Chapter 59

*PRZECZYTAJ PROSZĘ*
Na początku chciałabym was przeprosić. Wiem, że dużo rzeczy w tym ff (szczególnie na początku) nie ma sensu lub po prostu wydaje wam się głupie. Przepraszam za to, naprawdę. Ale pisałam wam kiedyś, że nie jestem pisarką. Piszę bo lubię i mam nadzieję, że mimo licznych błędów wy też to lubicie. Jeżeli nie, to nie musicie czytać, ja naprawdę was nie zmuszam. Nie wiem dlaczego jest to takie popularne, ale dziękuję wam bardzo za wsparcie. Jesteście niesamowici.

2 miliony wyświetleń to naprawdę ogromna liczba. Gratuluję wam!

Rose POV

Od czasu kiedy Luke mnie przeprosił minął ponad miesiąc. Jest już czternasty luty, a nasze relacje o wiele się poprawiły. Chłopak już nie wywołuje u mnie sprzecznych emocji, ani nie czuję się przy nim nieswojo.

Jest praktycznie tak jak przed tymi wszystkimi kłótniami. Tylko odkąd nie mieszkamy już razem, nie mamy dla siebie dużo czasu. Chłopak często mi to wypomina i mówi, że sytuacja by się zmieniła, gdybym jednak zgodziła się na ponowne zamieszkanie u niego, ale nie chcę. Jednak jest dla nas jeszcze za wcześnie na wspólne mieszkanie.

- Ru, teraz może do H&M? Ostatnio widziałam tam cudowne sukienki, Boże - mówi Camille i łapie mnie za rękaw kurteczki, i ciągnie w stronę sklepu. Byłyśmy już ponad dwie godziny na mieście, a teraz postanowiłyśmy zrobić sobie wypad na zakupy.

Dziewczyna jak zwykle ciągnie mnie po wszystkich możliwych sklepach, a ja słucham jej opowieści, które tak bardzo lubię. Najlepsze w Cami jest to, że strasznie dużo mówi. Ja często mam takie dni, w których w ogóle nie mam ochoty się odzywać, a ona zawsze musi coś mówić. Dlatego ja uważnie słucham i od czasu do czasu dodaję coś od siebie lub śmieję się z jej żartów.

Nie wiem co bym bez niej zrobiła.

Kiedy dziewczyna przymierza już czwartą sukienkę, mój telefon zaczyna dzwonić, dlatego mówię jej, że za chwilę wracam i wychodzę ze sklepu, by usiąść na ławeczce w galerii.

Tym razem jednak patrzę kto dzwoni.

- Cześć kochanie - mówię od razu wesoło, a po drugiej stronie słyszę jak chłopak cicho się śmieje.

- Stęskniłaś się? - pyta i wiem, że się uśmiecha - Nigdy nie zaczynałaś tak pieszczotliwie rozmowy - mówi, a ja uśmiecham się lekko.

- Mam dobry dzień. Ty jeszcze jesteś w pracy?

- Skończyłem parę godzin wcześniej, bo odwołali mi dwa zajęcia. Więc wpadnę do ciebie, czekaj na mnie - mówi szybko, a ja marszczę brwi. Mam nadzieję, że jeszcze nie wyjechał z domu.

- Nie ma mnie w domu. Jestem z Cami na zakupach - odpowiadam, po to, by w razie czego mógł jeszcze zawrócić.

- Och, tak. Dobra a... O której wrócisz? Muszę dziś spędzić z tobą trochę czasu, po prostu muszę - mówi to z wielką powagą, a ja zaczynam zastanawiać się, dlaczego zależy mu na tym tak bardzo akurat dzisiaj. Wiem, że to pewnie jest oczywiste, ale wyleciało mi z głowy i na pewno na razie sobie o tym nie przypomnę.

- Dwudziesta? Dwudziesta pierwsza? Coś koło tego. Możesz wpaść na noc - oznajmiam, ale potem żałuję swoich słów.

