Perspektywy
Ważny rozdział! Przeczytajcie do końca i zostawcie KOMENTARZE!!!
( Piosenka : hiszpańska, więc wstawiam fragment tłumaczenia z tekstowo.pl ; Como Mirarte, Sebastian Yatra )
Ref. I jak na ciebie spojrzeć, na te oczy, które zostawiają mnie w styczniu,
Kiedy wiem, że nie są moje i umieram.
Przeznaczenie nie chce widzieć nas razem.
Ohh, i jak ci powiedzieć, że nie chcę aby ta miłość była tymczasowa.
Że wkrótce nadejdzie dzień, a ja na ciebie czekam.
Przeznaczenie, nie powinno nas obchodzić...
Nie wiem jak mam być samym sobą, gdy nie ma cię u mego boku,
Miesiące stają się długie, gdy nie ma cię u mego boku.
I z tym uśmiechem, którego się nie zapomina,
pojawiłaś się, a ja cię widziałem, i nie mogę rozważać
tego, że nie będziesz tą, która mnie kocha.
Ref. I jak na ciebie spojrzeć...
I jak cię zapomnieć skoro życie mnie nauczyło, że jesteś najważniejsza.
Nie obchodzi mnie odległość, ja cię kocham.
I wiem, że na końcu będziesz u mego boku.
Poczekam na ciebie, kiedy naprawdę się kocha nie istnieje czas
i przysięgam ci, że nie jest to koniec historii
Przeznaczenie nie może nas rozdzielić .
Jak na ciebie spojrzeć...
Allison
Najpierw poczułam w ustach rurkę. Potem zaczęłam się dusić. Na końcu otworzyłam oczy, szarpiąc się i krztusząc.
Kolory mnie oślepiły; minęła chwila, nim mój wzrok zarejestrował lekarzy, wyjmujących mi z ust aparaturę. Wciągnęłam głęboko powietrze.
- Allison? - matka Scotta z troską nachyliła się nade mną. - Słyszysz mnie?
Skinęłam głowa. Odetchnęła.
- Jesteś już bezpieczna, kochanie.
Miałam opatrunki wzdłuż boków i na głowie. Poza tym, chyba nic mi nie dolegało.
- Jak długo byłam nieprzytomna? - spytałam po tym, jak dali mi się napić wody.
- Tydzień - odparła Melissa. - Co do dnia.
Skinęłam głową.
- Jest tu ktoś? - spytałam.
Zrozumiała, że mówię o rodzinie lub przyjaciołach.
Nagle się spięła.
Zrozumiałam, że coś się musiało stać. Ostatnim, co pamiętałam był pożar w zbrojowni. Moi bliscy atakowani przez sforę wilkołaków...
- Zaraz ktoś do ciebie przyjdzie - powiedziała w końcu. - Jak tylko lekarz wykona kilka dodatkowych badań. I... Allison, musimy poważnie porozmawiać o twoim zdrowiu.
*
Minęły minuty, a może godziny - w każdym razie ciągle było przed południem - kiedy do sali nieśmiało wsunęli się Scott wraz ze Stilesem oraz.... Liamem. Dunbar niezręcznie skinął mi głową. Zmienił się fizycznie, odkąd widziałam go po raz ostatni. Wyrósł i nosił nieco dłuższe włosy. Uśmiechnęłam się i przytuliłam po kolei pozostałych.
- Theo też tu jest? - spytałam Liama.
- W tej chwili nie, ale czekał, aż się wybudzisz. Zaraz do niego zadzwonię - zapewnił 16-latek.
- Dobrze. - Obróciłam się do Scotta i Stilesa. - Ciesze się, że nic wam nie jest. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby któryś z was ucierpiał przeze mnie.
Stiles się wyprostował.
- Właściwie to...
- S t i l e s, to teraz mało ważne - przerwał mu Scott tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym położył mi łagodnie dłoń na ramieniu.
- Przeżyliśmy. Tylko to się liczy.
Podniosłam na niego wzrok.
- A moi rodzice? Co z nimi?! Lekarze ani twoja mama nie chcieli mi powiedzieć.
Wszyscy trzej chłopcy otwarli usta i jednocześnie je zamknęli. Widziałam, że się wahają, co powiedzieć i od razu zrozumiałam.
- Nie - wyszeptałam. - N i e.
Scott ujął moją rękę, z jego twarzy przebijał ból.
- Przykro mi. Oboje zginęli. Nie wiemy, co z Kate. Zniknęła i nie wróciła. Prawdopodobnie też nie żyje.
- Nie... - wyszeptałam, opadając na poduszkę.
