Rozdział 2

Vafara

Nerwicę natręctw od psychozy odróżnia na przykład to, że myśli są realistyczne — osoba chora jest świadoma bezsensowności i irracjonalności gówna, które myśli bądź robi. Nie może się jednak temu oprzeć, bo jest to za silne. Po prostu, kurwa, za silne.

Psychozy nie miałam. Zaburzenia obsesyjno–kompulsywne chyba tak. Przekładałam kubki z prawej na lewą i z lewej na prawą za każdym razem, gdy nie mogłam sobie ze sobą poradzić. Tak jak teraz. W ciągu nocy ulepiłam cztery kubki, wypaliłam je i zdążyłam nawet jeden do tej pory pomalować w niebieskie kwiatuszki z zielonymi łodygami. Zawsze to robiłam, gdy coś mnie przerastało.

Dzisiaj był ten nieszczęsny dzień — niedziela. Od samego rana krzątałam się po lofcie, przekładając kubki i obrazy. Pijąc poranne mleko z miodem, przekładałam między palcami łyżeczkę, a jedząc kolorowe kanapki, układałam pomidora idealnie na środku plastra sera. Wiedziałam, że przesadzam, ale nie mogłam się opanować. Musiałam coś robić, obojętne co, ale coś musiało się dziać. Byłam znerwicowana i przerażona tym, co zastanę w rodzinnym domu.

Miałam się stawić o dwunastej, bo równo pół godziny później matka miała podać obiad. Pierwszy raz od nie wiem kiedy postanowiła, że samodzielnie ugotuje i było to co najmniej niepokojące. Nienawidziła gotować odkąd sięgam pamięcią. Skąd nagle taka myśl? Żeby się przypodobać jakiemuś nadętemu bucowi w garniturze? Zapewne.

Włosy spięłam w idealnego koka, makijaż zrobiłam upiększający, usta pomalowałam nowym odcieniem bordowej pomadki. Ubrałam długie kolczyki w kształcie trójkątów, które przez swoją wielkość podkreślały moją dość długą szyję. Na nogi wsunęłam czarne garniturowe spodnie do kostki, a na stopy bordowe szpilki. Na ramiona prosta bordowa koszula, którą wsadziłam do spodni. Do tego pasek z rażącym znaczkiem Gucci, którego nienawidziłam. Od chwili, gdy go dostałam, chciałam go wyrzucić, bo matka zawsze kazała go odsłonić. Przecież świadczył o bogactwie.

Spojrzałam na swoje odbicie krytycznym wzrokiem. Wyglądałam znośnie, ale nadal nie porywałam. Z jednej strony wolałabym żeby Marcus stwierdził, że do niczego się nie nadaję, ale z drugiej wiedziałam, że matka zgotowałaby mi piekło.

Głowa do góry, Vafs.

Zgarnęłam z komody torebkę i przygotowane wcześniej ciasto w brytfance, i skierowałam się do wyjścia. Postanowiłam upiec marchewkowe, bo wiedziałam, że mój ojciec kiedyś je lubił. Tyle, że wtedy robiła je matka, a nie ja, więc znając życie jak wyjdę po południu, wyrzucą je do śmieci. Trudno. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Wyszłam z domu na wacianych nogach, dotarłam na dół i do samochodu na takich samych. Podczas jazdy byłam rozedrgana, parkując też byłam rozedrgana. Nawet jak wyszłam z auta z torebką i ciastem w rękach, również byłam rozedrgana. Skręcało mi w brzuchu.

Wkroczyłam do rodzinnej posiadłości z przyklejonym do ust uśmiechem i nie tracąc czasu udałam się do kuchni, w której na moje nieszczęście stała matka i obca kobieta, która musiała być jej przyjaciółką — Nancy Boloney.

— Dzień dobry — przywitałam się.

— Dzień dobry — odpowiedziała, obrzucając mnie krytycznym wzrokiem.