- Na noc? - pyta i czuję, że przygryza wargę. - A co chciałabyś ze mną wtedy robić?

- Znaczy... Wiesz, że nie o to mi chodziło. Miałam na myśli...

- Chcesz żebym cię bzyknął? - pyta i wiem, że sobie żartuje, a ja zakrywam sobie usta ręką i jestem czerwona na twarzy.

Matko Boska, zrób coś z tym człowiekiem zanim ja zdążę udusić go gołymi rękami.

- Luke! - besztam go, a on zanosi się śmiechem po drugiej stronie słuchawki. Daj mi żyć.

- Okej, okej, już przestaję. Obejrzymy Małą Syrenkę, albo zagramy w Twistera - stwierdza, a ja czuję sarkazm w jego głosie.

- Nie odzywaj się do mnie. Po prostu się nie odzywaj - mówię ze śmiechem, a on powoli przez to traci powietrze. Słyszę jego śmiech i już jestem w stanie wyobrazić sobie jak ociera z oczu łzy.

- Czyli o dwudziestej jestem u ciebie? - pyta, a ja uśmiecham się.

- Ta, przygotuję Małą Syrenkę - odpowiadam a on jeszcze parska śmiechem.

- Do zobaczenia, Rosie - mówi, a ja nie mogę przestać się uśmiechać.

- Pa, Luke.

***

- Rozumiesz to? To był ten sam facet, co przyszedł do kawiarni te dwa miesiące temu. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię! - odpowiadała moja przyjaciółka, a ja śmiałam się.

- Nie było aż tak źle. Przynajmiej dowiedziałaś się o nim więcej. Rozmawialiście i co? Tylko tyle? - pytam, a ona kręci głową na nie. Oczywiście, że nie tylko tyle.

- Siedział tam aż skończyłam zmianę i zaczepiał mnie. Niby mnie to denerwowało, ale teraz chciałabym by robił to jeszcze raz - mówi, a ja zdążę odpowiedzieć krótkie ,,normalne!'', a ona uśmiecha się szerzej i kontynuuje - Odprowadził mnie do domu i wymieniliśmy się numerami. Ma zadzwonić - na to moje oczy podwajają swoje rozmiary.

- No to wspaniale! Przystojny, zabawny, śmiały, jest dla ciebie idealny.

- Idealny? Może on po prostu takiego udaje, a potem na drugiej randce zabierze mnie do swoich rodziców, rozumiesz! - odpowiada, a potem milczy i patrzy na mnie ze strachem.

- Przepraszam! Bo ty... Przepraszam Rosie, nie chciałam o tym wspominać. - mówi, a ja już wiem o co chodzi.

Pomyślała, że może wzmianka o rodzinie może mnie zaboleć. Szczerze, ani trochę. To stało się parę lat temu, nauczyłam się z tym żyć. Teraz jestem już przyzwyczajona do ich braku i mam innych ludzi w swoim życiu, którzy potrafią o mnie zadbać. Czasami tylko myślę co by było, gdyby wtedy nie wsiadali do tego samolotu, gdyby się na niego spóźnili i polecieli następnym. Pamiętam jak wtedy musieli lecieć do ciotki do Londynu na jej wesele, a mnie zostawili w Sydney u ich przyjaciółki, ponieważ nie za bardzo chciałam gdziekolwiek się wybierać. Takim sposobem przeżyłam tylko ja.

- Nie, nic się nie stało, już jest dobrze. Nie musisz się o mnie martwić za każdym razem kiedy ktoś powie słowo ,,rodzice''. - odpowiadam i biorę łyk mojej kawy. Ona wzdycha.

- Wiem, po prostu czuję się za ciebie odpowiedzialna, wiesz kruszynko? - mówi i bierze mnie za rękę i gładzi ją kciukiem, a ja uśmiecham się do niej. Mam najlepszą przyjaciółkę na całym świecie.

- Rozumiem, Cami. I dziękuję ci za to - odpowiadam i kolejny raz posyłam jej uśmiech.

