Początek czegoś nowego
Zostawcie komentarze!!!!
Scott
Zsiadłem z motoru i wciągnąłem głęboko w płuca powietrze. Był słoneczny majowy dzień. Minęło 9 miesięcy, odkąd zostałem ugryziony. Cały jeden rok szkolny ( mój ostatni ). Tak wiele się zmieniło...
Na razie było spokojnie. Po pierwszych, tak dramatycznych miesiącach nastała cisza. Zdałem egzaminy, skończyłem liceum. Żyłem normalnie.
Poza tym, że wyostrzone zmysły przypominały mi, czym jestem. Wilkołakiem. I Alfą.
To zobowiązywało. Czułem, że muszę chronić Beacon Hills przed istotami takimi jak ja, ale którymi zawładnął mrok. Jednak na razie wszystko było w porządku... A ja uznałem w końcu, że nie jestem strażnikiem tego miejsca. Musiałem żyć niezależnie od świata nadprzyrodzonego. I teraz wyjeżdżałem. Zabierałem Stilesa w podróż do Europy. Mieliśmy lecieć jutro z rana. Uśmiechała się do nas perspektywa wielu radosnych tygodni i złoty kolor piasków Lazurowego Wybrzeża...
Do domu Allison przyjechałem, by się pożegnać. Była dla nas obu wielkim wsparciem przez ostatni czas, potem my wspieraliśmy ją... Ale wyglądało na to, że nie zobaczymy się przez wiele tygodni. Miałem nadzieję, że sobie poradzi bez nas.
Ruszyłem po drzwi i zastukałem.
- Otwarte! - krzyknął ktoś ze środka.
Wszedłem i... zmarszczyłem wzrok na widok mnóstwa rozbitych rzeczy w korytarzu.
- Przepraszam za bałagan. Rodzinna sprzeczka - wyjaśniła Allison, uśmiechając się sztucznie.
- A... co dokładnie się stało?
- Theo się stał.
- A-ha.
Dziewczyna potrząsnęła głową ze zmęczeniem.
- Mówię ci, nie chcesz wiedzieć, co tu się działo. Dantejskie sceny ! Migreny dostałam.
Przykryła dłonią swój 6-miesięczny ciążowy brzuszek i opadła na najbliższy fotel.
Usiadłem na przeciwko.
- Wiem, że jest trudny... - zacząłem ostrożnie.
- Nie o to chodzi. - Machnęła ręką. - Znowu poszło o ciebie.
- O mnie?
- No, owszem - rozległ się drugi dziewczęcy głos i do pokoju tanecznym krokiem weszła Kira, i postawiła przed Allison salaterkę z... czymś. - Twoja porcja witamin, moja droga.
Argent rzuciła mi spojrzenie pod tytułem: " Ratuj. " Kira tymczasem zwróciła wzrok na mnie, uśmiechając się szeroko i omiatając mnie takim spojrzeniem, jakbym był deserem.
- Hej, Scotty. Napijesz się czegoś?
- Ja... chyba herbaty. Tak myślę - powiedziałem nieskładnie.
Ochoczo przytaknęła i szybko popędziła w stronę kuchni. Allison odetchnęła głęboko.
- Zasłodzi mnie na śmierć! - wyszeptała pobladłymi ustami. - Theo się wyniósł, ale ona chyba tu zostanie. I co ja mam zrobić?
- Nie może być aż taka zła...
Allison pokiwała głową, a potem zaśmiała się serdecznie.
- Bardzo o mnie dba. Lubię ją. Ale czasem... czasem przesadza - powiedziała i wlepiła wzrok w papkę o szpinakowej barwie w salaterce.
- Allison, przykro mi z powodu twojego lunchu, ale... o co właściwie Theo się z tobą pożarł? - zapytałem rzeczowo i dosadnie.
Westchnęła.
- Właściwie to najpierw z Liamem. Potem ze mną. I poszło o ciebie.
- Tyle już wiem. Możesz jaśniej
- Ja mogę - zawołała Kira, wchodząc i stawiając przede mną ciasteczka ( Allison rzuciła na nie tęskne spojrzenie ).
- Theo od dawna ma do ciebie... negatywny stosunek. Odkąd zostałeś Alfą, a Liam twoim Betą, jak wiesz.
Przytaknąłem.
