ROZDZIAŁ IX; HERE COMES THE END
ten rozdział jest dość króciutki, zwłaszcza w przeciwieństwie do poprzedniego - jest to jednak smaczek finału, którego postaram się wrzucić jak najszybciej.
po sezonie trzecim the umbrella academy, będzie też trzecia część serii VIOLET z bardzo ciekawą, nową postacią, która się wam zdecydowanie spodoba.
jeżeli jesteście ciekawi innych moich nadchodzących fanfiction, śmiało zapraszam do zaobserwowania mnie by być na bieżąco z VIOLET i innymi historiami <:
ROZDZIAŁ 09. HERE COMES THE END.
2006 rok
Ten dzień w Akademii nie był taki, jak wszystkie inne. Nie było żadnej misji. Nie było żartów Diego, nie było radosnych chichotów Klausa. Panowała kompletna cisza; pochłaniała ona wszystko, co się dało. Każdą radosną nadzieję. Zazwyczaj Violet lubiła ciszę - ale nie tym razem. Tym razem dałaby wszystko, aby ponownie usłyszeć wkurzające, lecz radosne rodzeństwo. A najbardziej chciała usłyszeć Bena.
Ale Ben nie żył.
To była niefortunna misja. Na tyle niefortunna, że Ben jej nie przeżył. Starała się ten dzień usunąć z pamięci - w końcu to ona pierwsza znalazła jego ciało. Ben był życzliwy, sympatyczny. Prawdopodobnie jednym z najlepszych braci, jakich można było mieć. Jednak tak, jak wszystko w tej okropnej rodzinie, zniknęło szybko. Za szybko. Violet czuła obarczającą ją gorycz i żal, a także poczucie winy. Powtarzała sobie, że to wcale nie była ich wina, w końcu byli zaledwie dziećmi, ale ciężko było z tym walczyć, gdy pierwsze co Reginald zrobił, to zrzucenie winy na nich.
Dzień później po stracie Bena, gdy tego dnia nie pojawił się w swoim pokoju - czekał na nich pogrzeb. Nikt się do siebie nie odzywał. Numer Osiem widziała, jak zdruzgotany Klaus, zazwyczaj najbardziej wesoły i żartujący z rodzeństwa, teraz nie miał żadnego głupiego żartu do powiedzenia. Diego był śmiertelnie zły na Luthera, z którym od wczoraj się kłócił. Allison płakała głośno. Vanya płakała po cichu. A Violet stała osępiała, czarnymi włosami zakrywając sobie twarz.
Kiedy rodzeństwo, Pogo, Mama i Reginald z parasolkami w dłoniach wyszli na dziedziniec, gdzie przez ulewę zrobiło się błoto. Był to skromny pogrzeb, zresztą niczego lepszego od ich ojca nie można było wymagać. Nie obchodziły go zbytnio jego dzieci - jedynie numery. Nawet w momencie śmierci jednego z nich. Na samym środku stała czarna trumna, z wygrawerowanym zdjęciem Bena. Violet nie mogła na to patrzeć, zresztą tak samo, jak pozostali. Było to zbyt bolesne. Tak bardzo chciała cofnąć czas, docenić swojego brata, pomimo że wcześniej całkowicie go ignorowała. Wszyscy zebrali się dookoła grobu, z odstępem od siebie. Trwała cisza, jedynym dźwiękiem były spadające krople deszczu oraz ciche szlochy rodzeństwa w żałobie. Reginald podszedł do zgromadzenia jako ostatni. Na jego twarzy nie malował się smutek - można za to było dostrzec w nim złość.
Pogo podszedł z nim. Opierając się na lasce, odezwał się pierwszy:
― Wasz ojciec jest gotów wygłosić mowę pogrzebową, dzieci.
― Świat jest pełen niesprawiedliwości ― zaczął mówić Reginald. ― Dobrzy ludzie giną razem ze złymi. To kosmiczne równanie nie zmieni się, o ile nie wyeliminuje się zła. Na szczęście potężne siły zmagają się z nikczemnymi i niegodziwymi. To ci, którzy mają siłę, by ramię w ramię toczyć nierówną walkę, nieugięcie mierzyć się z przeciwnościami i nie zawahać się, gdy trzeba poświęcić się dla innych. Niestety... wy nie jesteście takimi ludźmi.
