ROZDZIAŁ I; DEVIL WOMAN






1| DEVIL WOMAN 






⠀⠀Terry McEwan ubrany w czarną szatę z kapturem przypominającym mnicha pospiesznie kroczył przez ciemny korytarz, który oświetlały jedyne dwie małe żarówki. Sam nie wiedział, dlaczego postanowił znaleźć się w tym miejscu. Może była to chęć transformacji z nudnego pantoflarza na mężczyznę, który robił brutalne rzeczy po to, aby ulepszyć świat, a może było to coś innego. Cokolwiek by jednak to nie było, podobała mu się obecna praca, która w rzeczywistości była czymś w rodzaju wieczorowego hobby.
⠀⠀Skręcił na końcu korytarza, słuchając odgłosu swoich butów tupiących po podłodze. Popatrzył się za siebie, upewniając się, że nikt go nie śledził, a następnie skierował się do dużych, brązowych drzwi z mosiężną klamką i otworzył je szeroko.
⠀Kościół. Wszedł boczną stroną, przez korytarz dla ministrantów i innych pomocników. Nocą jednak kościoły wyglądały całkowicie inaczej. Zwłaszcza gdy było w nich ciemno. Przez szyby udekorowane religijną mozaiką wpadała jasna poświata księżyca.
⠀W kółku stało osiem osób w takich samych szatach z kapturami na głowach, co Terry. Na środku kółka świeciły się czerwone świece, których płomienie tańczyły lekko, ukazując fragmenty twarzy zakapturzonych osób. Liderka jako pierwsza zdjęła kaptur z głowy.

⠀Znana była jako Szkarłatna Królowa w Kościele Szatana - zaborcza, czarująca, zabójcza. I chociaż w 2019 roku była porucznikiem, teraz grała rolę kogoś całkowicie innego. Kogoś, kto nie zawaha się zabić inną osobę z myślą o większe dobro. To była nowa Violet Hargreeves.
⠀Nikt, kto ją znał z początku by jej nie poznał. W późniejszych latach ubierała się najczęściej w już dawno sprane bluzy, niedokładnie się czesała, a malowała się tylko, gdy musiała. Teraz jednak jej fryzura wyglądała, jakby dopiero co wróciła od fryzjera, który nie dość, że odżywiał włosy, to zrobił czarnowłosej grzywkę. Makijaż podkreślał jej błyszczące, ciemne oczy i czerwone usta pomalowane krwistą czerwienią. Gdy zrzuciła z siebie szatę, można było dostrzec jej elegancką, czarną suknię do kostek.
⠀Wszyscy zawołali na powitanie: "CHWAŁA SZATANOWI", a Violet skrzywiła się lekko w zażenowaniu.
⠀Tak naprawdę to nie wierzyła w szatana. Szczerze mówiąc, to ona w nic nie wierzyła. Jakim satanistycznym cudem została więc królową w Kościele Szatana? Była to historia na odrobinę później.

⠀— Drogie Dzieci Nocy! — zawołała, udając swój codzienny, oficjalny odgłos liderki. — Dziękuję wam za waszą obecność na tym krótszym, jednak ważnym zebraniu omawiającym nasze miesięczne dokonania. — Rozejrzała się po członkach sekty, patrząc na twarze każdego z nich. — Na początku chciałam powiedzieć, że jestem z was ekstremalnie dumna. W tym miesiącu bardzo sprawnie udało nam się namierzyć i obezwładnić mężczyznę, który próbował zabić Marilyn Monroe i zatuszować jej śmierć samobójstwem. To właśnie dzięki wam, Marilyn będzie mogła nagrać więcej piosenek i żyć długim, wspaniałym życiem! Brawa dla was! — Zaczęła klaskać, a wszyscy dołączyli się, potakując przy okazji głowami z dumą i uznaniem.

⠀— Kochamy cię, Królowo! — zawołał Benedict, jeden z członków.

⠀Violet uśmiechnęła się do niego szeroko z wdzięcznością, jednak zawsze robiła to sztucznie.

