Chapter 35

Jest już po 16:00. Chłopaki po tym jak Luke odwiózł mnie do domu, przyszli z wielkimi uśmiechami na twarzach. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym, dużo się śmiejemy. Jest nam przyjemnie w swoim towarzystwie.

Lecz sytuacja po koncercie nadal nie daje mi spokoju. Dlaczego Luke tak bardzo boi się, że z nim zerwę? Że go zostawię? 

Postanowiłam zapytać o to chłopaków.

-  Muszę wam coś powiedzieć, a potem odpowiecie na moje pytanie, okey?...-  zaczęłam niepewnie, na co oni tylko się uśmiechnęli. 

- Pytaj o cokolwiek chcesz - odpowiedział Calum, a ja na początku opowiedziałam im to, co się stało na koncercie, na co ich oczy podwoiły swe rozmiary. Później to, co się stało w domu, a oni tylko popatrzyli na siebie jakby wiedzieli o czymś, czego ja nie wiem. I być może tak właśnie było.

- Dlaczego on myślał, że go zostawię? I dlaczego tak bardzo się tego... Bał? - zapytałam ich, na co Michael westchnął i zaczął mówić:

- Bo on po prostu... On już stracił wiele. Bardzo to przeżył... Wątpię, że mógłby znieść taki ból po raz drugi... - powiedział ciszej patrząc mi w oczy. Chłopaki teraz wyglądali na kompletnie przybitych. O czym on mówi? O co chodzi?

- Nie rozumiem... - powiedziałam, patrząc na każdego. 

- Gdy Luke miał 16 lat, auto w którym jechała jego mama i młodszy brat miał wypadek... Zginęli na miejscu. Od tej pory już nie był tym samym chłopakiem, co wcześniej. Nigdy nie widziałem, by ktoś w przeciągu 2 miesięcy tak bardzo schudł, tak bardzo zmizerniał. Poza tym, jego tok myślenia zmienił się diametralnie. Jeszcze jego ojciec po tym wszystkim wpadł w nałóg alkoholowy, dlatego moja mama zdecydowała się, by zamieszkał u nas. Mimo tego, że wszystko powinno się ułożyć, to wszystko się pokomplikowało... To właśnie wtedy zaczęły się jego ataki agresji... I paniki. Budził się w nocy, gdy miał koszmar z atakiem, było tak też na naszych wypadach, a niekiedy nawet w szkole... - Ashton zaciął się, dlatego teraz Calum zaczął mówić:

- Co do ataków agresji... On był... Jest nie do okiełznania. Kiedy się zdenerwuje, nic nie może go zatrzymać... Jego oczy niekiedy nawet zmieniają barwę. Luke jest jak bomba, która za chwilę może wybuchnąć. Albo ze szkodą dla innych, albo dla siebie. Przez to chodził na treningi boksu. Miało to pomóc mu to okiełznać. A tak przynajmniej twierdził psycholog. Pomogło. Do czasu. Pół roku później jego ojciec również zmarł, bo jego serce stanęło przez alkochol. Tak, Luke został sierotą. Nie umiemy wyobrazić sobie bólu, jaki on wtedy czuł, po prostu nie umiemy. Wtedy, gdy mial 17 lat zaczęło się. Zagłuszał emocje w alkocholu, seksie... Czasami nawet w narkotykach. Jednak przestał je brać szybko, ponieważ one i jego ataki agresji, nie działały ze sobą w zgodzie... Kończyło się to źle... - urwał i tym razem Michael dopowiedział:

