epilogue
SŁONECZNY, CZERWCOWY DZIEŃ BYŁ WRĘCZ IDEALNY NA ZAKOŃCZENIE ROKU SZKOLNEGO.
Zarya nie spodziewała się, że kiedykolwiek wróci do szkoły średniej. Tym bardziej jako obserwator graduacji ostatniej klasy, która odbywała się na szkolnym boisku. Gdyby Theo nie był jedną z osób, które miały odebrać dyplom, to w ogóle by jej tam nie było. Zapewne leżałaby w łóżku, próbując przygotować się psychicznie do tego, że już za kilka tygodni jej rodzina miała się powiększyć o dwie małe istotki.
Jednak obiecała Theo i postanowiła dotrzymać swojego słowa, nawet jeśli było jej gorąco, niekomfortowo i nie mogła znaleźć odpowiedniego miejsca do siedzenia na twardym krześle. Położyła dłoń na swoim ciążowym brzuchu i wyciągnęła nogi do przodu. Taka pozycja pomogła jej, chociaż na krótką chwilę.
— Mówiłem, że powinnaś zostać w domu, love — mruknął Steven, a ona posłała mu niemal mordercze spojrzenie. — To nie był dobry pomysł, byś tutaj przychodziła w twoim stanie.
Cała trójka – Jake, Marc i Steven – od momentu, w którym dowiedzieli się, że jest w ciąży, byli względem niej wyjątkowo nadopiekuńczy. To tylko nasilało się z czasem, im bliżej było do rozwiązania, wręcz nie odstępowali jej na krok, a kiedy nie mogli być obok, to dzwonili po Laylę, albo zawozili ją do Nottingham do rodzinnego domu, gdzie przynajmniej mogła spędzić trochę czasu ze swoim młodszym bratem.
— Jestem w ciąży. Nie jestem chora.
— Widzę, że nie czujesz się dobrze.
— Jest mi tylko trochę gorąco. Ale jest na to sposób.
Na potwierdzenie swoich słów rozwinęła czerwony wachlarz, który Jake kupił jej ostatnim razem, gdy byli w Hiszpanii.
— Jesteś niemożliwa — Steven oparł rękę na oparciu jej krzesła. — I uparta.
— To akurat odziedziczyła po mnie — wtrąciła się Maria. Jej matka uśmiechała się szeroko, obejmując rękami trzyletniego Archera, który w tym momencie był o wiele bardziej zainteresowany przyglądaniem się swojemu ojcu, który robił do niego głupie miny. — Zarówno wygląd jak i urok osobisty. Bliźniaki będą najpiękniejszą dwójką dzieci na całym świecie.
— Mówisz to samo o Astrid — mruknął Posejdon, ale Maria machnęła jedynie ręką.
Zarya zaśmiała się i doceniała każdą taką chwilę. Po wszystkim, co doświadczyła, rozumiała, że nic nie było pewne i chciała wiedzieć, że jeśli znów stanie twarzą w twarz ze śmiercią, tak nie będzie niczego żałować.
— Oczywiście masz rację, kochanie — dodał szybko Posejdon. — Urokiem nie ma wam równych.
Posejdon pocałował swoją ukochaną. Archer zaśmiał się wesoło na zachowanie swoich rodziców i starszej siostry, a Zarya przyglądała się temu wszystkiemu z uśmiechem.
— Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję — szepnęła do Stevena, a on jedynie zachichotał cicho i pocałował ją w policzek.
— Jak tylko źle się poczujesz, to od razu dajesz mi znać, rozumiesz?
— Obiecuję — zapewniła go. — Powiem natychmiast o wszystkim.
Uśmiechnęła się zadziornie, a Grant pokręcił głową.
— Czemu wcale ci nie wierzę?
— O popatrz! — Zmieniła szybko temat, wskazując dłonią na scenę, gdzie pojawili się nauczyciele i dyrektor szkoły. — Zaczyna się.