⠀— A ja kocham was! — odparła do wszystkich.

⠀Kiedy ucichły oklaski, mówiła dalej:

⠀— Obecnie czeka nas następna, jedna z najważniejszych do tej pory misji. Będzie ciężka, ale jeżeli uwierzymy w moc Szatana, nic nie może się nie udać. Jak już niektórzy z was wiedzą, naszym kolejnym celem jest Lee Harvey Oswald, który planuje za siedem dni zastrzelić Johna F Kennedy'ego. Ja i mój wierny partner w zbrodni też będziemy uczestniczyli w poszukiwaniach, gdyż jest to bardzo ważna sprawa. A przy okazji... Harry — Popatrzyła na łysego mężczyznę z krzaczastymi brwiami — jak wygląda sytuacja ze zgrupowaniem prowadzonym przez fałszywego proroka?

⠀— Wrócił do Dallas parę dni temu.

⠀— Idealnie. W końcu go poznamy, a potem przemówimy do rozsądku, że nie należy czcić Boga.

⠀Tak naprawdę wcale na tym jej nie zależało. Chciała tę osobę znaleźć, by przekazać jej: "Hej, nie kradnij mi roboty. Znajdź sobie jakieś inne oszustwo, to jest moje".
⠀Jedna z członkiń ziewnęła cicho i Violet spojrzała na księżyc świecący jasno na niebie.

⠀— Pięciu z was będzie szukało Oswalda swoim sposobem, trzech z was będzie śledziło zrzeszenie fanów Boga, a ja zajmę się swoją własną próbą poradzenia sobie ze znalezieniem Oswalda. W razie czego dzwońcie na mój telefon. A teraz porozmawiajcie między sobą i podzielcie się na dwie grupy, tak jak mówiłam.

⠀Ludzie w czarnych szatach zbliżyli się do siebie, zaczynając rozmawiać między sobą. Kobieta westchnęła cicho, podchodząc do ściany i opierając się o nią, czekając aż ich sekta skończy rozmawiać. Tak właśnie wyglądało jej życie w latach sześćdziesiątych. Już dawno przestała czekać na Five. Po trzech minutach wszyscy byli już podzieleni.

⠀— Poszukiwania zaczniemy jutro od dziesiątej. Wszyscy już wiedzą, co mają robić?

⠀Grupa pokiwała głową.

⠀— Wspaniale. Od jutra zaczynamy pełną parą.

****

⠀Zwolnijmy nieco narrację, aby przedstawić wam Sama Giancana. Sam Giancana jest w historii mafii człowiekiem wręcz legendarnym, głównie przez jego zainteresowanie amerykańską polityką. Po tym jak szef, Accardo, ogłosił swoją emeryturę, to właśnie Giancano objął tytuł sławnego mafiozy. Miał on także kontakt z Josephem Kennedy, który (jak ktoś nie wie) był ojcem Johna F Kennedy'ego. Sam pomógł Josephowi, aby podczas wyborów prezydenckich, John miał zdecydowane głosy w Illinois. I chociaż nikt oprócz Violet nie wiedział o tym, że nadciągnąć miała śmierć obecnego prezydenta, właśnie aż po nowoczesne czasy ludzie snuli teorie, że śmierć Kennedy'ego mogła być robotą zorganizowaną przez nikogo innego, jak przez samego Giancana. A Violet mieszkała w dworku prawej ręki tego właśnie osobnika. To śmieszne, jak czasami toczy się los.

⠀Abraham Rogers był starszym już mężczyzną, który pracował dla Giancana i wiernie mu służył. To właśnie dzięki jego wieku wszyscy jeszcze bardziej go respektowali, gdyż wierzyli w intelekt starca, co było dość poprawne - Abraham był mężczyzną o dużej wiedzy życiowej. Na dodatek nie był okropnym człowiekiem. Co więcej, to właśnie po tym, jak jego syn złapał mdlejącą Violet w święta, Abraham był tym, który zaproponował, aby jej pomóc.
⠀Mieszkał w stuletnim dworze, jednak nie był to wcale mały dwór - prezentował się jako masywny, elegancki budynek z dużym ogrodem i wjazdem. Przypominał on dom szlachty, pomijając fakt, że rzeczywiście dom należał kiedyś do osób bardzo wysoko postawionych. Abraham kupił go za pieniądze, które dostawał w mafii, a była to naprawdę duża liczba.