Oceniała mnie. Bezczelnie.

Sama mogła mieć jakieś pięćdziesiąt kilka lat. Ubrana w elegancką garsonkę w zielonym kolorze, która podkreślała jej platynowe, farbowane włosy upięte w kucyk. Miała duże brązowe oczy i małe, obrysowane na krwistoczerwony kolor usta. Wyglądała... jak zimna suka.

— Vafaro, dlaczego nie ubrałaś sukienki? — Matka zapytała z wyczuwalną reprymendą.

Cóż, nie ubrałam, bo zawsze krytykowała moje nogi. Mimo, że ćwiczyłam i biegałam, by utrzymać zdrową i dobrą sylwetkę, ona zawsze miała pretensje. Przez cholerne biodra, które miałam szerokie po babci. Odziedziczyłam po niej figurę klepsydry z sporym tyłkiem, ale małymi piersiami, przez co moja matka ciągle mi dogryzała. Bo przecież moja siostra miała idealne proporcje — duże piersi i średni tyłek.

— Uznałam, że nie chcę — odpowiedziałam. — Upiekłam ciasto marchewkowe.

Postawiłam je na wyspie kuchennej i przysunęłam w jej kierunku.

Jedno zerknięcie na moje biodra wystarczyło żebym zdążyła zamknąć się w kokonie obojętności przed jej złośliwym komentarzem, który nadszedł niemal natychmiast.

— Nie powinnaś jeść słodyczy, Vafaro. Wszystko idzie ci w biodra.

— Nie powiedziałam, że upiekłam je dla mnie — mruknęłam.

Odwróciłam się z obojętną miną i odeszłam do jadalni, w której nikogo nie było. Wyciągnęłam telefon i napisałam do Kirby z prośbą o pomoc. Niestety jedyne co odpisała, to żebym robiła notatki na temat Marcusa.

***

Cholerny Marcus Boloney był niskim, bo mojego wzrostu w szpilkach, mężczyzną o wątłej budowie. Był bardzo drobny i widać było, że nie był fanem sportu czy czegokolwiek. Okrągłe okulary w złotych oprawkach podkreślały głęboką miedź jego włosów. Zaczesywał je do tyłu, przez co były ulizane i sprawiały, że kojarzył mi się z typowym kujonem z filmów. Oczy miał zielone, matowe i pozbawione blasku zupełnie jak moje życie. Na szczęce ani cienia zarostu. Ubrany w białą koszulę i sweter bez rękawów. Garniturowe spodnie. Boże, dopomóż, wyglądał dokładnie tak, jak sądziłam. Zero w nim było męstwa i czaru, przez który mogłabym choć pomarzyć o wyjściu ze swojego gównianego stanu emocjonalnego.

Jak mógłby mi pomóc? Zabijając mnie zszywaczem, kurwa.

Nie byłam rzecz jasna płytka. Jego wygląd nie trafiał w moje gusta, ale chciałam go poznać, bo może był miłym i słodkim mężczyzną? Wygląd to zasłona, która nie ma znaczenia gdy odkryjemy to, co jest za nią. Dałam mu duże pole do popisu podczas obiadu i niestety jedyne, co dostałam to krytyczny wzrok i oceniające uśmieszki, które wymieniał z matką. Przywitał mnie pocałunkiem w dłoń i tyle było z naszej rozmowy. On się nie garnął i ja również nie.

Matka postanowiła wkroczyć gdy odłożyłam widelec.

— Więc Marcus, kochany, opowiedz nam coś o swoich zainteresowaniach.

— Pani Dahle, co mogę powiedzieć? Jestem zapracowanym człowiekiem. — Westchnął jakby ledwo wyrabiał, prawie zrobiło mi się go szkoda. — Podpisałem niedawno kontrakt we Włoszech. Będziemy powiększać bazę klientów w Europie i mam zamiar pozyskać współpracę z salonami samochodowymi.