Pamiętam jak bolało, kiedy dowiedziałam się od pani Anderson, czyli kobiety, u której wtedy mnie zostawili, że już więcej ich nie zobaczę. Płakała, kiedy mi o tym mówiła, a potem ja płakałam. Nie odzywałam się do nikogo przez większość czasu i unikałam kontaktu z ludźmi. Wtedy jeszcze przez parę miesięcy kobieta pozwoliła mi u niej zostać. Uwielbiałam ją. Ale kiedy wrócił jej mąż, to było jasne, że musiałam stamąd odejść, a że nie byłam pełnoletnia, to trafiłam do domu dziecka. Ale po co to rozpamiętywać, było, minęło.

Mam teraz nowe życie.

- Wracając do tematu, to tyle? Ma zadzwonić i do tego czasu trzyma cię w niepewności? - mówię, chcąc przestać o tym wszystkim myśleć.

- Niestety. Znaczy, mogę ja napisać pierwsza, lub wykonać telefon, ale tego nie zrobię. Bo pomyśli, że może nie mogłam się doczekać! - delikatnie wyrzuca w górę ręce, a ja śmieję się.

- Ale przecież ty nie możesz się doczekać!

- Ale on nie musi o tym wiedzieć! - na to śmiejemy się, a ja dopijam kawę.

- A wiesz przynajmniej jak ma na imię? - pytam i biorę się za moje czekoladowe ciasteczko.

- Jasne. Calum. Ładne imię, co? - pyta, a ja o mało co nie dławię się ciasteczkiem.

O mój Boże.

- Czekaj, wiem, że na świecie Calumów nie mało, ale czy ten twój nie ma przypadkiem na nazwisko Hood? - pytam, a jej oczy błyszczą.

- Tak! To on, to on! Znasz go? - na to ja praktycznie, że piszczę. Cholera jasna, mojej najlepszej przyjaciółce podoba się najlepszy przyjaciel mojego chłopaka. Do tego, znam go bardzo dobrze, dlatego chyba nie mogę być bardziej szczęśliwa.

- No jasne, że znam! To najlepszy przyjaciel Luke'a. To właśnie z nim miałam zamiar kiedyś cię zapoznać! - mówię, a ona zasłania sobie ręką usta.

- Nie może być! Ja pieprzę podoba mi się najlepszy przyjaciel twojego chłopaka? Wow! - mówi, a ja śmieję się. Sami na siebie wpadli, to niesamowite. - Jaki on jest? Przybliżysz mi go bardziej?

- Calum jest... Dość specyficzny - śmieję się, a ona kręci głową - Zabawny, miły, czasami bywa dość zboczony, ale to chyba cię nie zrazi? - na to ona śmieję się.

- To, to ja już słońce wiem - mówi, a ja nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Oczywiście.

- Pasowalibyście do siebie idealnie, wierz mi. Jak nie zadzwoni w ciągu trzech dni, w co wątpię, to masz to zrobić TY - mówię i pokazuję na nią resztką ciasteczka, a ona przygryza wargę.

- Czy ty go w ogóle widziałaś? Nie przepuściłabym takiej okazji - mówi, na co ja uśmiecham się i dojadam moje ciastko, a Camille ma już głowę w chmurach.

Oj Calum, zawróciłeś jej w głowie.

***

Wróciłam do domu około osiemnastej, czyli znacznie wcześniej niż się spodziewałam. Od razu kiedy weszłam do domu rzuciłam torebkę na fotel i poszłam prosto do kuchni. Mimo, że nie byłam głodna, otworzyłam lodówkę i zaczęłam wygrzebywać z niej co popadnie. Strasznie mi się nudziło, a jedzenie było pierwszą rzeczą jaka wpadła mi do głowy. Jak zawsze.

Z opakowaniem z mleczną kanapką w zębach i kawałkiem jabłecznika na talerzyku, rzuciłam się na kanapę, i w momencie kiedy chciałam włączyć telewizor, o mały włos nie dostałam zawału.

