Miecz zagłady

Isaac

- JAK. MOGŁEŚ. BYĆ. TAK. BEZMYŚLNY ?!!!!- Derek z wściekłością zrzucił wszystkie rzeczy z najbliższej półki, a potem nią samą.

Przełknąłem ślinę i wzdrygnąłem się. Nieopodal Erica, Boyd i bliźniaki, krzywili się na wybuch Alfy, ale nie żadne z nich się nie wtrącało.

- Cora nie żyje! - krzyczał dalej Derek. - Przez ciebie. Przez ciebie i Allison!

- Zakochaliśmy się w sobie. Nic więcej - powiedziałem prawie szeptem.

Derek warknął. I nie jak człowiek. Jak wilk. Oczy zabłysły mu czerwienią.

- Ja też kiedyś zaufałem jednej z nich! A potem... sam wiesz. Teraz ty zrobiłeś ten sam błąd!

- Allison nikogo nie spaliła! I nie tknęła Cory palcem!

Derek dyszał.

- Może - przyznał niechętnie. - Ale moja siostra nie żyje. I Argentowie poniosą karę. Ostatnio im się upiekło... choć upiekła się raczej moja rodzina. Tym razem oni poczują jak to jest!

Poczułem, że blednę.

- Chcesz... chcesz podpalić ich dom?

Wzruszył ramionami.

- Dlaczego by nie? Stracą wszystko. A gdy będą oszołomieni ogniem, łatwiej uda nam się ich wszystkich wyłapać i wykończyć.

- A Allison? - spytałem, ledwie zachowując opanowanie.

- Nie jest moim celem. Żadnego z nas - dodał, surowo spoglądając na resztę sfory. - Ale jeśli będzie stała nam na drodze, nie zawaham się. Tymczasem... pozostaje twoja kwestia.

- Moja?

- Tak. Musisz zdecydować... jesteś ze mną czy przeciwko mnie?

Stanął niebezpiecznie blisko. Nie był znowu tak wiele wyższy ode mnie, ale nie miałem wątpliwości, kto góruje nad kim.

- Wiem, że nie chciałeś jej śmierci - stwierdził miękko. - Masz szansę odkupić winę. Staniesz ze mną przeciwko Argentom?

Pytał, czy pomogę mu bestialsko zabić rodzinę Allison, a może i ją samą?

Miałem ochotę ryknąć i rzucić się na niego z pazurami. Rozszarpywać klatkę piersiową tak długo, aż serce by ustało, a dziewczyna, która kochałem byłaby w końcu bezpieczna...

Ale się powstrzymałem. Po pierwsz : wiedziałem, że Derek odparłby mój atak jednym muśnięciem palca. Był Alfa i tą potężnym, przepełnionym mocą, którą dzielił ze swoimi Betami. Połowa mojej wilczej siły była naprawdę jego. Nie dałbym mu rady.

Po drugie: gdybym obrócił się przeciw Derekowi i został przepędzony, nie mógłbym uczestniczyć w jego planach. A zostając, mogłem zebrać cenne informacje i wykorzystać je, by uratować Allison.

Dlatego teraz złożyłem usta w niepewny uśmiech i kiwnąłem lekko głową.

- Ja też kochałem Corę, Derek. - Nie tak jak ona mnie, dodałem myśli, ale w pewien sposób jednak tak. - Masz rację... łowcy i wilkołaki nie mogą żyć w pokoju. Będę walczył z nimi u twego boku.

Alfa przez chwilę milczał, a potem jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech zwycięzcy.

- Doskonale! Zatem jutro pożegnają się z tym światem!

Prawie podskoczyłem.

- J-już jutro?

- Nie ma na co czekać! Im dłuższa zwłoka, tym większe prawdopodobieństwo, że przygotują się właściwie na nasz atak.

- Och... Masz rację. Trzeba działać - przyznałem, gorączkowo szukając w głowie jakiegoś sposobu, który mógłbym w jedną dobę skombinować, by ocalić rodzinę mojej ukochanej.