— Niebywałe — sapnęłam matka. — Vafara na razie pracuje w biurze przy papierach, ale jestem pewna, że przy tobie rozwinie skrzydła.

— Niepotrzebnie pracuje — odparował od razu, zaskakując mnie oraz mojego ojca. — Tak, jak już wspominałem, jestem zapracowanym człowiekiem więc potrzebuję kogoś, kto poprawi mi nastrój po ciężkim dniu. Rozumiem, że pani jest kobietą sukcesu, co wzbudza we mnie podziw, ale sam wolałbym by Vafara została w domu. Planuję trójkę dzieci, lubię dużą rodzinę, ponieważ sam byłem jedynakiem.

Zacisnęłam dłonie w pięści pod stołem tak mocno, że paznokcie wbiły się w moją skórę. Ledwo powstrzymałam sykniecie.

— Moja córka ma zostać kurą domową? — wtrącił gorzko ojciec.

— Nie, po prostu zarabiam tak dużo, że może robić co tylko zechce. Nie musi się przemęczać — odparł od razu Marcus. Spojrzał na mnie z fałszywym uśmiechem. — Może porozmawiamy? Chciałbym ustalić szczegóły dotyczące wesela, na które mamy się wspólnie udać.

Boże, błagam, pozwól bym zakrztusiła się śliną. Na amen, bo wyjście z tym dupkiem jedynie pogorszy mój nastrój.

— Doskonały pomysł — sapnęła moja matka. — Vafaro zabierz Marcusa na spacer po ogrodzie, powinniście się lepiej poznać.

Chcę poznać się z trutką na mszyce. Błagam, niech ktoś mi jej doda do herbaty.

Marcus wstał i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką, ale byłam na tyle nieuprzejma, że wstałam bez jego pomocy. Od razu skierowałam się do wyjścia na taras, z którego schodziło się do ogrodu. Czułam, że dupek kroczy zaraz za mną więc specjalnie przyspieszyłam.

Zajęłam miejsce na huśtawce, a on umościł się obok mnie. Na tyle blisko, że mogłam stwierdzić, że używał perfum, które nie pasowały do jego naturalnej woni. Skrzywiłam się, gdy jego twarz zbliżyła się do mojej.

— Uważam, że powinnaś była ubrać sukienkę — oznajmił. — Do kolana, z zabudowanym dekoltem i bez rękawów. Pasowałaby do ciebie niebieska.

Nienawidziłam się w niebieskim.

— Nie powinnaś również malować ust na czerwono, bo są zbyt wyzywające. I te spodnie — zbliżył się bardziej — podkreślają twój krągły tyłek i rozpraszają. Sukienka byłaby mniej wyuzdana, kochanie.

O nie. Odsunęłam się gwałtownie, gdy jego oddech owiał mój policzek. Zwróciłam się twarzą w jego kierunku i uniosłam dłoń, którą ułożyłam na jego ramieniu i pchnęłam go.

— Nie życzę sobie takiego gadania. Nie życzę sobie warunków i nie życzę sobie słowa „kochanie". Będę się ubierać tak, jak mi odpowiada.

— Nie wydaje mi się — mruknął. — I jeszcze szpilki. Nie zakładaj ich, bo nie lubię gdy kobieta jest mojego wzrostu.

— Trzeba było urosnąć — warknęłam.

Cholera.

— Nie bądź niewdzięczna Vafaro, wiesz jak będzie nam dobrze? — Ułożył dłoń na moim kolanie, więc gwałtownie wstałam. — Jesteś impulsywna, kochanie. Och, a na fryzurę weselną poproszę by matka umówiła cię do swojej fryzjerki. Wie co lubię więc na pewno zajmie się twoimi włosami.

Pierdol się prostaku.

Pierdol się.

P–i–e–r–d–o–l s–i–ę.

Jak ci smakowało moje ciasto, Marcusie?

