Rozdział czternasty


Wszystko wydawało się być proste. Oboje wrócili do życia, które do tej pory, na pozór banalne, okazało się być wstępem do początku problemów. Luty skończył się w mgnieniu oka, a tym samym jej anielska cierpliwość. Nie było dnia, żeby nie pomyślała o Andreasie Wellingerze, którego próbowała traktować jak powietrze, lecz cóż, stawało się to niemożliwe, gdy na przerwach słyszała: "Andi to, Andi tamto, widziałaś go w tamtym konkursie?!". Niby znów dostała jego numer, gdy dogonił ją tamtego feralnego wieczora w Oberstdorfie, ale czy to coś zmieniało? Odpowiedź brzmiała "nie". Zupełnie nic. To znaczy, czysto teoretycznie tak, ale ona udawała, że wszystko jest jak dawniej.

Może i czasem dla publiki miała ochotę zadzwonić do niego tylko i wyłącznie by zamknąć usta każdej mdlejącej na jego widok fance. To dopiero było denerwujące. Dlaczego nie wyrzuciła tego świstka papieru...?

Dywan, ściana. Dywan, ściana. Jej wzrok pozostał wlepiony w te dwa elementy. Szła szybkim krokiem, chcąc po prostu zniknąć ze sfery sacrum, gdzie wszystko wydawało się tak nierealne. Oczywiście, gdyby tylko o to chodziło. Nie potrafiła odnaleźć się w tym świecie, gdzie za każdym rogiem czekali chciwi dziennikarze żądni podsyconych kłamstw. Bała się znajomych z jego świata i plotek - reklamy, autografy, media społecznościowe, brak czasu, wyjazdy...

Nie chciała o tym myśleć, ale gdy tylko zaczęła trudno było jej skończyć. Ciężko to przyznać, ale chyba go polubiła. Wydawali się być zupełnie różni, a jednak coś ich przyciągało - to znaczy problemy. Jedyny wspólny czynnik. Miała cichą nadzieję, że uczucie ciężkości zakończy się wraz z rozwiązaniem ich dylematu. Jak to mówią: otóż nie tym razem!

Uśmiechnęła się do siebie z wyraźnym żalem. To wszystko wydarzyło się za szybko. Czuła pokaźną melancholię, irytację do siebie samej, a przecież pragnęła tylko i wyłącznie spokojnego życia. Bez jakichkolwiek ekscesów - nauka, pisanie i dobra praca. I Alan.

Do tej pory wydawał się jej tym kimś... kimś na kogo nie miała prawa zasługiwać. Im bardziej się starała tym on się oddalał dalej i dalej. Tonęła w niezaspokojonym uczuciu troski.

AiIm dłużej myślała, tym mocniej chciała zawrócić. Zostawić tatę z idiotycznym gościem z firmy i dokończyć rozmowę z Wellingerem. Ale... nie mogła. Dlatego próbowała wrócić do chwili, gdy słyszała barwę, intonację, akcent. Każdy szczegół miał dla niej inne znaczenie - na wagę złota.

- Lia - Ten znany, ciepły głos pełen empatii.

Zbyt miły. Zbyt donośny. Zbyt prawdomówny. Chyba zbyt dobrze wczuła się w wyobrażanie sobie chwil sprzed kilku minut. A jednak głos powtórzył jej imię. Wtedy ona, jak sparaliżowana niepewnie, zupełnie powoli, wbijając paznokcie w swoją skórę, obróciła się. Dziwne uczucie. Chciała zatrzymać tę chwilę na dłużej, byle tylko móc wpatrywać się w jego blond czuprynę i nieśmiały uśmiech. W ręku trzymał drobny świstek papieru, jakby ten był jego jedynym wybawieniem, ale nie podchodził dalej. Dopiero, gdy dziewczyna wreszcie postanowiła mu spojrzeć w oczy, tracąc przy tym resztki zdrowego rozsądku, ten wyciągnął w jej stronę swoją dłoń. A właściwie pokazał papierek z cyframi.

