Rozdział piąty
I... skręcił. Doskonale go widziała, jej serce nawet przyspieszyło tempa, a ona sama wstrzymała oddech. To było... dziwne.
- Nie znacie się. - Chłopak uniósł brwi w geście "Mnie nie oszukasz, frajerze".
- Nie do końca - stwierdziła z westchnieniem w głosie, żeby ten dał jej wreszcie spokój.
Andreas zaczepił długonogą blondynkę, która piła nieznany trunek przy barze, a potem gestem zaprosił na parkiet. Ida nieznacznie się skrzywiła.
- Przykładny Niemiec - skomentowała. - Jeśli za dziesięć minut tu nie przyjdzie, oberwie ode mnie na stoku nartą prosto w ten jego piękny ryj.
Dalia zacisnęła mocniej wargi, powstrzymując się od komentarza. Była zmęczona obecnością wszystkich. Nie wiedziała co tutaj właściwie robi. Powinna się dobrze bawić, a mimo to odstawała od reszty. Właśnie. Idea przyjścia tutaj opierała się przecież na jednym, bardzo istotnym fakcie. Wpadła na pomysł. Och, gdzie ten alkohol? Naprzeciwko niej stał nietknięty jak dotąd drink o krwistoczerwonej barwie z zanurzoną w nim czarną słomką. To tylko jeden kieliszek. Nic nie ma prawa się wydarzyć od jednego napoju, w dodatku rozcieńczonego z sokiem! Niepewnie sięgnęła po zimne naczynie, a potem chcąc nie chcąc, zaczęła pić. Do dna. Wszyscy zderzyli się kieliszkami, a Alan ruszył po kolejne trunki, chcąc rozluźnić każdego w ich towarzystwie.
Ona czekała. Przynajmniej ten cholerny alkohol uspokajał jej zmysły. Miała za sobą jeden taniec z chłopakiem, który i tak wolał inną, a do tego wypity drink. A to dopiero początek. Może faktycznie powinna poszukać sobie jakiegoś Niemca? Pomysł wydawał się być niegłupi, ostatecznie na niego przystała, byle tylko przeżyć tę jedną noc.
- A teraz wszyscy na parkiet! - zawołał didżej. - Zapraszamy do odbijanego!
Idzie zaświeciły się oczy. Dalia widziała jak dziewczyna pali się, żeby tylko móc już pójść. No cóż, zabawa! Krok po kroku, ona sama powoli weszła na parkiet, słysząc pierwsze dźwięki muzyki prezentowanej przez Davida Guettę. Uśmiechnęła się krzywo, czując jak przerażenie bierze górę. Taniec z przypadkowym mężczyzną? Cholera.
Poczuła się niezręcznie. Za parę tygodni miała kończyć osiemnaście lat, a wciąż żyła jak mała, bezradna dziewczynka potrzebująca matki. Zacisnęła dłonie i posłała w stronę przypadkowego chłopaka przyjazny uśmiech. Odwzajemnił go. Świetnie. Szedł w jej stronę. Źle. Wycofaj się. Za późno.
- Nie masz nic przeciwko? - zapytał po niemiecku, kurczowo chwytając jej dłoń, jakby ta parzyła.
Pokręciła głową, zaczynając się lekko bujać w rytm muzyki. No dalej, pokaż co potrafisz. Otwórz się. Zadaj pytanie.
- Jesteś stąd? - zapytała, na co ten pokręcił głową.
- Mieszkam w Monachium, a tutaj jestem póki mam wolne - zaśmiał się pod nosem. - A ty? Masz śmieszny akcent.
Parsknęła, kręcąc głową.
- Jestem z Polski. Z Krakowa.
Skinął głową. Pewnie nawet nie miał pojęcia, gdzie leży to miasto, ale czemu się dziwić?
- Zmiana!
Trafiła na kolejną osobę. Karol. Nie wiedziała co powiedzieć ani jak się zachować zważywszy na kłótnię z Emilią. On mógł nie mieć pojęcia.
- Wiesz... - zaczął, lecz ona postanowiła zakończyć dyskusję.
- Nie mówmy o tym. Bawmy się - poprosiła.
