ROZDZIAŁ V; TOGETHER AGAIN
ROZDZIAŁ 05. TOGETHER AGAIN.
❝Somebody said to me
You know that I could be in love with almost everyone
I think that people are
The greatest fun❞
— LOVE, "ALONE AGAIN OR"
I tak oto nadszedł ten moment. Moment, o którym Violet przestała marzyć po czterech miesiącach od momentu utknięcia w przeszłości. Myślała, że już nigdy nie zobaczy swojej irytującej rodziny, za którą jednak tęskniła. W końcu miała tylko ich. Świadomość, że wszyscy jednak żyli, wprawiała ją w nieokreśloną radość i przypominała jej, że tak naprawdę ich wszystkich na swój sposób kochała. Było wiele słów, których by chciała użyć na głos - między innymi "kocham was". Nie mogła jednak kiedykolwiek zebrać się na odwagę, by to powiedzieć, więc postanowiła siedzieć cicho.
Luther zawiózł trójkę rodzeństwa swoim autem. Przy okazji opowiedział parę rzeczy o swoim życiu w latach sześćdziesiątych, jak to pracował u boku Jacka Ruby i walczył na ringu. Violet nigdy nie sądziła, że Numer Jeden był zdolny do takiej pracy. Co prawda był w końcu najsilniejszą osobą na świecie, ale wcześniej był zbyt dużym płaczkiem, by z kimkolwiek walczyć. Jednak pomimo tego, że był teraz bardziej stanowczy - wciąż był wrażliwy w kierunku rodzeństwa. Nie posiadał wady toksycznej męskości. To był dobry znak. Po tym, jak zrozumiał swoje błędy, Violet była gotowa go polubić.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmił w końcu.
Wszyscy wysiedli, patrząc na budynek schowany w alejce. Dopiero po chwili każdy osobno zorientował się, że to właśnie przed tym budynkiem po raz pierwszy wypadli z portalu Five. Nikt jednak nie powiedział tego na głos.
Czarnowłosa była lekko nerwowa, chociaż nie miała pewności dlaczego. Wzięła głęboki wdech, a wtedy Klaus podszedł do niej i poklepał ją po barku z uśmiechem. Byli gotowi na to, żeby zobaczyć swoją rodzinę w pełni.
W końcu weszli razem do środka.
Był to duży, przestronny sklep z telewizorami, który posiadał piętro. Pomieszczenie w pewnym sensie posiadało halę. Pośrodku znajdowała się wystawa starych urządzeń z tabliczkami promującymi kolor na ekranie, a w bocznej części walały się różne porzucone sprzęty. Były także schodki, które prowadziły na balkon.
I właśnie na tym balkonie stała reszta Akademii. Rodzeństwo.
Wszyscy się zmienili na przestrzeni lat i w pewnym sensie wyglądali zdrowiej. Diego miał teraz długie włosy i brodę, Five wyglądał jakby był na samym końcu dojrzewania, a Vanya wyglądała na zdrową i zrelaksowaną. Opierali się o barierki, patrząc na resztę rodzeństwa.
Violet nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, który przytoczył się na jej twarzy. Myślała, że straciła ich na zawsze. Jej rodzina w końcu zjednoczyła się ponownie.
— Wiem, że to niemożliwe... — Klaus zdjął swoje przyciemniane okulary — ale czy my wszyscy wypięknieliśmy?
— Nie wierzę, że mam siostry — wyparowała nagle Vanya.
Zeszła szybko po schodach z lewej strony, stojąc twarzą w twarz z Allison i Violet. Diego i Five także zeszli na dół, jednakże po schodach z prawej.
Numer Osiem chciała coś powiedzieć, ale nie dokładnie wiedziała co. Nie była zła za to, co stało się w 2019 roku. Vanya była ofiarą tak, jak wszyscy pozostali członkowie The Umbrella Academy. Dobrze było widzieć Vanyę szczęśliwą. Należało jej się po tylu latach.
Na szczęście Allison wyręczyła Violet w odezwaniu się.
— Vanya... Tęskniłam za tobą.
Obie uśmiechnęły się do siebie. Nie miały szansy porozmawiać od momentu, gdy Vanya przez przypadek podcięła Allison gardło.
— Przynajmniej ktoś — odparła Numer Siedem.
Na początku były dość niepewne, ale gdy nabrały trochę większej odwagi, zbliżyły się do siebie i następnie wymieniły długi uścisk, podczas gdy Violet obserwowała je z zadowoleniem z boku.