- Ataki paniki ustały. Agresji... Nasiliły się. Nie jeden raz miał przez to problemy... Duże problemy. Potem zapomniał o bólu, nie czuł nic. Liczył się dla niego tylko boks, w którym teraz odnosi sukcesy i imprezy, po których zawsze budził się w innym łóżku. Czasami pamiętał, czasami nie... A teraz spójrz na to. Poznał ciebie: osobę, która zmieniła jego postrzeganie świata, obróciła go o 180 stopni. Po tym jak Ashton znalazł twoją lokalizację i niektóre dane osobowe, Luke jezdził do ciebie częściej, niż do nas. Na początku chciał tylko jednego, jak zwykle. Lecz potem, gdy dostał całe twoje życie, streszczone na 13 kartkach, coś w nim pękło. Zobaczył, że ty też nie miałaś lekko, że ty też jesteś sierotą... Chciał cię zostawić, nie meczyć cię. Wtedy okazało się, że on już po prostu nie mógł przestać o tobie myśleć, spotykać się z tobą. Podejrzewamy, że nawet wtedy zmienił swoje nastawienie do ciebie. I Puf, zakochał się. CZŁOWIEK, KTÓRY NIE CZUŁ ZUPEŁNIE NIC PRZEZ PRAWIE 2 LATA ZAKOCHAŁ SIĘ W TOBIE. To jest co najmniej... Niemożliwe. Brzmi jak wyjęte z jakiejś starej, tandetnej komedii romantycznej.  Ale, gdy cię poznaliśmy od razu wiedzieliśmy dlaczego darzy cię tym uczuciem. Na prawdę nigdy nie spotkaliśmy dziewczyny, która tak bardzo, by do niego pasowała, była tak zabawna czy uprzejma. Pasujecie do siebie. A on po prosu boi się, że straci kolejną ważną osobę w jego życiu. Boi się, że straci CIEBIE. A my boimy się nawet pomysleć, co by było gdybyście się rozstali... Obawiam się, że nie zniósł by tego. - skończyli, a ja po prostu byłam w szoku. Jeszcze porozmawialiśmy, krótko, przytulili mnie i wyszli. Tak bardzo chciało mi się płakać, że po tym jak opuścili moje mieszkanie od razu po moich policzkach popłynęły łzy.  

Miał gorzej ode mnie, mimo wszystko.

Jednak moim zadaniem jest się o niego troszczyć, kochac go i nie dopuścić, by przechodził przez to po raz drugi.

***

Człowiek, który przeżył tak wiele, śpi teraz w moich ramionach. 

Przytulam się do niego, tak, jakby miał za chwilę rozpłynąć się w powietrzu.

Niedawno przyszedł do mojego domu, kompletnie wyczerpany. Na początku nie chciał tego pokazywać, ale nie dało się tego ukryć. Dosłownie zasypiał mi przy pocałunku. 

Ostatnio Luke trenuje za dużo. Martwię się o niego. Przeciez powinien mieć chwilę odpoczynku. Trenować codziennie po 5 godzin? PRZESADA. 

Jeszcze boję się tej walki. Co, jeżeli coś mu się stanie? Co jeżeli trafi do szpitala? Boję się myśleć, o skutkach tego wydarzenia. A jeżeli ten z kim walczy, jest bardziej doświadczony? 

Rysowałam palcami na jego koszulce różne wzory, byle by tylko oderwać się od tych myśli. Udało się, ale za tym, zadałam sobie kolejne pytanie.

Dlaczego nie powiedzial mi o tym, że on również nie ma rodziców? Dlaczego nie powiedział nic, że mial kiedyś ataki paniki? 

Przez następne pół godziny tulliłam się do chłopaka i myślałam, dopóki nie usłyszałam cichego szeptu.

- I kolejny raz budzę się, trzymając cię w moich ramionach... - podniosłam do góry głowę i zobaczyłam, że Luke już nie śpi. Przyglądał się mi. 

Podniósł rękę i delikatnie pogładził mój policzek, uśmiechając się przy tym lekko. Podniosłam się z jego torsu i polożyłam się wyżej, na przeciwko niego, ponownie lekko oplatając go moimi ramionami. Pocałowałam go w policzek. On za to przyciągnął mnie do siebie bliżej i teraz też zaczął obdarowywać pocałunkami mój. Cały czas lekko się uśmiechał. 

