ROZDZIAŁ VIII; THE TWO HEROES
ten rozdział kosztował mnie zmęczeniem i bólem pleców. mam nadzieję, że to docenicie, ya little shits.
a tak serio to chciałam tylko poinformować jest to dłuższy rozdział niż zwykle (5 tysięcy słów. nie najdłuższy, ale zdecydowanie dłuższy niż poprzednie). mam nadzieję, że dotrwacie do końca. miłego czytania kochani.
ROZDZIAŁ 08. THE TWO HEROES.
Na zewnątrz było jasno i ciepło. Zdecydowanie niepasująca pogoda do tego, co miało nadejść. A miało stać się wiele - apokalipsa była tuż tuż, a biorąc pod uwagę wszelakie możliwości, prawdopodobnie wszyscy mieli doświadczyć ją na własnej skórze. Violet robiła się powoli zmęczona tym samym uczuciem nadchodzącego końca, czyli strachem przed upływającym końcem i próba pogodzenia się z nieodwołalnym. Już kolejny raz zapowiedziano koniec świata, co zmusiło ją jedynie do zwykłego prychnięcia wyrażającego olbrzymie niedowierzanie, jak i lekkie rozbawienie całą sytuacją, choć, jak wiadomo - do śmiechu nikomu nie było. W tym jej. Nie miała zamiaru się teraz poddawać, bo wciąż miała nadzieję, że Five (nawet i obrażony) coś zdoła wymyślić, jeżeli Luther nie zirytuje go nawet bardziej, co mogło wiązać się zapewne z cudem. Jej zadaniem było odwiedzić Allison i zapytać, czemu nie pojawiła się w umówionym miejscu.
Klaus był dość irytujący, gdy została mu powierzona misja zadbania o to, żeby Violet znowu się o coś nie uderzyła. Z drugiej jednak strony wiedział dokładnie co zrobić, żeby zapobiec bólu głowy. Jak było wiadomo, tę specyficzną wiedzę posiadał z doświadczenia, jako że w 2019 kaca miał prawie codziennie i musiał znaleźć na niego sposoby.
Kiedy tylko Luther ich opuścił, by porozmawiać z Five, Numer Cztery od razu odwrócił się do siostry zmotywowany.
― No to co, siostra? ― Potarł dłonie z uśmieszkiem. ― Trzeba jechać, ale najpierw pójdziemy do apteki po Advil i plastry.
Violet mruknęła pod nosem, a następnie podniosła się i skinęła głową. Rzeczywiście przydałby jej się lek przeciwbólowy, a bez niego by zapewne narzekała całą drogę do siostry, co było dość daleko.
― Dobra. A czym ty do cholery chcesz jechać? Masz auto? ― zapytała.
― Nie, kochanieńka ― Klaus zaprzeczył od razu, kręcąc głową. ― Pojedziemy tramwajem.
Poklepał ją bratersko po plecach, a następnie pociągnął w stronę ulicy. Kobieta ruszyła za nim i oboje zmuszeni byli spędzić ze sobą dość duży kawał czasu. Co nie oznaczało jednak, że Violet w jakikolwiek sposób się to nie podobało - w końcu nie widzieli się przez kilka lat, a w 2019 też nie mieli czasu po prostu przejść się na spacer i porozmawiać. Ostatni raz tak zrobili, gdy mieli po siedemnaście lat.
Wyszli na ulicę, kierując się według kierunku, którego wskazał im obu Klaus. Wiedział on dokładnie, gdzie znajdowała się apteka. Zbyt często chodził po tej okolicy, czasami nawet ze swoimi zwolennikami. Kiedy tak kroczyli, nastąpiła chwilowa cisza. Violet pomyślała nad tym, o czym mogli porozmawiać, jednak wyprzedził ją Klaus.
― To jak z tym całym Vincentem? ― zapytał, zerkając na siostrę.
Kobieta popatrzyła na niego, a następnie odwróciła wzrok w zastanowieniu. Teraz miała całkowicie inny priorytet, przez co odstawiła sprawę Vincenta na bok. Brat przypomniał jej o tym, co wprawiło ją w lekką tęsknotę. Miała okazję jeszcze do niego wrócić i spędzić z nim większą ilość czasu, ale to by było nieodpowiedzialne. Nie chciała, by przez nią wszyscy umarli.
― Wyznałam mu miłość ― odparła Violet, wzruszając lekko ramionami. ― Przez tę krótką chwilę w końcu byłam z kimś w związku.
― Robiliście bara-bara? ― Klaus wyszczerzył się znacząco.
― Klaus! Serio, co do cholery jest z tobą nie tak...
― No co? Z ciekawości pytam ― parsknął rozbawiony, jednak zaraz potem zmienił nastawienie. ― Chociaż to świetnie, siora! Ty to zawsze byłaś taka "uu, jestem taka ponura, nie odzywam się do nikogo, nie kocham nikogo", a teraz zobacz! Przykładny związek, nowa persona... Cieszę się twoim szczęściem, naprawdę! Jesteś moją siostrą i jestem z ciebie dumny! ― Ścisnął ją jednym ramieniem, na co ta od razu go odpychnęła.