- A oto co robisz, kiedy nie ma cię przy mnie - słyszę koło swojego ucha i piszczę, odwracając się do źródła dźwięku.

A chłopak zaczyna się śmiać, siadając koło mnie na kanapie, po czym odbiera mi talerzyk z ciastem i łyżeczkę z rąk. Nawet nie zdążę zaprotestować, bo on już przeżuwa mój deser, uśmiechając się od ucha do ucha.

Przyszedł wcześniej, nie powinnam być taka zdziwiona. On naprawdę lubi pojawiać się przed czasem.

- Co jak co, ale przed chwilą pisnęłaś najprawdopodobniej na całe gardło, ale mlecznej kanapki z ust nie wypuściłaś. Chyba na serio ci na niej zależy - mówi i śmieje się dalej, a ja biorę kanapkę w palce i otwieram ją, już po chwili przeżuwając.

- Możesz wziąć ciasto, możesz wziąć moje serce i moją duszę, ale gdybyś spróbował zabrać mi mleczną kanapkę, to zginąłbyś w męczarniach - oznajmiam, patrząc się na niego i udając poważną, a on przewraca oczami, po czym dojada kawałek ciasta i oblizuje usta.

- No, faktycznie wyglada to dobrze. A gdybym tak ugryzł chociaż kawałeczek, taki malutki... - mówi i przybliża swoją głowę do mojej kanapki.

- Hemmings, nie żaruję. Wara od kanapki, miałeś ciasto - odpowiadam i odsuwam jego twarz od smakołyka. On warczy.

- Dobra, ale myślę że powinnaś mi to dać - na to ja podnoszę brwi do góry. Od razu patrzę na to jak dziś wygląda.

Ma białą koszulkę z jakimś nadrukiem na piersi i czarne spodnie. Na jego głowie jest snapback, co jest miłą odmianą, ponieważ nigdy ich nie nosił, a wygląda naprawdę dobrze. Daszek czapki jest odwrócony do tyłu, więc idealnie widzę jego twarz i zarost, który ostatnio zapuścił i który aż się prosi o interwencję żyletki.

- A to dlaczego niby? - pytam, ale i tak gryzę jeszcze kawałek, a kiedy on otwiera buzię, przewracam oczami i wkładam w jego usta resztę smakołyku. Ale kiedy widzę jaki jest szczęśliwy, uśmiecham się delikatnie. Dziś ma bardzo dobry humor.

- Bo zapomniałaś, że dziś są walentynki - mówi z pełnymi ustami, a ja nawet nie zdążę go za to zbesztać, bo dociera do mnie znaczenie jego słów.

Cholera, przecież dzisiaj faktycznie są walentynki. Jak mogłam o nich zapomnieć?

- O mój Boże, Luke, przepraszam, przecież mieliśmy dziś gdzieś wyjść, a ja jak zwykle zawaliłam. Wyszło mi to z głowy, do tego ostatnio miałam dużo pracy i nawet nie... - on zatymyka mi buzię dłonią, po czym przełyka końcówkę jedzenia i wyjmuje z kieszeni gumę do żucia, po czym wkłada ją sobie do buzi. Żuje przez chwilę, po czym bierze dłoń z moich ust, tylko po to, by przybliżyć się do mnie i pocałować mnie czule. Ja oddaję pocałunek, od razu czując miętę i uśmiecham się.

Jaki to jest idiota.

Odsuwa się ode mnie i całuje ostatni raz w czoło, po czym sięga dłonią za kanapę i wyjmuje zza niej bukiet róż. Ja otwieram szeroko oczy i zasłaniam sobie usta ręką.

- Luke, nie musiałeś... - mówię, a on kręci głową. Dzisiaj jest taki uroczy.

- Musiałem. W końcu jesteś moją dziewczyną, a do tego ja lubię cię rozpieszczać - mówi, a ja odbieram od niego kwiaty i wącham je. Pachną przecudownie - Do tego, w końcu zjadłem ci ten placek i połowę tej kanapki, a ty nie urwałaś mi głowy, więc zasługujesz - dopowiada, a ja śmieję się, ale po chwili przestaję, ponieważ coś do mnie dotarło.