Zrozpaczone rodzeństwo popatrzyło na ich adoptowanego ojca z bólem. Te słowa sprawiały, że Klaus zamknął oczy, próbując się nie popłakać. A to, co poczuła Violet, to złość zmieszana z bólem. Nie zasługiwali na to. To, co mówił, tylko pogarszało poczucie winy. Jednak widząc, że prawie wszyscy płakali, Reginald nie zamierzał zaprzestać z krytykowaniem.
― Mimo lat treningu i przygotowań, pozwoliliście Numerowi Sześć umrzeć podczas tej misji.
― To nie była nasza wina! ― wykrzyczała nagle wściekła Allison, z błyszczącymi łzami w oczach.
― Wymówki?! ― odparł oburzony Reginald. ― Nie toleruję ich! The Umbrella Academy zawiodła swojego członka, co pociąga za sobą straszne konsekwencje. Zapamiętajcie to uczucie, dzieci. Niech zatruje wasze serca, by to się nigdy nie powtórzyło... Odwołuję dzisiejszy trening ze względu na pamięć o waszym bracie. Wznowimy ćwiczenia jutro o szóstej rano.
Nie oglądając się za siebie, sztywno odszedł w kierunku budynku, a Mama i Pogo podążyli tuż za nim. Rodzeństwo, czującą ogromną gorycz, pozostało same - wpatrujące się w grób ich brata. Gdzieś w głębi duszy każdy z nich siebie obwiniał. A to, co powiedział ich ojciec tylko to pogorszyło. Allison zaczęła szlochać i Luther objął ją delikatnie dłonią. Violet westchnęła głęboko, spuszczając wzrok na ziemię, na którą spadały krople deszczu. Czuła się okropnie. Czuła, jak ogarnia ją nieopisywalny żal.
― To nie była niczyja wina ― wypaliła po chwili Vanya. Chciała jakoś wesprzeć rodzeństwo.
― Skąd wiesz, Vanya?! ― odparł nagle zirytowany Diego. ― Nawet nie było tam ciebie z nami.
To było zbyt wiele dla Numeru Siedem, która po prostu chciała pocieszyć innych. Zapłakana odwróciła się, a wtedy odeszła, łkając. Było to okropne, nawet dla Violet.
― Nieźle, dupku ― warknął Luther.
― No co? Wszyscy tak myślą.
― Wow, ty myślisz, Diego? ― wtrąciła nagle Allison. ― To coś nowego.
― Wal się!
Gdy Diego rzucił w siostrę obelgą, Luther od razu wkroczył do obrony.
― Uważaj lepiej, co mówisz! Tata miał rację, mogliśmy temu jakoś zapobiec...
Latynos postanowił wrócić do The Umbrella Academy, a Luther i Allison pobiegli za nim, by dalej się kłócić. Violet i Klaus jako jedyni zostali przy grobie zmarłego brata. Numer Osiem chciała coś odrzec, ale nie wiedziała dokładnie, co powiedzieć. Gorycz chwytała ją za gardło i nie pozwalała czegokolwiek z siebie wydusić. Miała wrażenie, jakby połykała swoje stłumione łzy. Popatrzyła na Numer Cztery, który był najbardziej przywiązany do Bena. Płakał, jednak postanowił się oddalić w samotności.
Nie wiedziała, co miała mu rzec. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Zamknęła je więc, a wtedy z żalem włożyła ręce do kieszeni swojej czarnej kurtki, a wtedy powoli wróciła do domu.
Ben był martwy. Nie można nic było na to zaradzić.
****
Koszmar się skończył. Gdy Violet się ocknęła, zorientowała się, że wciąż leży na podłodze na końcu korytarza, trzymająca Klausa za rękę. Pozostali także się ocknęli. Dopiero po chwili każdy zorientował się, co zaszło, a także fakt, iż żadna mordercza fala energii w żaden sposób na nich nie działała. Było cicho. A tuż przed nimi stała Vanya - zwyczajna, nieco zaniepokojona stanem jej rodzeństwa.
― Jesteście cali?
― Fizycznie czy emocjonalnie? ― wymamrotał Klaus.
Violet i reszta wygramoliła się z podłogi. Po uświadomieniu sobie, że jej rodzeństwo jest bezpieczne, Numer Siedem uśmiechnęła się lekko. Diego popatrzył na nią, jakby kamień spadł mu z serca.
― Ty żyjesz...
― Spotkałam Bena ― skonstatowała niespodziewanie Vanya ze smutnym uśmiechem. ― On... poświęcił się dla mnie. To on uratował świat.