Łzy wypełniły mi oczy. Choć przed przebudzeniem tak bardzo miałam żal do nich o polowania na wilkołaki, to teraz mogłam myśleć tylko o tym, że straciłam ich na zawsze. Moją rodzinę... Zginęli z mojego powodu i Isaaca. Będę odtąd zmuszona żyć z tym brzemieniem...
- Powiedzieliście już Isaacowi, że się obudziłam? - zapytałam, próbując otrzeć twarz.
Scott zbladł jeszcze bardziej, choć zdawało się, że to niemożliwe. Stiles i Liam uciekli spojrzeniem w kąt sali.
- Allison - Scott podniósł dłoń do góry, jakby próbując mnie uspokoić. - Posłuchaj... Isaac też zapadł w śpiączkę. Upadł mocno na głowę. I... nie wybudził się. Próbowaliśmy dopóki się dało, ale...
- Ale?
- On umarł, Allison. Przykro mi.
Przypomniało mi się jak bardzo była ostrożna Melissa podczas rozmowy ze mną. A ja głupia tak bardzo się cieszyłam... Z wybudzenia, z wiary w przyszłość... Nawet przed chwilą pomyślałam - dobry Boże! - że śmierć moich rodziców przynajmniej rozwiązałam mnie i Isaacowi problem ze znalezieniem ich akceptacji. A tymczasem jego też już tu nie było...
- To nie możliwe... - wyszeptałam. - Przecież potrafi się regenerować...
- Nawet wilkołaki mają ograniczenia.
Targnął mną szloch, miałam wrażenie, jakby ktoś wbił mi nóż w serce i przekręcił go. Zgięłam się w pół z psychicznego bólu, który mną targnął.
Scott objął mnie ostrożnie i zaczął mówić jakieś słów pocieszenia, ale prawie ich nie słyszałam.
Isaac umarł. A mnie przy nim nie było. Jak to się mogło stać?
*
Po południu wstałam - choć lekarze mi to odradzali - i podeszłam parapetu okiennego. Wyjrzałam na zewnątrz - niebo było błękitne i bezchmurne, atmosfera na dworze zdawała się przyjazna, a promienie słoneczne kusiły do wyjścia.
Przymknęłam powieki, a po moim policzku potoczyły się łzy, gdy ścisnęłam palce i poczułam w dłoni pierścionek od Isaaca.
Nic już nie znaczył... J e g o nie było. Tak jak nie było moich rodziców. Kate zniknęła. Zostałam sama. Ostatnia z Argentów.
Złamałam niepisaną zasadę - zakochałam się w wilkołaku. I teraz moja rodzina oraz on za to zapłacili.
Isaac... dlaczego los był dla ciebie tak niesprawiedliwy? Tak wiele wycierpiałeś, twój ojciec cię katował, matka i brat zostawili... Zasługiwałeś na szczęście. Na zadośćuczynienie od losu. Wybacz mi... przeze mnie zginałeś. Gdybym przerwała tą znajomość... Ale byłeś dla mnie jak narkotyk... nie umiałam się obejść bez spojrzenia twoich tęczówek, bez ich lodowego błękitu... Bez twoich miękkich zmysłowych pocałunków. Postępowałam egocentrycznie, próbując być z tobą w Beacon Hills. Powinniśmy byli się rozstać lub uciec. Nie zrobiliśmy żadnej z tych rzeczy. A teraz cię straciłam.
Patrzyłam za okno i myślałam o tym, jak by to było otworzyć szybę i zeskoczyć... Krótka chwila bólu i znów bylibyśmy razem.... Już na zawsze.
Odwróciłam się.
Nie mogłam tego zrobić. Nie teraz. Nie po tym, co usłyszałam od Melissy...
Gdy skrzypnęły drzwi, podniosłam wzrok.
Theo zatrzymał się i przez chwilę milczeliśmy. Był bardzo blady, przełykał nerwowo ślinę, gdy na mnie patrzył. Wreszcie się odezwał:
- Allison, ja... przepraszam cię.
Zapewne powinnam być na niego wściekła, że wyjechał wcześniej bez słowa, zostawiając mi jedynie kartkę. Ale poczuła taką u l g ę na jego widok. Tylko on mi został z mojego otoczenia. Najbardziej gorzki prezent od losu, jaki kiedykolwiek dostałam. Ale przynajmniej nie byłam sama w tym wszystkim.
Zadrżałam i rozpłakałam się zupełnie.
Zebrał się w sobie, podszedł i przytulił mnie mocno. Zarzuciłam mu ciasno ręce na szyję i wtuliwszy twarz w jego ramię, wypłakiwałam się w jego skórzaną kurtkę.