Klaus, który dopiero co przywitał się z Diego, zauważył tulące się siostry i chwycił się za serce.
— Czy to nie urocze? — załkał z radością.
Podszedł do nich, a następnie siłą przyciągnął Violet, wtrącając ją w grupowy uścisk sióstr i Numeru Cztery.
I chociaż Violet nie lubiła kontaktu fizycznego - miała wrażenie, jakby wszystkie jej problemy na chwilę zniknęły. Czuła się otoczona bliskością. Coś, czego brakowało jej od dawna. Ona kochała swoje rodzeństwo. Wcześniej nie mogła tego przyznać przed samą sobą - ale naprawdę kochała swoje rodzeństwo. Odetchnęła, czując jak lęk przed faktem, że jej rodzina nie żyje, nagle całkowicie zniknęła. Wszyscy zostali zjednoczeni.
— Hej — przywitała się cichutko Vanya.
— Hej Vanny — Klaus pocałował ją bratersko w czoło.
— Klaus — wtrącił Five — jest z nami Ben?
— Nie. Niestety duchy nie potrafią przenosić się w czasie.
— Będziesz nam koniecznie musiała opowiedzieć co tam u ciebie — Violet powiedziała do Vanyi, a jej głos był otoczony ciepłem.
Rodzeństwo przestało się tulić, a wtedy podszedł do nich Five z dłońmi w kieszeniach mundurkowych spodenek do kolan. Przez cały ten czas wciąż nosił ten mundurek The Umbrella Academy. Przywitał się z pozostałymi skinieniem głowy.
— To już wszyscy? Świetnie — powiedział. — Czas na rozmowę.
Wszyscy skierowali się na górę, a Violet zerknęła na Diego z drugiego końca pomieszczenia. Przystanął, a ona zrobiła to samo. Chciała się z nim przywitać, jednak oboje uznali, że byłoby to trochę dla nich wstydliwe. Zbyt słodkie na ich gusta. Ich przywitanie zawierało więc słowa:
— Głupek.
— Idiotka.
Oboje uśmiechnęli się do siebie ze zrozumieniem. Typowe rodzeństwo. Dobrze wiedzieli, co te słowa znaczyły. Witaj z powrotem. Tęskniłam. Tęskniłem.
****
— Zacznijmy od tego, że przepraszam. Wiem, że naprawdę przepieprzyłem z tym całym cofaniem się w czasie, przez które tutaj utknęliście.
The Umbrella Academy jak za starych dobrych czasów siedziała zebrana na kanapie i krześle; siostry siedziały na kanapie, Luther na krześle niedaleko, a tylko Diego i Klaus postanowili, że postoją. Nie byli jednak sami - towarzyszył im właściciel tego miejsca, który został przedstawiony Violet jako Elliot. Był on szczuplutkim, strachliwym mężczyzną o ciemnych włosach, zdecydowanie zbyt zmęczony życiem. Całkowicie nieszkodliwy. Niestety Violet nie miała okazji wymienić z nim jakichkolwiek zdań, bo widocznie ponura kobieta o czarnych włosach go przerażała i za każdym razem, gdy była blisko niego, ten od razu się od niej odsuwał.
— Ta, zdecydowanie spieprzyłeś — mruknęła pod nosem.
— Ale najgorszym problemem nie jest właściwie to — kontynuował Five. — Tak się składa, że przynieśliśmy koniec świata wraz z nami do tych czasów.
To był zdecydowanie szok. Numer Osiem poczuła, jak nagle wszystkiego ma dość. Normalnie byłaby tym faktem przerażona, ale przeżycie końca świata drugi raz brzmiało już jak coś, co z drugiej strony mogłoby być dla niej wybawieniem. Westchnęła głośno, wyciągając bezsilnie ręce przed siebie. Już myślała, że w końcu będzie miała spokój - a tu wraca do rodziny i dowiaduje się o kolejnej nadchodzącej katastrofie.
— Znowu? — jęknął Klaus w niedowierzaniu. — Moi zwolennicy będą tacy wkurzeni! Powiedziałem im, że apokalipsa nastąpi w 2019...
— Mamy czas do poniedziałku — odparł Five. — Mamy sześć dni.
Kilka dni na to, żeby uratować świat. To zupełnie tak, jak wcześniej. Historia ironicznie lubi się powtarzać. Violet pokręciła w niedowierzaniu głową, gdy sobie o tym uświadomiła. Miała wrażenie, że zaczęła robić się na to wszystko za stara. Spojrzała bezsilnie na swojego o wiele starszego brata w spodenkach.