― Dzięki ― odparła, mimo wszystko dosyć zadowolona tymi słowami. ― Tak, przeszłam dość długą drogę. Co jak co, ale jeżeli rzeczywiście umrzemy, to przynajmniej umrę ze świadomością, że w końcu jakiś facet mnie pokochał... Nawet jeśli musieliśmy się pożegnać... A co z tobą, hm? Porozmawiałeś ze swoimi zwolennikami, tak, jak miałeś?
Mężczyzna zrobił typową minę winowajcy, a po chwili żachnął się i machnął niedbale dłonią.
― A tak, ale wiesz jak to jest z sektami. Próbujesz im coś wytłumaczyć, ale mają takie urojenia, że wciąż myślą, że jesteś tym, za kogo się wcześniej podawałeś.
― To się nazywa pranie mózgu ― skwitowała Violet. ― Wyprałeś im mózgi.
Klaus roześmiał się nerwowo, a następnie szybko wskazał na ulicę przed nimi.
― Właśnie tam będzie apteka, tuż obok sklepu z zabawkami.
Oboje skierowali się właśnie tam, lecz Violet wciąż miała zamiar rozmawiać z nim na temat jego zwolenników. Klaus miał tego świadomość.
****
Jak się okazało, nie można zostawić Violet i Klaus samych na mieście. Gdy razem dotarli do domu Allison, na dworze było już późno, a na niebie pojawił się księżyc. Razem spędzili dzień na rozmawianiu, leczeniu bólu głowy i jeżdżeniu tramwajem, bo raz wsiedli do złego i trafili do zupełnie innego miejsca, niż powinni. Wszystko dlatego, że Klaus, jak się okazało, nie do końca miał okazję jechać owymi pastelowymi autobusami bez drzwi.
Jednak wewnątrz domu ich siostry paliło się światło, dlatego razem bez żadnych zahamowań podeszli zmęczeni do drzwi, a Numer Cztery kilka razy wcisnął przycisk dzwonka. Przez chwilę mieli wrażenie, jakby nikogo nie było, albo ktoś nie chciał otworzyć.
Ku zdziwieniu Violet, w szybie drzwi pojawiła się twarz przerażonego mężczyzny. Był on ubrany w białą koszulę, był czarnoskóry (co było dość oczywiste, gdyż rząd segregował ulice, na których mieszkała owa mniejszość, ze względu na rasizm), miał ciemną brodę i elegancką fryzurę. Wyglądał na spanikowanego, jakby próbował coś ukryć, lecz kiedy zobaczył Klausa, od razu odetchnął z ogromną ulgą, otwierając drzwi.
― Cześć Ray! ― zawołał Klaus. ― Przepraszamy, że tak późno, ale...
Kiedy nieznany Violet mężczyzna się przesunął, rodzeństwo było zdolne do zobaczenia stojącej Allison w salonie. Klaus od razu wcisnął się wtedy do domu, żeby się z nią przywitać.
Violet popatrzyła na Raya. Ray popatrzył na Violet. Odezwał się do niej, wciąż próbując się z czegoś otrząsnąć.
― A pani to...?
― Ee... ― Kobieta spojrzała na niego od stóp do głów. Pokryty był krwią. Już miała coś powiedzieć, gdy przypomniało jej się, że Allison wspominała, że ma męża. Uderzyła się głową w czoło, co zabolało. ― Ach, zaraz! Ty to musisz być mężem Allison! Jestem jej siostrą, na imię mam Violet. Co tutaj się stało? Mogę wejść? Ok, dzięki.
Nim mężczyzna zdążył jakkolwiek zareagować lub cokolwiek odpowiedzieć, czarnowłosa wkroczyła do domu i skierowała się do salonu. W tym przytulnym, ciepłym pomieszczeniu, na kanapie leżało martwe ciało szweda, z którym wcześniej walczyła Violet. Nie był to lider, lecz jeden z pomniejszych. Jego oczy były całe zakrwawione, jakby ktoś wcisnął je mocno do oczodołów. Violet spostrzegła, że i Allison była cała we krwi. Krwi, która nie należała do niej. Od razu było wiadomo, co w tutaj zaszło, dlatego nawet o nic nie zapytała.
― Hej Allison ― przywitała się. ― Widzę, że miałaś jedną z tych nocy, co?
― Zaatakowali nas. Nie miałam wyboru.
― Nie martw się, mnie też wcześniej zaatakowali.
Klaus zacmokał parę razy, kręcąc głową. Ray tymczasem wpatrywał się w gościa, wciąż roztrzęsiony. Rodzeństwo Hargreeves było przyzwyczajone do walk, martwych ciał i śmierci, ale ten normalny człowiek wciąż nie mógł tego pojąć. Na dodatek bał się, że ktoś obcy może przyjść i zorientować się, co zaszło. Wtedy trafiłby do więzienia, a możliwe nawet - na krzesło elektryczne.