Postanowiłam nie zadawać mu dzisiaj tych wszystkich pytań, które mnie męczyły. Nie chcę psuć mu humoru. No może tylko jedna sprawa...

- Nie powinieneś tak intensywnie ćwiczyć - powiedziałam, na co on zaśmiał się cicho.

- Muszę, jutro przecież mam walkę... - powiedział, teraz muskając moją szyję. 

- Nie prawda. Jedyne co musisz, to uważać na siebie - powiedziałam, na co on znowu się uśmiechnął. Dlaczego on mnie nigdy nie słucha?

- Boisz się o mnie? - powiedział nadal muskając moją szyję. Dlaczego on nie bierze tego na poważnie?

- No nie wiem, boję się? - zapytałam z lekkim uśmiechem. On nie traktuje tego poważnie, to ja też udam, że mi to wisi. Ha.

On uśmiechnąl się zadziornie i przekręcił się tak, by leżał nad mną. Łokcie trzymał po bokach mojej głowy. Z uśmiechem, delikatnie, połączył nasze usta. Całował mnie lekko lecz łapczywie. 

- Boisz się o mnie... - wyszeptał w moje wargi twierdząco. Uśmiechnęłam się nie przerywając pocałunku. 

- Skąd ten pomysł? - zapytałam kładąc rękę na jego policzku, delikatnie go gładząc. Czułam jak się uśmiecha. Doskonale wiedział, że się z nim droczę. Lekko przygryzł moją wargę. 

- Bo mnie kochasz - powiedział, a ja wplotlam palce w jego włosy, delikatnie ciągnąc za ich koncówki. 

- Tak? - ponownie zapytałam, na co znowu się uśmiechnął, nie przerywając pocałunku. Jedną ręką bawił się moimi włosami, kręcac je sobie na palcach. 

- Tak. Kochasz mnie. - stwierdził i zjechał pocałunkami na moją szyję lekko ją przygryzając. Nie udało mu się jednak zrobić mi na szyji tego, co chciał, bo jego telefon zaczął dzwonić. Na początku chciał go zignorować, ale ja mu nie pozwoliłam.

- Odbierz - powiedziałam i zaczęłam go odsuwać od siebie. Lucas wydał z siebie jęk nieszczęśliwego zombi i niechętnie odebrał telefon, równocześnie opierając plecy o ramę łóżka.

 - Czego? - nie ukrywał swojego zdenerwowania, na co zachichotałam. On jest niemożliwy.

Gdy głos po drugiej stronie zaczął mówić, ja weszłam na Luke'a opierając nogi po bokach jego ud. Spojrzałam na niego. On uniósł brwi, przygryzając wargę. Na jego ustach był ledwo zauważalny uśmiech. 

Mam zamiar jeszcze się z nim podroczyć. 

Nachyliłam się nad nim i pocałowałam jego szczękę, Po czym zaczęłam ssać dane miejsce robiąc mu malinkę. Cudem powstrzymywał się od cichego jęknięcia. Bo przecież, rozmawiał przez telefon. 

Zaczęłam zjeżdżać pocałunkami na jego szyję, tam również ją przygryzałam. 

- T-tak, Asht-ton. Słucham-m cię... - mój chłopak mówił do telefonu, jąkając się. Uśmiechnęłam się lekko na to, po czym podniosłam wzrok na chłopaka, który miał teraz zamknięte oczy.

Zaczęłam zdejmować mu koszulkę w czym sam mi pomógł. Zaczęłam obdarowywać pocałunkami jego tors, lekko przygryzając w niektórych miejscach.

- A-a-a-ah. Co? J-ja, tak, wszystk-ko w porzątk-ku Ashton, jest cudownie, g-genialnie. T-tak, tu... - mówił do telefonu, nadal się jąkając. Niektóre słowa były skierowane "potajemnie" do mnie. I tego jęku na początku na pewno nie spowodował Ash. 

Gdy przygryzłam miejsce nad jego bokserkami, nie wytrzymał i jęknął głośno. 

