Wcale się nie na niego nie gapię - zaprotestowałem. - Po prostu... zazdroszczę mu... że tak świetnie wygląda. Że ubiera się tak... cool! I ma super fryzurę. Ja nigdy nie osiągnę jego poziomu.

Mój przyjaciel prychnął.

- Naprawdę sądzisz, że czegoś ci brakuje? Ja osobiście uważam, że  t y  wyglądasz świetnie. I lubię twoje uczesanie - wypalił, a potem zamrugał i odwrócił się wyraźnie zmieszany.

- Eee... dzięki - mruknąłem, machinalnie przejeżdżając palcami po potarganej czuprynie.

Moje uczesanie? Chyba jego brak...

Nagle nabrałem ochoty, żeby też mu powiedzieć, że prezentuje się świetnie. Że ma cudne fale nad czołem, oczy jak szczeniak i idealnie oliwkową karnacje...

Na szczęście nim zdążyłem wygłosić ten żałosny pean, coś mnie rozproszyło.

Konkretnie Allison, przedzierająca się przez tłum i stająca przed Theo. Miała na sobie kreację, którą jej poradziłem i prezentowała się oszałamiająco. Przypuszczałem, że skoro Lydię zmogła gorączka, to właśnie ex Scotta zostanie tegoroczną królową balu. Poczułem lekki przypływ dumy... To ja przyczyniłem się do jej sukcesu !

Allison zadarła dumnie podbródek i przez chwile ona i Theo mierzyli się wzrokiem. Chłopak splótł dłonie za plecami, przyjmując luźną pozę; jeśli wygląd adopcyjnej siostry zrobił na nim wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. Zaczęli coś do siebie mówić, a z ich twarzy można było wywnioskować, że prowadzą słowny pojedynek.

Scott skrzywił się.

- Jaka piosenka teraz leci?

- Chyba... Attention. Charliego Putha.

Chłopak skinął w stronę byłej dziewczyny.

- Pasuje do nich idealnie. Żadne z nich nie pragnie miłości; potrzebują tylko wzajemnej uwagi. - Pokręcił głową.- Biedny Theo... nie wie w co się pakuje. Nie rozumiem, co sam widziałem kiedyś w Allison. Jest samolubna, wybuchowa, małostkowa i...

- ... i inteligentna, ładna i czarująca - dokończyłem. - Scott, może ona nie jest ideałem, ale nikt nie jest. Nie wyszło wam, ale chyba nadal wszyscy się przyjaźnimy, nie?

Pokiwał głową.

- Masz rację. Choć nie wiem, czy nadal jest moja przyjaciółką... Teraz tylko tobie mogę ufać.

Objąłem go ramieniem.

- Ten bal przyprawia mnie o depresję - powiedziałem. - Strzelmy sobie te fotki i zwiewajmy stąd.

                                                                                                     

                                              *


" Strzeliliśmy sobie fotki ", a gdy wróciliśmy na salę, zmienili muzykę na jakiś walc.

- Patrz - wskazałem Scottowi róg w przeciwnym końcu - oboje Argentowie. Mieli być jako opieka i są. A to znaczy, że mój plan się sprawdza!

- Aha - zmarszczył czoło. - Wiesz, tak mi przyszło do głowy... jak taki miły gość jak Chris mógł się ożenić z taką... lodowatą wiedźmą jak Victoria?

Wzruszyłem ramionami.

- Może go porwała, a on doznał syndromu sztokholmskiego. Albo to było aranżowane małżeństwo. Argentowie chyba takowe lubią. Teraz próbują znowu... z udanym skutkiem - stwierdziłem patrząc na Theo i Allison.

Tańczyli taniec w stylu Eleny i Damona w sezonie 1 TVD, to znaczy : krążyli wokół siebie, uważnie obserwując się nawzajem, ale unikali jakiegokolwiek dotyku. Magnetyzm między nimi był widoczny gołym okiem.

- Nie sądzę, by przetrwali - zawyrokował Scott. - Oni są jak ogień i woda... Jedno wyparuje lub zgasi drugie. Zbyt dużo żaru...

Wyciągnąłem rękę.

- Zakład?

Uścisnął ja.

- Stoi.

Jeszcze raz rzuciłem szybkie spojrzenie na obie pary Argentów, ale żadne z czwórki nie sprawiało wrażenia, jakby się nudziło, można więc było założyć, że nie wyjdą stąd przed drugą w nocy.

- Czas na nas, Scotty - szepnąłem mu do ucha.

Skinął głową, z nieprzeniknioną twarzą wpatrując się tańczących.

Dyskretnie wycofaliśmy się z tłumu ku wyjściu ewakuacyjnemu.

                                                                                              

                                                       *

Do domu Allison dojechaliśmy moim jeepem, po czym otworzyłem drzwi zapasowym kluczem podwędzonym swego czasu Theo.

- Dobra, Scott. Pierwsza zasada ofiary: poznaj swojego wroga. Wtedy będziesz wiedział, jak się bronić - pouczyłem chłopaka.

- Po prostu przejdźmy do rzeczy - powiedział wyraźnie spięty; nie przestawał się rozglądać nerwowo dookoła. - Nie czuję się tu bezpiecznie.

- Ze mną nic ci nie grozi - odparłem stanowczo i dodałem: - Wiem, że to trudne, ale myślę, iż sam powinieneś pewne rzeczy zobaczyć. Tak jest lepiej dla wzrokowców.

Weszliśmy i skierowaliśmy się do zbrojowni.

Oglądanie poszczególnych rodzajów broni zajęło równo pół godziny. Scott cierpliwie zniósł oględziny każdego grotu do kuszy/łuku oraz rodzajów strzelb, ale kiedy pokazałem mu myśliwski nóż do patroszeni zwierzyny, nie wytrzymał i mało brakowało, by dostał spazmów.