Violet nie miała nawet czasu uświadomić sobie tego, co jeszcze niedawno zaszło. W końcu widziała Bena, a on powiedział jej pewną wiadomość, którą musiała powtórzyć Klausowi. Gdy spojrzała na brata dostrzegła, że ta wiadomość była dla niego niemałą, dość bolesną informacją.
― Ale lanser... ― zażartował po chwili.
Numer Osiem chciała powiedzieć mu to, co powiedział Ben - że bał się iść do światła. Teraz jednak nie był na to dobry czas, zwłaszcza przez fakt, iż Latynos właśnie popatrzył rychło na zegarek i zorientował się, jaką mają godzinę.
― JFK będzie na tej ulicy za parę minut ― oświadczył zmotywowany. ― Wciąż mogę go uratować.
Jak strzała ruszył przed siebie do pomieszczenia naprzeciwko, gdzie stało szerokie okno. Nawet na nikogo nie zaczekał. Liczyło się to, żeby uratować prezydenta, który według historycznego ciągu wydarzeń miał zaraz zrobić zakręt, a wtedy zostać ofiarą asasynacji. Jednak Diego od samego pobytu w latach sześćdziesiątych uznał, że nie pozwoli, aby Kennedy w tym momencie umarł. Numer Osiem jak i Cztery od razu wiedziały, jak zły mógł być ten pomysł. Allison od razu pobiegła za nim, a w tym reszta.
Gdy wbiegli do pustego pomieszczenia z krzesłem, Numer Dwa podbiegł do okna i podciągnął żaluzję. Ich oczom ukazała się prawdziwa, żywa historia. Zupełnie jak na taśmach historycznych - tłum podekscytowanych amerykanów stał na trawniku i drodze, z podekscytowaniem oczekując na ujrzenie prezydenta.
― Mogę powstrzymać tatę, zanim JFK przyjedzie ― powiedział nagle Diego. ― Według taśmy, którą miał umierający Hazel, na dokładnie tym trawniku stoi gdzieś nasz ojciec. Widziałem eksplozję, widziałem nagrania. Wybuch prowadzi do zagłady. Już jesteśmy bezpieczni, końca świata nie będzie... ale Kennedy'ego nie zasługuje na śmierć.
Ruszył nagle w kierunku schodów, aby zbiec na dół. Zanim ktokolwiek mógł go powstrzymać i przekonać, że może to nie był dobry pomysł, mężczyzna zaczął prędko zbiegać pięć poziomów w dół.
― Chwila, Diego! ― zawołała Allison.
Violet zaczęła narzekać pod nosem, że wcale nie pisała się na aerobik w formie szybkiego biegania po schodach, ale nie było żadnego wyjścia. Nie dało się zatrzymać ich zmotywowanego brata z obsesją na punkcie uratowania prezydenta Kennedy'ego.
Prezydent Kennedy i jego żona Jackie niczego się nie spodziewali - w końcu miała to być zwyczajna wizyta pośród ludzi. Szybkie załatwienie spraw i powrót do domu. Nikt nie miał jednak pojęcia, że to, co w przeciągu kilkunastu sekund miało się stać, wywoła krajowy szok. A to wszystko zależało od tego, czy pewien latynoski mężczyzna z przyszłości - ze zmotywowanym wyrazem na jego twarzy - zdąży powstrzymać wysokiego mężczyznę z czarną parasolką.
Diego biegł ile sił w nogach w przez ulicę na tyle szybko, że Numer Osiem zatrzymała się w końcu, chcąc złapać oddech. Wraz z pozostałymi obserwowała, jak jej brat mknie przez zielone trawniki i przez ulice puste dla samochodu prezydenta. Gdy w jego wzrok wbił się widok Reginalda stojącego dokładnie tam, gdzie wskazywało zdjęcie, mężczyzna jeszcze bardziej zmotywował się, żeby przybiec na czas. Klaus, Allison, Vanya i Violet obserwowali zajście z nadzieją, aby mu się udało. W końcu apokalipsa miała jednak nie nadejść, powstrzymali moce swojej siostry. Dobrze by było uratować niewinne życie. Violet sama planowała pomóc prezydentowi wraz ze swoją sektą, chociaż potem całkowicie wyleciało jej to z głowy, gdy pojawił się problem nadchodzącego końca świata.
Przebiegł przez jeszcze jedną drogę, a wtedy z rozpędu rzucił się na Reginalda, powalając go na ziemię. Rodzeństwo podbiegło do brata i ojca, ale gdy ten odsłonił swoją twarz zza parasolki, zorientowali się, że... to nie był on.