― No to co? Zakopujemy czy spalamy? ― Klaus wyszczerzył się, zakasując rękawy.
― Jezu... ― Numer Trzy westchnęła. Zmarszczyła brwi, próbując wszystko sobie przemyśleć. ― Nie wiem. Może na razie owińmy w coś tę cholerę.
― Może dywanem ― parsknął Klaus.
Numer Dwa zerknęła na podłogę, wcale nie traktując tego jako żart.
― Klaus, to dobry pomysł ― stwierdziła. ― Zwiniemy go w dywan.
Gdy Ray to usłyszał, od razu podszedł do swojej żony spanikowany.
― Jesteś pewna? W dywan? Mój ulubiony na dodatek... ― Wciąż sapał w panice, kiedy mówił. ― Boże, w co ja się wpakowałem.
― Ray ― Allison popatrzyła na niego stanowczo. ― Odsuń fotele. Musimy coś z tym zrobić. Nikt nas nie przyłapie.
Mąż Numeru Trzy w końcu pokiwał głową, a następnie postanowił wykonać polecenie. Tymczasem Violet siłą zrzuciła trupa na podłogę i usadowiła się na siedzeniu. To samo uczynił Klaus.
Ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich, wszystkie meble stojące na dywanie zaczęły przesuwać się same, jakby były kierowane przez duchy. Gdy ten pomysł wpadł do głowy każdego po kolei, wszystkie spojrzenia skierowały się na Numer Cztery, który - jak się okazało - właśnie zaczął rozkazywać martwym ludziom co zrobić. Jego dłonie świeciły na niebiesko, a Violet nie mogła ukryć podziwu, jako iż bardzo dużą rzadkością było dostrzeżenie, jak jej brat używa mocy.
― Trochę bardziej w bok, panowie... Pięknie, namaste, danke! ― mówił z zadowoleniem do powietrza.
Ray był najbardziej zszokowany tym widokiem. Od razu przyległ do ściany z prędko bijącym sercem, obserwując uważnie, jak meble przesuwają się bez niczyjej pomocy.
Fotel przesunął się jako ostatni, a wtedy dywan podniósł się, zwinął i rzucił się sam w ręce przerażonego właściciela domu. Gdy dłonie Numeru Cztery przestały się świecić, meble przestały się ruszać.
Czarnowłosa kobieta nie mogła się powstrzymać i zaczęła dumnie klaskać.
― Oto moce mojego brata, panie i panowie ― powiedziała w zadowoleniu. Kiedy jednak zorientowała się, że wzrok skierował się na nią, od razu powróciła do swojej normalnej, ponurej postawy. ― Tak więc... do roboty. Pora zwinąć tego cholernego trupa.
"Oh, babe, I'm not your steppin' stone
No babe, I'm not your steppin' stone"
― STEPPING STONE, THE MONKEES
Zwijanie martwego ciała do dywanu okazało się wyczynem, które zdecydowanie brzmiało łatwo, ale w rzeczywistości było naprawdę ciężkie i wymagało sporo siły. Sprzątanie krwi zajęło im całą noc, tak samo jak próba przenoszenia ciała, które z natury zrobiło się niewyobrażalnie ciężkie. Nastał wczesny ranek i prawie wszyscy w miasteczku już spali - oprócz czterech ludzi w skromnym domu, którzy byli świadkami, a nawet sprawcami morderstwa podchodzącego pod samoobronę.
Szweda udało się owinąć w dywan tak, by w miarę nie było go widać. Ray z poczuciem winy przyniósł grubą linę, którą związali oba końce, by nieznany szwed przez przypadek się nie okręcił i nie wypadł z dywanowej kryjówki. Klaus postanawiał dłużej nie pomagać, prowadząc za to z duchem siedzącym obok niego na kanapie. Rozmawiali oczywiście o czymś sprośnym. Violet za to postanowiła pomóc Allison i jej mężowi.
Ray zawiązał ostatni supeł, a wtedy ziewająca Violet podeszła do ciała i chwyciła plecy martwego szweda, podczas gdy pozostali chwycili za dwa końce.
― Dobra, przygotujcie się ― oznajmił Ray, zaciskając chwyt. ― Raz... dwa...
Wszyscy chwycili ciało jednocześnie. Violet czuła, jak okropnie ciężkie tak naprawdę było. Próbowali utrzymać je z całej siły, jednak o przeniesieniu nie była nawet mowa. W tej sytuacji czarnowłosa uznała, iż byłoby lepiej, jakby do pomocy przyszedłby Luther z jego nadzwyczajną siłą. Jednak nie było o tym mowy.
