Rozdział pierwszy
Luty, 2013 rok
Zawsze najtrudniej jest zacząć. Złapać wątek. Ewentualnie dokończyć to, co się rozpoczęło. W tym wypadku walka toczyła się o życie i jego sens, bo przecież czy można ot tak dać za wygraną? Wystarczyło zjechać wyciągiem w dół, dołączyć do reszty przyjaciół, którzy doskonale dawali sobie radę z każdym szczytem i wszędobylskimi muldami śniegu, a potem udawać, że nic się nie stało - nie poddać górę żadnej wątpliwości lub... stać na wzniesieniu. Dalia Gajda od dobrych pięciu minut wpatrywała się w stromy stok, po którym szarżowali najbardziej doświadczeni narciarze. Obiecała sobie, że skoro udało jej się przejechać taki kawał drogi, to teraz nie zrezygnuje. Choćby staranowała każdego napotkanego Niemca, zjedzie z tej cholernej góry, a potem pójdzie coś zjeść do najbliższej "knajpy", w której serwowali tylko typowe specjały dotyczące tego kraju - a właściwie małego miasteczka, choć nazwała by je miejscowością, Garmisch-Partenkirchen. Wzięła głęboki oddech, a potem wypuściła z siebie kłębek pary prosto do lodowatego powietrza przecinającego na wskroś. Dzień był pogodny, choć parszywie zimny, a w dodatku z nieba prószyły drobinki śniegu. Dziewczyna naciągnęła na siebie połyskujące czarne gogle, dopięła zapięcie od jej dość śmiesznego fioletowego kasku, który, jak uważała już dawno powinien znaleźć swoje miejsce gdzieś na stercie nieużywanych rzeczy i dwoma kliknięciami zamocowała już nie tak bielutkie narty.
"Dam radę" - powtarzała w myślach. - "Najwyżej staranuję każdą napotkaną na drodze osobę i będę płacić odszkodowanie, na które i tak nie będzie mnie stać po tym wyjeździe".
Gdzieś tam wysoko słyszała jak z głośników przymocowanych do słupów leciała zdecydowanie zbyt optymistyczna muzyka, a prezenterzy radiowi wymieniają się swoimi spostrzeżeniami w tym ciężkim języku. Uczyła się go już piąty rok z rzędu, ale wciąż pozostawała w niej obawa przed użyciem go. Znów się zamyśliła. Wystarczyło tylko zjechać w dół, a potem pogratulować sobie świetnego wyboru. Ruszyła. Chciała się skupić na trasie, która choć na pozór prowadziła tylko i wyłącznie prosto, miała milion dodatkowych wad, o których w tamtym momencie Dalia zapomniała. Jej umysł skandował jedno i to samo słowo: "Przeżyć, przeżyć, przeżyć".
Lęk wysokości? Nie dziś. Muldy śniegu? Cóż, mogła nauczyć się skakać na nartach o ile to było w jej przypadku możliwe - nie było. Kolosalna liczba ludzi i kolorowych kurtek migających tu i ówdzie, sprawiła, że powoli traciła kontrolę nad swoim ciałem. Przyspieszyła, zupełnie zapominając o hamowaniu. Czuła się jak zawodowa narciarka alpejska, choć tylko raz widziała popisy tego rodzaju w telewizorze, gdy jej tata bez skrupułów wypowiadał się na owy temat, co chwilę prychając pod nosem. Bezceremonialnie mijała tych, którzy przegrali ze szczytem lub początkujących. Wtedy zorientowała się, że coś jest nie tak - wyminęła wszystkich, jadąc zdecydowanie za szybko. Tuż przed nią znajdowały ogromne kupki śniegu, a zaraz za nimi zjazd do drewnianej karczmy, gdzie czekali Emilia, Ida i bracia Nowakowscy - do których ona i pierwsza z wymienionych przyjaciółek wzdychały, choć właściwie... tak, Mila wzdychała. Dalia nie zwracała uwagi na czas, którego ubywało więcej i więcej, próbowała też ignorować dzwoniący telefon, a w międzyczasie zahamować, ale w niedoścignionym tempie trzymała się jednego najprostszego stylu - "zjazdu na krechę". Adrenalina wzięła górę, a krew zaczęła wrzeć w żyłach. Jej odsłonięte policzki marzły z powodu porywistego wiatru i prędkości jaką narzuciła, a nogi jak z waty nie potrafiły wykonać żadnego manewru. Nie minęła chwila, a poczuła jak jej ciało gwałtownie zderza się z jakimś człowiekiem, próbującym zamortyzować ich upadek. Jej porażkę. Wszystko co zapamiętała to to, że miał jasnozieloną kurtkę i jaskrawoczerwony kask. I ładnie pachniał. W kącikach oczu zebrały się jej łzy, ale tylko z powodu masowej ilości śniegu, który wpadł jej do oczu, zaraz po tym jak z głowy dziewczyny spadły gogle. Wylądowała na nim. Narty leżały gdzieś obok, całkowicie odpięte. Bała się. Nie chciała mu zrobić krzywdy, a mogła go koszmarnie pokiereszować. Sama czuła się beznadziejnie, jakby ktoś połamał jej z co najmniej dwie kości.