⠀Violet obudziła się po nocnym spotkaniu ze swoją sektą. Gdy zaspana ściągnęła z siebie pierzynę, dostrzegła Henry'ego - młodego chłopaka-lokaja, którego Giancan załatwił Abrahamowi. Od tego momentu służył on wiernie na dworku.

⠀— Jasna cholera! — zawołała Violet, piorunując jasnowłosego dwudziestolatka. — Nie strasz mnie tak! Co ty tu robisz?

⠀— Przepraszam. Myślałem przed sekundą, że pani nie śpi. Chciałem oznajmić, że zostawiłem pani wyprane ubranie na pufie. Pragnę także przypomnieć, że właśnie zostaje podane śniadanie.

⠀— Dobra, dobra — wymamrotała i machnęła dłonią. — Zmykaj.

⠀Henry ubrany w strój lokaja, skinął głową, a następnie prędko pospieszył do wyjścia, zamykając za sobą drzwi.
⠀Violet wstała, rozglądając się po swojej sypialni - było to duże, eleganckie pomieszczenie z kremowymi ścianami oraz wypolerowanymi deskami podłogowymi. Obok jej dużego, podwójne łóżka z baldachimem stała szafka z pozłacaną lampką oraz mała pufa, na której położone było jej ubranie. W sypialni był biały fotel stojący przy oknie prezentującym wspaniały ogród, a także czerwone biurko, stolik i drewniana szafa z mosiężną klamką. Na ścianach powywieszane były pięknie namalowane obrazy.
⠀Uwielbiała budzić się w takich warunkach. Za jej czasów, mieszkała w małym, zapchlonym mieszkaniu w środku miasta, gdzie sypialnia połączona była z salonem i kuchnią. Co nie oznacza, że nie tęskniła za swoim prawdziwym domem.

⠀Założyła przygotowaną czarną sukienkę do kolan z białymi rękawami i białą kokardą na przodzie, a następnie uczesała się i pomalowała lekko. Wyszła z sypialni i przeszła przez korytarz z czerwonymi ścianami, kierując się do schodów. Kiedy miała jednak zejść na parter, zobaczyła, że na dole czekał Vincent - syn właściciela dworku, jak zwykle ubrany elegancko w swój garnitur.
⠀Popatrzył na kobietę i uśmiechnął się lekko.

⠀— No proszę — oznajmił zadowolony. — Myślałem, że zapadłaś w śpiączkę.

⠀— Chciałbyś.

⠀— Zgadza się. Od razu by było więcej spokoju.

⠀Zeszła na dół i stanęła z odrobinę wyższym od niej mężczyzną twarzą w twarz. Chociaż oboje ciągle sobie dogryzali, Violet czuła potężne przyciąganie w stosunku do mężczyzny. Kochała być przy nim blisko i rozmawiać z nim nawet o głupotach. Nie wyobrażała sobie, jak wcześniej mogła tak bez niego żyć. I Vincent czuł dokładnie to samo. Czasami mieli chęć po prostu być jeszcze bliżej, móc dotknąć swoich twarzy i złożyć sobie pocałunek. Coś wciąż jednak ich od tego powstrzymywało. Violet jeszcze nigdy nie czuła czegoś takiego względem kogokolwiek.

⠀— Czy takimi słowami powinieneś witać najwspanialszą osobę w tym miejscu? — zapytała z sarkazmem, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Gdy była blisko niego, nie mogła się powstrzymać.

