Sayonara

Deidara zacisnął mocno zęby, próbując zignorować ból promieniujący z ramienia, od którego parę godzin temu została oderwana reszta jego ręki. Poszarpany rękaw jego czarnego płaszcza powiewał na wietrze, a krew, która jeszcze nie zdążyła zaschnąć, kapała na ziemię, pozostawiając na niej szkarłatne ślady. Chłopak nie przejmował się tym zbytnio - Kakuzu z łatwością mógł mu przyszyć nową kończynę. Poza tym miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie, na przykład znalezienie mistrza marionetek. Walka zajęła mu znaczenie więcej czasu niż przypuszczał, a jako że Sasori nienawidził na niego czekać, musiał się pospieszyć.

Członek Akatsuki postanowił wrócić do jaskini, w której zostawił swojego partnera. Nie miał pojęcia, czy właśnie tam go znajdzie, ale musiał w końcu od czegoś zacząć. Niestety, gdy tylko dotarł na miejsce, w jego sercu zrodził się niepokój. Coś było zdecydowanie nie tak. Przełknął ślinę, próbując ukryć nerwowość i ze swoją zwyczajną pewnością siebie wszedł do środka.

To, co tam zastał odebrało mu dech w piersi.

Wśród skał, które zapewne jeszcze jakiś czas temu były sufitem jaskini, walały się szczątki marionetek. Było ich tak dużo, że zbiegły ninja był przekonany, że praktycznie cała kolekcja Skorpiona została zniszczona. Powinno go to martwić, jednak było wręcz przeciwnie - blondyn był zachwycony destrukcją, której tu dokonano. Ruszył dalej przed siebie, uważnie rozglądając się dookoła, a jego błękitne oczy z zadowoleniem pochłaniały widok kolejnych, roztrzaskanych w drobny mak dzieł. Był tak podekscytowany, że przez przypadek nadepnął na jedną z drewnianych rąk, przez co prawie się przewrócił. Zaklął siarczyście, ten nawyk wszedł mu w krew po dołączeniu Hidana do organizacji i Sasori zawsze zwracał mu to na uwagę, jednak piroman jak na złość zamiast trzymać język za zębami, robił to przy każdej możliwej okazji.

W końcu zatrzymał się przed trzema leżącymi kukiełkami, których twarze były skierowane do ziemi, a gdy światło księżyca oświetliło rude włosy jednej z nich, jego serce na chwilę przestało bić, bo chociaż jakaś część niego wiedziała, nie mógł dopuścić do siebie tej myśli. Zamrugał kilka razy, jak gdyby miało to sprawić, że postacie znikną sprzed jego oczu, ale to nie działało. To nie była iluzja, tylko okrutna rzeczywistość. Powoli kucnął i delikatnie, przy użyciu nogi przekręcił głowę środkowej marionetki, aby lepiej przyjrzeć się jej twarzy. Już teraz mógł powiedzieć, że nie było to ciało, którego zazwyczaj używał lalkarz - pojemnik, który służył mu jako serce znajdował się pośrodku, nie posiadał także drutu w miejscu żołądka, ani ostrzy na plecach. Wyglądało na to, że został zmuszony do przeniesienia się do jednego z zapasowanych ciał, ale nawet to nie było w stanie go uratować.

Warga Deidary zadrżała, gdy ujrzał dwa ostrza tkwiące w jedynej ludzkiej części jego mistrza i resztkę fioletowej cieczy kapiącej na ziemię. Przeniósł spojrzenie na sztuczne, pozbawione życia, brązowe oczy, przypominając sobie ich groźny błysk za każdym razem, gdy w jakiś sposób zdenerwował ich właściciela i coś w nim pękło. Usiadł i z trudem, bo tylko przy użyciu nóg, podniósł ciało Sasoriego i przycisnął je do swojej piersi.

- Zawsze powtarzałeś, że sztuka jest wieczna - wyszeptał, a na jego twarzy pojawił się kpiący uśmiech, który jednak szybko zniknął. - Wygląda na to, że świat postanowił z ciebie zadrwić, Danna - dodał, czując narastającą w nim złość.