— Stanie się przez Vanyę?
— Violet! — skarciła ją Allison.
— Nie, nie, ona ma rację — dodał Klaus, biorąc łyka ze szklanej butelki, którą trzymał w dłoni. Nikt nie był do końca pewny, co w niej było. Z pewnością jakiś rodzaj alkoholu. — Zazwyczaj to się dzieje przez Vanyę.
Numer Siedem, która po straceniu pamięci wciąż nie była do końca pewna, o co chodziło, tym razem nie była tymi słowami pokrzywdzona. Stało się i trudno. Wiedziała jedynie, że to nie ona będzie za tym stała.
— Masz jakieś wskazówki, Five? — zapytała.
— Tak, mamy jedną.
Diego podał bratu cienki plik, a Numer Pięć podał go Allison. Siostry zerknęły na dokument wspólnie, gdy zostawał otwierany. I ku ich wielkiemu zdziwieniu - przypięta była do niego fotografia - fotografia Reginalda Hargreeves, który stał na trawniku, trzymając parasolkę.
Tata. Violet myślała, że już nigdy nie zobaczy jego przeklętej twarzy, a jednak się myliła. Powinna dojść do wniosku, że miliarder w tym okresie czasu gdzieś żyje, jednak nigdy nie zaprzątała sobie tym głowy. Zdecydowanie nie spodziewała się go w Dallas.
— O jasna cholera, to tata... — wypowiedziała bez jakiejkolwiek kontroli ze zdziwieniem.
— Ta... — odparł Diego.
Zdecydowanie coś mu chodziło po głowie w stosunku do tego zdjęcia. Five pospieszył z pomocą, aby to wyjaśnić:
— Diego i ja próbowaliśmy z nim porozmawiać, aby wyjaśnił dokładnie, o co z tym chodzi. Do tej pory niczego nie wiemy.
— Błąd — wtrącił Numer Dwa. — Wiemy, że planuje zabić Kennedy'ego.
Czarnowłosa prychnęła na głos, aż Klaus na nią spojrzał. Tyle czasu starała się zatrzymać asasynację Kennedy'ego ze swoją sektą, a nagle okazuje się, że jej własny ojciec jest w to zamieszany.
— Może — poprawił go Five. — Nie wiemy kto, ani co rozpocznie apokalipsę. Być może to Kennedy, ale może być też coś zupełnie innego. Wiemy jedynie, że coś zmieni oś czasu. Musimy ją naprawić.
— Ale jak my mamy naprawić coś nieznanego? — odezwała się Allison.
— Daj spokój Allison, pomyśl — odparł Diego. — Wiemy, że tata urządza jakieś podejrzane spotkania z równie podejrzanymi osobami. Wiemy, że stoi na ulicy, po której będzie przejeżdżało auto Kennedy'ego. Wiemy więc, co trzeba zrobić...
— Znaleźć tatę.
— ...zabić tatę.
Diego i Five wypowiedzieli te słowa jednocześnie. O dziwo to właśnie Diego zaproponował zabicie ojca, nie były asasyn pracujący dla Komisji. Wszyscy spojrzeli na niego jak na szaleńca. Może i go nienawidzili, ale nie uczestniczyliby w zamordowaniu go.
— Oszalałeś do reszty? — powiedziała Numer Osiem ze zdziwieniem. — A czy praktycznie nie sprawiłoby to, że byśmy się nagle kompletnie zmienili? W sensie... byśmy nie zostali adoptowani. Te podróże w czasie są skomplikowane.
— Nie wiemy tego — obronił się brat.
— Nikt z nas tutaj nie powinien być, prawda...? — wtrąciła Vanya. — Co jeżeli tu chodzi o nas? — Rozejrzała się po rodzeństwie. — Czy ktoś z was zrobił coś, co mogło skomplikować oś czasu?
Nastąpiła chwila drętwej ciszy. Głównym powodem była nagła realizacja, że dosłownie każdy miał coś za uszami. Violet również. Dzięki niej Marilyn Monroe przeżyła, jak i wiele innych niewinnych osób.
— ...Diego stalkował Oswalda — naskarżył niespodziewanie Luther.
Latynos z wnerwieniem wskazał na brata palcem.
— Ty pracujesz dla Jacka Ruby, Luther!