Derek tymczasem pierwszy raz od śmierci swojej siostry popatrzył na mnie ciepło.

- Cieszę się, że będziesz za nami. Jesteśmy jednym stadem na dobre i złe, a ty jesteś moim pierwszym Betą. Pierwszym i najważniejszym.

A potem objął mnie i przyciągnął do siebie. Niepewnie otoczyłem go ramionami, zaskoczony tą wylewnością.

Poczułem jak w moje głowie potęgują się wyrzuty sumienia. Trudno  było nazwać Dereka zbrodniarzem. Szukał jedynie sprawiedliwości na własną rękę. W każdym innym przypadku stanąłbym po jego stronie. Ale tu chodziło o Allison. Moją Allison, o roześmianych brązowych oczach, która była najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Nie mogłem się od niej odwrócić. A to oznaczało zdradę Dereka.

Przepraszam, pomyślałem, mocniej odwzajemniając uścisk przyjaciela. Naprawdę mi przykro...

                  

                                           *

Późnym popołudniem stałem jakieś 100 mil dalej, w umówionym miejscu. Nie byłem pewien, czy to najlepsze wyjście, ale nic innego mi nie zostało. Sam ze Scottem nie byłem w stanie pomóc Argentom. Nawet, gdybym ich ostrzegł, jedna doba to za mało, by przygotować się należycie na atak całej watahy.

Theo stanął na przeciwko i oparł się nonszalancko o latarnię.

- Dzwoniłeś.

Westchnąłem.

- Tak. Ja... potrzebuję pomocy. Twoja rodzina jej potrzebuję.

- Moja rodzina mieszka ze mną. A łowcy... jeszcze parę dni temu bez wahania ruszyłbym im na ratunek. Jednak po tym co mi mówiłeś... mam spore wątpliwości, czy to słuszne.

- Wychowali cię!

- Owszem. Ale Victoria próbowała zabić ciebie i Scotta. Ja im teraz pomogę... a kto mi zagwarantuje, że po wszystkim ona nie strzeli do Liama? Muszę go chronić, Isaac!

- I dlatego chcesz pozbyć się Dereka - zauważyłem.

Chłopak uniósł brew.

- Tak, chcę - przyznał. - Pozbyć się go na dobre. Na amen. Na śmierć.

W gardle było mi sucho.

- Akceptuję to - oznajmiłem, ostatecznie pieczętując swoją zdradę. - Tylko pomóż. Być może uda się pokazać Argentom, że istoty nadprzyrodzone tez mogą być bohaterami. A jeśli nie... przynajmniej Liam zostanie Alfą. Przecież tego pragniesz.

Theo przewrócił oczami.

- Niech będzie. Pomogę. Ta sytuacja to dobra okazja dla mnie i Liama. Poza tym... masz rację, jestem Argentom coś winien. Zwłaszcza Allison.

- Więc jesteśmy umówieni?

Skinął głową, a jego oczy rozbłysły chciwym błyskiem. Już czuł własne zwycięstwo.

- O ile nie będziemy żywi, jutro wieczorem zjawimy się obaj. 

Odetchnąłem, a potem nieco ośmielony nieoczekiwanym sojuszem, spytałem:

- Theo... skoro walczymy po jednej stronie... mogę wiedzieć do jakiego gatunku właściwie należysz?

Chłopak zaśmiał się z niedowierzaniem.

- Derek ci nie powiedział?

- Boi się samego wymawiania nazwy.

Raeken wyszczerzył zęby.

- Co wiesz o kitsune?



Theo

- Możesz powtórzyć raz jeszcze?

Kira westchnęła ciężko i spojrzała z niechęcią na metalowe szczątki rozrzucone na stole. Liam przyglądał się z dystansu.

- Znajdź źródło swojej energii. Zbierz ją i  w l e j  w miecz. Im więcej jej oddasz, tym broń będzie potężniejsza, ale ty sam słabszy.

- Wydaje się łatwe. - Zgrzytnąłem zębami. - Czemu więc podchodzę do tego trzeci raz?