- Tylko, że ja nic dla ciebie nie mam, przepraszam, gdybym tylko wcześniej sobie przypom- on znowu mi przerywa.

- Nie ważne. Co jest mi niby potrzebne? Wystarczy, że pocałujesz mnie jeszcze raz i spędzisz resztę dnia ze mną - mówi, a ja odkładam kwiaty na stoliczek do kawy, który jest na przeciwko kanapy i łapię jego policzki w swoje dłonie, po czym muskam krótko jego wargi.

- No nie wiem, mogłabym ci kupić na przykład golarkę, bo wydaje mi się, że to jest właśnie to, czego teraz potrzebujesz - mówię mu, a on marszczy brwi. Puszczam jego policzki i przytulam się do jego boku, a on dotyka swojego zarostu.

- Co? Myślałem, że lubisz mój zarost, przecież jest krótki i chyba mi pasuje...

- Nic ci nie mówiłam, bo ty go polubiłeś.

- Czyli go nie lubisz? - pyta i głaska mnie po talii, tuląc do siebie.

- Czasami kiedy mnie całujesz, to strasznie kłujesz i to chyba jest największa wada - mówię, a on kolejny raz marszczy brwi - O, no i strasznie cię postarza. Czuję się jakbym umawiała się z 25-latkiem - mówię mu szczerze, patrząc na jego twarz, a on marszczy nos. Cieszę się, że w końcu mu to powiedziałam, bo może przez to, wkrótce nastąpi dzień, w którym zgoli ten koper.

- Przecież lubisz starszych - odwraca kota ogonem, a ja szczypię go lekko w klatkę piersiową.

- Ale nie lubię kiedy kłujesz - na to on odsuwa się ode mnie i wstaje z kanapy.

- Dobra, zgolę to jutro. Myślałem, że to lubisz, no bo kiedy go miałem to częściej głaskałaś mnie po policzku - mówi i idzie do kuchni, a ja idę za nim. Nie wiem co on kombinuje.

- Przecież zawsze głaskałam cię po policzku! - mówię, a on odwraca się do mnie.

- Ale nie tak długo i czule jak wtedy! - odpowiada i całuje mnie, a ja oddaję pocałunek, zastanawiając się dlaczego zrobił to akurat teraz. To pewnie jego kolejny trik.

Kiedy odsuwa się ode mnie, wyciąga zza pleców dwie butelki szampana, a ja przeczuwałam, że dzisiaj będzie chciał nas upić. Cały Luke.

- Tadam! A teraz zawdziej jakąś bluzę piękna dziewojo i pakuj swój cudowny tyłeczek do auta bo jedziemy się schlać! - mówi, a ja śmieję się. Co go napadło?

- A czy ty przypadkiem już czegoś nie brałeś? - pytam i śmieję się z niego, a on uśmiecha się do mnie.

- Bez ciebie? Nigdy - odpowiada, na co śmieję się ostatni raz i szybko idę po bluzę, a już po paru minutach chłopak prowadzi auto, a na tylnych siedzeniach mamy koszyk, w którym jest koc, szampan, kieliszki i parę kanapek, bo wiem, że chłopak za chwilę znowu zgłodnieje.

Jak na razie, to są najlepsze walentynki w moim życiu.

***

- Nienawidzę tego - mówię w pewnym momencie, a chłopak patrzy się na mnie, marszcząc brwi. Trzyma mnie w swoich ramionach i zakłada kosmyk włosów za ucho, muskając opuszkami palców mój policzek.

Od dwóch godzin jesteśmy za miastem. Razem z chłopakiem weszliśmy na jakąś górkę i rozłożyliśmy tutaj koc, a kiedy w końcu się ściemniło, okazało się że widać stąd prawie całe Sydney.

Luke nie chce odejść ode mnie na krok i zachowuje się trochę dziwnie, ale to pewnie przez to, że są dziś walentynki.