⠀— Ach, no tak — Vincent popatrzył w jej ciemne, błyszczące oczy. — Jak ja tak mogę. — Oparł dłoń o ścianę tuż nad głową Violet. Ich twarze były niezmiernie blisko siebie. Do tego stopnia, że oboje czuli oddech drugiego — Jesteś dzisiaj zajęta, czy będziesz leżała cały dzień w łóżku jak leń?

⠀— Tak, jestem zajęta. I ty też — odparła od razu, by powstrzymać to, co właśnie kreowało się między nimi, po czym zniżyła głos. — Mamy do wykonania przeraźliwe zadanie, jakim jest znalezienie Oswalda i powstrzymanie go, zanim zabije Kennedy'ego.

⠀Vincent spochmurniał lekko, prostując się. Popatrzył na podwójne drzwi obok, które prowadziły do jadalni, gdzie obecnie przebywał jego ojciec.

⠀— A co z... Giancana? — zapytał.

⠀— Nie będzie o tym wiedział. Dlatego proszę, abyś nie mówił twojemu ojcu o naszych planach.

⠀Mężczyzna westchnął, przeczesując dłonią swoje czarne włosy.

⠀— Dobrze — zgodził się po chwili. — Porozmawiamy o tym później. Teraz chodź na śniadanie.

⠀Oboje weszli do bardzo dużego pomieszczenia o brązowych ścianach i eleganckich zasłonach ze złotymi sznurami. Przez szerokie okno wpadało poranne światło idealnie na długi stół, który został zaopatrzony w dwie miski sałatek, talerz grubych naleśników i bekonu, wina i soku pomarańczowego.
⠀Na samym końcu stołu siedział starszy mężczyzna o przyjaznym usposobieniu i siwych włosach. Gdy zobaczył Vincenta i Violet, od razu się ucieszył. Jak zawsze.

⠀— Dzień dobry Vincent! Dzień dobry Violet! — zawołał. — Siadajcie, stół już nakryty.

⠀Nie trzeba długo było czekać na Violet. Kobieta przywitała się z gospodarzem, a następnie usiadła prędko na krześle po lewej stronie i od razu zabrała się do nakładania sobie naleśnika. Henry tymczasem podszedł i nalał jej soku pomarańczowego do lśniącej czystością szklanki.

⠀— Jak ja kocham śniadania w tym miejscu — powiedziała ze szczerym zadowoleniem. — Są zajebiste.

⠀Ukroiła kawałek naleśnika i od razu zaczęła jeść. Odsunęła sobie jedno z pustych krzeseł, wykorzystując je jako podpórka do nóg. Violet zdecydowanie nie miała manier.
⠀Snobistyczny bogacz uznałby ją za okropnie niewychowaną i byłby zdegustowany, ale Abraham uznawał to zachowanie za naprawdę unikalne, a kochane zachowanie. Zupełnie tak, jakby była jego córką.

⠀— Widocznie byłaś głodna — mruknął pod nosem Vincent, który usiadł po prawej stronie stołu, czyli naprzeciwko Violet. — Pewnie po tych nocnych wycieczkach do kościoła.

⠀— Nie gadaj. Podaj mi syrop.

⠀Vincent uniósł lekko brew, patrząc na kobietę z odrobiną złośliwości.

⠀— A magiczne słowo?

⠀— Abrakadabra.

⠀Henry postanowił zrobić to za niego. Wziął syrop klonowy, a następnie polał kobiecie po naleśnikach bez słowa.
⠀Abraham roześmiał się szczerze, pijąc wino.

⠀— Ach, ta nasza Violet! Jesteś iście rozkoszna!

⠀— Wiem.

⠀— Jak ci się spało, tato? — zapytał czarnowłosy mężczyzna, który zabierał się za sałatkę.

⠀Starzec westchnął lekko, sam wkrajając się w naleśnika.

⠀— Niestety, ale kiepsko. Ostatnio ból pleców nie daje mi spokoju.