Wypadł z pomieszczenia, by zaczerpnąć powietrza, a ja zły na siebie i swoją brutalną szczerość, odłożyłem broń i powlokłem się za nim.

Zastałem go przy otwartym oknie.

- Przepraszam - powiedział cicho, wpatrzony w dal. - Po prostu... ujrzałem całą swoją prawdopodobną przyszłość. Ci ludzie tutaj są perfekcyjnie przygotowani do polowań na wilkołaki. Może uda mi się przetrwać kilka pełni, ale... szczęście się odwróci i wygląda na to, że skończę jako poduszka do kul lub oskórowane zwierzę.

Westchnął.

- Albo będę musiał stąd wyjechać. Na zawsze. A nigdy nawet nie byłem dalej niż 100 mil od miasta! Nie mam pojęcia jak sobie poradzić samemu poza nim.

Podszedłem do niego powoli.

-  Scott, jeśli będziesz zmuszony stąd uciec.. pojadę z tobą. Nie będziesz sam. Obiecuję.

Odetchnął raz jeszcze, zamknął okno i spróbował uśmiechnąć się dziarsko.

- Dość rozklejania się - podjął decyzję. - Zamierzam przeżyć i opanować moc, którą odstałem. Z tobą na pewno mi się to uda - stwierdził już zupełnie pogodny.

Uniosłem kciuk w górę.

- Oto gość, którego uwielbiam!

Poszliśmy na górę, gdzie spędziliśmy kolejne 60 minut na studiowaniu map Argentów  z zaznaczonymi ulubionymi trasami łowów, a także przejrzeliśmy kilka bestiariuszy, które wpadły nam w ręce.

- Tu pisze, że mógłbyś zmienić się w człowieka, gdybyś zabił swojego Alfę - przeczytałem.

- Nie wiem, kto mnie przemienił - zgasił mnie. - Poza tym... nie mógłbym kogoś zamordować. Może on wcale nie chciał mnie zmienić? Może zwyczajnie stracił kontrolę?

Z pewnością, miałem ochotę zaszydzić, ale się powstrzymałem. Zamiast tego zrobiłem zdjęcia rozdziałom, w którym napisano jak leczyć zatrucia tojadem, jarząbem i jemiołom. Wszystkie substancje wywoływały niemiłe objawy u wilkołaków... Pierwsza i trzecia zresztą także u ludzi.

W końcu po godzinie ( podczas której dowiedziałem się więcej o świecie nadprzyrodzonym niż przez 12 miesięcy spędzonych z łowcami - najwidoczniej sprawiało im przyjemność oszczędne dawkowanie wiedzy swoim uczniom i podwładnym ), stwierdziłem, że nie warto dłużej kusić losu i powinniśmy się zbierać. Scott odłożył książkę, opuściliśmy pokój i... omal nie zostaliśmy nakryci.

Usłyszałem kroki w korytarzu. Spanikowani spojrzeliśmy po sobie. Po sekundzie, otwarłem drzwi szafy w holu i wepchnąłem Scotta do środka. Następnie znalazłem się sam na sam z piękną, ale złowieszczą Kate Argent.

Ściągnęła brwi na mój widok.

-  Ty? co tu robisz? - zapytała.

- Ja... eee... wyszedłem wcześniej z balu i pomyślałem, że wstąpię, żeby... ci o czymś powiedzieć - wydukałem.

Skrzyżowała ramiona i uśmiechnęła się kpiąco.

- Doprawdy?

Wykręciłem nerwowo palce.

- Twój brat i jego żona świetnie się bawią, nie chciałem im psuć wieczoru, a sądzę, że to... sprawa dla łowców.

Nagle się wyprostowała,  jej oczy przybrały skupiony wyraz.

- Słucham cię.

- No wiesz... mój ojciec jako szeryf odebrał dziś rano zgłoszenie, które zignorował, ale ja uznałem za interesujące. Chodzi oto, że ktoś widział... lwa na dwóch nogach. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale tak pomyślałem, że to... może kolejny zmiennokształtny?

Kate przyglądała mi się z namysłem.

- Dobrze, że z tym przyszedłeś - powiedziała w końcu. - To ważne, byśmy w porę wykrywali potencjalne zagrożenia... Mówiłeś, że gdzie to coś było?

- Podobno... koło zakrętu na wschodnim strumieniu.

- Zatem rozejrzę się czy nie ma śladów. Jeśli nie... Chris nie musi wiedzieć. A jeżeli tak... punkt dla ciebie za czujność ! - uśmiechnęła się szeroko. - Jeszcze będzie z ciebie łowca!

Musnęła dłonią moje ramię, zanim pobiegła prosto do swojej sypialni w drugim końcu domu, po potrzebny sprzęt.

Odetchnąłem z ulgą. Scott otworzył drzwi szafy i wysunął się z niej.

- Pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że jednak  n i e  zostaniesz łowcą - stwierdził pół żartem, pół ironicznie.

Dotknąłem skroni, wciąż czując graco po tym, jak bardzo blisko łowczyni znalazła się swojej rzeczywistej potencjalnej ofiary.

- Wynośmy się zanim wróci - szepnąłem.

                                                                                          *

Gdy jechaliśmy już bezpiecznie jeepem, pomyślałem, że może nie była to najlepsza jesiennobalowa noc w moim życiu, ale z pewnością najbardziej ekscytująca. Tajna misja, dreszcz adrenaliny i Scott obok mnie... Potrzeba było czegoś więcej do przepisu na super przygodę?



Mam nadzieje, że się podobało! Kolejny rozdział prawdopodobnie za tydzień. Na razie!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top