Gdy pierwszy raz poznała Theo, nie spodziewała się po nim niczego dobrego. Chłopak był ambitny, ale nie umiał tego wykorzystywać w odpowiedni sposób, przez co wpadał w kłopoty, tak jak wtedy, gdy pobił się w szkole i został zawieszony w prawach ucznia. Jednak wydarzenia na Olimpie sprzed czterech lat, to, że musiał zmierzyć się z faktem, że Ares, którego tak idealizował, tak naprawdę okazał się zwykłą szują, kompletnie go odmieniły. Nie stracił swojego zadziornego charakteru, ale zdecydowanie wydoroślał. Traktował swoją matkę z szacunkiem, o jaki trudno było go podejrzewać i to się tyczyło niemal każdego z kim miał do czynienia. Chyba że ktoś zalazł mu za skórę, to lepiej było nie przekonywać się, do czego był zdolny. Porzucił znajomości z dziwnymi dzieciakami, którzy przyprawiali mu więcej problemów, zaakceptował też swojego kuratora, którego mu przydzielono po całej sprawie sądowej, a przy tym wszystkim odkrył, że chciał zostać lekarzem.
Zarya dokładnie pamiętała jego słowa, gdy jej jako pierwszej zwierzył się ze swoich planów.
— Nie chce być taki jak Ares — mówił zdeterminowanie. — Jedyne, co zawsze sprowadzał to wojna i chaos. Ludzie i bogowie cały czas przez niego cierpieli. Chcę pokazać wszystkim to, że jestem jego synem, nie znaczy, że jestem taki jak on. Chcę pomagać innym.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie, chociaż jak dla niej Theo nie musiał niczego udowadniać. Nie mógł wybrać tego kto był jego ojcem. Jednak mógł wybrać, co chciał robić ze swoim życiem.
W końcu po jakimś czasie długich przemów i całej listy uczniów, na scenę wszedł Theo. Zarya z trudem i pomocą Stevena podniosła się na nogi, by klaskać, wiwatować i krzyczeć imię chłopaka. Słowem robiąc mu taką siarę, na jaką mógł tylko zasłużyć, ale mimo tego, że zrobił się czerwony, tak pomachał do nich ze sceny. Przeciągnął frędzelek w birecie na drugą stronę i wyrzucił rękę do góry w zwycięskim geście.
Później wszyscy uczniowie rzucili swoimi czapkami do góry i było po wszystkim. Osiemnastoletni Theo szybko odnalazł swoją matkę i jej partnera i dołączyli do całej szalonej rodziny Zaryi.
— Gratulacje, młody! — Zawołał Steven, przybijając z nastolatkiem piątkę. Następnie swoje uznanie złożyli mu Posejdon i Maria, tuląc i całując go przez kilka dobrych minut.
Theo jednak chciał podejść do Zaryi, jak najprędzej. Kiedy miał już na to okazję, od razu objął ją ramionami, starannie uważając na jej ciążowy brzuch.
— Dziękuję — powiedział cicho, tak by tylko ona usłyszała. — Gdyby nie ty i moja mama, to nigdy nie doszedłbym do tego miejsca. Wierzyłaś we mnie, nawet gdy reszta tego nie robiła,
Zarya poczuła, jak łzy napływają do jej oczu ze wzruszenia. Jeśli było coś, czego kompletnie miała dość w trakcie tej ciąży, to że była tak strasznie emocjonalna.
— Nie musisz mi za nic dziękować. Wszystko, co osiągnąłeś to twoja ciężka praca, Theo. Wiem, że jeszcze wiele dobrego przed tobą.
— Czas na wspólne zdjęcie! — Zadecydował Steven.
Theo objął ramieniem Zaryę i pocałował ją w policzek, a Grant kliknął ekran komórki. Wyglądali niemal jak rodzeństwo.
I Zarya nie mogła się doczekać, aż przekażą mu informacje, że ich córeczka miała otrzymać na drugie imię Thea, w hołdzie dla swojego odważnego i zdeterminowanego wujka Theo.
☾
Zarya z ulgą przyjęła powrót do domu. Była cała obolała i zmęczona po graduacji Theo, ale za nic nie miała zamiaru tego przyznać przed żadnym ze swoich mężów.
— Będę robić obiad — odezwał się Jake. Zarya odchyliła głowę na oparcie kanapy i uśmiechnęła się, widząc go nad sobą. — Jakieś specjalne życzenia, cariño?
— Mam ochotę na coś dobrego.
Lockley zaśmiał się krótko.
— Musisz być trochę bardziej precyzyjna. Chcesz coś słodkiego, słonego...
— Trochę tego i tego? — Zarya zmarszczyła śmiesznie brwi. — Chociaż zjadłabym makaron z sosem serowym i kurczakiem. Wiesz, tak w twoim stylu. Nie wiem dlaczego, jak ja go robię, to nie smakuje tak samo.