- Już dobrze - szepnął w moje włosy, ale w jego głosie był ogromny ból.
Nic nie było dobrze i wiedział o tym. Rodzice nie żyli, nasi ludzie zostali wymordowani... Byliśmy zdani na siebie. A ja nie miałam już Isaaca. Straciłam swoją opokę.
- To ja przepraszam- powiedziałam, odsuwając się i patrząc mu w oczy. - Ty miałeś rację. Co do łowców i wilkołaków. Od samego początku. Byłam zbyt zapatrzona w Kodeks, by to zrozumieć. Teraz już wiem.
Skinął głową, ale nie wyglądał jakby mu ulżyło. Przyglądał mi się z niepokojem.
Wtuliłam się w niego po raz kolejny, pozwalając sobie na ostatnie chwile słabości.
Nigdy więcej, przyrzekłam sobie w duchu. Nigdy więcej nie będę postrzegać się jako przegrana!
Argentowie wkrótce powstaną ponownie. Odrodzą się. A ja będę żyła każdego dnia ze świadomością, że Isaac nie umarł na darmo. Bo jego cząstka była we mnie... I zawsze pozostanie w moim sercu.
*
Gdy dwa dni później Theo przyniósł moje rzeczy ze szpitala do naszego pustego domu, miałam się wziąć za wypakowywanie, kiedy oznajmił:
- Może powinniśmy go dorwać, póki mamy szansę.
Uniosłam brew.
- Dereka?
- To dobry moment, Allison. Jego sfora się rozdzieliła, został sam. Moglibyśmy usunąć zagrożenie z jego strony... raz na zawsze.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Kiedy stałeś się taki zimny?
- Po prostu to nasz obowiązek...
- Względem kogo? - wpadłam mu w słowo. - O ile pamiętam, to ty zawsze się sprzeciwiałeś zabijaniu wilkołaków.
- N i e w i n n y c h wilkołaków.
- Zależy ci na śmierci Dereka, bo stoi na drodze Liamowi do bycia Alfą! - wytknęłam.
- Tylko najpotężniejsi przetrwają! Chcę, by mój brat żył. A żeby tak się stało, musi mieć dostateczną potęgę. Jedynie wtedy wrogowie będą go omijać. - Oznajmił chłopak z ogniem w oczach.
Boże... miał niezdrową obsesję na jego punkcie. Mój, brat to, mój brat tamto... A gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie? Na moje uczucia, moją żałobę i moje plany?
- Gdzie się podział tamten bezinteresowny chłopak, którym byłeś?
- Najpierw stracił niemal całą rodzinę z ręki swojej następnej, potem przez lata dorastał w strachu przed nimi, gdy odkrywał w sobie dar, którym oni pogardzali, a teraz ta druga rodzina też nie żyje, bo zabiły ją istoty, które zawsze chronił. Po czymś takim trudno zachować niewinność. - Zaczerpnął powietrza. - Też powinnaś chcieć śmierci Dereka - wytknął mi. - Zabił Isaaca!
Pierś ścisnął mi ból.
- Przestań - wyszeptałam, czując, jak do oczu napływają mi łzy.
- Taka jest prawda! Może nie było to zamierzone, ale nie wahał się zadać mu ciosu! Więc pytam: zostawisz to tak ?!
Wyprostowałam się dumnie.
- Nie mam na razie innego wyjścia. Istnieją ważniejsze priorytety niż zabicie Dereka.
Cofnął się, jego idealna twarz wyrażała zupełną konsternację.
- C o może być ważniejsze niż pomszczenie naszych bliskich?! - syknął.
Chciałeś chyba powiedzieć, co jest ważniejszego niż Liam i jego wilcza ewolucja, pomyślałam chmurnie, ale nie dałam się wyprowadzić z równowagi.
- Jak chcesz, sam się tym zajmij. Ja prze najbliższe pół roku będę miała... inne plany. Z przyczyn... narzuconych przez naturę.
- Hę?
- Coś... dzieje się z mną - zaczęłam ostrożnie.
Spojrzał na mnie z niepokojem.
- Jesteś chora?
Podeszłam do stołu i wyjęłam z torebki złożoną kartkę z wydrukiem. Podałam ją Theo, który przez chwilę przyglądał się obrazkowi, jakby były na nim chińskie znaczki.
Zrozumiałam, że muszę powiedzieć to na głos.
- Coś mi dolega... ale to nie choroba. Zostaniesz wujkiem, Theo - oznajmiłam ze smutnym uśmiechem i położyłam dłoń na brzuchu. - Jestem w ciąży.
Chłopak zagapił się na mnie kompletnie oniemiały.