Kiedy tak trzymali ciało, z wysiłkiem próbując je utrzymać, nastąpiło coś nieoczekiwanego. Rozległ się dźwięk z rodu sci-fi, a oczy obecnych zostały oślepione przez nagły, niebieski blask w salonie. Wszyscy spontanicznie wyrzucili ciało, które z hukiem upadło na podłogę. Violet myślała, że zaraz dojdzie do zawału. Jej serce biło jak opętane i prawie spadła na sofę. Zrobiła parę prędkich wdechów, a dopiero po chwili wszyscy zorientowali się, że w salonie pojawił się nie kto inny, jak... Diego. Wraz z małym mężczyzną w okularach i garniturku. Numer Osiem potrzebowała chwili, żeby to wszystko połapać, jednak Diego tej chwili nie dawał, gdyż od razu powiedział:
― O, dobrze. W trójkę tu jesteście. Musimy lecieć ― poinformował od razu.
― Diego, JEZU! ― zawołała Allison, wściekła na to, jak brat ją przestraszył.
Nieznany im niski mężczyzna popatrzył na wszystkich zgromadzonych, a następnie zarechotał w ekscytacji.
― No proszę! Numer Dwa, Trzy, Cztery i Osiem! Prawie cała rodzinka.
― Ray, to mój kolejny brat ― przerwała nagle Rumour, przedstawiając Latynosa ― Diego.
Jej mąż nie mógł tego wszystkiego przeanalizować. To, co się działo w jego mieszkaniu i w jego życiu przekraczało wszelakie granice możliwości. Wciąż będąc wciśniętym w ścianę, Numer Dwa podszedł do niego i z pewnością siebie przywitał się z nim mocnym uściskiem ręki.
― Cześć. Przepraszam za najście.
― Diego, możesz nam wyjaśnić jakim cudem się przeteleportowałeś? ― wtrąciła nagle Violet, sama nie rozumiejąc paru rzeczy. ― I kim do cholery jest ten krasnal?
Diego podszedł do mężczyzny, a następnie klepnął w plecy.
― Herb. Pracuje z Five w Komisji.
Oczywiście czarnowłosa Numer Osiem pamiętała dokładnie, czym była Komisja. Może nie wszystko tak, jak opowiedział jej o tym Five dwa lata temu, ale było to tak niespotykane, że ciężko było wyrzucić to z głowy. Miało więc sens, czemu Numer Dwa z umiejętnością całkowicie niezwiązaną z przenoszeniem się w czasie - przeteleportował się. Klaus jednak nie wiedział, co to mogło być, dlatego zapytał.
― Komisja?
Herb był przygotowany na odpowiedź, spiesząc z wyjaśnieniami, gdyż cieszył się ze swojej pracy. Uśmiechnął się w podekscytowaniu, że ma okazję się pochwalić.
― Monitorujemy i dbamy o kontinuum czasoprzestrzenne.
― Aha...
― Serio. Właśnie tam byłem. Świetna sprawa ― wtrącił Diego, również podekscytowany. Po chwili jednak od razu spoważniał, mówiąc dalej. ― Obejrzałem historię i wiem, co wywoła zagładę...
Popatrzył na rodzeństwo, a oni na niego. Było to wiele informacji, by przejąć na barki.
― ...to Vanya.
Violet i reszta byli zszokowani. Ta nieprzyjemna wiadomość sprawiła, że Klaus wstał, przez co wszyscy razem skupili się na tym, co mówił Diego. Nikt nie mógł w to uwierzyć. Numer Osiem nie sądziła, że mogłaby to znowu być ona. Nie tym razem. Wcale nie była szkodliwa - w końcu straciła pamięć, na dodatek nie miała powodu, by kończyć świat.
― Co? Jak to? ― zapytał Klaus, patrząc się na brata z powagą.
― Wysadzi budynek federalny, kiedy prezydent będzie obok. Za niecałą godzinę. Musimy ją znaleźć i powstrzymać.
― Zaraz, zaraz... ― Allison była oburzona. ― Vanya zabije prezydenta?
― Nie, nie, nie. Wybuch sprawi, że kawalkada odjedzie. Kennedy przeżyje. Wszyscy pomyślą, że to Rosjanie. JFK też. Kontratakuje, oni też. Nim się obejrzymy, polecą atomówki.
― O kurde... ― wymamrotał Klaus, kręcąc głową.
Wszyscy usłyszeli spanikowany głos Raya, który ku jego nieszczęściu zdołał to usłyszeć. Wolno przysiadł, oddychając ciężko i próbując sobie to wszystko przyswoić. Jego żona od razu do niego podeszła, z nadzieją, że uda jej się go uspokoić.
― Ray, Ray. Wszystko w porządku?
― Nie, nic nie jest w porządku, k-kochanie ― mówił roztrzęsiony. Wskazał palcem na Herba. ― Najpierw ten sukinsyn pojawia się w salonie z kolejnym twoim bratem, który chce powstrzymać kolejną twoją siostrę przed wysadzeniem budynku, a ja mam tutaj zwłoki w salonie!