- W razie czego, do trzech razy sztuka - stwierdził na odchodne. - Wiesz, miło się rozmawiało, więc pomyślałem, że...

- Rozumiem - odpowiedziała, wysilając się na ten ostatni uśmiech.

Jedyny jaki chciała, żeby on, Andreas Wellinger mógł ujrzeć.


A no tak. Nie wyrzuciła go, ponieważ jej zależało. A gdy jakiemuś człowiekowi zależy, nawet pomimo woli zrobi wszystko, aby tylko zrealizować swój plan. Wszystko sprowadzało się do wymiany, która niebłagalnie się zbliżała. Dalia została skazana na towarzystwo chłopaka o imieniu Edgar Schmid zamieszkałego w Traunstein. Ponoć miał tyle lat ile ona, lecz to by było na tyle ze stalkerstwa. Nie potrafiła się skupić na czymś - kimś innym.

Najpierw, w ramach wymiany mieli za zadanie pomóc w turnieju tenisa stołowego, dzień później w piłce nożnej i na końcu, o ironio - w skokach narciarskich. Każde z zawodów nie posiadało żadnej wysokiej rangi. Działo się to tylko na terenie Bawarii lub większej części Niemiec. Po raz kolejny oszukiwała się, bezmyślnie wierząc, że ominie ją spotkanie z Wellingerem, który jako niedoświadczony młody sportowiec pewnie weźmie udział w konkursie. Wyobrażała sobie ich kolejne spotkanie na wiele różnych sposobów, zerując każdą przeszkodę jaką mogliby napotkać, a potem wracała do szarej rzeczywistości, która niemiłosiernie kłuła w serce.

***

Andreas

- Nie jesz, nie śpisz, co jest z tobą nie tak, gościu? Masz anoreksję? Jeśli tak, to wolę, żebyś skłamał. - Martin wywrócił oczami, podnosząc rolety wyżej, a tym samym wpuszczając do pokoju naturalne światło.

Blondyn zasyczał, przykładając głowę do poduszki, a potem zakopując się głębiej w kołdrze, jakby ta miała go chronić przed atakiem słońca.

- Chcę spać, nie widzisz - zamruczał pod nosem zirytowany. - Idź stąd.

Brunet zaśmiał się krótko i brutalnie ściągnął z przyjaciela całą pierzynę, cały czas skandując przy tym "wstawaj". Andreas miał ochotę go poćwiartkować lub opcjonalnie zepchnąć z Letalnicy bez nart. Co prawda, kiedyś to on wszedł bez uprzedzenia do jego pokoju, a potem z radością na ustach kazał wstawać (nieźle oberwał wszystkim co leżało w zasięgu ręki Martina).

- Wczoraj, gdy byliśmy na mieście niczego nie tknąłeś. Potem, przez całą noc świeciła się w twoim pokoju lampa. I nie, nie wywiniesz się z tego, mój ojciec, gdy wracał z pracy, widział jak spacerujesz o trzeciej nad ranem po sypialni. Masz coś na swoją obronę czy powinienem być od razu twoją matką? - zapytał, siadając na obrotowym krześle, a potem przetaczając się na nim przez cały pokój.

To była zdecydowanie zbyt wczesna pora na rozmowę. Oczywiście, dochodziła czternasta, ale Wellinger nie potrafił, zgodnie z założeniami Schmida, zasnąć. Nie miał zamiaru się przyznawać do czegoś tak głupiego jak to. Nie potrafił również kłamać - głównie przy nim.

- O i jeszcze jedno, Laura pytała się o ciebie.

- Serio? - zapytał pół-ironicznie, a pół-niepewnie.

Wariował. Od końca konkursu w Oberstdorfie, gdzie cóż, nie poszło mu najlepiej nie potrafił logicznie myśleć. Oszukiwał samego siebie. Miał nadzieję, tę jedną, cholerną nadzieję, że Dalia zadzwoni, a on przestanie się zachowywać jak narkoman.