— A Violet mieszka u ganstera, który konspirował coś z tematem JFK... — zanucił Klaus. — I nasłała na Oswalda swoją satanistyczną sektę.
Numer Osiem popatrzyła na bruneta z obrazą, jakby wyjawił właśnie jej najmroczniejszy sekret. Zamrugała parę razy oczami.
— Ty sam masz religijną sektę!
— I Allison była ostatnio bardzo zaangażowana w lokalną politykę... — dodał.
— Ja jestem po prostu nianią na farmie — wtrąciła Vanya. — Nie mam z tym nic wspólnego.
— Może masz, a my po prostu tego jeszcze nie wiemy — Allison wzruszyła ramionami.
Dyskusję przerwał nagle głośny gwizd. Wszyscy spojrzeli na Diego, który wydał ten specyficzny dźwięk, aby zwrócić na siebie uwagę.
— Nie zauważyliście? — Popatrzył na nich zmotywowany. — Wszystko w naszych nowych życiach jest połączone z Kennedym. To nie może być przypadek. Luther pracuje dla Jacka Ruby, Violet próbuje zabić Oswalda, Allison uczestniczy w protestach, tata jest widziany przy JFK w dniu jego asasynacji, Klaus robi coś zboczonego, ale pewnie coś z tym związanego. Widzicie? Zdecydowanie wszyscy zostaliśmy tutaj wysłani z jednego, specyficznego powodu... Mamy uratować Johna Fitzgeralda Kennedy'ego.
— Jezu, Diego — parsknęła Violet. — Napadła cię jakaś obsesja na jego punkcie, serio. Nie zakochałeś się w nim może?
Od tego rozpoczęła się głośna dyskusja. Diego zaczął przekonywać siostrę, że to poważna sprawa, a reszta próbowała zadać pytania między sobą związane z tym, co prawdopodobnie ktoś z nich mógł zrobić. Five jako jedyny stał w miejscu i nie odzywał się, wciąż trzymając dłonie w kieszeniach. Jego wzrok zamglił się, gdy został zaatakowany przez pewne wspomnienie, które nie dawało mu spokoju.
— Widziałem, jak umieracie.
Nagle wszystko ucichło. Rodzeństwo popatrzyło na starszego brata ze zdziwieniem.
— Byłem tam — kontynuował ponuro, próbując nie ukazywać natłoku negatywnych emocji, które zbierały się w jego głosie. To był pierwszy raz, gdy Violet mogła zauważyć fakt, że zależy mu na rodzeństwie. A to, o czym mówił było dla niego traumatyczne. — Chciałbym usunąć to z pamięci, ale nie mogę. Widziałem rosyjskie bomby nuklearne, które zmiotły ziemię w przeciągu sekund wraz z wami. Widziałem wojnę, która nie wydarzyła się, dopóki nie pojawiliśmy się my i jej tu nie przynieśliśmy. A Hazel poświęcił swoje życie, żeby nas uratować. Musimy więc się zamknąć i... po prostu... posłuchajcie mnie. Nie wiem, czy rzeczy, których tutaj doświadczyliśmy są połączone i nie wiem, czy do tego wszystkiego jest jakiś powód... ale tata będzie wiedział. Musimy z nim porozmawiać, zanim wszyscy i wszystko, co znamy - umrze.
— ...dobra, ja odpadam!
Spojrzeli na Luthera, który rozłożył ręce w bezsilności i podniósł się z krzesła.
— Czy ty w ogóle mnie słuchałeś, Luther? — Five popatrzył na niego w niedowierzaniu.
— Tak, tak. Słyszałem pięćdziesięcioośmioletniego staruszka, który wciąż chce, by tatuś wrócił do domu i mu pomógł wszystko naprawić. Nie bawię się w to.
Violet popatrzyła zszokowana na swojego brata. On zdecydowanie się zmienił.
— Nie bawisz się w to? — wtrąciła z drwiącym uśmieszkiem. — To dla ciebie nowość.
— Touché, Violet, touché — odparł. Następnie popatrzył na resztę grupy. — Czas, żebyśmy wszyscy dojrzeli.
Zwrócił się w kierunku schodów i zaczął po nich schodzić, by opuścić budynek, a Diego pogonił za nim, żeby go zatrzymać.
— Luther! — zawołał Klaus, który dopiero co rozsiadł się w fotelu.
— Luther, wracaj... — westchnęła Allison.
Five przeteleportował się na schody tak, by zagrodzić dwumetrowemu bratu przejście.