― To da się wyprać ― wtrącił niezręcznie Herb. ― Mamy w ofercie usuwanie zwłok.
Siostra i jej mąż skierowali się bliżej w kuchni, żeby jakoś poradzić sobie z Rayem. Nie było jednak wiele czasu.
Czas uciekał, a rodzeństwo musiało zatrzymać Vanyę.
"It's the eye of the tiger
It's the thrill of the fight
Rising up to the challenge of our rival
And the last known survivor"
― EYE OF THE TIGER, SURVIVOR
Gdy rodzeństwo w końcu znalazło budynek, o którym Diego wiedział podczas wkradnięcia się do centrali, nie było czasu, żeby podziwiać okolicę. W czwórkę niemalże wbiegli do środka, ignorując personel. Była to duża baza FBI, jednak dzięki Allison i jej plotkom, nikt nie zareagował na to, że ktoś obcy wszedł do tego miejsca. Według Diego plan był jeden - uratować Vanyę przed agentami FBI, którzy chcieli ją przesłuchać, bo myśleli, że jest rosyjskim szpiegiem. Imię Vanya, czysto rosyjskie, również nie pomagało w tej sprawie. Dobrze było jednak wiedzieć, że tym razem w żadnym stopniu nie była to wina Vanyi. Jej moce były okropnie potężne, a oni igrali z ogniem.
Po znalezieniu się w budynku pierwsze co zrobili, to wbiegli do windy, która prowadzić miała do pokoju przesłuchań. Właśnie tam była przetrzymywana Numer Siedem. Po wbiegnięciu do windy, Diego od razu wcisnął przycisk prowadzący na piętro piąte. Wspólnie powoli ruszyli w górę, z napięciem patrząc na świecące się po kolei numerki oznaczające piętro.
― Obyśmy znaleźli ją w porę... ― odezwała się zmartwiona Allison.
― Damy radę, Allison ― odparła Violet, chociaż sama nie była tego pewna. ― Z pewnością damy radę.
Nagle winda zatrząsnęła się gwałtownie, sprawiając, że wszyscy zostali popchnięci na boki. Lampa świecąca nad nimi migała jak pokręcona, a winda przez cały czas nie przestawała się trząść. Rodzeństwo popatrzyło na siebie. Wiedzieli dokładnie, co sprawiało tę anomalię. I nie chcieli się z tym zmierzyć - ale nie mieli wyboru.
W końcu winda znalazła się na odpowiednim piętrze i rozległo się piknięcie. Jednak gdy drzwi powoli się rozsunęły - olbrzymia fala jasnej energii uderzyła ich wszystkich, przyciskając do ściany. Była tak silna, że trudno było się jej oprzeć. Utrudniała wszelakie ruchy. Przypominała całkowicie tą, którą kontrolowała Vanya podczas jej niefortunnego koncertu.
― Jasna cholera! ― zawołała Violet.
To właśnie wtedy, gdy próbowali oprzeć się silnej fali i wyjść z windy, dostrzegli krew prowadzącą do drzwi sali po prawej stronie, w której znajdowała się Vanya używająca mocy. Na podłodze leżeli martwi ludzie - ich ciała wyglądały, jakby wyssana została z nich cała energia. Wyglądali jak puste marionetki, na dodatek z wypalonymi oczami i okropnie chudymi kośćmi policzkowymi. Wiedzieli, że nie był to dobry znak. Diego mówił im, że musieli powstrzymać Vanyę przed agentami FBI - dlaczego więc byli oni przyklejeni do sufitu, zmasakrowani? Z przerażeniem do głowy czarnowłosej przyszło, że może znowu Numer Siedem straciła nad sobą kontrolę.
Violet próbowała wyjść na zewnątrz, chwytając się każdej ściany, by nie odepchnęło ją do tyłu. Czuła, jak energia uderza ją ze strony, z którego pochodziło jasne światło, jednak nie postanowiła się poddać.
Od razu dostrzegła recepcję brudną od krwi. Podbiegła więc do niej, a następnie skryła się, jakby był to wojenny okop. W tym miejscu moce Vanyi nie mogły jej odepchnąć, pomimo że fale uderzały tuż nad nią. Rodzeństwo od razu postanowiło pójść w ślady siostry, także walcząc z falami energii i chowając się za recepcją. Klaus wybiegł jako ostatni, od razu padając na ziemię. Zaczął z trudem kierować się w stronę rodzeństwa, a Allison chwyciła go za rękę, by go do nich przyciągnąć. W końcu znaleźli się przy sobie i mieli co nieco kontrolę nad swoimi ruchami, jednak nie wiadomo było, co zrobić, by się przedostać do pomieszczenia, w którym przebywała Vanya.
― Mam pytanie ― wysapał od razu Klaus. ― Przed kim my chcemy uratować Vanyę?
― FBI!
― Ale skoro FBI są przyssani do sufitu, czemu nie przestała?