- Theo zaczął dzisiaj sugerować Liamowi - tłumaczyła dziewczyna - że powinien... wykorzystać twoją nieobecność. Nie wiem do czego dokładnie zmierzał... czy chodziło mu, by Liam zabił jakiegoś Alfę, czy może próbował go namówić do walki z t o b ą po powrocie. W każdym razie Liam nie chciał nawet o tym słyszeć. Powiedział Theo, że ma dość jego i jego ambicji, że chce być po prostu Betą - t w o i m Betą - że wierzy w ideały, które mu przekazujesz i... och, coś, że jesteś dla niego jak prawdziwy starszy brat.
Poczułem miłe ciepło, przemieszane z poczuciem winy. Nie chciałem stawać pomiędzy Liamem, a Raekenem.
- Wtedy - podjęła Kira na nowo - Theo zaczął krzyczeć, że to on jest jego bratem, a Liam odwarknął, że Theo wcale nie traktuje go jak brata, tylko jak narzędzie... Mówię ci, napluli na wszystko, co ich ze sobą zżyło. Potem Theo oznajmił, że nie pozwoli mu odejść i że pożałujesz nastawiania Liama przeciwko niemu. I wtedy...
- ... i wtedy złamałem mu nos - oznajmił Dunbar, dołączając do nas. - Uderzyłem go tak, że się zatoczył i kompletnie zdębiał. Ja kazałem mu się wynosić, póki nie zmieni swojego podejścia do pewnych spraw.
- Powiedział, że to jego dom i Liam nie może go wyrzucić - wtrąciła Kira - ale wtedy Alison oznajmiła, że jego są konta w banku, a dom jest jej. I powiedziała, że jesteś jej przyjacielem i nie pozwoli, by ktoś ci groził, zwłaszcza pod jej dachem. I wystawiła mu walizkę za drzwi.
- A ty?
- Ja? Ja stwierdziłam, że w obecnej chwili Theo jest bardzo nieprzewidywalny i... niestabilny, i bezpieczniej będzie jeśli pobędziemy trochę osobno.
- Rozumiem - odparłem i spojrzałem na Liama i Allison. - Nie chciałem tego. Theo jest dla was ważny... Nigdy nie chciałem, żebyście wybierali, któremu z nas być lojalnym.
- Kocham go, Scott, ale nie umiem już mu ufać - przerwał mi chłopak. - Jest... jest nieobliczalny. Przeraża mnie! Musi zrozumieć, co jest w życiu najważniejsze. I musi zrozumieć, że nie jest to władza i siłą, tylko... tylko właśnie przyjaźń. Najlepiej, żeby sam do tego doszedł. Żeby nie robił tego dla mnie, tylko dla siebie.
Westchnąłem.
- To twój brat, Liam - odparłem. - Postępuj z nim jak chcesz. Pamiętaj, że ja nie uważam go za wroga. I nie musisz wybierać między nami.
Skinął głową.
- Doceniam to, Scott. I właśnie dlatego, że nie każesz mi tego robić, zawsze wybiorę ciebie. Jesteś najlepszym starszym przyjacielem, jakiego mógłbym mieć. Lojalnym, czułym i wyrozumiałym. Cieszę się z bycia twoim Betą i z całego serca żałuję, że nie jesteśmy prawdziwymi braćmi!
Jego oddanie tak mną poruszyło, że poczułem jak oczy mi wilgotnieją. Pochyliłem się ku chłopakowi i po chwili obaj tonęliśmy w głębokim uścisku. Allison westchnęła.
- Słodcy razem jesteście - oceniła, a następnie pociągnęłaś nosem. - Chyba tęsknię za posiadaniem siostry...!
- Masz Kirę - zauważyłem z uśmiechem.
- Właśnie! - poparła Azjatka z werwą. - Masz mnie!
- No... no mam. Ale chyba... chyba zadzwonię do Lydii.
Uniosłem brew w udawanym zaskoczeniu.
- Ach, jednak? Chociaż, jak to powiedziałaś: " sypia z psychopatą "?
( Tak naprawdę użyła wtedy innego słowa niż " sypia "... )
Dziewczyna zacisnęła wargi na moment.
- Chyba jednak jestem w stanie znieść Aidena... W końcu... nie może być aż taki zły - stwierdziła.
Uniosłem kciuk w górę.
- Chyba robisz się wrażliwsza. Tak trzymaj! A przy okazji... mam coś dla ciebie. Trochę jeszcze wcześnie, ale pewnie nie zdążę wręczyć ci na czas...
Ściągnęła brwi.
- Coś dla mnie?
- Tak. Ode mnie i Stilesa. No... a tak po prawdzie, nie dla ciebie, tylko dla dziecka.