— Nikt stąd nie wychodzi, dopóki tego nie rozwiążemy — oznajmił stanowczo.
Numer Jeden westchnął z krótkich uśmiechem, a wtedy z łatwością chwycił brata za mundurek i bez zawahania się wyrzucił go za barierki. Nim wylądował na podłodze, Five przeteleportował się gdzieś na zewnątrz.
Wszyscy oglądali to z niemałym zdziwieniem, a najbardziej zadziwiona była Violet. Powinna być tym bardziej przejęta, ale tyle zostało na nią rzucone, że tylko na chwilkę skupiła się na tym, by docenić bunt lidera The Umbrella Academy.
Kiedy Five gdzieś zniknął, Luther podążył do wyjścia, a Diego pobiegł za nim. W trójkę wyszli z budynku, zostawiając czwórkę pozostałych. I nikt z nich nie wiedział, co mieli zrobić teraz. Violet rozłożyła się na kanapie, wpatrując w biały sufit i rozmyślając, jak to się wszystko ma skończyć, a Klaus babrał w pucharku z dziwną sałatką, którą poczęstował ich Elliot.
— Wiecie co? — odezwał się nagle Numer Cztery. — Naprawdę zjadłbym teraz tacosy. Chcecie iść na tacosy?
Czarnowłosa spojrzała na niego leniwie, następnie zakrywając bladą twarz dłońmi. Może jak się schowa w ciemności, to się nie będzie musiała tym wszystkim przejmować. Wszystko nagle zaczęło jej się sypać - okazało się, że miała niedługo nastąpić kolejna apokalipsa i na dodatek pokłóciła się z facetem, na którym - chociaż nie chciała tego przyznać - zaczęło jej zależeć. Ostatni raz zakochała się w kimś, jak była siedemnastolatką. A ten związek skończył się tragedią. No i na dodatek okazało się, że jej znienawidzony ojciec żyje.
— Chyba powinniśmy na nich poczekać — stwierdziła Allison.
— Znasz ich przecież — Klaus uśmiechnął się do niej — im to może zająć kto wie ile czasu, zanim się "bratersko pogodzą". — Spojrzał następnie na Numer Siedem, która patrzyła jak siostra zajęła jej miejsce. — Vanya? Tacosy?
— Chyba nie ma możliwości, że taco doprowadzi do końca świata, co? — Spojrzała niepewnie na ciemnoskórą kobietę.
Rumour roześmiała się łagodnie, wstając z miejsca i chwytając swoją torebkę, sugerując, że jest gotowa do wyjścia.
— Chyba jest jeden sposób, żeby się przekonać! — zawołał Klaus, pstrykając palcami.
— Violet — Allison szturchnęła palcem siostrę. — No chodź.
— Zostawcie mnie tu bym umarła... — wymamrotała leniwie.
— Wstąpimy po jakiś alkohol.
Na te słowa Violet szybko odsłoniła twarz i poderwała się z kanapy.
— Trzeba było tak szybciej.
****
Z perspektywy rodzeństwa, nie tylko Violet zauważyła różnicę w pozostałych. Oni także zauważyli różnicę właśnie w niej; po pierwsze w oczy wrzucało im się, jak czarnowłosa zaczęła o siebie dbać i wyglądała teraz jak elegancka zabójczyni - po drugie kobieta uśmiechała się do nich o wiele częściej, nawet jak próbowała to ukryć. Była dla nich wszystkich cieplejsza i powoli się do nich wszystkich otwierała. Wszyscy uznali, że była to szokująca, lecz pozytywna zmiana.
Musiała przyznać, że bawiła się z nimi świetnie. Zwłaszcza gdy w czwórkę siedzieli w pustym salonie fryzjerskim, w którym pracowała Allison. Pachniało tam lakierem do włosów, jednak nie takim, co drażniło nos. Słuchali muzyki w radiu, a zaopatrzeni byli butelki alkoholu, które każdy indywidualnie popijał. Może i nadchodziła apokalipsa, ale zostało do niej sześć dni, a i tak nikt nie miał pomysłu, co wymyślić dalej. Kobieta uznała, że już dosyć martwiła się apokalipsą w przyszłości. Jak na razie zostawiła to Five. Miała zamiar porozmawiać z osobami, za którymi tęskniła.