Nastąpiła chwilowa cisza. Prawdą byłą, że żaden nie miał pojęcia, co zrobić teraz. Wyglądało na to, że musieli uratować Vanyę nie przed FBI, a przed nią samą. Była zbyt potężna.
― Jest na końcu korytarza ― odezwała się po chwili Violet, gdy nikt niczego nie powiedział.
― A jak chcesz się tam dostać?! ― odparła Allison.
― Jeszcze nie wiem. Diego, masz coś?
― Myślę!
Rodzeństwo zerkało w stronę białego świata wydobywającego się zza silnych, ale w połowie przezroczystych drzwi, próbując jakoś wymyślić rozwiązanie do tej sytuacji. Tymczasem ich brat wyjął swoją srebrną piersiówkę i odkręcił ją, biorąc łyk alkoholu. Numer Osiem też by wzięła, jednak nie był to odpowiedni czas.
― Na mnie nie liczcie ― oznajmił bezsilnie.
― Klaus! ― Violet popatrzyła na niego z wyrzutem.
― No co? Wy ją uratujcie! Bycie bohaterami wam wychodzi ― stwierdził żałośnie, po czym wziął kolejnego łyka. ― Słuchajcie, Vanya zrozumie, bo jest świadoma tego, kim jestem. A ja jestem seksownym śmieciem!
Numer Osiem nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Nawet podczas takiej sytuacji zezłościła się bratem, który postanowił zrezygnować z pomocy w momencie, gdy każdy musiał działać razem.
― Jesteś tchórzem, tym właśnie jesteś! ― zawołał Diego.
― Właśnie! ― wtrąciła Violet. ― Co z tobą nie tak?! To nie pora na takie numery, Klaus. Potrzebujemy każdego, do chuja pana!
Tymczasem Allison miała tego po dziurki w nosie. Ona jedyna była świadoma obecnej sytuacji i tego, że ta bezsensowna kłótnia wcale nie była w tym momencie potrzebna.
― To naprawdę nie jest czas na to...
Jednak nikt jej nie słuchał, kłócąc się dalej.
― Ja jestem tchórzem? A niby czemu? Bo nie chcę umrzeć?! ― wołał Klaus. ― A kto do cholery by chciał? Męczennicy nie mogą świętować zwycięstwa, bo nie żyją!
― Jesteś członkiem The Umbrella Academy do jasnej jędzy! ― odkrzyknęła Violet, nie mogąc uwierzyć w słowa brata. Czasami naprawdę ją irytował, zresztą taki był urok posiadania braci.
Diego chwycił go nagle za rękę, próbując pociągnąć do siebie w furii.
― Pójdziesz tam, ty zasrany tchórzu!
― Nie pójdę!
― Mam ci przywalić?! I ci się to nie spodoba, ty zboczeńcu!
Gdy rodzeństwo kłóciło się między sobą, Allison postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zawołała nagle:
― To moja kolej!
Szybko wstała, walcząc z ogromną falą naciskającej na nią energii. Wszyscy jednocześnie zawołali siostrę, jednak było na to za późno. Ruszyła przed siebie, walcząc z mocą Vanyi i robiła ciężkie kroki, opierając się blisko ścian. Gdy moc była za silna, rzuciła się na podłogę, siłą próbując podciągnąć się do drzwi.
― VANYA! ― wrzasnęła, starając się, żeby jej siostra ją usłyszała pomimo głośnych fal i trzaskającej elektryczności. ― VANYA!
Była coraz bliżej. Violet obserwowała bój Numeru Trzy z mocami ich siostry w ogromnym stresie. Allison walczyła dzielnie, zmotywowana, żeby dotrzeć do celu. Jednak gdy jej siostra próbowała podnieść się na nogi, by dobrnąć tam szybciej, rozległ się silny wybuch energii. Odrzut ten spowodował, że czarnoskóra kobieta gwałtownie odleciała do tyłu, głową uderzając się o przód drewnianej recepcji.
― Dobra, ja idę ― oświadczył nagle Diego.
W dzieciństwie, gdy współpracowali razem na misjach, to właśnie Numer Drugi był tym, który proponował, że coś zrobi sam, gdy ktoś zawiódł. Teraz było nie inaczej. W niektórych aspektach The Umbrella Academy pozostała taka sama.
― Nie, czekaj! ― Klaus tym razem chwycił jego.
― Co?
― Klaus, nie ma na to czasu! ― wtrąciła Violet, jednak nikt jej nie słuchał tak samo, jak poprzednio nie słuchali drugiej siostry.
― Możesz nie wrócić, Diego. Muszę ci coś powiedzieć ― kontynuował Numer Cztery, patrząc na brata. ― Z długimi włosami wyglądasz jak Antonio Banderas. Powinieneś wiedzieć.
Nawet podczas tak poważnej sytuacji, Diego złagodniał przez chwilę. Pokiwał głową z wdzięcznością za komplement.
― Dzięki, stary ― odparł.