⠀Ojciec i syn zaczęli rozmawiać między sobą o bzdetach. Działo się to często, zwłaszcza przy stole, dlatego Violet nauczyła się to w pewnym stopniu wyciszać, zamiast tego myśląc o czymś innym. Skupiła się na tym, jak będą mieli zacząć szukać Oswalda. Wiedziała, że musieli wybrać się w centrum mafii Giancana, aby poszukać informacji na jego temat i to, gdzie się znajduje.
⠀Z myśli wyrwała ją jednak wspominka o jej imieniu. Spojrzała na mężczyzn z zaciekawieniem, kończąc przeżuwać kolejny kawałek naleśnika.

⠀— Hm?

⠀— Powiedz mojemu tacie, co chcemy dzisiaj robić — powtórzył, patrząc na nią znacząco.

⠀— Ach tak — odparła od razu Violet. — No więc ja i Vincent... Zamierzamy... Wybrać się we dwójkę... Ee...

⠀Skupiła się na piciu soku pomarańczowego, aby pomyśleć nad wymówką. Abraham wiedział, że oboje próbują wymyślić coś na poczekaniu, jednak z powodem nie trafił w punkt.

⠀— Już się nie denerwujcie — roześmiał się — Ja jestem przeszczęśliwy, że chcecie iść razem na randkę. Muszę w końcu doczekać się wnuków, a Violet będzie znakomitą matką.

⠀Violet na te słowa wypluła sok pomarańczowy, który właśnie przełykała i zakrztusiła się, kaszląc jak opętana przy stole. Henry od razu pospieszył, aby posprzątać.

⠀— Co?

⠀— Tato, ty źle chyba zinterpretowałeś naszą znajomość — Gdyby nie przydługie włosy, to wszyscy widzieliby, jak Vincentowi czerwienią się uszy.

⠀— Oj, błagam — Starzec posłał mu spojrzenie pełne politowania. — Praktycznie zjadacie się wzrokiem. I nie udawajcie nastolatków, którzy wszystkim zaprzeczają, a wiedzą dobrze o swoich uczuciach.

⠀Czarnowłosa kobieta prychnęła nerwowo w rozbawieniu, krzyżując ramiona. To prawda, była zakochana w Vincencie, ale przywiązanie się do kogokolwiek nie należało w jej planie życia. Bała się wręcz tego.

⠀— Gdybym miała się z kimś umówić — Violet wtrąciła — to bez urazy, ale nie byłby to pański syn.

⠀Abraham żachnął się, wykonując machnięcie dłonią. Nie chciał więcej poruszać tego tematu, tak samo, jak wszyscy pozostali w pomieszczeniu.

⠀— Nie wybieramy się na randkę — sprostowała po chwili. — Mamy po prostu spotkanie z moją sektą. Będziemy szukali fałszywego proroka.

⠀— A, rozumiem — Mężczyzna przytaknął głową.

⠀Vincent w milczeniu spuścił wzrok na jedzenie, a następnie zapytał beznamiętnie:

⠀— A jak tam Giancana?

⠀Wszyscy cieszyli się ze zmiany tematu. Violet cieszyła się jeszcze bardziej, bo Vincent posłuchał tego, że mieli wybrać się do szefa jego ojca i właśnie dopytywał się o niego, by pomogło to im w dzisiejszej misji.

⠀— Zajęty — odparł Abraham. — Wiecie, chodzi o to, że Kennedy ma tu przyjechać... Takie tam. Jutro jestem umówiony z Giancana na obiad, przyjdzie też Jack Ruby ze swoimi ochroniarzami. Tutaj.

⠀Numer Osiem od razu uznała, że była to doskonała okazja na podsłuch. Los sam z siebie podsuwał jej łatwiejsze rozwiązania. Może życie w latach sześćdziesiątych nie było dla niej aż takie złe. Czasami.
⠀Wtedy do niej dotarło - Jack Ruby. Oficjalny według historii morderca Oswalda. Popatrzyła na gospodarza domu w zdziwieniu.

⠀— Ten... Jack Ruby?

⠀Mężczyźni popatrzyli na Violet w zdezorientowaniu.

⠀— Co masz na myśli? — zapytał Abraham.