Miałam szczerą nadzieję, że był uczulony na cynamon. I marchewkę.

— Było zbyt mokre.

Ty pierdolony kutasie.

— Nie smuć się, kochanie, nauczysz się mnie zadowalać.

Nie no, kurwa, byłam na granicy.

— Nie jestem przekonana co do tego wesela. Może rozboleć mnie wątroba.

— Twoja matka powiedziała, że jeśli nie znajdziesz nikogo, a nie znajdziesz, to pójdziesz ze mną.

— Moja matka może rządzić tylko w tym domu.

I w pracy, z której może mnie w każdej chwili zwolnic.

— Może zarządzić w wielu kwestiach, Vafaro. — Rozsiadł się wygodniej, spoglądając na mnie z lubieżnym uśmieszkiem, który zatrzymał się na moich piersiach. A raczej w miejscu, w którym mógłby je dostrzec gdyby nie stanik i nieprześwitująca bluzka. Mam nadzieję, że jesteś dziewicą.

— Zastanawiam się gdzie jest ta twoja wychwalona przez moją matkę prezencja i czar, bo póki co widzę jedynie tyle, że jesteś seksistowskim dupkiem bez taktu i wyglądu.

Odwróciłam się wściekle w stronę domu i bez dalszego marnowania na niego czasu skierowałam się prosto do kuchni, z której zgarnęłam swoje ciasto. Z jadalni, w której siedzieli nasi rodzice zgarnęłam torebkę i bez słowa wyszłam.

Pieprzyć nawoływania matki.

Pieprzyć Marcusa Boloney'a.

Pieprzyć ich wszystkich.

Wsiadłam do samochodu, odstawiłam ciasto na miejsce pasażera i wyciągnęłam telefon. Wybrałam numer Kirby, odpalając jednocześnie silnik mojego niebieskiego hyundaia. Teraz ten kolor mnie wkurwiał.

Biuro matrymonialne Kirby Livon, w czym mogę pomóc?

Chciałabym poprosić o spotkanie z właścicielką.

Ahh, panna Dahle! Oczywiście, proszę podać dogodny termin.

Za czterdzieści minut będę przy Green Lake.

Przyjęłam. Masz żarcie?

Zbyt mokre ciasto marchewkowe — prychnęłam.

ZROBIŁAŚ DLA TYCH BUCÓW SWOJE CIASTO?!

No.

Będę z kawą w termosie za godzinę.

Kocham cię.

A ja cię!

***

Ułożyłyśmy się z Kirby na kocu w naszym ulubionym miejscu, z którego był najlepszy widok na rodzinkę kaczek, które wygrzewały się na wiosennym słońcu w zimnej wodzie jeziora.

Kirby miała na sobie zwykłe czarne dresy i różową bluzę z naszytym na środku białym kotkiem. Jej włosy były w kompletnym nieładzie, a na twarzy nie miała ani grama makijażu. Była piękna, naturalna i emanowała pozytywną energią, gdy pochłaniała czwarty kawałek mojego marchewkowego ciasta. Ja w tym czasie piłam kawę z mlekiem, którą zrobiła.

— Dobra, mów co i jak z tym patałachem — oznajmiła z pełną buzią.

— Wyobraź sobie typowego kujona ze szkoły, który ma okulary i miedziane włosy. W szpilkach byłam od niego nieco wyższa. Ubrany w koszulę i bezrękawnik. Powiedział, że powinnam była ubrać sukienkę w niebieskim kolorze, do kolana. Nie powinnam malować ust i nosić tych spodni — wskazałam na swoją garderobę — bo podkreślają moją dupę. Generalnie było tak, jak się spodziewałam.

— Czyli twoja matka uważa za ideał typ informatyka. Bez zarostu, tak?

— Oczywiście.

— A jak był zbudowany?