— Bo mam swój sekretny składnik.
— Niby jaki?
— Moją nieograniczoną miłość do ciebie.
Tym razem Zarya zaśmiała się wesoło, a Jake uśmiechnął się zadziornie. Później położył obok niej butelkę z wodą.
— Romantyk z ciebie. Bierzesz przykład ze Stevena?
— W tym momencie mnie obrażasz. Nie muszę wiedzieć, co robi Steven, by na swój sposób okazywać ci moją miłość. Jak wrócę, to butelka ma być pusta. Nie możemy dopuścić, by się odwodniła, sexy mama.
— Woda to moje drugie imię, Jakey.
— Lo sé, lo sé — pokręcił głową z rozbawieniem. Oparł się rękami na kanapie, tak że jej głowa znajdowała się dokładnie między nimi. Pochylił się nad nią i złożył krótki, pełen miłości pocałunek na jej ustach. Zarya westchnęła cicho, gdy się od niej odsunął. — Te amo mi corazón.
Zarumieniła się, słysząc jego słowa. Uwielbiała, jak wyznawał jej miłość po hiszpańsku. Chociaż ciągle miała trudności, by płynnie mówić w tym języku, tak wiedziała na tyle, by rozumieć, co dokładnie jej mówił i by mu odpowiedzieć.
— También te quiero — położyła dłoń na jego policzku. — Dziękuję mi amado.
— Każde z nas dba o ciebie i bliźniaki z największą przyjemnością. Za to nie musisz nam dziękować. Teraz odpocznij i się zrelaksuj, a ja wrócę do ciebie, jak skończę gotować.
— Mogę pomóc... — zaczęła się podnosić, ale Jake szybko położył dłonie na jej ramionach, zatrzymując w miejscu.
— Za dwa tygodnie masz termin, więc do tego czasu nie mam zamiaru pozwolić ci, byś robiła cokolwiek. Będziesz leżeć i odpoczywać, bo przynajmniej w taki sposób możemy ci pomóc. W trakcie porodu wszyscy będziemy bezsilni i nie będziemy mogli ci pomóc w żaden sposób.
— Będziecie tam ze mną — przypomniała mu to, co już dawno ustalili. Nie wyobrażała sobie porodu bez ich obecności. — To będzie wystarczające.
— Postaram się, by żaden z nich nie zemdlał w trakcie — zażartował Jake. Ona pokręciła głową, a kiedy Lockley wyciągnął dłoń do przodu i położył ją na jej brzuchu, złączyła z nim na krótką chwilę palce.
Myślała o tym, jak dotarła do tego momentu. Gdyby ktoś kiedyś powiedział jej, że mając nieco ponad trzydzieści lat, będzie całkowicie zakochana (i to w trójce! niesamowitych mężczyzn) i będzie się spodziewać bliźniaków, tak nigdy by w to nie uwierzyła. Po doświadczeniach własnej matki nie chciała zakładać rodziny, ani oddawać swojego serca komuś, kto w każdej chwili mógł je złamać. Jednak, gdy ich spotkała i udało im się stworzyć związek, który trwał, tak rozumiała, że czegoś brakowało w jej życiu do tego, by mogła być w pełni szczęśliwa.
Teraz do tego szczęścia miały dojść dwie istotki.
— Myślisz o czymś — powiedział do jej ucha Jake. Zarya poczuła dreszcze na ciele na dźwięk jego głosu. Nawet po tych kilku latach, ciągle zachowywała się przy nich tak, jak na samym początku, gdy dopiero się zakochiwała. Wydawało jej się nawet, że nigdy nie przestanie na nich reagować w ten sposób. — I to dosyć intensywnie, bo mrużysz w ten charakterystyczny sposób nos. Zawsze uważam, że to urocze, ale co się dzieje?
— Nic poważnego. Po prostu myślę o tym, jak to się stało, że moje życie wygląda tak jak teraz. Wiesz... Mam was, mamy wspaniały dom, spodziewamy się dwójki dzieci, a w ogrodzie gdzieś się kręci Shu-shu.
Zarya uśmiechnęła się na wspomnienie owczarka australijskiego, którego dostała od Marca na urodziny tego samego roku, gdy opuściła z Posejdonem na dobre Olimp.
— Jesteś szczęśliwa? — Zapytał Jake, a ona wtuliła się w jego ramię, które ją obejmowało.