⠀Rzeczywiście. Oni nie wiedzieli, że był przyszłym mordercą Oswalda.

⠀— Nie, nic — Próbowała z tego wybrnąć. — W sensie... Znam go z... Opowieści. On... Posiadał klub, prawda? Znaczy się posiada — Uśmiechnęła się nerwowo.

⠀— Tak — Starzec potaknął głową. — Skąd wiesz o tym klubie?

⠀Zanim Violet zdążyła wymyślić jakąkolwiek wymówkę, rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Kobieta poderwała się gwałtownie z siedzenia.

⠀— To moja sekta — stwierdziła.

⠀Prędko skierowała się do błyszczącego, czerwonego telefonu i podniosła słuchawkę połączoną z kablem, przykładając telefon do ucha.

⠀— Tutaj rezydencja Rogers, w czym mogę pomóc?

⠀Miała rację - dzwonił ktoś z jej sekty. Był to Harry.

⠀— Królowa? Dzień dobry!

⠀— Dzień dobry, Harry — Violet zmarszczyła lekko brwi. — O co chodzi?

⠀— Znaleźliśmy go — rozległ się wesoły głos po drugiej stronie telefonu. — Znaleźliśmy fałszywego proroka! Jest w Dallas i obecnie wrócił do swojej willi bez reszty zwolenników.

⠀Wszystko szło jak z płatka. Nie musiała szukać informacji o przyszłych planach Giancana, bo miał przyjść do miejsca, w którym mieszkała i mogła go podsłuchiwać... A teraz okazało się, że jej sekta już znalazła fałszywego proroka, a ona nie musiała nawet długo czekać.

⠀— Dobra robota — powiedziała szczerze Violet i uśmiechnęła się sama do siebie. Dość często to ostatnio robiła. — Już jadę.

⠀Harry podał jej adres, a wtedy kobieta rozłączyła słuchawkę i usiadła niedaleko wyjścia, sięgając po swoje czarne pantofle (tęskniła za swoimi wygodnymi trampkami, ale w latach sześćdziesiątych widok trampek nie był czymś spotykanym). Zaczęła je ubierać, gdy nagle z jadalni wyjrzał Vincent.

⠀— Violet? — Popatrzył na nią. — Co robisz?

⠀— Ubieram buty, czasami tak ludzie robią jak chcą gdzieś wyjść.

⠀Mężczyzna prychnął z uśmiechem, unosząc brew.

⠀— Gdzie się wybierasz? Mieliśmy przecież... — zniżył głos. — Wiesz gdzie się wybrać.

⠀— Zmiana planów — odparła, zakładając drugi pantofel. — Okazuje się, że moja genialna sekta znalazła fałszywego proroka. Jadę się z nim spotkać do jego willi.

⠀Podniosła się na nogi, ruszając do wyjścia. Vincent jednak podszedł szybko do drzwi, zatrzymując się przed nimi.

⠀— Zaraz, zaraz... Chyba nie chcesz tam iść sama, co? — zapytał zmartwiony. — Co jeżeli to jakiś wariat, który cię zaatakuje? Jakiś mężczyzna musi ci asystować.

⠀Violet przewróciła oczami, lekko rozbawiona. Oczywiście, Vincent miał starodawny tok myślenia. W końcu byli w "starodawnych czasach". Wciąż uważano kobiety za słabszą płeć, dlatego w latach sześćdziesiątych główną pozycją płci żeńskiej było siedzenie w domu i opiekowanie się dziećmi. A Violet nie była dokładnie takim typem kobiety.
⠀Zaczął ubierać buty, a następnie nałożył na głowę fedorę.

⠀— Vincent, poradzę sobie — roześmiała się Violet w niedowierzaniu. — Jestem już dużą dziewczynką, potrafię skopać jakiemuś facetowi dupę.

⠀Mężczyzna popatrzył na nią i uśmiechnął się, otwierając szerzej drzwi.

⠀— Lepiej niż jakakolwiek inna kobieta — odparł wesoło. — Dlatego tak mnie intrygujesz. Pani przodem.