— Jak mój ojciec, czyli prosto i widać było, że jedyny sport jaki uprawia to jazda na ręcznym. Bo na pewno jedyne co robi za tym swoim biurkiem w firmie to masturbuje się do własnego zdjęcia. — Parsknęłam śmiechem, jednocześnie walcząc z obrzydzeniem. — Ha, powiedział, że powinnam nie pracować, bo jest taki bogaty.

— Skurwysyn. A jego matka?

— Tleniona blondyna z naciąganą twarzą, bo ani jednej zmarszczki nie miała.

Prychnęła, wpatrując się w jezioro i przez chwilę po prostu myślała. Zapewne kalkulowała w głowie który z jej znajomych byłby najlepszym kandydatem do wkurwienia i jednocześnie utarcia mojej matce nosa. Po jej minie widziałam, że nie było w czym wybierać niestety.

— Powinnyśmy się najebać — postanowiła.

Jej ramiona opadły, przez co i ja zrobiłam się markotna. Jeśli ona straciła nadzieję, to pozdrawiam. Mnie nie zostało już nic. Czekało mnie spektakularne upokorzenie u boku jakiegoś seksistowskiego frajera o ciperskim imieniu.

— Myślę, że zdecydowanie powinnyśmy.

Sięgnęłam po kawałek ciasta, który był mały i nie powinien zaszkodzić mojej tuszy. Odgryzłam część idealnie w momencie, w którym coś z impetem odbiło się od mojej głowy. Ciasto spadło kremem na moją nową bluzkę a ja zaczęłam się krztusić. Kirby zareagowałam gwałtownym uderzeniem w moje plecy, przez co łzy podeszły mi do oczu.

Pieprzone fatum nad moją głową.

— Przeprasam! — krzyknęło dziecko.

Gdy się uspokoiłam i otarłam łzy, przed moją twarzą wyrosła mała postać z czerwoną piłką w ręce. Chłopiec miał może ze cztery latka, brązowe poskręcane włoski i wielkie niebieskie oczy. Patrzył na mnie przepraszająco.

— Pani, wszystko ok?

Uśmiechnęłam się niemrawo, przez co dzieciak się skrzywił i wystawił do mnie małą rączkę.

— Jestem Levi.

— Um, Vafara — przedstawiłam się, przyjmując jego rączkę.

Kirby walnęłam mnie łokciem w ramię, ale byłam zbyt skupiona na małym chłopcu, by zareagować. Przez chwilę patrzył na ciasto, które miałyśmy w blachówce, po czym uśmiechnął się do mnie szeroko.

— Dasz mi ciasto?

— Na miłość boską, Levi — jęknął nieznajomy głos za moimi plecami. — Co ty wyrabiasz!?

Odchyliłam głowę, by spojrzeć na osobę, która za mną stała i z przerażeniem dostrzegłam trzy rosłe sylwetki. Jezu Chryste.

Wyprostowałam się, zerkając na Kirby, która gapiła się na mężczyzn za mną z szeroko otwartą buzią i sama odwróciłam się do nich twarzą. Obok nieznajomego po prawej stała też dwójka dzieci, bliźniaki — chłopiec i dziewczynka. Blondyn i blondynka w zielonych ubraniach. Ich ojciec był barczystym mężczyzną o prostych włosach zaczesanych do tyłu i miłym szarym spojrzeniu. Obok, najbliżej mnie, stał równie rosły mężczyzna o niebieskim spojrzeniu i krótkich włosach. A na lewo... mężczyzna, który mnie tatuował. Ubrany w czarną koszulkę z długim rękawem, zielone bojówki i beanie. Wszyscy trzej mieli idealną budowę, twarde rysy i zajebiście ładne oczy. Zwłaszcza ten ostatni, bo na tle błękitnej tafli odznaczały się zielone przebłyski, co wiedziałam przez to, że się nade mną pochylał przy tatuowaniu.

Ja pierdolę.