— Nie mogłabym być szczęśliwsza.
☾
Było wiele rzeczy, z którymi nie potrafiła sobie poradzić w trakcie ciąży. Jedną z nich było wchodzenie po schodach na piętro, gdy była zmęczona i opuchnięta. Nawet podtrzymywanie się poręczy nie było pomocne, a już na pewno ciągłe nawoływanie Jake'a lub któregokolwiek z nich, czy na pewno daje sobie radę. Cieszyła się z tego, że tak o nią dbają, ale w niektórych chwilach czuła się po prostu bezsilna, że sama nie była w stanie czegoś zrobić.
W końcu kiedy udało jej się dotrzeć do ich sypialni, od razu położyła się na łóżku, nawet nie mając siły na to, by przebrać się w coś wygodniejszego. Ciągle miała na sobie sukienkę z graduacji i chociaż nie chciała jej za bardzo zniszczyć, tak nie myślała o tym, gdy poczuła miękki materac pod swoim kręgosłupem. Shu-shu zaszczekał wesoło, a potem wskoczył na łóżko i ułożył się obok niej.
— Tutaj jesteś — powiedziała z uśmiechem, wyciągając rękę, by pogłaskać go po głowie. — Myślałam, że będziesz w ogrodzie.
Pies jedynie szczeknął krótko, a później ułożył swoją głowę na jej brzuchu z największą czułością. Patrzył na nią swoimi jasnoniebieskimi oczami, a ona nie mogła się powstrzymać i zachichotała cicho, gdy sobie przypomniała ich początkowe wspólne dni, gdy jeszcze był szczeniakiem i szukała dla niego odpowiedniego imienia.
☾
— Nie mogę nazywać go Młody — mówiła, gdy razem z Marciem leżeli w łóżku w starym mieszkaniu Stevena, a szczeniak bawił się swoją zabawką między nimi. — Musi mieć jakieś imię, ale nie mam pojęcia jakie.
— Daj sobie czas, Zay. Prędzej, czy później na pewno na nie wpadniesz.
— Nie może być jakieś normalne — brnęła dalej, delikatnie drapiąc swojego nowego przyjaciela za uchem. — Musi być wyjątkowe i takie, które mu się spodoba. Oryginalne, ale nie za trudne.
— Baby, to tylko imię — Spector zaśmiał się wesoło, ale podziwiał to jak poważnie do tego podchodziła.
— O! Chyba wiem! — Krzyknęła radośnie i spojrzała na niego z cwanym uśmiechem, który już zbyt dobrze znał.
— Dlaczego mam wrażenie, że mi się to nie będzie podobać?
— Nie dramatyzuj! Na pewno będzie ci się podobać, bo znasz już to imię. Będzie łatwiej, by się przyzwyczaić i je wymawiać — Zarya pochyliła się nad nim, a jej uśmiech tylko się powiększył. — Khonshu.
— Nie ma mowy! — Odezwał się od razu wzburzony Marc. Zmarszczył brwi i spojrzał na nią swoim charakterystycznym spojrzeniem niczym Zrzędliwy Orzeł. — Nawet o tym nie myśl, Zarya. Nie nazwiesz tego szczeniaka imieniem starego ptaka.
— Dobrze, dobrze — zaśmiała się krótko. — Tylko sobie żartuję, obiecuję — Marc odetchnął z ulgą, ale ciągle przyglądał się jej podejrzliwie, obawiając się, co zaraz wymyśli. — Nazwę go Khonnie.
— Prescott...
— Och, dawno nie słyszałam, jak mówisz do mnie po nazwisku. Właściwie to mnie trochę kręci, Spector.
— Kręci cię, co? — Powtórzył za nią, a później złapał za ramiona i położył na łóżku, tak że znajdowała się całkowicie pod nim. Oparł rękę obok jej głowy, a drugą wskazał na jej klatkę piersiową. — Jeszcze jedno tego typu imię, a nie dotknę cię przez miesiąc.
— Okej, dam radę. Pytanie, czy ty tyle wytrzymasz?
— Wątpisz w moją silną wolę?
— Tak właściwie, to...
— Lepiej zastanów się, jak chcesz zakończyć to zdanie — ostrzegł ją z niebezpiecznym błyskiem w oku. Ona jedynie uśmiechnęła się przebiegle, wiedząc, że wszystkie konsekwencje tego, co powie i tak będą wyjątkowo przyjemne.