Nigdy nie myślała, że problemy miłosne Allison mogą być interesujące. Kiedy jednak siedziała leniwie na obracanym krześle, wpatrując się w swoje odbicie na siedzeniu klienta i nasłuchiwała tego, jak jej siostra skarży się na problemy jej męża - Raymonda - i jednocześnie spinała Klausowi włosy, mogła zrozumieć frustrację. Nie stłumiła więc jej nawijania.
— W sensie... Agh, ten tupet tego człowieka! — ciągnęła. — Jedna rzecz staje się niewypałem i już jest na wojennej ścieżce. Czy on w ogóle wie kim ja jestem? Nie, nie, Ray — Spojrzała w lustro. — Ja wiem dokładnie, kim jestem! Ty po prostu nie możesz tego znieść... Ja go tylko chronię! — Pociągnęła szczotką brązowe loki brata, a ten jęknął cicho w bólu.
— Przed czym? — zapytał, biorąc łyka alkoholu.
— Przed końcem świata, po pierwsze — mruknęła w odpowiedzi. Następnie podeszła do Violet i chwyciła jej włosy, zaczynając formować wysokiego, chaotycznego kucyka. — I przed tymi wszystkimi rasistami, którzy tylko szukają okazji, żeby go bezpodstawnie zamknąć w więzieniu wraz z pozostałymi afroamerykaninami... Co to ma być? Średniowiecze?
Violet odczuwała, jak zirytowana jest jej siostra, bo zdecydowanie mocno i zawzięcie zaczesywała jej włosy.
— Myślicie, że świat naprawdę skończy się za sześć dni? — westchnęła Vanya.
— Ostatnio się skończył — odparła Violet. — Zrobiliśmy wszystko, co Five zaproponował. Nic nie pomogło. A on... Cóż, on jest zdecydowanie najmądrzejszy z rodzeństwa.
— Ej — wtrącił Klaus, wstając z krzesła. — Nie byłoby dziwnie, jakby Five wyrósł na przystojniaka?
Wszyscy byli odstręczeni taką wizją.
— To by rzeczywiście było dziwne.
— Fuj.
— Mówi ta, co się zakochała we własnym bracie — roześmiał się Klaus, patrząc na Allison.
Numer Trzy popatrzyła na niego zakłopotana, od razu stając w defensywie:
— Nigdy się nawet nie pocałowaliśmy!
— No taa, ale się zjadaliście oczami przy obiadach.
Vanya spojrzała na nich w zdziwieniu. Nie była ona poinformowała o tym wątku. Nie wiedziała o większości rzeczy.
— Zaraz — zastanowiła się — przecież my wszyscy jesteśmy rodzeństwem.
— Ja nigdy za tym nie byłam — parsknęła Violet, biorąc łyka alkoholu równocześnie z Klausem.
— No... praktycznie — westchnęła Allison, próbując się jakoś wytłumaczyć Numerowi Siedem. — Praktycznie...
— Praktycznie! — zawołał Klaus. — Praktycznie jak musisz użyć słowa "praktycznie" to już jesteś w kłopocie. — Spojrzał następnie na Vanyę i roześmiał się wesoło, a ona odpowiedziała tym samym.
Wszyscy byli trochę podpici. Trzeźwo myśleli, ale wszystko było dla nich znacznie śmieszniejsze i swobodniejsze. Violet wspaniale siedziało się z nimi i rozmawiało. Tęskniła za tym. Ostatnim razem rozmawiali tak wspólnie jak byli nastolatkami.
— Możemy się skupić? — postanowiła zmienić temat. — Zdecydowanie nie musimy teraz o tym gadać.
— Zgodzę się — odparła od razu Allison. — Możemy przynajmniej spróbować uratować moje małżeństwo i relację Violet.
Czarnowłosa popatrzyła na nią, wyciągając czubek szklanej butelki z ust.
— Że co? — Popatrzyła na nią.
— Potrafię rozpoznać miłość jak ją widzę. Zwłaszcza, jak chodzi o ciebie, bo jej nigdy nie ukazujesz.
Violet odwróciła wzrok, obracając się w fotelu. Wzięła kolejnego łyka.
— Nie wiem, o czym mówisz.
Klaus ponownie zachichotał, bo on też był świadomy. Nightfall wiedziała jednak, że nie ma sensu tego ukrywać. Wiedzieli o tym.
— No dobra — powiedziała po chwili. — No i co z tego... A skąd wiesz, że idzie źle, co? — Popatrzyła na siostrę.