— Przepraszam panią — odezwał się ten w środku. — Levi lubi rzucać piłką gdzie popadnie.

— W porządku — wydukałam.

— I jest nietaktowny, bo zjada pani ciasto.

— Mam nadzieję, że pójdzie mu na zdrowie — wypaliłam.

— Zapłacę za pani bluzkę — zaoferował. — Mam na imię Rune. — Wystawił w moim kierunku dłoń, którą niepewnie ujęłam.

— Vafara.

— To moi bracia, Ramone — wskazał na tego z bliźniakami — i Royce — dodał, kiwając na tatuatora. — Przepraszam jeszcze raz.

— Nie szkodzi — mruknęłam.

— A ja mam na imię Kirby! — wtrąciła moja przyjaciółka. Złapała za blachę z ciastem i wyciągnęła ku naszym gościom. — Częstujcie się panowie, takie z was wielkoludy, że na pewno zmieścicie kawałek tego cuda.

— Nie dość, że młody was obżera to jeszcze my? — roześmiał się Ramone.

— Vafie będzie miło jeśli docenicie jej ciasto marchewkowe, jest bajeczne — zareklamowała.

Prawdę mówiąc zrobiło mi się lepiej przez jej słowa. Była jedną z nielicznych osób, które lubiły moją kuchnię, wypieki i obrazy. Dzięki niej nie czułam się bezużyteczna.

Pierwszy po kawałek sięgnął Rune, następnie Ramone, który od razu rozdzielił ciasto na trzy równe części i podał swoim dzieciom, a jako ostatni Royce, który unikał wzroku Kirby. Gapiła się na niego jak zaklęta więc nie dziwiłam się, że czuł się nieswojo.

— Dzięki — mruknął. — Jak tatuaż? — zapytał mnie rzeczowo.

Uśmiechnęłam się nieznacznie, bo to miłe, że mnie pamiętał. Zapewne przez jego studio przetacza się ogrom klientów i te trzy tygodnie, które minęły, powinny zatrzeć po mnie ślad w jego pamięci.

— Bardzo dobrze — odparłam.

— Hej, pani? — Levi dotknął mojego ramienia, a z niego przemknął palcami na kolczyk. — Upieczesz mi takie na urodziny?

Coś ścisnęło się w moim brzuchu. To było niesamowicie miłe. Dzieci emanowały energią i szczerością, przez co poczułam się o wiele lepiej sama ze sobą. Smakowało mu moje ciasto.

— O tak, zdecydowanie — wtrącił Rune, zajadając się. — Jest przepyszne. Moja żona nigdy nie zrobi go tak, żeby było miękkie i mokre. Wyrazy uznania, Vafaro.

Cieplej.

— Potwierdzam — dodał Ramone. — I urodziny ma w czerwcu, nie żeby coś.

Jeszcze cieplej.

— Ja za dwa tygodnie mógłbym świętować kolejną rocznicę otwarcia studio — podsumował Royce. — Taki marchewkowy tort byłby konkurencją dla tarty, którą mama planuje zrobić.

Cholera, gorąco.

— Elegancko! — jęknęła Kirby. — Masz wolny termin na tatuaż? Zakochałam się w twoich pracach. Z chęcią się zapiszę a Vafs zrobi ciasto. Prawda?!

Spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: „ja mam, kurwa, plan doskonały, współpracuj"! Wzruszyłam ramionami, nie chcąc nic spieprzyć i przeniosłam wzrok na bliźniaki. Chłopiec patrzył na mnie z szerokim uśmiechem, a dziewczynka oblizywała palce.

— Mogę jeszcze? — zapytali równocześnie.

Nigdy bym nie przypuszczała, że uderzenie przez piłkę tak bardzo poprawi mój wisielczy humor.

Mokre ciasto marchewkowe — jeden, Marcus Boloney — zero. 

_______________

Czekam na opinie!! 

Twitter: #WrittenOnSkinpl

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top