Udała urażoną, ale oczy się jej śmiały. Sięgnąłem po torbę i nagle się zawahałem.
- To chłopiec, prawda?
Pokiwała głową.
- To dobrze, bo nie musisz tego wymieniać - oznajmiłem wesoło, podając jej śpioszki, wyszyte w rakiety i statki kosmiczne.
Żachnęła się.
- Bez przesady, Scott, mamy równouprawnienie. I nie sądzę, by niemowlęciu sprawiło dużą różnicę w czym... Ojej, jakie to słodkie!
Następne pięć minut ona i Kira piszcząc, zachwycały się nad zestawem dziecięcych ubranek. Gdy wreszcie ochłonęły, Allison cmoknęła mnie w policzek.
- Jesteś cudowny, Scott! Jeśli Stiles źle cię potraktuje na tych wakacjach, powiedz mu, żeby nie wracał do Beacon Hills, bo zrobię z niego tarczę treningową!
- Jasne, zapamiętam. A... jak w ogóle mały będzie miał na imię? O ile je już wybrałaś, rzecz jasna.
- Nico - odparła bez wahania.
Uniosłem brew.
- Ładne - przyznałem. - Trochę nie tutejsze.
- A " Stiles " to niby tutejsze?
Zaśmiałem się. Miała rację. Stiles nie było właściwie imieniem. Jedynie ksywką.
- Rzeczywiście! - przyznałem. - Grunt to oryginalność!
Kira ochoczo przytaknęła.
- W końcu bycie normalnym jest w Beacon Hills przereklamowane - stwierdziła wesoło.
Podniosłem się z fotela.
- No nic... będę się zbierać. Trzymajcie się.
- Bezpiecznego lotu do Francji, Scott - powiedziała miękko Allison.
*
Pół godziny później byłem z powrotem pod domem. Wprowadziłem właśnie motocykl do garażu, gdy rozdzwonił mi się telefon. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer. Ściągnąłem brwi, ale odebrałem.
- Tak?
- Scott, to ja - rozległ się głęboki baryton.
Wyprostowałem się.
- Derek... Coś się stało?
- Nie. Jednak... po całym kwartale załatwiłem w końcu problem z Kate i pomyślałem, że chcesz to usłyszeć. Nie musisz się nią martwić więcej. Macie ją z głowy na ładnych parę lat. O ile przetrwa...
Poczułem, że gardło mi się zaciska.
- Derek... ale... co jej zrobiłeś? Ona jest w... śpiączce?
- Co?! Dlaczego miałaby by być? Za kogo mnie masz?
- Dobrze! Więc... gdzie jest?
- W Legii Cudzoziemskiej.
Omal się nie zakrztusiłem.
- Gdzie?!
- Wśród wyjątkowo brutalnie szkolonych żołnierzy do działań specjalnych. Miejsce w sam raz dla niej, prawda? Nie pytaj jak, ale wrzuciłem ją tam i nie sądzę by przez najbliższą dekadę pomyślała o Beacon Hills inaczej jak o idylliczym Raju Utraconym. A o wilkołakach jak o dobrych aniołach stróżach!
Z jednej strony współczułem nieco Kate, z drugiej pomyślałem, że Legia Cudzoziemska to faktycznie najlepsze miejsce dla niej. Przynajmniej się na coś przyda rządowi Francji...
- Cieszę się, że nie będzie już problemem - powiedziałem powoli. - Dziękuję.
- To ja dziękuję, Scott. Dałeś mi drugą szansę. Nie zmarnuję jej. Jeśli będziesz potrzebował kiedyś mojej pomocy, możesz na nią liczyć.
Rozłączył się, a ja jeszcze chwilę stałem zamyślony tak, że nawet nie zauważyłem nadejścia Theo.
- Więc co? - spytał, sarkając. - Ty i Stiles wyjeżdżacie, tak?
Zamrugałem i skupiłem swój wzrok na Raekenie. Był równie zadbany i przystojny jak za czasów liceum ( to naprawdę było tylko nieco krócej niż rok temu? ), ale było coś innego w... nim samym. Coś zimnego i stalowego w spojrzeniu, twarde zacięcie na twarzy... Coś z ł e g o. Kiedyś patrzenie na chłopaka oszałamiało. Teraz przyprawiało o dreszcz.
- Potrzebujesz czegoś? - spytałem, zdobywając się na luźny ton i przełykając nerwowo ślinę.