- Czego? - pyta, a ja oblizuję wargę. On, najprawdopodobniej to widząc, powoli przechyla głowę w moją stronę i muska kącik moich ust.

- Czas płynie tak szybko, dorastamy. Nie chcę tego - mówię, a on wzdycha i splata nasze palce razem.

- Gdybym tylko mógł, zatrzymałbym go dla ciebie - stwierdza i dotyka nosem mojego ucha. - Na razie cieszmy się chwilą. Nie możesz martwić się o przyszłość, bo wszystko się zawali - na to ja wzdycham i wykręcam się do niego, po czym sięgam po kieliszek z winem. Biorę łyka i odstawiam go z powrotem, a on trzyma swoje dłonie na mojej talii. - Nie mam racji?

- Zawsze masz. I to jest chyba najgorsze - odpowiadam, a on śmieje się, po czym patrzy na mnie niezrozumiałym wzrokiem, ale ja nie mam siły zadawać pytań, bo i tak wiem, że chłopak nie odpowie mi na wszystkie. Nigdy tego nie robił.

- Obiecasz mi coś jeszcze raz? - zmienia temat, a ja patrzę się na niego leniwie. Po paru kieliszkach wina powoli zaczyna kręcić mi się w głowie, ale nie jestem pijana. Chłopak też wydaje się być trzeźwy.

- Co takiego?

- Nie zostawisz mnie? - pyta, a ja kolejny raz wzdycham i posyłam mu błagające spojrzenie.

- Który to już raz? Obiecywałam ci to już tyle razy. Nie wierzysz mi? - pytam zmartwiona i kładę dłoń na jego policzku, a on dotyka jej i kręci głową.

- Nie o to chodzi - stwierdza, a ja dalej nie rozumiem - Boję się, że niektóre obietnice mają datę ważności - mówi cicho, a ja nie myśląc nad tym dłużej, przysuwam się do niego i całuję delikatnie jego dolną wargę.

- Nie zostawię cię, ani nie pozwolę ci odejść Luke, obiecuję- odpowiadam, a on uśmiecha się smutno.

- Nawet gdybyś musiała czekać?

- Co to za pytanie? Zaczynam się martwić. Czy na pewno wszystko jest dobrze...? - na to on przewraca oczami i kładzie dłonie na moich policzkach.

- Tak. Pytam z ciekawości. Chcę wiedzieć.

- Poczekałabym. Nawet całą wieczność - odpowiadam w końcu, a on uśmiecha się.

- To dobrze. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że tu teraz z tobą jestem.

- Ja trochę się sobie dziwię, że zgodziłam się byś mnie gdziekolwiek zabrał po tym, kiedy zjadłeś moją mleczną kanapkę... - na to on parska śmiechem, a ja uśmiecham się do niego. Chłopak dalej siedząc, obejmuje mnie od tyłu i kładzie głowę w zagłębieniu mojej szyji.

- Niczego nie żałuję! - odpowiada i ciągnie mnie w doł tak, bym się położyła i zaczyna mnie łaskotać, a ja po chwili zanoszę się śmiechem.

***

Luke POV

Cały wieczór starałem się ją rozbawiać. Cały wieczór byłem miły, kochany i dbałem o nią. Cały wieczór starałem się słuchać jej głosu i zapamiętywać wszystko, co do słowa. Cały wieczór patrzyłem się w jej przepiękne tęczówki i jestem pewny, że na sto procent nie wylecą z mojej głowy. Cały wieczór starałem się trzymać ją za rękę i skradać jej pocałunki. Chciałem spędzić ten czas myśląc tylko o niej i tylko o tym, jak bardzo mi na niej zależy.

Bo to ostatnia noc, kiedy jestem z Rosalie, przed szesnastym lutym. I chcę spędzić z nią jak najwięcej czasu.

- Zimno ci? - pytam i dalej trzymam ją w swoich ramionach, a ona kręci przecząco głową.