— Pokłóciłaś się z nim — odparła, zaciskając czarną gumkę do włosów na końcu wysokiego kucyka. — My to z Klausem wyraźnie słyszeliśmy.
— Siostraa, wiesz, że możesz się nam wyspowiadać, prawda? — Klaus stłumił beknięcie i położył bose stopy na jednej z półek. — Nie ma czego się wstydzić! Jesteś w otoczeniu babek i gejuchów.
Violet rozłożyła dłonie w geście poddania. Rzeczywiście, nie było sensu temu zaprzeczać. Zresztą wygadanie komuś swoich problemów mogło jej rzeczywiście trochę pomóc.
— No dobra — westchnęła głośno i wyraźnie. — Może i się pokłóciliśmy. Miał do mnie pretensje, że mu wszystkiego o mnie nie powiedziałam. No i na dodatek przypomniał mi, jakim jestem potworem. Ale wiecie co? Dobrze, że tak się stało. Ojciec powiedział już, że nie powinnam się nigdy przywiązywać, bo każdy związek, jaki będę miała skończy się tragedią. On sam powiedział, że jestem potworem.
Wszyscy popatrzyli na nią ze zdziwieniem. Ich siostra nigdy, ale to nigdy nie rozmawiała o swoich problemach. Trzydzieści lat siedziała cicho. Widać było, jak bardzo się zmieniła.
— I ty go posłuchałaś? — Klaus parsknął. — Bez obrazy, ale myślałem, że jesteś mądrzejsza, Vi.
— Nie jesteś potworem — dodała mile Vanya. — Z perspektywy osoby, która straciła pamięć i poznała cię po raz pierwszy mogę szczerze powiedzieć, że fajnie spędza się z tobą czas.
— Masz serce i zależy ci na ludziach — zakończyła zdecydowanie Allison. — Tata mylił się we wielu rzeczach, zwłaszcza jeżeli chodziło o nas. Przecież nas nie znał. Nawet nie znał naszych imion. On po prostu chciał, żebyś się stała robotem, który byłby idealnym superbohaterem bez żadnych emocji. Posłuchaj się lepiej tych, którzy ciebie znają lepiej. Na dodatek Vincent nie byłby w tobie zakochany, gdybyś nie była dobrą osobą. — Położyła jej dłoń na ramieniu. — Nie jesteś potworem.
Violet zdecydowanie potrzebowała tego, żeby usłyszeć te słowa. Nigdy nie sądziła, że jej rodzeństwo tak naprawdę ją lubi i nie uważało jej za potwora. Dotarło do niej, że rzeczywiście - ojciec nie miał prawa jej oceniać. Nawet jej nie znał. Mogła szczęśliwie żyć z drugą osobą. Nie musiała bać się ukazywania miłości.
— Dziękuję — powiedziała, a następnie szczerze się uśmiechnęła.
Rodzeństwo próbowało to ukryć, ale wprawiło ich w to pozytywne zdziwienie.
— Każdy z nas tutaj gówno wie o związkach — wypalił nagle Klaus, machając koślawo butelką w powietrzu. Wskazał na Vanyę. — Ta oto tutaj ma romans z jakąś kurą domową...
— Ma na imię Sissy — odparła.
— ...co i tak jest lepszym związkiem niż wtedy, gdy umawiała się z seryjnym mordercą...
— Co?
— ...ja jestem zakochany w żołnierzu, który nawet jeszcze nie wie, że jest gejem, Luther jest zakochany w swojej siostrze, Violet coś z jakimś gangsterem...
— Nie jesteśmy biologiczni! — wtrąciła Allison.
— ...przyznajcie sami, że najzdrowszą relacją w tej rodzinie była ta, w której Five pukał manekina.
Numer Osiem parsknęła, przypominając sobie o tym dziwnym związku. Najśmieszniejsze było dla niej jednak to, że jej brat miał rację. Vanya, która nie miała o tym pojęcia zrobiła bardzo zdezorientowaną minę.
— The Umbrella Academy zna się tylko na jednej rzeczy dotyczącej miłości.... — Uniósł butelkę. — Wie tylko, jak ją zepsuć.
— Zdrówko — wymamrotała bezsilnie Violet.
Wszyscy wzięli głębokie, depresyjne łyki.
— Jak wy sobie z tym wszystkim radzicie? — zapytała nagle Vanya. — Wiecie, z podróżami w czasie, z widzeniem zmarłych, z końcami świata...?