⠀Teraz zrozumiała. On wcale nie bał się, że sama sobie nie poradzi. Po prostu chciał pojechać z nią.


❝Crystal ball on the table
Showing the future, the past
Same cat with them evil eyes
And I knew it was a spell she'd cast❞



⠀Oboje stanęli przed dużą, białą willą o masywnych kolumnach. Kimkolwiek ten fałszywy prorok był, zdecydowanie jak najlepiej korzystał ze swojego fałszywego tytułu - mógł z łatwością załatwić sobie wygodne miejsce do życia, jednocześnie praktycznie nic nie płacąc. Violet jako Królowa satanistycznej sekty też korzystała ze swojego przyzwolenia, jednak nie tak bardzo, jak tamten.
⠀Vincent wpatrywał się w budynek przed wejściem, opierając się o swoje czarne auto i prychnął sam do siebie po chwili.

⠀— Co cię śmieszy? — Violet spojrzała na niego w momencie, gdy schowała nóż w pasku do noża zawiniętego na jej nodze. Tak na wszelki wypadek.

⠀— To zabawne, jak możesz sfałszować bycie prorokiem albo satanistką — odparł — i łatwo się na tym wzbogacić. Ty i on myślicie podobnie.

⠀— Bzdury — prychnęła czarnowłosa, wzruszając ramionami. — To co, idziemy?

⠀Mężczyzna wyprostował się, a następnie oboje weszli po marmurowych schodkach i zadzwonili dzwonkiem. Czekając, popatrzyli na siebie niezręcznie, jakby nie wiedząc co teraz. Zadzwonili po raz drugi. Nadal brak odpowiedzi.

⠀— Może go nie ma — podsunął myśl Vincent.

⠀— Nie ma mowy, w raporcie mówili, że widzieli go jak wchodzi do środka.

⠀Violet nie chciała dłużej czekać. Cofnęła się odrobinę i skupiła, a następnie mały fragment cienia spod balkonu przypełzał niczym wąż i wślizgnął się do zamka. Po chwili klamka się ruszyła, a drzwi otworzyły.
⠀Vincent oglądał nadzwyczajne wydarzenie z oczarowaniem. Dwa lata wiedział o jej mocach, jednak wciąż nie mógł się czasami do tego przyzwyczaić.
⠀Kiedy Violet weszła do środka pierwsza, od razu dotarło do niego, że mogło to być niebezpieczne. Od razu pospieszył za nią, aby w razie nagłego ataku jej pomóc.

⠀W posiadłości nikogo nie było. Kiedy tak przeczesywali owo miejsce, spotkali się jedynie z dźwiękiem wiatru świszczącego wiatru, który przedostawał się przez niedomknięte drzwi. Oboje mieli właśnie się poddać i wrócić, usłyszeli nagły szmer w pomieszczeniu, na które do tej pory nie zwrócili uwagi. Było to pomieszczenie, gdzie wszystko pokryte było narzutami, aby nic się nie zakurzyło. Wymienili między sobą spojrzenia. Violet chwyciła nóż, a następnie zakradła się razem z Vincentem do pomieszczenia. W półmroku ktoś leżał na kanapie i spał.

⠀Czarnowłosa podeszła bliżej z nożem. Nie zamierzała go zranić, zamierzała mu pogrozić. Jego ręka nagle szturchnęła. A raczej... Coś go szturchnęło, aby go ostrzec.
⠀Violet była już blisko, trzymając nóż przy sobie. Wtedy fałszywy prorok ocknął się i dostrzegł sylwetkę. Krzyknął w zalęknieniu, szybko wstając z kanapy. Gdy odsunął się dalej, pod światłem dało zobaczyć się jego twarz.

⠀Oboje widzieli swoje twarze. Violet opuściła nóż. Wiedziała dobrze, kto to był.

⠀— Klaus?



❝She's just a devil woman
With evil on her mind
Beware the devil woman
She's gonna get you from behind❞
—CLIFF RICHARD, "DEVIL WOMAN".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top