- Nie możesz traktować katany jak osobnego przedmiotu - powiedziała dziewczyna spokojnym i cierpliwym tonem. - On jest twoim przedłużeniem. Musisz tak go zobaczyć w swoim umyśle. Wtedy utworzysz prawdziwe połączenie.

Spiąłem się w sobie i zrobiłem jak mówiła. Ten miecz to ja, pomyślałem. Na początku nie czułem nic. A potem wezbrałem we mnie ciepło. Energia spływała ze wszystkich części mojego ciała do dłoni i wreszcie zaczęła się kumulować. A ja poczułem  c a ł ą  swoją potęgę. Moją moc, dzięki której miałem władzę nad siłami życiowymi, a prze to - ciałami swych przeciwników.

Pchnąłem umysłem swoją broń ku szczątkom miecza mojej matki.

Będzie wykonawcą mojej woli. Przedłużeniem mojej ręki, myślałem z całych sił, aż kawałki zaczęły się z sobą łączyć.

W końcu uniosły się w górę, scalone w jeden prosty i wdzięczny kształt.

Kira uśmiechnęła się z dumą, a Liam otworzył usta w niemym zdumieniu. Ja ująłem ostrze, przepełniony poczuciem triumfu.

Prze chwilę oceniałem wzrokiem działo, którego dokonałem, a potem obróciłem w stronę brata.

- Ty go weźmiesz.

Chłopak cofnął się.

- Ja? Ale... poważnie?

- To twoje zadanie zabić Dereka. T y  masz zająć jego miejsce.

- Ale... jedno pchnięcie niewiele mu zrobi.

Potrząsnąłem głową.

- Przelałem w ostrze  c a ł ą  moc jaką mam. Wystarczy jedno   d r a ś n i ę ci e... i będzie po wszystkim.

Liam niepewnie przejął ode mnie katanę.

- Ta sztuczka zadziała tylko raz. Więc uważaj z tym. I nie draśnij się sam przez przypadek - poinstruowałem.

Przytaknął, wciąż wpatrując się w lśniącą klingę.

Kira spojrzała mi w oczy.

- Mogę pójść z wami. Pomóc...

- Nie - wskazałem na mieszkanie. - Ktoś musi pilnować tych wszystkich artefaktów, które tu mam. Wolałbym nie odkryć po powrocie, że po okolicy straszą Oni, a za połowę przestępstw odpowiada Nogitsune.

Dziewczyna rzuciła mi skrzywdzone spojrzenie.

- Więc ja mam być strażniczką? Czemu się zgadzam, przypomnij?

Posłałem jej swój najbardziej olśniewający uśmiech.

- Bo nie umiesz mi się oprzeć?

Tupnęła nogą, a potem skrzyżowała ramiona i usiadła na sofie.

- Na moje nieszczęście, faktycznie tak jest. Dobra, zostanę. Ale chcę kodów do gier Liama.

Chłopak podniósł wzrok.

- Co?

- Chyba nie sądzisz, że będę się tu nudziła cały wieczór?

- Liam, daj jej te kody - powiedziałem z zmęczeniem. - Mamy bardziej ambitne plany niż przetrwanie apokalipsy zombie.

Zacisnął pięści, ale wiedziałem, że wygrałem.

Zawsze wygrywam. Jutro też tak będzie.




Cieszycie się ze spotkania z Theo ? Mam nadzieję, że tak ;). ( I mam też nadzieję, że nie rozczarowała Was jego przynależność gatunkowa - tak, sprytny i inteligentny Theo jest jednym z rodzajów kitsune.  )

Jeśli coś było niejasne w tym rozdziale, napiszcie pytania w komentarzach.

Narka !

PS

Na górze filmik z Thiamem. Ktoś go zrobił do piosenki Heroes i myślę, że refren pasuje do obecnej sytuacji, gdzie Theo i Liam mogą  być  Bohaterami ( nawet jeśli Theo żywi mordercze zamiary wobec pewnego Alfy, co trochę niszczy tę szlachetną aurę wokół niego XD ).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top