Rozdział 1

Rozdział totalnie surowy - jak się napisał, tak jest wrzucony więc bądźcie wyrozumiali na błędy!! Enjoy x


Vafara


Już dawno nie czułam się tak zestresowana, jak w tej chwili. Moje dłonie drżały, nogi stały na podłożu niepewnie, a dolna warga była dosłownie skatowana przez zęby. Nie mogłam wysiedzieć na swoim miejscu, więc kręciłam się wokół wypożyczonego samochodu i grzebałam w piasku moimi nowymi, czarnymi glanami z naszytym motylkiem.

Stałam na brzegu, po mojej prawej rozciągał się zapierający dech w piersi widok na wesołe miasteczko, skąd dobiegały śmiechy i głośna muzyka. Wiatr rozwiewał moje włosy, a twarz smagały promienie popołudniowego słońca. Kirby stała w wodzie, robiąc zdjęcie za zdjęciem swoim nowym instaxem. Mnie również machnęła kilka polaroidów. O dziwo wcale mi to nie przeszkadzało. Miałam na sobie ładną sukienkę, w kolorze musztardowym w małe, czerwone kwiatuszki. Była dopasowana od pasa w górę i miała rękaw do połowy przedramienia. Od pasa w dół była rozkloszowana.

Spojrzałam na telefon, po raz kolejny przygryzając dolną wargę i poczułam kolejną falę gorąca uderzającą w moją twarz, gdy zawiesiłam wzrok na tapecie. Kilka miesięcy temu kuzynka przesłała mi zdjęcia z wesela i to jedno, gdzie Royce odchylał mnie w tańcu i głęboko całował, skradło moje serce. Byliśmy tam niemal zespoleni, tacy pełni i dopasowani.

Wdech i wydech.

— Vafara? — zawołała radośnie Kirby. — Odwróć się!

Zrobiłam to bez zastanowienia. I prawie upadłam na piasek, widząc niską kobietę w zielonej sukience, która szła w moim kierunku z młodym chłopakiem pod rękę. Za nimi podążała dziewczyna mniej więcej mojego wzrostu, ale wyglądała na około osiemnaście lat. Na samym końcu szedł wysoki, barczysty mężczyzna o blond włosach. Wszyscy patrzyli prosto na mnie. Każdy z nich wyglądał na... zestresowanego? Zaintrygowanego? Jasna cholera, poczułam, jak moje policzki robią się czerwone, a dłonie niebezpiecznie drżą. Kirby przybiegła mi na ratunek i objęła ramieniem, pomagając stać prosto. Byłam tak zestresowana, że trzęsłam się jak galareta! O mój Boże.

— Em... — zaczęła kobieta niepewnie. — V...afara?

Stanęła dwa kroki ode mnie z łzami w oczach i cała się trzęsła. Wyglądała jak ja. Miała długie brązowe włosy, miodowe oczy i pełne żalu spojrzenie. Miałam jej twarz. Jej figurę. Byłam jej kopią. Stałam twarzą w twarz z moją prawdziwą, rodzoną mamą.

— Mama? — szepnęłam i gwałtownie nabrałam powietrza. Czułam jak całe moje ciało się spina. Jak wszystko na moment zamiera na reakcję mojej matki na mnie. ­— Ja...

Pokręciła głową, wyciągając przed siebie rękę i zrobiła krok w moim kierunku. Zanim zaczęłam oddychać, mama ujęła w dłonie moją twarz i przycisnęła do siebie nasze czoła. A potem wybuchła tak głośnym płaczem i przytuliła mnie tak mocno, że zaparło mi dech w piersi. Nie byłam jej dłużna. Zaczęłam płakać równie mocno i tuliłam ją niemal tak samo, jak ona mnie. Czułam jak moje serce zaczyna na nowo bić. Jak wszystko jaśnieje, jak w końcu wszystko zaczyna wydawać się prawidłowe.

Jesteś taka piękna — wyszeptała w moje włosy, drżąc od szlochu. — Taka piękna Vafaro. Moja córeczka. — Odsunęła się ode mnie, by spojrzeć mi w oczy, jednocześnie muskając kciukami moje policzki. — Moja córeczka — kręciła głową. — Czekałam na ciebie tak długo...

— Czekałaś na mnie?

— Od dnia, w którym mi cię odebrała kochanie.

— Odebrała? — powtórzyłam tępo.

Mama przetarła mi policzki kciukami i westchnęła za zmęczeniem.