— Ja ci wyjaśnię — odparł Klaus, wstając z miejsca. — Ja osobiście ćpam ile wlezie, Allison zakłamuje samą siebie, ty tłumisz w sobie emocje i na końcu wysadzasz różne rzeczy, a Violet odpycha od siebie wszystko i wszystkich z obawy, że kogoś skrzywdzi.
Violet kopnęła jego krzesło nogą. Musiała przyznać, że opisał to perfekcyjnie.
— Nie chcę niczego wysadzać... — odparła Vanya, patrząc na podłogę.
— No to masz na to sześć dni, panienko.
— Co my mamy do cholery zrobić z sześcioma dniami? — Czarnowłosa przewróciła oczami.
— Imprezować...? — zaproponował Klaus.
— Powiem Sissy, czego chcę — uświadomiła sobie nagle Vanya stanowczo, poprawiając się na krześle. — Nie chcę przed nią żadnych sekretów.
Wszyscy spojrzeli na nią. Każdemu z nich wpadł do głowy pomysł, by rzeczywiście postąpić tak samo, jak ona - wykorzystać ostatnie dni, aby powiedzieć prawdę.
— Masz rację — wywnioskowała Allison. — Jak ma to wszystko wylecieć w powietrze, to przynajmniej mogę być szczera ze swoim mężem.
— To ja powiem wprost... że kocham Vincenta — dodała Violet. — Nie jestem potworem. Jebać tatę. Mogę z nim być w związku przynajmniej przez te sześć dni.
Klaus pokiwał głową. Kiedy jednak dotarło do niego, że teraz jego kolej, jęknął żałośnie.
— Czy to oznacza, że ja będę musiał przyznać sekcie, że nie jestem prorokiem? Nienawidzę zbiorowych rozstań. To właśnie dlatego przestałem się umawiać z bliźniakami.
— Ta rodzina jest niesamowita — stwierdziła nagle Vanya.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie, a wtedy wszyscy oprócz ich siostry z zanikiem pamięci zaczęli się śmiać.
— Już nie przesadzajmy — odparła Violet.
❝Hello from the other side
I must've called a thousand times
To tell you I'm sorry for everything that I've done
But when I call, you never seem to be home❞
— ADELE, "HELLO"
Gdy Violet stanęła przed bramą do dworku, słońce schowało się za horyzontem. Mogła zauważyć, że światła w salonie paliły się. Kobieta wzięła głęboki wdech. Nie było potrzeby dalszego udawania. Vincent wiedział o jej mocach, był świadkiem najgorszych rzeczy, które zrobiła. Nie bał się jej. A skoro za sześć dni mieli i tak wszyscy umrzeć - nie zaszkodziło w końcu być szczerą i zmierzyć się ze swoimi uczuciami. Kochała Vincenta i była tego całkowicie pewna. Rozwarła bramę, a następnie przeszła po kamiennej alei, kierując się w stronę drzwi. Im była bliżej, tym bardziej się stresowała. Nie wiedziała, jak mężczyzna zareaguje. Kiedy dotarła do drzwi, mocno biło jej serce.
Otworzyła drzwi wejściowe i niepewnie weszła do środka. Światło wciąż się paliło. Skierowała się do salonu. Zobaczyła, jak na fotelu siedzi zamyślony Vincent. Kiedy jednak ją zobaczył, od razu poderwał się z miejsca. Wyglądał na dość zmieszanego.
— Violet... tak mocno przepraszam za to, co powiedziałem...
— Kocham cię.
Mężczyzna popatrzył na kobietę, która lekko się zaczerwieniła. Nie bała się. Jak dotarły do niego te słowa, podszedł do niej spokojnie i uśmiechnął się szczęśliwy. On sam chciał jej to powiedzieć od dawna. Nie sądził jednak, że ona też to odwdzięcza. W końcu nic nie przeszkodziło im na drodze do szczerości.
— Ja ciebie też.
Violet sama postanowiła go pocałować. Zbliżyła się do niego, wpatrując się w jego oczy i stanęła lekko na palcach. Czas się zatrzymał, kiedy jej usta spotkały się z jego łagodnymi ustami. Serce Violet biło jak nigdy dotąd, a jej kolana słabły. Vincent przyciągnął ją do siebie, delikatnie dotykając jej policzka. I gdy była w jego ramionach, Violet nigdy nie czuła się bezpieczniej, niż teraz.
Przed drzwiami leżał niezauważony list. Leżał i czekał, aż następnego ranka Violet weźmie go w dłonie.
Zaproszenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top