Zostawił go. Człowiek, który twierdził, że będzie wieczny, który zawsze był przy nim, umarł i miał już nigdy nie wrócić. Artysta zacisnął usta w wąską linię i w przypływie gniewu z całej siły uderzył czołem w twardy brzuch rudzielca, a chwilę później poczuł jak ciepła krew spływa mu po twarzy.

- Jak mogłeś, Danna! Zawsze byłeś taki pewny siebie... Twierdziłeś, że jesteś lepszy ode mnie, ale to ja patrzę na twoje martwe ciało! - jego przepełniony bólem głos odbił się echem od ścian.

Relacja jego i mistrza marionetek była skomplikowana. To prawda, że zawsze się kłócili, ale tak naprawdę byli znacznie bliżej siebie niż inni członkowie organizacji. Przed poznaniem zbiegłego ninja z Suny, jedyną rzeczą, na której zależało chłopakowi, była jego sztuka. Nikt go nigdy nie doceniał, mieszkańcy Iwagakure wyśmiewali jego poglądy, ale nigdy nie brał tego do siebie - w końcu żadna z tych osób nie znała się na tej konkretniej dziedzinie. Wszystko zmieniło się w dniu jego potyczki z Itachim. Przegrał, ale w tym wszystkim chodziło o coś więcej - Uchiha cenił ludzi, w przeciwieństwie do niego. Deidara skupiał się tylko na sobie, żył i tworzył dla siebie. Jego filozofia przegrała z filozofią osoby, która poświęciła się dla innych, dla pokoju.

Później został przydzielony jako nowy partner rudzielca. Przed długi czas myślał, że ten wygląda jak Hiruko, toteż można sobie wyobrazić jego zaskoczenie, gdy lalkarz został zmuszony do opuszczenia swojego pancerza i ujawnienia blondynowi prawdziwej twarzy. Piroman musiał przyznać, że był piękny, ale nigdy nie powiedział by tego na głos. Duma mu na to nie pozwalała. Z czasem zauważył, że robił wszystko, aby jego mistrz zwrócił na niego uwagę - zawsze, gdy tworzył nową, glinianą figurkę wyciągał go na zewnątrz, aby móc ją zdetonować na jego oczach. Chciał, aby był świadkiem jego sztuki, bo chociaż ich poglądy się różniły, oboje byli artystami. Shinobi nigdy nie pochwalił jego dzieł wprost, jednak od czasu do czasu na misjach mruczał pod nosem ,, dobra robota". To było dla członka Akatsuki wystarczające.

Była jeszcze jedna, istotna rzecz - niecierpliwość Sasoriego. Deidara na początku sądził, że lalkarz był po prostu takim typem od urodzenia i minęły lata, zanim w końcu zrozumiał głębię tych słów. Rudzielec najzwyczajniej w świecie się o niego martwił. Obawiał się, że jego partner już nigdy wróci i każda minuta czekania była dla niego udręką. Gdy blondyn zdał sobie z tego sprawę, starał się kończyć walki jak najszybciej - nie chciał niepokoić swojego mistrza.

- Czy gdybym wcześniej się uporał z tymi szczylami z Konohy, nadal byś żył? - zapytał samego siebie.

Chciał, aby się do niego odezwał, aby powiedział, że jest głupi, bo uwierzył, że dał się tak łatwo zabić i żeby oświadczył, że sztuka naprawdę jest wieczna. Niestety, żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła. W jaskini panowała cisza, a jedynym dźwiękiem było bicie serca piromana.

- Nienawidzę cię...- wyszeptał, a samotna łza spłynęła po jego policzku. - Tak bardzo cię nienawidzę! - powtórzył znacznie głośniej. - Miałeś być wieczny, Danna! Miałeś zawsze przy mnie być! - jego głos był przepełniony gniewem i czystą rozpaczą.

Sasori był jedyną osobą, która się dla niego liczyła. Wpuścił go do swojego świata, nie tworzył już tylko dla siebie - miał widza, który był świadkiem każdego jego twórczego aktu. Jednak teraz... Został sam.

I przez chwilę zaczął żałować, że sztuka rzeczywiście nie jest wieczna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top