Rozdział jedenasty
Koniec piątkowego konkursu. Andreasowi ledwo udało się zakwalifikować do sobotniego. Wszystko zdawało się być "rzutem na taśmę". Dalia nie skupiła się szczególnie na osiągnięciach Polaków, którzy... po prostu nie udźwignęli zbyt ciężkiego krzyża. Generalnie, nie skupiła się. Te, na pozór "zawody" skończyły się w mgnieniu oka. Nie wiedziała kto stanął na podium, nawet nie starała się udawać, że wie. Myślała tylko o tym, że przejechała do Oberstdorfu taki szmat drogi, a koniec końców i tak nie czerpała z zawodów wyraźnej przyjemności, przejmując się uciskiem w brzuchu i dezorientacją w głowie. Siedziała na brzegu łóżka i kątem oka spoglądała na podświetloną skocznię, która teraz wydawała się dosyć niewielka, ale za to jaka imponująca - mroźna, zimna... ociekająca lodem. Wydawała się tętnić życiem pośród górskiego, ostrego krajobrazu pełnego chłodnych barw. Brunetka miała nawet zamiar wysłać zdjęcie Emilii, która czekała w Krakowie ze zniecierpliwieniem na każdą wiadomość od przyjaciółki, ale cóż, los działał na przekór.
Dalia mogłaby również iść do ojca, który wraz ze znajomym z firmy zszedł na dolne kondygnacje budynku. Fakt, miejsce miało swoje uroki, każdy turysta mógł to potwierdzić, lecz istniał jeden, dość istotny problem. Brak zasięgu.
Musiała wyjść z pokoju, zabrać ze sobą metalową kartę, a potem szybko wrócić na miejsce. Przewidywanie przyszłości nigdy nie szło jej dobrze, ale o ile się nie myliła, o tyle wiedziała, że mężczyzna bynajmniej nie wróci zbyt szybko. Nie podczas takiej okazji. Założyła na siebie różową ocieplaną bluzę, a włosy wreszcie rozpuściła, pozwalając, aby ogromna burza fal opadła na jej czoło. Parokrotnie przeczesała je palcami, żeby potem móc zirytować się z powodu niechlujności w jakiej zostały ułożone. No trudno. Bywa.
Wsunęła na stopy ogromne szare kapcie, a potem najciszej jak tylko się dało, zatrzasnęła drzwi. Nigdzie, ale to nigdzie nie było tego cholernego zasięgu! Zaczęła iść przed siebie. Z początku powoli, patrząc przed siebie, lecz gdy zobaczyła zmieniające się kreski na ekranie telefonu, przyspieszyła kroku, wpatrując się tylko w niebieskawą poświatę. Nie zauważała zupełnie nikogo.
W pewnym momencie, gdy okazało się, że jest za późno, żeby zwolnić, a od upadku ze schodów dzieli ją zaledwie metr, ktoś na nią wpadł. Telefon wypadł z jej ręki, lądując z cichym trzaskiem na podłodze.
- Czy ty nie umiesz chodzić?! - krzyknęła w stronę napotkanego przybysza w języku angielskim.
I wtedy... wtedy zrozumiała.
Co za cholerny, głupi, nienormalny, zidiociały, kretyński i beznadziejny człowiek. Co za fala zażenowania. Przecież ona nigdy się go nie pozbędzie. W pierwszym momencie, zapanowało zaskoczenie powiązane z pewnego rodzaju akceptacją, a nawet lekkim uczuciem, którego nie potrafiła zidentyfikować. Za to, to drugie, gdzie wściekłość wybrała sobie miejsce, powoli zaczęła przeważać. Za kogo on się uważał?!
- Przepraszam - wyjąkał z nieśmiałym uśmiechem. - Naprawię go albo zapłacę, jeśli...
Co za ucieleśnienie skruszonego, miłego nastolatka. Doprawdy, niebywałe. A potem było tylko gorzej. Bo, no cóż, co może być gorszego od rozpoznania dziewczyny, z którą spędziłeś połowę ferii, a potem gwałtownie zmieniliście stosunki?
Tak, dowiedział się kim była. Wpatrywał się w jej oczy, jak w dwa kryształy górskie. Za to, zirytowana, wstała. W tamtym momencie nie obchodziło jej, kim jest Andreas Wellinger. Mogła mu porachować kości za rozbitą szybkę.
- Co za zmiana zachowania - mruknęła, prychając pod nosem, tak, aby nie dosłyszał.