- T-tak, N-nic. Ude-erzyłem się t-tylko. T-to był j-jęk bólu. Co? J-jaki jęk r-roskoszy, Ash? Coś ci się ubzdurało-o...KURWA. N-ie, tylko z-znowu się u-uderzyłem... - chłopak próbowal ukryć to, co właśnie w tym momęcie mu robię. Chciało mi się śmiać. To wyglądało i brzmiało przekomicznie. 

Wróciłam do jego twarzy i wbiłam się w jego usta. Zaczął odwzajemniać pocałunkI.

- Sobota... tak... okey... Rozumiem... To dobrze... Co?... Mój głos jest przytłumiony? Pewnie... zatkałeś... głośnik... palcem... Okey... Okey... To cześć... No pa... pa... - rozłączył rozmowę, rzucił gdzieś telefon i położył obydwie ręce na moich policzkach. Ja natomiast, lekko odepchnęłam go od siebie i położyłam się obok niego. 

- Jezu Chryste, no chyba nie. Dlaczego zawsze masz chcicę, gdy dla mnie w danym momęcie jest niemożliwe zrobienie następnego kroku? - zapytał, a ja zaśmiałam się. Odetchnął głęboko i popatrzył na mnie. Uśmiechnęłam się do niego promieniście, na co zaśmiał się głośno. 

- Myślisz, że Ashton się domyślił? - zapytał po chwili.

- Ja nie myslę, ja to wiem - powiedziałam a on tylko parsknął śmiechem.

***

- Wiesz po co dzwonił Ashton? - zapytał  Luke, gdy zabierał się do swojego domu. Oczywiście wiedział, że nie miałam pojęcia, więc kontynuował.

- Przełożyli mi walkę. 

- Serio? Tak sie cieszę! Nie musisz jutro walczyć i... A ty się cieszysz? - zareagowałam troszeczkę za szybko i za entuzjastycznie, na co chłopak zaśmiał się i pokręcił z uśmiechem głową. Zarumieniłam się i założyłam kosmyk włosów za ucho. 

- Tak cieszę się. Walka nie będzie jutro-w czwartek, tylko w sobotę. - powiedział, a ja pokręciłam twierdząco głową na znak, że rozumiem. 

Zaczął zakładać buty i zarzucił na siebie swoją skórzaną, czarnę kurtkę. Westchnęłam. Popatrzył na mnie pytająco.

- Dlaczego musisz iść? - zapytałam, na co on również westchnął, do tego przejeżdżając palcami po swoich włosach.

- Chciałbym móc zostać, ale jutro o 5:00 mam trening, nie chcę cię obudzić, nie chcę byś może się bała zostawać u mnie sama... Jutro po 14:00 przyjadę po ciebie i będziemy u mnie, zabiorę cię gdzieś, okey? - powiedział i spojrzał mi w oczy.

- Jasne... - powiedziałam, a on podszedł do mnie i złożył na moich ustach krótki pocałunek, po czym wyszedł z mojego mieszkania. 

***

Hej ludzie, przepraszam za spóżnienie! Ale teraz tak będą właśnie rozdziały. 

Dziękuje za wszystkie votes i komentarze pod ostatnim rozdziałem, a co do R U Mine i innych moich ksiązek to nie mam pojęcia kiedy nowe rozdziały :(

TAK W OGÓLE TO JESTEM CHOLERNIE PODEKSCYTOWANA, BO KTOŚ TŁUMACZY MOJĄ KSIĄŻKĘ NA WŁOSKI. A NAWET 2 KTOSIE!!! JEST MOC!!!

MAM NADZIEJĘ, ŻE CIESZYCIE SIE TAK BARDZO JAK I JA I SKOMENTUJECIE SŁONECZKA.

DO NASTEPNEGO!!! 

PS. PAMIĘTAJCIE O HASTAGU #scaryff BO BIEDAK UMIERA!!!

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top