— Twój tato miał kryzys w małżeństwie, a ja... Ja byłam młoda i głupia, szalenie w nim zakochana. Uwiódł mnie, mimo że Sutton wierzy w to, że to ja uwiodłam jego. Zaszłam w ciążę i zaparłam się, że nigdy nie usunę mojego małego, kwitnącego kwiatuszka. — Zadrżała jej warga. — Groziła mi przez całą ciążę, podkładała kłody pod nogi i finalnie zagroziła, że zrobi ze mnie wariatkę i ćpunkę, bo ma znajomości w policji i prokuraturze. Odebrała mi cię siłą. Odebrała mi moje dziecko, które przez dziewięć miesięcy nosiłam pod sercem. Odebrała mi cię. — Chłopak, który stał za mamą, objął ją i pokrzepiająco potarł jej ramię. — Obiecali, że będą się tobą opiekować i że będziesz miała wszystko, jeśli się usunę. W przeciwnym razie ja trafię do wariatkowa, a ty przepadniesz gdzieś w domu dziecka. Musiałam odejść żebyś była bezpieczna Vafie.

— Dlaczego Sutton to zrobiła? — zapytała Kirby, podchodząc bliżej mnie. — Jestem siostrą Vafary, po innych rodzicach, mam na imię Kirby — dodała, wystawiając przed siebie dłoń, którą moja mama uścisnęła.

— Verena — oznajmiła mama. — Ale mów mi Ren. A to mój mąż — wskazała na mężczyznę za sobą — Arnie oraz nasze dzieci, Eva i Eddie.

Moje... rodzeństwo przywitało się z nami krzywymi uśmiechami i uściśnięciem dłoni, ale nie wyglądali, jakby byli na mnie wściekli za to, że żyję. A Arnie wyglądał wręcz na szczęśliwego z naszego powodu. To takie miłe, wiedzieć, że nie zawiodłeś.

— Moja siostra kocha swojego męża, ale jest w tym zaborcza i mściwa. Nasz romans traktowała nie jak zdradę, a jak próbę i postanowiła ukarać mnie za winę swojego męża. Byłam młoda i głupia, dałam się skusić jego czarom i wylądowaliśmy w łóżku. — Mama zacisnęła wargi w wąską linię. — Żałowałam tego, bo następnego dnia ten dupek kazał siedzieć mi cicho i się nie wychylać. A jak się dowiedziałam, że jestem w ciąży... Myślałam, że eksploduję ze szczęścia. Miałam siedemnaście lat i żadnych perspektyw. Sutton zdominowała naszą rodzinę, ja się nie liczyłam. A potem dostałam szansę na moje małe, słodkie, pucołowate szczęście. — Dotknęła mojego policzka. — Gdy po raz pierwszy usłyszałam bicie twojego serduszka u ginekologa, dałam ci na imię Vafara. Nie wiedziałam, czy będziesz chłopcem, czy dziewczynką od lekarza. Ale ja czułam, że urodzę małą dziewczynkę. Małą dziewczynkę, która będzie miała na imię Vafie. — Mama pokręciła głową i zamknęła oczy. — Zabrała mi cię miesiąc po urodzeniu. Zmusiła mnie do wyjazdu i zrzeknięcia się praw do opieki. Przez dwadzieścia sześć lat każdego dnia budzę się z myślą o tobie. Co roku w twoje urodziny pieczemy tort i świętujemy. Każdego roku dzwonię do Sutton i proszę, o twoje zdjęcie. A ona nigdy go nie wysyła.

— Shhhh — uspokajał ją mąż. Objął ją od tyłu w pasie i przytulił do swojego torsu. — Nie płacz, już ją masz. Jesteście razem.

— Przepraszam Vafie — powiedziała z mocą mama, otwierając szeroko oczy. — Przepraszam, że pozwoliłam jej nas rozdzielić. Przepraszam kochanie. Tak bardzo cię przepraszam.

— Nie jestem na ciebie zła — przyznałam. — I nie mam też żalu. — Złapałam mamę za ręce i splotłam nasze palce. — Wiem, jaka jest Sutton. Znam ją całe życie.

— Była dla ciebie...

— Okropna, paskudna, wredna... Nie wiem, nie ma chyba pozytywów na tą parszywą sukę — warknęła Kirby. — To znaczy, cholera, przepraszam. Nienawidzę tej suki. Jezu, serio, Boże — pisnęła, ściskając moje ramię. — Przepraszam!

Mama wraz z mężem parsknęli śmiechem, a moje rodzeństwo jedynie zacisnęło wargi by nie pójść w ślad rodziców. Spojrzeli na mnie w jednym momencie, więc nieśmiało się uśmiechnęłam. Moja siostra zrobiła to samo.

— Masz dwadzieścia sześć lat? — zapytał Eddie.

— We wrześniu skończę dwadzieścia siedem.