Trzeba było przyznać, blondyn w rozmierzwionych włosach przez wiatr i białej koszulce opinającej jego wysportowane ciało, wyglądał... wyglądał jak on. Jednak nawet to nie powstrzymało Dalii od wyzwolenia z siebie zbędnego gniewu.
- Dalia? - zapytał ni stąd, ni zowąd, kucając obok niej.
Nie zareagowała. Wewnątrz się gotowała, chciała się rozpłakać na jego oczach, ale nie miała nawet pojęcia czemu. Dlaczego on to komplikował?
- Musiałeś mnie z kimś pomylić - rzuciła chłodno, po czym, już miała podejść, gdy postanowił ją zatrzymać.
Ślina w ustach zrobiła się gorąca. Atmosferę pomiędzy nimi można było kroić nożem, choć, kto wie... może nawet i on by tego nie zdzierżył.
- Dalia, pamiętam cię. - Trzymał rękę na jej ramieniu.
Zdecydowanie zły, bardzo zły znak. Nie podobało się jej to, co obecnie wyczyniał. Sytuacja wręcz nie do pomyślenia: przyjeżdżasz, aby obejrzeć skoki, żeby odpocząć, a tymczasem dostajesz zawału serca.
- Nie mam pojęcia kim jesteś, więc jeśli zechcesz...
Pokręcił głową, powodując, że jej oczy chwilę później zmieniły barwę na płynną czerwień. Pragnęła jak najszybciej odejść, zanim całkowicie straci resztki godności siebie.
- Możemy porozmawiać? - zapytał.
Tym razem to ona wykonała przeciwny komunikat zwinnym ruchem głowy. Do głowy wpadła jej dziewczyna, z którą jeszcze niedawno Wellinger się obejmował w Willingen. Nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Nie chciała być przeszkodą ani tym bardziej obiektem mediów.
Chciała się tylko odseparować.
- Nie znam cię, więc jeśli byłbyś łaskawy i mógłbyś się odsunąć, byłoby naprawdę... - wysyczała pod nosem, coraz bliższa gwałtownej reakcji.
Nawet nie potrafiła mu spojrzeć w oczy. Wiedziała, że Andreas domyśla się i przysuwa prawdę w swoją stronę, ale gdyby tylko spojrzała w jego oczy... to okazałoby się zbyt wielkie i głębokie. Żenujące. Żałosne.
- Nie zadzwoniłaś - przerwał, powodując jej osłupienie.
Czy on miał jeszcze czelność...? Najpierw, powoli odgarnęła włosy, które spadały na jej twarz. Potem, delikatnie obróciła swoją bladą, wręcz porcelanową twarz w stronę tej opalonej ze zdziwionym wyrazem. Ostatnie pięć słów i pójdzie. Nigdy więcej nie spojrzy mu w oczy, a wszystko okaże się zwykłym żartem. Każde z nich wróci do swojego życia.
- Nie miałam po co, Andreas - rzekła bezbarwnym tonem, a potem zdejmując jego ciepłą dłoń z jej ramienia, odwróciła się na pięcie i wyszła.
***
- Brzuch mnie boli - odpowiedziała do ojca, który właśnie wybierał pieczoną rybę z menu.
Nie potrafiła się zdecydować ani skoncentrować na jakiejkolwiek czynności. Po prostu nie chciała mieć styczności z Wellingerem, który lada chwila mógł się tu pojawić. Obiad odbywał się wcześniej przez organizację zawodów zaczynających się za półtorej godziny. Niedługo.
- Mam przy sobie tabletki - stwierdził, nawet nie zaszczycając ją spojrzeniem. - W ciągu półtorej godziny ci przejdzie.
- A jak nie? - zapytała, wstrzymując się od zjedzenia czegokolwiek.
Wpatrywała się w niego tym błagalnym wzrokiem, przeznaczonym tylko do okazjonalnych sytuacji - takich jak ta. Zauważyła, że do restauracji, tuż obok recepcji, a jednocześnie miejsca, w którym właśnie oni jedzą, zaczynają się schodzić mężczyźni w czerwonych bluzach. W międzyczasie słychać było głośne niemieckie rozmowy, na co Robert Gajda wywrócił oczami.
- Nie istnieje coś takiego, jak "nie". - Po czym zaczął wymieniać dania obiadowe, zwracając się do kelnera.