— Przekonałeś mnie — odparła w końcu, unosząc ręce do góry. — Mam nowe imię dla Młodego. Shu-shu. Nie brzmi źle, prawda?
— Złe nie jest. Skąd ci to przyszło do głowy?
— Shu-shu — powtórzyła, a szczeniak odezwał się z zadowoleniem, spoglądając na swoich rodziców. — To trzy ostatnie litery w imieniu...
Marc nie potrzebował, by Zarya dokończyła. Szybko połączył wszystkie fakty i jęknął z frustracją.
— Nienawidzę cię — warknął i podniósł się do góry, a ona zaśmiała się wesoło. Otworzyła swoje ramiona, a Shu-shu wykorzystał moment i wskoczył na jej ciało, by się przytulić.
— To naprawdę ładne imię! — Zawołała, gdy zauważyła, jak Marc ruszył w głąb mieszkania.
— Zero seksu przez miesiąc, Prescott! Potrafię dotrzymać słowa.
Zarya jedynie głośniej się zaśmiała.
Marc faktycznie potrafił dotrzymać słowa, ale akurat w tym nie miał, aż tak silnej woli. Wieczorem wystarczyło jedno spojrzenie Zaryi w jego stronę i to, że ubrała wyjątkowo seksowną koszulę nocną, a całą obietnicę szlag trafił.
☾
Marc wszedł cicho do pokoju, ale zatrzymał się, gdy dostrzegł ją, pochłoniętą we własnym świecie. Oparł się o framugę drzwi i przyglądał się Zaryi, ciągle nie mogąc uwierzyć, że to działo się naprawdę. Gdy pierwszy raz usłyszał o ciąży, był przerażony, nawet jeśli wcześniej wspólnie zdecydowali, że to mógł być dobry moment. Jednak nie mógł powstrzymać swoich obaw, że będzie okropnym ojcem, że w miał zakorzenione zachowanie własnej matki i będzie zachowywał się tak samo. Nie byłby w stanie sobie wybaczyć, gdyby coś takiego miało miejsce. Zarya, a od niedawna i bliźniaki, byli dla niego najważniejsi.
Było to wyjątkowo zaskakujące, bo jeszcze nie tak dawno nie wyobrażałby sobie, że z kimkolwiek mógłby stworzyć rodzinę.
— Dlaczego tak mi się przyglądasz? — Głos Zaryi wyrwał go z własnych myśli. Uśmiechnął się do niej i poczuł ciepło, gdy dostrzegł Shu-shu, który wiernie jej pilnował. W trakcie ciąży czuwał przy niej niemal cały czas.
— Ponieważ mam przepiękną żonę — oznajmił zadziornie.
Zarya jedynie zarumieniła się i schowała twarz w swoich dłoniach. Uwielbiał to, że tylko kilkoma słowami, był w stanie doprowadzić ją do takiego stanu.
— Co wy tak wszyscy dzisiaj mnie komplementujecie, co? Zrobiliście coś?
Marc pokręcił głową z rozbawieniem.
— Gdyby tak było to i tak byś się o tym nie dowiedziała, bo nie chcemy...
— ... bym się denerwowała — dokończyła za niego i przejechała ręką po brzuchu, gdy poczuła niespodziewany skurcz. Wzięła głęboki oddech, ale wszystko zaraz minęło. Poza zaniepokojonym wzrokiem Marca. — To był tylko skurcz. Pani doktor mówiła, że przed porodem będą pojawiać się coraz częściej.
— I ty się dziwisz, że nie chcemy cię denerwować — podszedł bliżej i usiadł z rogu łóżka, kładąc dłoń na jej udzie i delikatnie masując. — Na pewno wszystko w porządku? Może przygotować ci kąpiel? Dobrze ci zrobi po całym dniu.
— Nie mam na to siły. Możesz mi jedynie przynieść waciki i płyn do makijażu? Nie mam zamiaru zasnąć w całej tej tapecie.
Wskazała ręką na swoją twarz, gdzie rano znajdował się starannie przygotowany, delikatny makijaż. Teraz większość już zdążyła zejść, ale dla niego Zarya i tak niczego nie potrzebowała. Marc skinął głową, pocałował ją w czoło i zniknął w łazience, która znajdowała się w ich pokoju. Zarya tylko słyszała, jak krzątał się po pomieszczeniu, a gdy z niego wyszedł, w dłoniach nie trzymał tylko wskazane przez nią rzeczy, ale również mokry ręcznik, czy balsam do ciała. Miała łzy w oczach, gdy to widziała.