Nie mówiąc nic więcej, Numer Dwa jako kolejny wybiegł zza recepcji. Od razu został przywitany gwałtowną falą, jednak on postanowił spróbować sztuczki z nożami, które wciąż nosił od wielu, wielu lat. Gdy fala zrzuciła go z nóg, na podłodze wyjął noże i wbił je w drewniane deski podłogowe, próbując użyć ich jak haki wspinaczkowe. Kroczył silnie przed siebie, jednak z każdym momentem, gdy zbliżał się coraz bardziej jasnego światła, które tak naprawdę było ich siostrą, czuł się coraz słabiej. W końcu odwrócił głowę w kierunku recepcji, gdzie Violet i Klaus oglądali sytuację.
― Nie dam rady! ― zawołał do nich. ― Wy musicie to zrobić! Musicie ocalić świat!
― Nie, Diego, to fatalny pomysł! ― odpowiedział od razu Klaus, chwytając się za uszy. Dźwięk fali był nie do zniesienia.
― Właśnie! ― wtórowała Violet.
Taki rodzaj presji nie był dokładnie dla niej dobry. Nie wyobrażała sobie, że jakkolwiek mogłaby uratować świat w zespole ona i jej ćpuński brat.
Jednak Kraken nie chciał tego słuchać. Gdy wciąż wbijał noże i podciągając się bliżej drzwi, ujrzał hydrant z prawej ściany. Był on starodawny - czyli taki, który miał węża do napełnienia wodą w razie pożaru. Wiedział już, co ma zrobić, skoro on sam nie mógł dać rady, by tam wejść. Podszedł bliżej hydrantu, a wtedy rzucił nóż, co spotkało się z tym, że stracił stabilizację i z całą siłą odleciał w tył tak samo, jak Allison. Wąż rozwinął się na cały korytarz, przez co Klaus i Violet mogli złapać się tego jak linę.
Spełnił się najgorszy scenariusz - Violet i Klaus zostali sami. To od nich zależało, by powstrzymać siostrę. Nightfall zupełnie nie była przygotowana na taką sytuację. Nie pisała się na to, żeby sama sobie poradziła z tak ogromną mocą.
― Nosz do jasnej cholery ― jęknęła Violet, nie wiedząc co począć. ― Co my teraz zrobimy?
― Napijmy się ― zaproponował Klaus.
Pocałował delikatnie swój nieśmiertelnik, który należał do Dave'a, jego dawnej miłości. Miał nadzieję, że Dave doda mu siły w tym ciężkim momencie.
― Chętnie, Klaus, ale... ale my musimy coś zrobić ― odparła czarnowłosa.
Patrząc na to, jak Allison i Diego leżeli przed recepcją, wiedziała, że nie mogła tego tak zostawić. Mogli się poddać, ale w końcu od tego zależało dobro całego świata. Była cholerną bohaterką - może nie wspaniałomyślną, może nie wzorem do naśladowania, ale była bohaterką. Klaus też nim był.
― Co ty niby chcesz zrobić, Viv? ― Numer Cztery popatrzył na nią bezradnie, biorąc kolejny łyk ze srebrnej piersiówki. ― Nie ma szans, że cokolwiek na to pomożemy. Wątpię, by nasze moce cokolwiek by tutaj pomogły. Adios, siostrzyczko! Czas się pożegnać!
― Weź się w garść! Pomóż w końcu rodzinie w potrzebie!
― Nie!
― Kurwa, Klaus, ojciec uczył cię mocy, byś w końcu mógł ich użyć w odpowiednim momencie! Ja byłam przy tych ćwiczeniach! Oboje ćwiczyliśmy razem! Wiem, że się boisz, ale musisz się w końcu z tym wszystkim zmierzyć. Jak to mówił ojciec: "Numer Cztery, Numer Osiem - nie boicie się ciemności tylko tego, co w niej jest"!
Nagle zamilkła. W tym stresującym momencie, gdy mogło dojść do końca jej życia i wszystkie momenty dzieciństwa wpadały jej do głowy jak natrętna taśma filmowa, przypomniał jej się trening. Przypomniało jej się, że trenowała z Klausem wiele. On w ciemnościach widział duchy - ona ciemność kontrolowała. Rodzice Violet sprzedali ją Reginaldowi, bo przez przypadek przywołała coś, co nie należało do tego świata. A skoro doszukała się istot z innych wymiarów w cieniu...
Ich moce były połączone.
Klaus również do tego dotarł. Popatrzył na siostrę w zdumieniu. Nagle wszystko nabrało sensu, wszystkie ćwiczenia, które musieli wykonywać razem. Czemu Reginald zamykał ich obu na cmentarzu, w ciemności.
― To jest nasz czas ― powiedziała Violet, posyłając bratu lekki uśmiech. ― Do tego byliśmy szkoleni.
― Nie wiem...
― Klaus! Walczyłeś w Wietnamie i przeżyłeś w ośmioosobowej rodzinie!
Mężczyzna wydał z siebie drżące westchnienie, ocierając oczy. Myśląc o tym, czuł się trochę lepiej.