Tańczyli. Wszystko odbywało się bez słów. On rozumiał. Dobrze się bawił. Cieszył się dzisiejszą nocą. Ona? Próbowała. Trafiała kolejno na nieznane jej osoby, chcąc rozpocząć nową znajomość, bądź też zwyczajnie ją ignorując, marząc o zejściu z parkietu. Traciła nadzieję. Ciemność pochłaniała każdego, światła mieszały się, tworząc nastrojowy półcień, a lampki choinkowe, które zapewne wisiały na belkach podtrzymujących całą kondygnację od czasów świąt, dodawały nieodpartego uroku. Muzyka wciąż się zmieniała, tym razem na "Time of my Life". Dziewczyna poczuła jak kolejna osoba, na którą trafiła, delikatnie chwyta ją za rękę, jakby się bała, że uszkodzi. Miała nie lada trudność, żeby ujrzeć kogoś w tym mroku zwłaszcza, że owy chłopak już na wstępie ją obrócił, a potem przechylił do tyłu niczym zawodowy tancerz - Patrick Swayze.
- Na wstępie uprzedzę cię, że w zasadzie to nie umiem zbyt dobrze tańczyć, więc jeśli szukasz Jennif... - Światło kuli dyskotekowej poszybowało prosto w ich stronę.
Co za głupota.
- Andreas...? - zapytała z lekkim niedowierzaniem, czując że zaczyna się gubić we własnych słowach.
Onieśmielał ją, budząc to uczucie lekkości, dzięki któremu czuła jak jej dusza unosi się w górę.
- Znamy się? - odpowiedział pytaniem na pytanie z tym cudownym uśmiechem, którym obdarowywał każdą, dosłownie każdą napotkaną dziewczynę.
I... dno. Nie pamiętał jej. Fakt, na jej twarzy znalazło się zdecydowanie więcej makijażu, do tego ubrała czerwoną, kuszącą sukienkę, ale to niczego nie zmieniało! Dziwnym zrządzeniem losu musieli na siebie trafić. Tylko, że on zapomniał. Wysiliła się na swój wspaniałomyślny uśmiech, a potem zaczęła się zastanawiać co mu odpowiedzieć. Jaka odpowiedź była by najbardziej satysfakcjonująca, a jednocześnie racjonalna? W obecnej sytuacji stała się dwiema osobnymi postaciami o zupełnie innych światach. Tamta Dalia, chodzące nieszczęście ze stoku zmieniła się nagle w pięknego Kopciuszka, którego zauważył sam Wellinger, chodzący Książę z Bajki.
- Myślę, że sam możesz sobie odpowiedzieć na to pytanie. - Uśmiechnęła się lekko, dając mu czas na domysł.
Pomyślała o dwóch przyczynach jego zachowania - albo był zbyt tępy, albo się upił. Druga wersja wydawała się naprawdę prawdopodobna, zwłaszcza, że ton głosu nie pasował do tego porządnego chłopaka, który wygrał konkurs.
- Jak się nazywasz? - Zaśmiał się pod nosem, wysuwając się z dziewczyną na środek parkietu.
Byli najlepsi. To znaczy... on był.
- Lia - odparła znienacka, z pewnością siebie o jakiej wcześniej mogła tylko pomarzyć.
Znów ją obrócił, nie przerywając tańca, nawet, gdy didżej zapowiedział kolejne przejście. Zaintrygowała go, a ona nie skomentowała jego zachowania. Cały czas zgrywała zupełnie nieświadomą jego stanu, a jedynie tajemniczą znajomą, którą powinien znać.
W pierwszym momencie wpadł na pewną myśl, ale od razu ją odrzucił, zajmując umysł właśnie Dalią.
- A... no tak. Ty mnie już znasz. Wybacz - mruknął do jej ucha. - Na co dzień jestem bardziej... kontaktowy.
- To widać - palnęła, karcąc się w duchu za tę głupotę.
Zastanawiała się, czego tak naprawdę oczekiwała. Nie znała go - albo inaczej, nie dało się rozszyfrować kogoś w dwa dni. Tańczyli aż jej nogi zaczęły wołać o pomstę do nieba. Potrzebowała przerwy, choć Andreas tańczył jak zawodowiec - co pewnie było wywołane kwestią alkoholu. Nie sprzeciwiła się, gdy ten zaprosił ją do barku, a później zamówił kolejnego drinka. Jak dają to trzeba brać, czyż nie?
Nie chciała stracić nad sobą kontroli, ale podobała się jej uwaga, którą ją obdarowywał. Lubiła to.
- A gdzie twoi przyjaciele? - zapytała wprost, nie widząc nikogo z grona nastolatka.
- Nie zdziwię się, jeżeli zostawili mnie, żeby poskakać w nocy - prychnął pod nosem.
Poskakać...?
- A ty? Przyszłaś sama?