Zdjemuję z siebie kurtkę, bo doskonale wiem, że kłamie. Nie jest mi ani trochę zimno, lecz wiem, że dziewczyna jest strasznym zmarzluchem i mimo, że ma na sobie bluzę, powoli zaczyna zamarzać.

Przykrywam ją kurtką, a ona posyła mi słodki uśmiech, który ogrzewa moje serce.

- Ty nigdy mnie nie słuchasz - mówi i śmieje się cicho.

- Słucham. Pamiętam wszystko co kiedykolwiek mówiłaś lub szeptałaś - odpowiadam, a ona dalej się uśmiecha. - Lecz słuchać, a wierzyć, to dwie różne rzeczy.

Ona dalej uśmiecha się lekko, a ja patrzę na nią. W świetle księżyca jest jeszcze piękniejsza, nie wiedziałem, że jest to możliwe.

Black podnosi dłoń do ust i ziewa, a ja wiem, że jest już strasznie późno.

- Idziemy spać, Rosalie - mówię i podnoszę ją, a ona marszczy brwi.

- Piłeś. Nie możesz prowadzić - mówi i dotyka mojego policzka, a ja prycham.

- Wiem, nie martw się. Dzisiaj jesteśmy innym autem, wystarczy że połączymy tylne siedzenia i bez problemu zmieścimy się oboje. Do tego mamy koc, przyciemniane szyby i noc jest ciepła. A tutaj i tak nikt nie przychodzi - mówię, od razu odpowiadając jej na wszystkie pytania, które mogła mi zadać. Ona przytakuje głową i przytula się do mnie mocniej, kiedy otwieram auto i na razie usadawiam ją na przednim siedzieniu.

Po paru minutach, kiedy już wszystko zbierzemy i przyszykujemy, kładziemy się na tylnych siedzeniach i przykrywamy kocem. Korzystając z tego, że noc jeszcze się nie skończyła, zaczynam ją całować, chcąc dokładnie zapamiętać smak jej ust. Ona oddaje wszystkie moje pocałunki, dotykając mojego torsu. Ja przenoszę dłoń na jej talię i gładzę ją tam, a na jej ciele pojawiają się ciarki. Przygryzam jej wargę, a potem ona otwiera lekko usta, pozwalając bym dołączył język. Nie wiem jak długo to trwało, ale po pewnym czasie kiedy dalej składałem pocałunki pełne desperacji na jej twarzy, oddech dziewczyny stał się miarowy, co światczyło o tym, że już zasnęła. Westchnąłem i pocałowałem ją jeszcze w czoło, w nosek, a potem w skroń i popatrzyłem na jej piękną twarz. Odgarnąłem z jej oczu włosy i uśmiechnąłem się smutno.

- Moja malutka - wyszeptałem i ostatni raz musnąłem jej lekko rozchylone już wargi, po czym przytuliłem ją do siebie, opiekuńczo obejmując ramionami. - Nawet nie wiesz, że już za parę dni, nie będziesz mogła mnie zobaczyć. A ja będę umierał z tęsknoty za tobą.

Potem zamykam oczy i staram się cieszyć, że na razie ona jest tutaj przy mnie, a ja przytulam ją do siebie, chronię ją. Ale trudno jest odczuwać radość, kiedy wiem, że to niedługo nie będzie możliwe.

***
Cześć kochani!
Przepraszam. Mega, mega, mega przepraszam. Miałam tak dużo pracy, że nie miałam nawet czasu, by wejść na wattpad a co dopiero dokończyć rozdział. Ale jest! Mam nadzieję, że wam się podoba, bo mimo, że dalej będą błędy, to bardzo się starałam, pisząc go.

W NASTĘPNYM ROZDZIALE 16 LUTY, CZYLI POCZĄTEK CZEGOŚ WIELKIEGO. NAPISAŁABYM JESZCZE COŚ, ALE NIE WYPADA MI AŻ TAK SPOJLEROWAĆ.

Proszę o komentarze i votes, słoneczka.

Dużo miłości i do następnego x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top