― I raz poszedłem w sarongu na imprezę w bractwie i dostałem mnóstwo numerów...
Nightfall nie miała pojęcia, o czym mówił jej brat, ale potaknęła głową ze wsparciem. Starała się jak najlepiej, żeby zmotywować brata. Musieli działać razem, nawet jeżeli miało się nie udać, bo moce Vanyi były zbyt silne.
Numer Cztery wstał sam z siebie, chwytając się od razu węża pożarowego, a wtedy Violet zrobiła to samo. Oboje poczuli, jak mocno fala uderzeniowa działała na obu z nich. Ciężko było zrobić jakikolwiek krok.
Wyszli na korytarz razem, trzymając się razem najmocniej, jak tylko się dało - pełni nadziei, że być może, jeżeli tylko wykorzystując całą swoją siłę, uda im się zatrzymać Vanyę i to, co miało nadejść potem. Dla Vincenta. Dla Dave'a.
Oboje robili największe kroki, jakie tylko się dało. To właśnie wtedy zorientowali się, że im bliżej energii byli, tym bardziej zaczęli przypominać agentów FBI wiszących na sufitach. Czuli się okropnie, bolały ich głowy. Widziała, jak z nosa i uszu Klausa zaczęła wyciekać krew, ona miała tak samo. Ból był nie do zniesienia, jakby coraz bardziej zbliżali się reaktora jądrowego. Violet zacisnęła zęby i kroczyła dalej, tuż za Klausem, ściskając wąż ogrodowy najmocniej, jak tylko potrafiła. Robili jeszcze większe kroki, aby znaleźć się jeszcze bliżej. Mieli wrażenie, jakby ich mdliło. Moce Vanyi były zbyt potężne. Nic dziwnego, że Diego się poddał. To było niemożliwe. W uszach Violet piszczało i czuła, jak po skórze spływają jej kolejne krople krwi. Nie mogli się poddawać, musieli brnąć dalej. To od nich to wszystko zależało.
W końcu dotarli do drzwi. Właśnie w tym momencie, gdy dzielił ich zaledwie moment, Klaus rzucił się na klamkę i z całej siły ją pociągnął. Niespodziewanie drzwi otworzyły się z trzaskiem - a to sprawiło, że cała potężna energia trzymana w pomieszczeniu buchła tuż na nich. Było to ogromne uderzenie. Nim Violet jakkolwiek mogła zareagować, oboje odlecieli w tył dokładnie tam, gdzie zostało odrzucone ich rodzeństwo. Czarnowłosa zderzyła się z Klausem, a wtedy wylądowała na ziemi z hukiem. Sama nie mogła stwierdzić, co ją bolało, bo czuła, jakby ktoś wyssał z niej całą energię.
Leżąc i wpatrując się w jasne, oślepiające światło dochodzące z otwartego pomieszczenia, nie chciała w jakikolwiek sposób się poddawać. Nie chciała tego wszystkiego tak zostawić. Słabo odwróciła głowę, aby spojrzeć na Klausa, który też ledwo funkcjonował. Jego twarz wydawała się wychudzona, cała we krwi. Popatrzył na siostrę tak, jakby chciał się z nią pożegnać, jednak nie miał siły wydobyć z siebie cokolwiek. Jedynym wyjściem była próba użycia mocy.
― Klaus... ― wydusiła rozpaczliwie Violet. ― Moce... Użyj mocy...
Chwyciła go za rękę i zamknęła oczy z osłabienia. Jednak nawet z zamkniętymi oczami, próbowała wyszukać energię. Energię, która należała do niej i wciąż wisiała w powietrzu. Nie miała o tym pojęcia, ale wokół niej zaczęła pojawiać się czarna aura, a dłonie Klausa zaczęły świecić niebieskim kolorem. Violet skupiła się, czując, jakby wkroczyła w zupełnie inny świat.
Otworzyła więc oczy. Jak się okazało, nadal znajdowała się na śmiercionośnym korytarzu, jednak coś było inne. Wydawało się jej, jakby znajdowała się w wymiarze cieni i na korytarzu jednocześnie. Widziała zarys korytarza, ale widziała także czarną przestrzeń otaczającą ją. A tuż przed nią była sylwetka mężczyzny. Ktoś próbował dotrzeć do Vanyi. Wtedy ten ktoś się odwrócił i Violet wiedziała dokładnie, kto to był.
― Ben...
Zmarły Ben kroczył w stronę światła. Gdy zorientował się jednak, że ktoś po siedemnastu latach może go zobaczyć, popatrzył na siostrę.
― Vi... ― odezwał się, a po chwili posłał kobiecie delikatny uśmiech poruszenia. ― Już nie musisz się martwić. Ja to wszystko załatwię... Pamiętaj o mnie. I przekaż Klausowi, że od samego początku bałem się iść do światła. Ale już się nie boję... Żegnaj, Violet.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top