- Chcę wielu rzeczy - odparł miękko. - Z moim bratem na czele, Scott. Zabrałeś mi go, wiesz? Nigdy nikogo nie miałem. Argentowie mnie kochali, a ja ich, ale się nie rozumieliśmy. Nie umieliśmy... osiągnąć p ł y n n o ś c i. Nie staliśmy się prawdziwą rodziną. Gdy spotkałem Liama... prze chwilę sądziłem, że wszystko będzie dobrze. Zaistniała więź miedzy nami, jeszcze nawet zanim się zorientowałem, że jesteśmy rodzeństwem. A teraz... teraz ten chłopak, dla którego zrobiłbym wszystko, którego chciałem uczynić najsilniejszą istotą nadprzyrodzoną w Beacon Hills... po prostu wyrzucił mnie z mojego domu. Allison zrobiłaby każdą rzecz, o którą byś ją poprosił, nawet Kira nie wytrwała przy mnie. Z twojego powodu, Scott. Wszyscy mnie odrzucili, ale najbardziej boli zdrada Liama. Odwrócił się ode mnie, bo nie mógł znieść myśli, że ci nie ufam.
- Nie mógł znieść myśli, że możesz chcieć mnie zabić - uzupełniłem chłodno.
Skrzyżował ramiona na piersi.
- To były tylko sugestie, Scott... usiłowałem mu pokazać, że nie można nikomu ufać, nawet własnemu Alfie.
- Za to tobie tak? - zaszydziłem.
- On może. Bo jest moim bratem... Ale wtedy Liam oznajmił, że t y jesteś dla niego bratem. Twój ciepły uśmiech więcej dla niego znaczył niż własne ciało i krew! - Policzki chłopaka poczerwieniały, zacisnął dłonie w pieści.
Poczułem się nieswojo. Zastanowiłem się, czy się nie przemienić, ale się powstrzymałem. Nie chciałem wojny z Theo. Wiedziałem, jak wiele znaczy dla Liama, nawet mimo obecnej kłótni.
Chłopak wziął oddech, usiłując się uspokoić.
- Liam w końcu zrozumie swój błąd - stwierdził. - Kiedyś przyjdzie do mnie... Będę czekał na ten dzień. A jeśli chodzi o ciebie... - zbliżył się o krok, tak, że jego oddech musnął moją twarz, a ja widziałem każdy zielono-niebieski refleks w jego szarych tęczówkach - nie zaliczaj mnie do swoich przyjaciół. Wkrótce się znów spotkamy... i może nie być to przyjemne.
Zesztywniał na chwilę, jakby wahając się, czy powiedzieć coś.
- Naprawdę cię lubiłem - oznajmił nagle. - Przykro mi, że musimy być wrogami.
Prychnąłem.
- Niby kiedy okazałem ci wrogość?
- Allison jest de facto członkiem twojej sfory, mimo, że nie jest wilkołakiem. Liam stał się twoją Betą. Ale mnie nie zaproponowałeś, bym należał do twojego stada. Skreśliłeś mnie na starcie, Scott.
Dotarło do mnie, że ma rację. Stiles mu nie ufał, więc ja też trzymałem Theo na dystans. Nigdy nie próbowałem go zasypać.
- Theo...
Nie wiedziałem, co chce, powiedzieć, ale zanim zdążyłem, chłopak pochylił się i pocałował mnie.
Zamarłem. Chyba powinienem był go odepchnąć, spoliczkować albo warknąć, ale byłem tak zdumiony, że stałem bezmyślnie, jak słup soli, gdy jego wargi namiętnie muskały moje.
Gdy chłopak się odsunął, miał w oczach jakiś smutek.
- Chciałem to zrobić od podstawówki, Scott. Uwierz, miałem wiele okazji. Ale nigdy nie bylibyśmy dobrą parą, więc nie próbowałem. Miałeś zbyt różny charakter od mojego. I widziałem co jest między tobą, a Stilesem. W przeciwieństwie do ciebie, ja nie niszczę.
- Emmm... - wydusiłem - ale ja i Stiles jesteśmy razem od... niedawna.
Theo uśmiechnął się cierpko.
- Wiedziałem, co jest między wami, zanim sami to zrozumieliście. Tworzycie perfekcyjne połączenie. Nie schrzańcie tego.
Odwrócił się z wdziękiem i klasą, po czym skierował się w stronę swojego samochodu. Wciąż pełen sprzecznych emocji, tkwiłem w bezruchu i patrzyłem jak odjeżdża, aż auto zniknęło gdzieś dali, wraz ze swoim tajemniczym kierowcą, jadącym w nieznane miejsce, w jakimś nieznanym celu.