- Kurwa - mruknęła, orientując się po chwili, że przecież to Niemiec.
Oczywiście, że Niemiec, bo mamrotał w pod nosem wiązankę parokrotnych "Scheiße". Wciąż ledwo kontaktowała. Miała ochotę się rozpłakać i znienawidzić siebie do końca życia za ten beznadziejny pomysł, który poszedł na marne. Może po prostu była skazana na porażkę? W obecnej chwili jakby zabrakło jej języka w gębie. Chciała coś powiedzieć, ale z przerażeniem wpatrywała się w przymrużone powieki chłopaka, na oko nie więcej starszego od niej - może miał osiemnaście lat? Nie wiedziała czy zna angielski. To znaczy... powinien. Zaczęła kulawo mówić coś po niemiecku, czując jak ogarnia ją jeszcze większe zażenowanie.
- Bardzo, bardzo przepraszam. Nie chciałam na ciebie wpaść. - Jej niepewny głos był nieco zachrypnięty, próbujący powstrzymać się od głupiego wylewu łez. - Naprawdę, ja... - Nagle zorientowała się, że nadal leży na chłopaku, więc jak najszybciej się od niego odsunęła, zwiększając odległość między nimi. - Chciałam tylko...
Uniósł ręce do góry w geście zapewniającym, że wszystko jest w porządku.
- Jeszcze żyję. I mówię też po angielsku. - Jakby wyczytał z jej myśli wszystko co chciała.
Wyczuła pewne westchnienie w jego głosie. Nic mu nie było. Co najwyżej się potłukł, ale... ale niczego nie złamał! To było już coś. Pokiwała lekko głową, odgarniając do tyłu i tak już zniszczony warkocz. Nigdy nie czuła się jeszcze tak nieswojo w towarzystwie kogokolwiek.
- Jeśli mogłabym coś zrobić... - zaczęła już po angielsku, pozostawiając resztę do interpretacji dla nastolatka.
- Załatw sobie instruktora, okej? - zabrzmiało to jak stwierdzenie.
Nie było najmilsze, ale równie dobrze mógł ją zwyzywać. Cieszyła się, że łzy zaczynały powoli mijać. Gubiła się w tym wszystkim. Pozostała jedynie gula w gardle i niespokojny oddech, wyrównujący się dopiero potem. Chłopak ociężale się podniósł, a potem zaoferował dziewczynie swoją dłoń. Wstała. Zauważyła, że pomiędzy nimi znajduje się dość pokaźna różnica wzrostu - aż piętnaście centymetrów. Musiała spojrzeć w górę, żeby go dobrze i wyraźnie zobaczyć. Chciała po prostu odejść, ale przecież nie wypadało ot tak uciec.
- Jasne. Jeszcze raz przepraszam. - Uśmiechnęła się krzywo, na co pokiwał głową. - W każdym razie, ja...
- Musisz już iść, rozumiem. - Po prostu był nie wiadomo jakim wróżbitą.
Wiedział o wszystkim tuż przed nią. Zauważyła, że chłopak podnosi dwie pary nart. Jedne jej, a drugie jego. Zbyt wiele. Za dużo.