- Nie. Ale wrócę pewnie sama. Moi przyjaciele są... - I na tym zakończyła.
Nie chciała ich teraz szukać, gdy bawiła się tak dobrze. Żadnych niespodziewanych zwrotów akcji. Ta dziwaczna rozmowa jej wystarczyła.
***
Pocałunki stawały się zachłanniejsze. Chłopak przyparł ją do czarnej ściany wyłożonej metalowymi płytkami. Oboje nie potrafili myśleć racjonalnie. Wszystko wydawało się teraz nieważne i chwilowe. Nie oczekiwali od siebie wiele. Nawet nie rozmawiali. Nie wiedzieli gdzie mieszkają, w której klasie są i czy kogoś mają. Przecież i tak niczego nie zapamiętają.
Jej wiśniowa pomadka właśnie straciła kolor. Dziewczyna wtopiła swoje palce w jego szorstkie blond włosy, jaśniejące pod wpływem tlącej się maleńkiej żarówki. Na szczęście nie musiała stawać na palcach, ponieważ kozaki, które postanowiła ubrać, posiadały kilkucentymetrowe obcasy. Wystarczyło. Od czasu do czasu z piętra wydał się jej cichy chichot i szept, gdy kazała mu przestać mówić po niemiecku. Równie dobrze mogła stracić z nim teraz dziewictwo, ale nie obeszłoby jej to. Brakowało jej samokontroli, którą jeszcze przed dwiema godzinami posiadała w jednym palcu. Nie zastanawiała się czy Emilia, Ida, Karol i Alan opuścili już lokal. Przecież rano wytrzeźwieje. Poradzi sobie.
Chłopak delikatnie zsunął materiał znajdujący się na jej ramionach w dół, pozostawiając je odsłonięte. Dalia czuła jak przechodzą przez nią elektryzujące dreszcze, sprawiając, że chciała jeszcze więcej. Więcej Andreasa. Mniej gadania. Jego umięśniona sylwetka nie stanowiła teraz żadnego problemu, a jedynie dodawała pikanterii. Podwinął koszulę. Widziała jak jego oczy wesoło się świecą, nie dostrzegając żadnego problemu, pomiędzy nimi. Znów złączyli swoje usta razem. Nie zapowiadało się na koniec.
***
Poczuła zapach sosny i niewygodny zagłówek, na którym leżała. Znajdowała się w samochodzie - na szczęście ubrana, choć jej fryzura i makijaż gdzieś zniknęły. Andreasa nie było. Zresztą, Bóg jeden wie czyj to był samochód! Drzwi pozostały otwarte. Wyszła, czując chłód oddziałujący na jej ciało, a zaraz potem ciężar odpowiedzialności spadający jak grom z jasnego nieba.
Wszystko było na swoim miejscu, prócz jej samej. Nie wiedziała do kogo zadzwonić, gdzie iść, co robić. Stała przed ogromną karczmą, a jej głowa niemiłosiernie pulsowała bólem. Cóż za niespodzianka.
Mówisz, że więcej go nie spotkasz, tak? To popatrz.
Westchnęła. Włączyła swój telefon. Było nieco po ósmej. Pierwsze co rzuciło się w jej oczy to paręnaście nieodebranych połączeń od Emilii. A potem kilka esemesów od rodziców proszących, aby dała znać jak przebiegają ferie. Doszła do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli ktoś z przyjaciół po nią przyjedzie, na przykład Karol. Zero pytań i jakiejkolwiek dyskusji.
Może i było jej trochę przykro i niezręcznie, ale tylko i wyłącznie ze względu na głupotę, której nie opanowała. Dalia Gajda, proszę państwa.
Z jej ust wyszedł kłębek pary wprost do zimowego powietrza, które już od rana nie wydawało się najcieplejsze. Skrzyżowała ramiona, a następnie zdecydowała się na wejście do środka. Nie miała zamiaru marznąć na mrozie i popełniać kolejny błąd w jej życiu. Choć nie. Jeszcze większym błędem byłoby spotkanie Wellingera w budynku, który zacząłby ją przepraszać i mówić, że "To nic nie znaczyło". Ale właśnie tak było. Nie znali się.
Ostatecznie postanowiła zadzwonić do Karola, który nie odbierał. Nawiązała dziesięć głuchych sygnałów. Później do Alana - też nic. Wreszcie, gdy nie widziała dla siebie już żadnej nadziei, zatelefonowała do Emilii. Odebrała za pierwszym razem.