— Dlaczego nie przyniosłeś tylko tego, o co cię prosiłam? — Zapytała załzawiona. — Doprowadziłeś mnie właśnie do płaczu.
— Jesteś zmęczona i jest gorąco. Wiem, jak nienawidzisz chodzić spać bez prysznica, więc co prawda to nie będzie to samo, ale przynajmniej wystarczy do rana — odłożył wszystko na szafkę nocną i spojrzał na nią z uśmiechem. — Potraktuj to jako domowe spa.
— To tak nie działa — wymruczała, ale pozwoliła, by Marc się nią zajął.
Najpierw zaczął od ściągnięcia sukienki. Gdy została w samej bieliźnie, przejechał delikatnie po jej ciele mokrym ręcznikiem, a następnie nasmarował jej brzuch, biodra, uda i piersi kremem na rozstępy. Zarya odchyliła głowę i zamknęła oczy, czując się jednocześnie niekomfortowo, ale również wyjątkowo się relaksując. Później zmył makijaż z jej twarzy i gdy skończył, położył dłonie na jej ramionach, masując jej skórę kciukami.
— Gotowe. Widzisz, nie było tak źle. Przez kilka lat zdążyłem się czegoś nauczyć.
Zarya spojrzała na niego z rozbawieniem.
— To prawda. Zostaw to wszystko i połóż się obok mnie, proszę.
Z tym Marc nie miał zamiaru dyskutować. Ściągnął z siebie koszulkę i spodnie, a później położył się obok Zaryi, biorąc ją w swoje ramiona. Shu-shu szczeknął niezadowolony, że musiał zmienić pozycję, aż w końcu ułożył się u ich stóp.
Przymknęła oczy, całkowicie rozluźniając się pod wpływem dotyku Marca. Chyba miała dzisiaj wyjątkowo sentymentalny dzień, bo od razu przypomniała sobie dzień, w którym Marc jej się oświadczył, później ich ślub i to, jak powiedziała im, że jest w ciąży.
☾
Zachody słońca nad oceanem zawsze były urokliwe. Zarya nie pamiętała kiedy ostatni raz spędzała wakacje w jakiś pięknym, tropikalnym miejscu – o ile w ogóle to miało miejsce. Jednak Jake był wyjątkowo przekonywający, zresztą tak samo jak Marc i Steven. Z wyborem miejsca był mały problem, bo każdy chciał pojechać i zobaczyć co innego, ale w końcu zdecydowali się na Dominikanę. Wiedziała, że w pewien sposób Jake zacierał ręce z radości, bo ostatecznie postawili na latynoski kraj, dzięki czemu mógł popisać się swoim hiszpańskim, co robił niemal każdego dnia. Osobiście uwielbiała, gdy to robił, nawet jeśli sama nic z tego nie rozumiała.
Oparła się o taras i z uśmiechem przyglądała plaży, palmom i oceanowi. Miała nawet wrażenie, że w oddali dostrzegła wyskakującą z wody parę delfinów, które zawsze były jednymi z jej ulubionych morskich zwierząt. Później poczuła, jak Marc objął ją ramionami od tyłu i pocałował ją w szyję. Zaśmiała się krótko i oparła głowę o jego ramię.
— Podoba mi się tutaj. Mogłabym tutaj zamieszkać na zawsze.
— Jake byłby w siódmym niebie — odpowiedział. — To miejsce ma swój urok.
— Musimy tutaj jeszcze wrócić. I następnym razem zabrałabym mamę, by jej to pokazać.
— Co tylko będziesz chciała, baby — pocałował ją w bok głowy, a później wypuścił ją ze swojego uścisku. Zarya spojrzała na niego z zaskoczeniem i odwróciła się do niego. — Właściwie, to chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
Zaryi prawie stanęło serce na to wyznanie.
— Co się dzieje? Stało się coś?
— Nie — pokręcił z rozbawieniem głową. — Mam nadzieję, że nic złego, przynajmniej, ale to się jeszcze może okazać.
— Marc możesz przestać mówić do mnie zagadkami? Bo zaczynam się denerwować.
— Nie masz czym, obiecuję!