- Jesteś w ciąży? - powtórzył.
- Tak.
Minęło dobre pół minuty, nim się otrząsnął.
- Któ... który to miesiąc? - wydukał.
Spojrzałam w dół bluzki.
- Koniec drugiego. 8 tydzień.
- To... co to teraz zrobisz?
Westchnęłam i poprawiłam na sobie swój żakiecik.
- Nie wiem. Ja... nie planowałam tego. Ale chcę mieć to dziecko.
- Ale j a k to się w ogóle stało?! - wykrzyknął, brutalnie wyrywając mnie z refleksji.
On tak na serio?
- No, wiesz, gdy mężczyzna i kobieta się kochają...
- Uch! - zakrył uszy dłońmi. - Dobra, dość szczegółów! To dziecko Isaaca?
Zjeżyłam się.
- Oczywiście, że tak! A niby kogo innego?!!
Podniósł do góry ręce.
- Uspokój się, tak po prostu pytam...
Przerwałam mu.
- Nie wiem, co ty i reszta znajomych o mnie myślicie, ale tu i teraz oświadczam, że w życiu spałam tylko z dwoma chłopakami!
Prychnął, ale zaraz oczy zrobiły mu się wielkie jak spodki.
- Ale... na serio?
Wyprostowałam się z godnością.
- Po postu wierzę w miłość, Theo.
- Więc ze mną się nie przespałaś, bo nigdy mnie nie kochałaś, tak?
- Nie, Theo. Kochałam. Bardzo. Po prostu ty nie kochałeś mnie. A ja o tym wiedziałam. A zresztą... o czym my gadamy? - machnęłam ręką, a potem zabrałam mu wynik USG i wróciłam do wypakowywania swoich rzeczy.
Theo nie ruszył się z miejsca.
- Pytałem - podjął po chwili - bo jeśli to dziecko Laheya, to masz 33 % szans, że będzie wilkołakiem, 33, że człowiekiem i 33, że jakimś nieprzewidywalnym mieszańcem. Musimy być gotowi...
- Wypadł ci 1 procent - zauważyłam zgryźliwie. - Co się za nim kryje? Poronienie samoistne?
- Allison, ja mówię poważnie! Łowczyni, która urodzi dziecko wilkołaka? Boję się nawet pomyśleć, jak wstrząśnie to wszystkimi klanami...! N i c podobnego się dotąd nie zdarzyło!
Przygadał kocioł garnkowi, pomyślałam. Czy jego lisia matka przypadkiem nie uwiodła wilkołaka ze sfory Hale'ów, wywołując oburzenie w ich społeczności?
- Powinniśmy postępować ostrożnie... - tłumaczył mi. - Tym bardziej dobrze by było, gdybyś wyjechała. By chronić siebie i dziecko.
Sięgnęłam po swój sztylet i wypolerowałam go szmatką.
- Ostrożnie się skończyło - odparłam chłodno. - Świat nadprzyrodzony się zmienia. A łowcy i istoty nadnaturalne muszą to przyjąć do wiadomości i wspólnie bronić równowagi sił. Nowe pokolenie Argentów z krwią wilka w żyłach zapoczątkuje tę erę.
Obróciłam się w stronę okna i popatrzyłam na błękitny horyzont.
- I wtedy Isaac, i wszystkie ofiary tej bezsensownej odwiecznej wojny między myśliwymi a zmiennokształtnymi zaznają wreszcie spokoju - dokończyłam z zacięciem w głosie, wiodąc wzrokiem za wznoszącym się od wschodu słońcem.
Dość starych porządków. Dla Beacon Hills wstaje nowy świt.
Dobra, mam nadzieję, że rozdział Was zaszokował i złamał serce jednocześnie ;) !
Przepraszam wszystkich za śmierć Isaaca, ale niektóre pary uwielbiam właśnie z powodu ich tragizmu - i tak jest też z Alissakiem. W serialu zginęła Allison, a tutaj on.
( A Stiles i Scott żyją, więc się cieszcie ! )
Fabuła zmierza do końca; jeszcze góra trzy lub cztery rozdziały. ( Nie, nie wiem czy dziecko Allison zdąży się do tego czasu urodzić ! Mogę was jednak zapewnić, że ma już wybrane imię ;) .)
W następnym wracamy do Scilesa, a na pożegnanie dołączam Wam link do najbardziej łamiącego serca widea z Teen Wolfa'a jakie udało mi się znaleźć na youtube'ie : Allison&Isaac, chyba najbardziej tragiczna para serialu do piosenki My immortal Evanescence.
https://youtu.be/xHCb10Ekqp8
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top