Rozległy się strzały. Następnie krzyki.
Kennedy został postrzelony w głowę.
Przez cały ten czas, tajemniczym mężczyzną stojacym na trawniku był nie kto inny, jak asystent Reginalda, który uśmiechnął się z satysfakcją, że udało mu się nabrać The Umbrella Academy. Numer Dwa powoli popatrzył na swoje rodzeństwo ze łzami w oczach, a oni nie wiedzieli jak zareagować. Nie udało się oszukać przeznaczenia - mówi się trudno. Jednak uratowanie prezydenta było wielką sprawą dla Diego, który po raz kolejny zawiódł podczas swojej misji uratowania czyjegoś życia. Klaus podszedł do niego, a następnie poklepał go po plecach z westchnieniem.
****
Komisja - organizacja zajmująca się nadzorowaniem i zarządzaniem kontinuum czasoprzestrzennym. Miejsce, w którym pracował Five, Herb, Cha Cha, Hazel, a także miejsce, do którego został porwany Diego przez jego szaloną byłą dziewczynę - Lilę.
Była to córka Handler, pewnej eleganckiej, potężnej, lecz podstępnej kobiety, która przez cały ten czas pilnowała, by apokalipsa w 2019 miała miejsce, tak samo jak ta następna.
Jednakże próbę przemowy Handler, którą bez przerwy powtarzała, przerwał dzwonek telefonu. Kobieta z irytacją odstawiła kawałek ozdobnego papieru, po czym szarpnęła za słuchawkę.
― To kiepski moment ― warknęła.
Słuchając następujących słów, na jej twarzy coraz bardziej zaczęło malować się zdziwienie i irytację. Odłożyła słuchawkę z powrotem, a potem wyszła ze swojego luksusowego biura, kierując się po prostym korytarzu do Centrali Nieskończoności. Wszędzie roznosił się dźwięk czerwonego alarmu.
W końcu dotarła do dużego pomieszczenia z wieloma monitorami pokazującymi różne linie czasowe w każdym miejscu na ziemi. W pomieszczeniu znajdował się jedynie mężczyzna, który wcześniej zadzwonił do szefowej. Popatrzył na nią nerwowo, a ona straciła jakąkolwiek cierpliwość. Podeszła do niego sfrustrowana.
― NO? ― Uniosła ręce.
Pracownik z wąsem przełknął nerwowo ślinę.
― N-nigdy nie widziałem czegoś takiego ― odparł prędko, wskazując na ekran. ― Anomalia wykracza poza skalę.
Handler popatrzyła na ekran. Przedstawiał on małego chłopczyka w szopie. A ta szopa świeciła jasnym, oślepiającym światłem, które przebijało się aż za stodołę, w której się znajdował. Kobieta była bardziej niż usatysfakcjonowana. Jej zezłoszczony wyraz twarzy powoli zaczął łagodnieć, a na jej twarzy pojawił się złowrogi uśmiech. Po dokładnym obejrzeniu ekranu popatrzyła na nerwowego pracownika i powoli pochyliła się do niego. Była tak blisko, że mógł wyczuć jej słodkie perfumy i dotyk jej srebrnych kolczyków na jego ramieniu.
― Pokazałeś to jeszcze komuś innemu? ― zadała pytanie przesiąknięte jadem.
― N-nie ― Mężczyzna pokręcił głową. ― Jedynie pani.
Jego szefowa uśmiechnęła się jeszcze szerzej ze zrozumieniem, a wtedy zupełnie niespodziewanie, sięgnęła po nóż wystający z jej sukni i wbiła ostrze prosto w serce mężczyzny. Popatrzył on na nią z szokiem wypełnionym bólem, a ona wbiła je jeszcze mocniej. Z rany zaczęła wylewać się krew, a pracownik wydał z siebie ostatni oddech. Nie żył. Na ten widok Handler wyprostowała się i poklepała go dłonią po policzku, zgrabnie kierując się do telefonu leżącego niedaleko.
Chwyciła za słuchawkę, która od razu łączyła się do pozostałych.
― Ściągnijcie wszystkich agentów z terenu ― rozporządziła z motywacją. ― Idziemy na wojnę.
"The clock is moving
Hands to midnight
Can we get through this?
While the walls come down we all pretend
Here comes the end"
― HERE COMES THE END, GERARD WAY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top