Otrząsnąłem się i zwróciłem kroki w stronę domu.
Stiles
Próbowałem zachować powagę, ale jak tylko zamknął za sobą drzwi, ryknąłem takim śmiechem, że aż rozbolał mnie brzuch. Scott spojrzał na mnie - chyba po raz pierwszy w życiu - z czystą złością.
- Można wiedzieć, co cię tak rozbawiło? - spytał, cedząc każde słowo.
- O... wiele rzeczy. Najbardziej pewien blondyn całujący cię na chodniku. Szkoda, że nie mam wzroku sokoła. Znieruchomiałeś zupełnie i to było nawet ciekawe, ale chętnie przyjrzałbym się jeszcze twojej minie!
Zazgrzytał zębami z irytacją.
- A to cię nie powinno przypadkiem złościć?
- Dlaczego? To nie ty go przecież całowałeś! No i, to było lepsze niż opera mydlana...! Osiem miesięcy mi wygadywałeś, że się śliniłem na widok Theo podczas jesiennego balu, co było zupełną bzdurą, tak nawiasem mówiąc, a tymczasem to on się ślinił, Bóg wie jak długo, na t w ó j ! Czy to nie ironia?
Skrzyżował ramiona na piersi.
- Więc naprawdę t y nigdy się nim nie zachwycałeś?
- Zachwycałem - przyznałem - ale nie nim samym, tylko tym splendorem Księcia Liceum, który roztaczał wokół siebie. Theo nie był, nie jest i... nie, nie wiem, jak to będzie w przyszłości, ale nie sądzę, by był w moim typie. Blondyni są zbyt żywiołowi, nie wytrzymałbym z żadnym.
Scott zamrugał.
- Po pierwsze : CO ?! Po drugie, znam pewnego gościa o ciemnobrązowych włosach, który jest zupełnie napalony w każdej dziedzinie życia!
Skłoniłem się teatralnie.
- I za to mnie kochasz - uzupełniłem.
Sapnął, ale twarz mu złagodniała.
- Za to cię kocham - przyznał i uśmiechnął się.
A potem obaj parsknęliśmy śmiechem i uspokoiliśmy się dopiero po trzech minutach.
- Co się z nami dzieje? - spytał wreszcie.
Zatoczyłem ręką koło.
- Wiosna, Scotty, wiosna! Lato już za progiem.
Chłopak oparł się o ścianę i spojrzał w sufit.
- Mam ochotę zrobić coś szalonego - powiedział i szybko podniósł do góry palec. - Pocałunek z bratem mojego Bety się nie liczy.
- Mówisz tak, bo byłeś stroną pasywną!
- S t i l e s, czy to był przytyk w moją stroną, co do... p e w n y c h rzeczy, które robimy we dwóch ?!
Zrobiłem niewinną minę.
- Ależ ja nic nie mówię. - Podszedłem do komody i podniosłem z niej ulotkę. - Rozdawali dziś w supermarkecie. Masz ochotę na spływ kajakowy?
Cofnął się, zbity z tropu.
- Co?
- Nie c o, tylko ta szalona rzecz, którą chciałeś zrobić! - wyjaśniłem, machając mu kartką przed nosem.
Namyślił się.
- W sumie to... czemu nie? - przyznał. - I tak nie mamy dziś nic do roboty.
- Czad! W takim razie pójdę na górę wziąć parę rzeczy! - ruszyłem w stronę schodów, ale naraz zatrzymałem się i spytałem chytrze: - Scott, odpowiesz mi jeszcze na jedno pytanie?
- Tak, co znowu?
Zaśmiałem się złośliwie.
- Theo dobrze całuje?
Zacisnął dłonie w pięści i zapewne poczerwieniał... zapewne, bo jak ktoś ma śniadą cerę, to trudno to stwierdzić.
- Długo będziesz jeszcze to przypominał?
- Oj, nigdy mi się nie znudzi... Całować się z dawną Najlepszą Partią w Mieście i Szkole. Takie doświadczenia należy pamiętać w szczegółach!
Chłopak jęknął, a ja pomyślałem, że takie męczenie go jest na swój sposób przyjemne... Ale dam mu w końcu spokój. Za jakiś tydzień... No może dwa... ;)
Okej, mam nadzieje, że się podobało. Czy Theo całuje dobrze ( bądź nie! ) - zdecydujcie sami, a przed Wami jeszcze Epilog!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top