— Serio? — zapytała Eva. — Wyglądasz młodziej. Ja skończę osiemnaście w listopadzie, a Eddie piętnaście skończył w marcu. — Dziewczyna zrobiła krok w moim kierunku i niepewnie przygryzła wargę. — Mogę... cię przytulić?

Chyba umarłam.

Bez zastanowienia rzuciłam się w jej kierunku i mocno ją objęłam, wybuchając płaczem. Eddie dołączył do naszego uścisku, śmiejąc się pod nosem z tego, jak uczuciowa byłam. Ale cholera. Miałam rodzinę. Ludzi, którzy nie uważali mnie ze coś złego i niepasującego. Nie patrzyli na mnie z nienawiścią i wstrętem. Oni mnie nie skreślili.


***


Po powrocie do mieszkania, ponownie nie mogłam wysiedzieć na miejscu. Po spotkaniu z mamą czułam się jak nowonarodzona. Czułam jak przez moje żyły przetacza się nowa, świeża krew. Czułam moment, w którym wzięłam w płuca prawdziwy oddech. Czułam to wszystko tak, jakbym była tym upojona. Nie mogłam uwierzyć w to, jak dobrze się czułam.

— Na kolację owsianka na mleku migdałowym czy tosty? — zawołała Kirby z kuchni.

— Owsianka! — odkrzyknęłam, podskakując w miejscu. — Kirby, czy to na pewno nie jest sen?

Przyjaciółka wybuchła śmiechem.

— Oczywiście, że nie. W końcu wyszło twoje słońce, kochanie.

Wkroczyłam do kuchni tanecznym krokiem i zatrzymałam się dopiero przy wyspie kuchennej, gdzie miałyśmy wbudowaną kuchenkę indukcyjną. Kirby mieszała w garnku płatki owsiane z mlekiem i rozgniecionym bananem. Zdążyła się już ubrać po prysznicu, a ja nadal paradowałam w samym satynowym szlafroku.

— Myślisz, że mnie polubili?

— Myślę, że twoje rodzeństwo miało zamiar się pobić o chwilę twojej uwagi. A mama cię dosłownie uwielbia. Widać, że bardzo tęskniła.

— Gdybym wcześniej wiedziała, że mam normalną mamę... Boże, byłabym zupełnie innym człowiekiem, Kirby. Ona mnie nie nienawidzi.

— Ona cię kocha.

—A ja kocham ją. I kocham ciebie Kirby — szepnęłam. — Dzięki tobie... Dzięki temu, co dla mnie zrobiłaś... Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Nie byłoby mnie nigdzie. Uratowałaś mnie przede mną samą. Odnalazłaś moją mamę. Boże, nie wiem co bym zrobiła, gdyby cię nie było.

Kirby odłożyła drewnianą łyżkę na blat i wspierając się na rękach, spojrzała na mnie pełnym determinacji wzrokiem.

— Jesteś dla mnie jak siostra. Jesteś drugą połową mojego serca i choćbym miała wyrwać swoją połowę i ci ją oddać, zrobię to. Bo cię kocham i zawsze będę.

— Jesteś moim aniołem stróżem.

— O tak, jestem. — Wypięła dumnie pierś. — A teraz zadzwoń do Royce'a, bo moje przeczucie mówi mi, że cholernie tego potrzebuje.

Zmarszczyłam czoło.

— Tak myślisz?

— Remi mówi, że przez dwa dni od waszej ostatniej rozmowy chodził jak nowo narodzony, a im dłużej nie ma z tobą kontaktu, tym bardziej jest zamknięty w sobie. Tęskni za tobą. Może nawet bardziej niż ty za nim, bo tobie tutaj nic o nim nie przypomina. Jak pracujesz, jesteś w swojej bańce, on na pewno myśli o tobie nawet w studio.

Usiadłam na stołku przy wyspie i przygryzłam wargę.

— Minęło wiele miesięcy, nie sądzisz, że to, co do mnie czuł... Zniknęło?

— Odkochałaś się?

— Nie — przyznałam nieśmiało. — Nadal mam ten sen. Że jest obok a potem wychodzi, a ja nie mogę go dotknąć. — Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. — Boże nie pamiętam już jak on pachnie.

— Jak ciacho, którym jest — podsunęła Kirby. — A w dotyku jest jak... Hmmm, czekaj, do czego można porównać twarde mięśnie?

— Nie wiem, w sumie to nic nie przychodzi mi do głowy. — Parsknęłam śmiechem. — Dobra, masz rację, chcę do niego zadzwonić. Muszę mu powiedzieć o mamie.