- Za dwa dni jest wymiana z naszą szkołą i mój brat bierze w niej udział tak jak twoja przyjaciółka. Chcą się z nami spotkać i pójść z tymi ludźmi na pizzę czy coś w tym rodzaju. Aczkolwiek nie widzę siebie w roli opiekuna - prychnął pod nosem.

Szczerze mówiąc, Andreas też nie cieszył się na spotkanie z nastolatką, ale chciał zacząć normalne funkcjonowanie. Być może to owe wyjście okaże się wstępem do nowego rozdziału w życiu. A jeśli nie, uda, że źle się czuje i wróci do domu. Nic nie straci. Nie tym razem.

Powoli podniósł się z materaca, a potem ignorując przez cały czas kiwającego się na krześle Martina, narzucił na siebie szarą koszulkę i już miał wyjść z pokoju, gdy chłopak go zatrzymał.

- Nie tym razem. Jestem twoim jedynym w swoim rodzaju przyjacielem, więc bądź łaskawy mi powiedzieć co się do cholery z tobą dzieje, Andi? - Martin wyglądał naprawdę poważnie, gdy wpatrywał się w swojego rówieśnika, jakby ten popełnił zbrodnię na skalę światową.

Problem tkwił w tym, że sam Wellinger nie potrafił wytłumaczyć co się z nim działo. Nawet śmierć okazałaby się wytchnieniem w porównaniu do tego, co przeżywał.

- Słabszy okres - stwierdził krótko. - Skoki i szkoła, chyba rozumiesz.

Niepotrzebnie zachowywał się tak oschle, ale czuł, że przyjaciel i tak mu nie dogodzi w kwestii normalności. Może był po prostu skazany na kłopoty i porażki. Zresztą nic dziwnego. W obecnym momencie jego życie przypominało raczej dobry żart.

- Nie rozumiem. - Pokręcił głową. - Albo raczej ty nie rozumiesz. Poznałeś kogoś? - wypalił ni stąd, ni zowąd.

W ferie to właśnie Andreas go wyśmiał, gdy Martin zapytał o taką niedorzeczność. Teraz w chłopaku przeważała konsternacja. Nie miał pojęcia co takiego mógłby odpowiedzieć.

- A ty wciąż jedno i to samo - westchnął cicho, postanawiając jednak skłamać.

Nie do końca rozumiał siebie i swoje intencje. Najbardziej irytował go fakt, że nie znał tej granicy, gdzie było już źle. Nie potrafił określić swojego stanu, wiedząc tylko, że jest po prostu zwyczajnie beznadziejny.

- W takich przypadkach zawsze chodzi o jedno i nie mów, że nie mam racji, bo oszukiwanie nigdy ci nie wychodziło. - Martin wstał z krzesła, a potem szturchnął blondyna ramieniem. - Jak już to sobie uświadomisz, pamiętaj, że mieszkam obok. Będę lecieć - rzucił z odrobiną rozczarowania w głosie.

Andreas nie odpowiedział. Gdyby się zgodził ze swoim przyjacielem, przyznałby, że tkwi w błędnym kole, a na to, na co choruje nikt jeszcze nie wynalazł leku.

Przynajmniej według niego.

***

Dalia

Alan również jechał na wymianę. Wyglądało na to, że tak łatwo się go nie pozbędzie, ponieważ upatrzył sobie ją jako kolejny cel - wspólne siedzenie w samolocie? Nie ma najmniejszego problemu. Jej myśli i tak błądziły w bliżej nieokreślonym kierunku. Wymiana wiązała się z pisaniem artykułów o wolontariatach i ludziach mających jakiekolwiek powiązanie właśnie z nimi. Do drugiej części należał wypoczynek. Wyłączenie myślenia, wewnętrzny spokój i brak ciągłego spięcia były potrzebne, zwłaszcza po tak intensywnym miesiącu. Po raz kolejny przeleciała wzrokiem po karteczce z imieniem, nazwiskiem, wiekiem i miejscem zamieszkania swojego partnera.