Nie minęła niecała minuta, a w pomieszczeniu nastała cisza. Każdy spoglądał zaciekawionym wzrokiem na sportowców wchodzących do sali, którzy w spokoju usiedli przy długim stole, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo. Dalia zagłębiła swoją głowę w kartę wyboru dań, żeby tylko nie spotkać się z twarzą nastolatka, który przeszedł tuż obok, omiatając ją swoimi perfumami. Próbowała nie zwracać uwagi na to, co się dzieje. Ot zwyczajny obiad.
- Wiedziałaś, że oni tu nocują? - zapytał mężczyzna.
Pokręciła głową, z czystą dezorientacją.
Wyjść, wyjść i jeszcze raz wyjść. W tej chwili.
- Mogłabyś pójść po autograf czy co to tam chcesz, jak już zjedzą - zasugerował, wreszcie na nią spoglądając.
Czuła, że zaraz zwróci wszystko, co do tej pory posiadała w żołądku. Kiedy on ją zauważył, serce zabiło parokrotnie szybciej. Czuła się naprawdę źle. A gdy wstał od stołu... zaczęła nerwowo bawić się palcami pod obrusem tak, aby nikt nie był w stanie tego zauważyć. Dopiero, kiedy ruszył w ich stronę, dostrzegła, że jej policzki nabierają solidnego rumieńca, porównywalnego do barwy pomidorów.
- Więc, właśnie, źle się czuję, tato - dodała po raz kolejny. - Widzimy się potem - odparła najbardziej błagalnym tonem, na jaki tylko było ją stać.
Uciekła z restauracji szybciej niż zawodowy biegacz, zostawiając za sobą Andreasa daleko w tyle.
***
To był koszmar. Nie dość, że zmuszono ją do wyjścia na mróz, pomimo tego "złego samopoczucia" to po konkursie nie wrócili do hotelu, o nie. Jedyny rodzic, z którym przyjechała, zniknął jej z oczu, a na dodatek nie odbierał telefonu. Wiedziała, że umówił się ze znajomym z firmy, ale spodziewała się po nim czegoś więcej niż tylko zostawieniem jej w hotelowym holu bez karty do pokoju. Bacznie obserwowała każdego, kto tylko przekroczył próg obracanych drzwi. W zasadzie, zaczęła się nawet nudzić. Analizowała kolor ścian, zastanawiając się czy jest to bardziej beżowy, czy może ecru - znudzenie sięgnęło granic. Każdy mebel, który stał w zasięgu jej wzroku został zbudowany z drewna. Na ścianach wisiały wypchane głowy jeleni, niedźwiedzi czy wilków wyrażające zdumienie. Dość obrzydliwe. Natomiast przed nią leżał stos niemieckojęzycznych gazet, których nawet nie tykała. Nawet jej telefon nie mógł zdziałać zbyt wiele. Powoli kończyła się w nim bateria, osiągając minimum. Zaczęła chodzić po hotelu, a z czasem, jej cierpliwość stała na skraju wytrzymania.
Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że ktoś ją obserwuje. Oczywiście, dziennikarze czekali pod hotelem na wyczerpanych skoczków, którzy lada chwila mieli powrócić i przygotować się na kolejny dzień, ale póki co... złapali inną zdobycz - Dalię. Dziewczyna przez pewien moment, całkiem nieświadoma o tym, co się szykuje, dalej spacerowała po holu z obojętnością, aż... coś mignęło.
Najpierw padł jeden flesz, a potem kolejny. Do środka wparowała nieduża kobieta z chytrym uśmiechem na ustach. Nie było miejsca ani też czasu na ucieczkę. Szykowała się prawdziwa uczta z młodą krwią u boku.
Nastolatka po raz kolejny zadzwoniła do ojca, ale usłyszała tylko komunikat, że abonament jest niedostępny - wspaniale.
- Słońce, na pewno umiesz mówić w języku angielskim - zaczęła przyjaznym tonem dziennikarka, na co Dalia się skrzywiła.
Farbowana blondynka (odrost było widać z daleka) nawet nie kryła się z tym, co chciała właśnie zrobić. Dziewczynę sparaliżowało dziwne uczucie niepokoju. Nie przygotowała się na to, zwłaszcza gdy została sama. Może w głębi duszy miała jeszcze nadzieję, że te oślizgłe pismaki zostawią ją i znajdą sobie inną ofiarę.
- Umiem, ale nie rozumiem, dlaczego pani robiła mi zdjęcia - zaczęła, zgrywając głupią.