Jego spojrzenie przytłoczyło ją. Duże, niebieskie tęczówki wpatrzone były w tę bladą twarz, teraz czerwoną z zażenowania. Gdyby pisała opowiadanie, opisałaby jego oczy jako "barwę morza połączoną z dodatkiem nieba i czystym, anielskim odzwierciedleniem", ale żeby się nie skompromitować jeszcze bardziej, odeszła, ciągnąc za sobą narty po śniegu. Zmuszała się, żeby nie spojrzeć za siebie - chłopak i tak pewnie ją już znienawidził za zniszczenie dodatkowych dziesięciu minut w jego życiu. Skrzywiła się, odtwarzając całą sytuację w umyśle, na nowo. Jaką ona była idiotką! W duchu miała cichą nadzieję, że może przynajmniej już nigdy nie spotka blondyna. Góry zawierały wiele różnorakich ścieżek, a do tego milion karczm licytujących się z konkurencją, znajdując coraz to okazalsze miejsca, do których witali wycieńczeni turyści. Chłopak pewnie też nie miał ochoty jej więcej widzieć na oczy, więc tym bardziej, szala prawdopodobieństwa przechylała się na jej korzyść. Chciała przestać zadręczać się niepokojącymi myślami i zacząć myśleć nad wypełnieniem reszty dni, które spędzała wraz z przyjaciółmi w Niemczech. Zostało ich sześć. Jednak, jak zwykle coś musiało przerwać. Telefon po raz drugi, a może nawet i trzeci, wydał z siebie odgłos Lady Gagi śpiewającej "Bad Romance". Czy to już stawało się obsesją? Wyciągnęła z kieszeni niebieskiej puchowej kurtki telefon, wyświetlając przy okazji wiadomości napisane przez Emilię, Idę, a potem jeszcze Karola. Alan nie zamartwiał się takimi rzeczami. Żył tu i teraz, skutecznie obchodząc podejście związane z przyszłością, ale nie dziwiła się temu. Ostatecznie zdecydowała, że zadzwoni. Wchodząc do karczmy wypełnionej aż po drugie piętro i balkony, ludźmi, szukała wzrokiem osób z jej otoczenia. Przed nią i za nią wirowały kolorowe kurtki, czapki i rękawiczki, tak, że nie była w stanie nikogo rozpoznać. Potrzebowała czasu, którego już nie miała.
- Halo? - Usłyszała w słuchawce po drugiej stronie.
- Już jestem - westchnęła. - Powiedz mi tylko gdzie jesteście, Em... - przerwano jej.
- Myślałam, że ratrak cię zabił! - zupełnie nowy głos wtrącił się do rozmowy - Ida. - Mogłaś powiedzieć, że nie umiesz do końca dobrze jeździć, Alan by cię nauczył.
W tamtej chwili miała ochotę zapaść się pod ziemię. Znów poczuła, że jej policzki oblewa szkarłat przez wstyd, a przecież to była tylko bezpośredniość, główna cecha Idy.
- Jasne, może od razu kickboxingu i jeszcze paru innych sportów. - Zawsze tak reagowała, gdy tylko dziewczyna wspominała coś o chłopaku.
On lubił ją, a ona jego, ale żadne z nich nie odważyło się podjąć większego kroku. Każdy, kto dobrze znał szatyna, wiedział, że dziewczyny nie interesowały go na dłuższą metę. Łamał im serca, a potem skupiał się na sporcie - piłce nożnej - jedynej prawdziwej miłości w jego życiu.
- Czemu nie? - męski głos o nieco zachrypniętej barwie, pojawił się przy telefonie, przez co Dalia miała ochotę wydłubać sobie oczy.
- Czy ta rozmowa jest prowadzona na głośnomówiącym? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Cisza.
- Okej, powiedzcie mi gdzie jesteście, zaraz do was przyjdę, tylko...
Do budynku weszła ta nieszczęsna ofiara wypadku, który spowodowała. Obok niej znajdowała się dwójka chłopaków, mniej więcej w jego wieku, a może i odrobinę starsi. Prowadzili ożywioną rozmowę, której Dalia nie ważyła się przerwać. Zresztą, nawet nie miała zamiaru się wtrącać, marzyła tylko o tym, żeby jej nie zauważono. Przez chwilę słuchała konwersacji nastolatków, ale po dłuższej chwili, podczas której wyłapywała te nieszczęsne niemieckie slogany, miała dość. Postanowiła, że zamówi gorącą herbatę z cytryną i sokiem malinowym, a potem odejdzie, jak gdyby nigdy nic. W tak ogromnym tłumie i hałasie, trudno było cokolwiek zrozumieć, ale Niemcy ustawili się tuż za nią w kolejce, będąc jak najgłośniej i próbując powstrzymać się od śmiechu. Zastanawiała się czy nie odwrócić się na moment, ale ostatecznie zrezygnowała. Ostatnim czego jej brakowało, były kolejne kłopoty. Ten blondyn nie sprawiał wrażenie kogoś... jej pokroju. Nie chciała się teraz w żadnym razie do niego porównywać, ale jej wątła figura w porównaniu do jego dobrze zbudowanej i dziwnego uroku osobistego, którym przyciągał nie tylko jednego chłopaka, ale i resztę grupy, zupełnie różnił się od Dalii, ponieważ była nikim.
- Proszę o złożenie zamówienia. - Głos sprzedawcy odbił się echem o jej uszy.
Automatycznie pokiwała głową, uśmiechając się lekko, próbując wywrzeć wrażenie miłej. Grzecznie podała nazwę napoju, a potem wyłożyła na ladę pieniądze, chcąc nie chcąc znów słysząc, tym razem wyraźniejszą rozmowę.