Czekała ich interesująca i jeszcze dłuższa podróż prosto do Monachium z powodu spóźniającego się samolotu. Ale czego można było się spodziewać po deszczowej marcowej pogodzie?

Od godziny sterczeli w poczekalni, nudząc się, chodząc po kawy i od czasu do czasu, pytając o przylot. Z początku Dalia czytała książkę, ale gdy zdała sobie sprawę, że i tak się nie skupi, pomyślała, że może... może mogłaby wyszukać jakichś informacji o Andreasie. Wbrew pozorom wciąż nie wiedziała o nim nic. To znaczy, tylko te co dotychczas - związane ze skokami. Nie zapytała go wtedy co najbardziej lubi robić, jeść, jakie filmy ogląda... rzeczy, które przychodziły jej do głowy wydawały się absurdalne, ale (o dziwo) nie miała odwagi zapytać chłopaka. Zresztą, gdyby tylko potrafiła pozbyć się go z głowy wszystko wyglądałoby inaczej.

- Co robisz? - zapytał ni stąd, ni zowąd Alan, siadając dokładnie obok niej.

"Stalkuję chłopaka, z którym łączy mnie dziwna chemiczna relacja, ale czysto teoretycznie ją zakończyliśmy, więc to nie ma żadnego znaczenia, ale nie potrafię przestać o nim myśleć, co jest po prostu chore" - wypowiedzenie tego, byłoby komiczne.

Nastolatek nie zrozumiałby niczego, a może nawet uznał ją za wariatkę, ale ona wciąż miała mu za złe tamtą lutową noc. Spięcie nie zostało zażegnane.

- Sprawdzałam coś na internecie - odparła szybko. - A ty? Jak się czujesz? - zapytała, czując, że dociera do niej kolejne interesujące spostrzeżenie: nigdy, ale to nigdy się go nie pozbędzie.

Z początku Alan zagryzł wargę, jakby wyjątkowo nad czymś główkował, a potem bał do tego przyznać.

- Nie jest tak źle, jak myślałem, że będzie - zaśmiał się cicho. - Myślałem, że porozmawiamy, no wiesz... po feriach kontakt się trochę urwał.

Kolokwialnie rzecz biorąc to tak. Urwał się na dobre. Dalia o mało nie wywróciła oczami. Kogo to była wina? Gdyby tylko mogła mu wygarnąć wszystko, co wtedy czuła, zrobiła by to, ale on... to był Alan! Był.

- Spędzaliśmy czas w innym towarzystwie. - Wzruszyła ramionami, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie przemyślał takiego obrotu sytuacji.

Ten natomiast westchnął.

- Pomyślałem, że moglibyśmy to naprawić. Jedziemy razem do Niemiec na kilka tygodni. To wróży całkiem dobrze. Wyjdziemy gdzieś, poza tym słyszałem, że zainteresowałaś się skokami, więc poszukamy sko...

- Nie trzeba. - Pokręciła natychmiast głową z czystym załamaniem. - Możemy gdzieś wyjść, jeśli Ida nie będzie mieć nic przeciwko. O ile jej to wytłumaczysz.

Ten spojrzał na nią z dziwnym niezrozumieniem. Czyżby owa dziewczyna okazała się tylko kolejną zabawką? Dalia powstrzymała się od kolejnego kąśliwego komentarza.

- Ja i Ida nie...

- Rozumiem. W każdym razie ja muszę z kimś porozmawiać. Sprawa wagi państwowej, wybacz.

Ku swojemu zdziwieniu zadzwoniła. Po miesiącu wewnętrznych zmagań wreszcie wybrała właściwy numer.

***

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!! Mam tylko nadzieję, że nie skończyliście tak, jak Stefan Kraft dziś. Czy chciałabym coś dodać w związku z fabułą? Emm, myślę, że zobaczycie, ale ostatnio mam problem z dodawaniem rozdziałów na bieżąco, więc może być różnie. No nic, dobranoc! x

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top