- Boże, Dalia, żyjesz? - zapytała zmartwiałym tonem. - Co się stało?
Złość i gorycz jakby zupełnie wyparowały z blondynki, a zastąpiło je uczucie troski jak u poczciwej matki Polki. Wiedziała, że to chwilowe i zaraz rozpocznie się ten dobrze znany wywiad. Dlaczego tak, a nie inaczej, a historia, którą opowie zostanie zanalizowana co najmniej dwa razy. Z tej drugiej, nieco lepszej strony, nastolatka cieszyła się, że ma przy sobie przyjaciółkę, a ta jej nie zostawiła. Nosiła w sobie mieszane uczucia dotyczące nocy i nie chciała jak na razie o niej opowiadać.
- To... długa historia. Przepraszam - odpowiedziała do przerywającej co chwilę słuchawki. - To była długa i dziwna noc. Cieszę się, że już się skończyła - dodała na wszelki wypadek.
Usłyszała potaknięcie ze strony przyjaciółki, a potem odgłos otwieranych drzwi i pobudka chłopaków. Zastanawiało ją, kto prowadził. Czy tylko Karol wzdrygał się alkoholu? W pewnym sensie, to on był najbardziej odpowiedzialny, choć posiadała pewne wątpliwości.
Nie potrafiła niczego poukładać w spójną całość. Gdyby była w swoim pokoju pewnie zaczęłaby się zastanawiać nad sobą, ale... to nie ona została wykorzystana, a poza tym zwykłe pocałunki nic nie znaczyły. Postanowiła usiąść na jednej z drewnianych ławek i poczekać aż auto podjedzie. Nie wybierała się dziś na narty.
Nie myślała. Chciała zacząć rozmyślać nad zupełnym brakiem kontroli, ale cholerny ból głowy zakłócał racjonalny sposób w jaki mogłaby to wyjaśnić. Po prostu siedziała, oparta jedną ręką o stół.
- Lia? - Ten znajomy głos.
No jasna cholera, kurwa mać, niech ją ktoś przytrzyma. Czy on musiał, naprawdę musiał być wszędzie?!
Dałaby sobie głowę uciąć, że jej serce stanęło na moment.
- Yyy... - wyjąkała pod nosem.
Czyli nie. Nie ruszył się z tego miejsca, co więcej został tu, ignorując wszelkie zasady filmów dla nastolatków, w których była jasna zasada - chłopak, z którym się jednego dnia całujesz, następnego podrywa kolejną laskę. Otóż, nie tym razem.
- Możemy porozmawiać? - zapytał miękkim tonem.
Każda dziewczyna mogłaby się rozpłynąć nad jego głosem, wyrazem twarzy i... po prostu nim. Dalia wpatrywała się w niego tępo z rozmazanym makijażem, zniszczonymi włosami i zaciśniętymi dłoniami w pięści, żeby nie zacząć rozdrapywać skórek przy palcach.
Oboje byli młodzi. Przecież... to nic takiego. Więc czemu się tak bardzo bała?
- Albo, właściwie Dalia. - Zmarszczył brwi. - Tak chyba wymawia się poprawnie twoje imię.
Za dużo Andreas, przestań.
- Ja... zaraz po mnie przyjedzie...
- W takim razie, masz mój numer - odpowiedział, chwilę później zaciskając wargi. - Na wszelki wypadek.
Jego oczy były przemęczone. Na twarzy, teraz bardziej bladej niż rumianej widać było coś na kształt krzywego uśmiechu. Zawsze się uśmiechał - chyba, że spotykał ją. Dalię Gajdę. Nie Lię, która potrafiła oczarować go jednym spojrzeniem. Nie wcieleniem kogoś, kim nie była.
Pokiwała głową, a potem wzięła od niego serwetkę, na której nabazgrał losowe liczby czarnym długopisem. Co za niezwykły początek znajomości.
A przecież miała go już nie spotkać.
I nie zadzwoni.
***
Hejka! Albo w sumie... witam w nocy. Fakt faktem, jest już późno, ale jeśli są jakieś nocne marki to rozdział jest szybciej niż ktokolwiek (w tym ja) mógłby się spodziewać.
Chyba nie wyszło najgorzej, to znaczy, ja mam takie odczucia, ale mi się wydaje napraaawdę mnóstwo rzeczy. W sumie to śmieszna ta relacja, trochę... albo bardzo dziwna.
Poza tym, HEJ ZA DWANAŚCIE DNI SKOKI, TAŃCZYMY BELGIJKĘ?
Dobranoc x
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top