Chciała zyskać więcej czasu, co okazało się trudniejsze niż jak się jej wydało "banalna gadka-szmatka".
Ta zaśmiała się krótko i bez zbędnego przeciągania, przeszła do konkretów.
- Och, no tak - zrobiła dramatyczną pauzę, po czym przeszła dalej. - Bardzo za to przepraszam, reszta z zewnątrz jest dosyć... nachalna - wtrąciła. - Rita Seidl, redaktor jednego z działów gazety "Leute".
Czyli ona też udawała idiotkę, choć zdecydowanie nie musiała.
- Wiesz, wydaje mi się, że obie dobrze wiemy dlaczego, a właściwie, dla kogo tu jesteś. Mogłabyś odpowiedzieć mi na parę pytań, a zniknę w mgnieniu oka, skarbie.
I... uwaga, właśnie się zaczęło.
Nie. Nie. Nie.
Cisza.
I krzyk.
Po raz kolejny dzisiejszego wieczora usłyszała radosne okrzyki, a potem zobaczyła wchodzących do środka, wyraźnie zmęczonych Niemców. W pewnym momencie (choć był to akt desperacji), miała zamiar krzyknąć w ich stronę "Hilfe", ale zrezygnowała. Stała jak sierota przy Ricie i zastanawiała się, kiedy będzie mogła odejść.
- Popatrz, nawet on wrócił. Oboje macie wyczucie rytmu - odpowiedziała kobieta.
Tym razem to Dalia obróciła się inną stronę. To znaczy, wypatrywała jakiejkolwiek pomocy znikąd. Widziała każdego mężczyznę, prócz Wellingera. Gdzieś zniknął. Standard. Natomiast oni jej nie zauważali. Jeden prowadził konwersację z drugim, a potem wchodził do windy, żeby jak najszybciej znaleźć się w pokoju i ominąć parszywych dziennikarzy, którzy nie mieli co zrobić ze swoim życiem, więc uprzykrzali go innym.
- Ja... - zaczęła, wpatrując się w wykrzywioną twarz kobiety z powodu tego sztucznego uśmiechu.
Doszła do wniosku, że dziennikarka ma problem z mimiką. Najpierw udawała, że się uśmiecha, a potem nagle wszystko spowiło zaskoczenie.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - I nie był to bynajmniej głos Dalii.
Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko. Najpierw, zupełnie delikatnie, chwycił ją za ramię. Wydawało się jej, że ten dotyk patrzy i trzaska jak ogień w kominku. Następnie podziękował za przyjście i kazał dziennikarce opuścić lokal. Nic a nic nie mówił do brunetki, która powstrzymywała się od rozdziawienia ust. Ten na nią nie spojrzał. Kto wie, czy oboje darzyli się negatywnymi uczuciami. Pewnie kłamali.
- Przyjdzie ich tutaj więcej, Dalia - odpowiedział po krótkiej przerwie.
Wzruszyła ramionami, podnosząc z fotela rzeczy.
- Nie mam wyjścia - mruknęła, wbijając wzrok w również drewnianą podłogę. - Mój tata wziął kartę do pokoju i wróci później. I nie, uprzedzając twoje pytania, nie odbiera telefonu - zaczęła, próbując się wybronić z tej komicznej sytuacji.
Andreas jakby namyślał się. Analizował, przeliczał, dobierał "za" i "przeciw". Nie wiedział co powiedzieć, aby dostosować ton głosu do dziewczyny, która znalazła się w kropce.
- Jest zimno - stwierdził oczywistą oczywistość. - Myślałem, że... - Znów zmiana tematu. - Masz w każdym calu prawo, żeby mnie nie lubić, ale - poczuł jej wzrok na sobie, więc zdecydował, że będzie kontynuował, póki ma jeszcze na to szansę. - Nie wydaje ci się, że jesteśmy na tyle dorośli, że powinniśmy porozmawiać o tym, co miało miejsce?
***
Wiecie, pisanie pisaniem, ale przez dzisiejszy sen (a uwierzcie, był dość dziwny) zmieniła się lekko koncepcja na jeszcze ciekawszą (ha.ha.ha) z czego jestem naprawdę zadowolona, tak jak i z tego rozdziału, który mimo, że ma tyle dialogu (a chyba każdy to lubi najbardziej) jest tym na co czekamy.
Pytanie kiedy kolejny rozdział
Odpowiedź: nie mam pojęcia.
Dziękuję za czytanie!! I dobranoc x
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top