- Właściwie, dlaczego się spóźniłeś? - zapytał towarzysz chłopaka z dziwnym akcentem, którego nie do końca rozumiała.
- Wpadłem na kogoś. To znaczy, inaczej, jakaś dziewczyna na mnie wpadła.
- Łał, stajesz się...
- Reszta dla pani.
Nie usłyszała końca rozmowy przez skrzeczenie sprzedawczyni. Westchnęła, a potem z zaciśniętymi ustami, nieco sfrustrowana, podniosła papierowy kubek i odwróciła się za siebie. Podłoga oblepiona lodem, śniegiem i tonąca w wodzie wydawała się być idealnym polem do zaliczenia kolejnej wpadki. Nie sądziła tylko, że nastąpi ona tak szybko. Zaskoczenie nastolatka zdawało się wynagradzać wszystko co do tej pory zrobiła. Jego twarz natychmiast oblała się szkarłatem, a gdy zderzyli się ze sobą przy nierównym wyminięciu, a jedna czwarta herbaty spadła się na jego spodnie, Dalia wiedziała, że tym razem tak szybko go nie opuści.
- Zakładam, że... - zaczął szatyn obok, na co blondyn zgromił go spojrzeniem.
- Podaj mi jeden powód, dla którego się mnie tak uczepiłaś - powiedział z irytacją w głosie. - Nie zrobiłem ci niczego. Nawet cię nie znam!
Poczuła jak jej żołądek raz za razem koziołkuje. Całe szczęście, że jadła śniadanie dość dawno temu, bo czuła, że nie pozostało by ono w niej za długo. Zamarła na moment. Chciała coś odpowiedzieć, rozpocząć dyskusję, że to on jest wszędzie tam gdzie ona, ale nie była w stanie.
- Halo, straciłaś głos? - zapytał, przypatrując się jej dłużej.
- Nie chciałam - wydusiła z siebie, próbując zmienić położenie napoju, który coraz bardziej parzył w palce. - To ty...
- Andreas. Mam na imię Andreas - powiedział, prawie, że wywracając oczami.
Jego kolega postanowił go opuścić, na co Dalia jeszcze bardziej się spięła. Może na nią nakrzyczy? Wszystko to, wydawało się cholernie dziwne. Po pierwsze, blondyn nie wyglądał na takiego, który ma nerwową osobowość i narzeka na każdym kroku - dziwniejsze było jedynie to, że widziała w nim uśmiechniętego, wręcz radosnego, który zdawał się być jego dosłownym przeciwieństwem. Ale czemu się dziwić, jeśli jakaś głupia dziewczyna przewróci cię na stoku, a potem jeszcze wyleje na ciebie herbatę?
- Andreas - zaczęła, szukając w myślach odpowiednich słów. - To naprawdę nie było celowe. Z reguły nie wylewam herbat ani nie wywracam przypadkowych gości na stoku. - Nogi znów jej drżały.
Rzadko zdarzały się jej tak niezręczne sytuacje jak ta. Onieśmielał ją. Nie wiedziała czy to przez jego urodę, czy może też przez sposób jakim mówił. Był niewiarygodnie pewny siebie.
- Bo widzisz... ja nawet cię nie znam. Nie widziałam cię nigdy na oczy. - Po tych słowach, zdecydowała, że to chyba właściwy czas, aby odejść nim zada jej kolejne pytanie, ale w języku niemieckim.
Trochę ją denerwował. Nie chciała go więcej spotkać. Z drugiej strony, czuła niepojęte zaintrygowanie. Jej zamiarem pozostało znalezienie przyjaciół, którzy jak się okazało siedzieli przy stoliku, tuż przy wyjściu. Pogratulowała sobie jakiegokolwiek refleksu, a potem, kiedy już miała pójść, silna ręka ją przytrzymała.
"Świetnie, Andreasie. Po raz kolejny zgrywasz bohatera."
***
Przed wami ląduje nowe opowiadanie, nad którym myślałam tak naprawdę... od wakacji? Może trochę w innym kontekście, ale jednak. Mam nadzieję, że nie wyszedł najgorzej, a jeśli tak, to w sumie możecie napisać, co byście poprawili x.
Chciałabym, żeby to opowiadanie było trochę... dłuższe. Pewnie będzie. A przynajmniej się postaram! Zapraszam do czytania i tak dalej, i tak dalej iii... dobranoc kochani.
O, no i rozdziały mogą się pojawiać praktycznie zawsze i wszędzie, ale tylko i wyłączni wtedy, gdy będę mieć do dyspozycji laptopa i wolny czas - czyli nie w środy, choć zobaczymy. Może uda się z pisaniem co trzy lub cztery dni x.
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top