Zeskoczyłam z krzesła i pognałam do swojej sypialni, gdzie złapałam telefon. Ułożyłam się wygodnie pomiędzy poduszkami i wciągnęłam na kolana Storma, który niechętnie się na mnie wyłożył.

Wybrałam numer Royce'a i bez zastanowienia wcisnęłam rozmowę wideo. Czekałam sześć długich, wyczerpujących sygnałów zanim na ekranie pojawiła się jego twarz w pakiecie z lśniącym od potu torsem. O mój Boże.

— Vafie! — wyszczerzył się, przecierając czoło przedramieniem. — Widzę, że ty już po prysznicu. Dobrze, że nie możesz mnie poczuć przez telefon.

Właśnie szkoda.

— Trening? — zapytałam, zakopując się głębiej w poduszkach.

— Jakoś muszę spożytkować czas — westchnął, po raz kolejny przecierając czoło. — Pracuję nad formą i sylwetką, żebyś nie mogła mi się oprzeć — zażartował, poruszając zabawnie brwiami. Miał taki piękny, szczery uśmiech.

Jak mi cholernie słabo.

— Nie mogłam się oprzeć już dawno temu — mruknęłam, czerwieniąc się piekielnie. — Rany, nawet przez telefon się czerwienię. Żałosne.

— Słodkie — poprawił mnie. — Cholernie słodkie Vafie. Co tam u was słychać?

Royce wyszedł na taras i usiadł w bujanym fotelu, który szczerze mnie zaintrygował. Uwielbiałam bujane fotele! Zwłaszcza ten należący do mojego szefa, wyścielony grubym, polarowym kocykiem.

— Spotkałam się dzisiaj z mamą, jej mężem i dziećmi. — Royce się wyprostował. — I jak?

Przygryzłam wargę, przyglądając się jego przystojnej twarzy. Byłam dzisiaj tak cholernie szczęśliwa. To był najlepszy dzień w Galveston, jaki miałam. A teraz jeszcze widziałam Roya. Ten dzień był cudowny!

— Mam rodzinę, moja mama powiedziała na odchodnym, że zawsze mnie kochała, a rodzeństwo jest bardzo miłe. Mąż mamy też jest bardzo w porządku. Boże, nie wierzę, że to się działo. Poznałam ją. — Zamknęłam na moment oczy. — Nie była mną rozczarowana.

— Nie mogłaby być. Jesteś wymarzoną córką. Do tego jesteś zajebiście piękna, inteligentna i utalentowana.

Wydęłam wargę, spoglądając na mojego rozmówcę z utęsknieniem. Uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. Miał przyklejone do czoła kosmyki włosów, czerwone od wysiłku policzki i tak cudownie lśniący tors.

Zrobiłabym wszystko, żeby choć na moment stanął obok mnie.

— Tęsknię za tobą, Ce.

— Tak? — zapytał, przedłużając samogłoskę. — Bardzo?

Przygryzłam wargę.

— Bardzo.

— Ja za tobą bardziej. Już dwa razy w ciągu tego tygodnia zabukowałem lot do ciebie i dwa razy go odwołałem. Następnym razem się nie powstrzymam.

— Przyleć — powiedziałam niepewnie.

Moje serce gwałtownie przyspieszyło. Nie przyleciałby, prawda?

Prawda?

— Jesteś pewna? — zapytał.

Nie.

— Tak.

Cholernie.

Kurwa.

— Ale wiesz, że nie będzie odwrotu?

Spojrzałam mu w oczy. Przyleciałby do mnie? Taki kawał nieba tylko dlatego, że tego chciałam? Rzuciłby wszystko? Dla mnie?

— Vafie?

— Przyleć. Tak, przyleć. Boże, tak, cholera, tak! — wybuchłam. — Muszę cię przytulić. Muszę przypomnieć sobie twój zapach, pokazać ci moje projekty. Chcę żebyś chociaż na moment znów był przy mnie.

Mów co czujesz. Nie bój się. Nie wstydź się tego, że kochasz.

Przylecę — oznajmił z szerokim uśmiechem. — Ale nie powiem kiedy.

— Nie powiesz?

— Nie, zrobię ci niespodziankę.

Zacisnęłam powieki, odliczyłam od dziesięciu do zera i gwałtownie otworzyłam oczy.

— Nie mogę się doczekać — przyznałam. — Do zobaczenia.

— Do zobaczenia, skarbie.

Posłał mi buziaka w powietrzu, a ja go oddałam, po czym się rozłączyłam. Rzuciłam telefon na miejsce obok i głęboko odetchnęłam.

— Jasna cholera, Royce, jak ja cię kocham. 

_______________

Twitter: #ScarsTrilogypl

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top