— To nie mów, że musimy o czymś porozmawiać! To nigdy nie brzmi dobrze!
— A jak mam powiedzieć, że chcę z tobą porozmawiać?
— Może po prostu oznajmić lub zapytać o to, co ci chodzi po głowie.
— Dobrze! Nie wierzę, że naprawdę chcę się z tobą ożenić — westchnął ciężko, a jej serce przyspieszyło na to niespodziewane wyzwanie. Rozmawiali o tym, że któregoś dnia mogliby wziąć ślub, ale to wydawały się wyjątkowo odległe plany.
— Słucham...? — Wyjąkała w szoku. Dopiero po chwili zauważyła, że Marc przez cały ten czas trzymał w dłoniach niebieskie pudełeczko charakterystyczne dla znanej firmy jubilerskiej.
— Jesteś najbardziej irytującą kobietą, jaką znam, ale... — odezwał się spokojnie. Okręcił pudełeczko wokół palców i tylko to pozwoliło jej stwierdzić, że mimo wszystko się denerwował. — Cholernie cię kocham, Zarya. Pokazałaś mi, że mogę być szczęśliwy i sprawiłaś, że faktycznie tak się czuję, a to coś, w co wierzyłem, że nigdy się nie powtórzy. Jesteś wszystkim, czego mógłbym kiedykolwiek pragnąć od życia. Bez względu na to, co się będzie dziać, to ciebie zawsze wybiorę, bo jakbym nie mógł? — Przerwał na chwilę, by przejechać palcami po wardze, a ona próbowała robić wszystko, by się jeszcze nie rozpłakać. — Wystarczył tylko jeden twój uśmiech, a moje serce, dusza i umysł należały tylko do ciebie. Nigdy do nikogo nie czułem tego, co do ciebie. Jesteś jak moje prywatne słońce i nie wyobrażam sobie żadnego dnia bez ciebie. Dlatego chcę ci zadać...
— Tak! — Przerwała mu, zanim cokolwiek zdążył zrobić.
Pokręcił głową, ale na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. To w połączeniu z ostatnimi promieniami słońca, które na niego padały, sprawiało, że wyglądał dla niej młodziej i jeszcze przystojniej.
— Nawet nie zdążyłem dokończyć zdania i nie wiesz, o co chciałem zapytać.
— Przepraszam — zaśmiała się nerwowo. — Dokończ, proszę.
Marc uklęknął przed nią i otworzył pudełeczko. W środku, jak można się było spodziewać, leżał złoty pierścionek zaręczynowy z białym, okrągłym diamentem na środku, a po obu stronach znajdowały się dwa mniejsze w niebieskim kolorze. Zarya poczuła, jak łzy zaczynają spływać po jej policzkach i nie potrafiła oderwać swojego wzroku od Marca.
— Zaryo Prescott, czy wyjdziesz za mnie?
— Wierzę, że już odpowiedziałam na to pytanie, zanim je zadałeś, ale z największą przyjemnością, to powtórzę. Tak, Marc. Po stokroć, po tysiąc razy tak! Wyjdę za ciebie!
☾
Pierwszy pobyt w USA, Zarya pamiętała, bo to właśnie wtedy była świadkiem na ślubie Aury i Barnesa, a także poznała ojca Marca, z którym ten zdecydował się spróbować odnowić kontakty. To było trudne spotkanie, ale koniec końców wyglądało na to, że dwóch mężczyzn jakoś chciało się dogadać. Elias akceptował obecność Stevena i Jake'a – a może już wcześniej o nich wiedział? – i również ją samą polubił, co było dla niej ważne. Nie zapominała jednak o tym, że nie był najlepszym ojcem dla Marca, dlatego postanowiła być czujna, niezależnie od tego jak starszy Spector wydawał się miły i przyjazny.
Drugi pobyt w Stanach miał o wiele ważniejsze znaczenie. Albo przynajmniej, tak na to patrzyła z perspektywy czasu, bo początkowo to miały być tylko zwykłe odwiedziny rodziny i przyjaciół. Chciała zobaczyć, jak mała Daisy Barnes rośnie i poplotkować na żywo z Aurą o tym, jak to było spotykać się ze starszymi facetami. Marc jedynie chciał odwiedzić ojca i trochę mu pomóc po tym, jak miał zabieg na kolano.
Dlatego trudno było wytłumaczyć, jak znaleźli się na drodze do Las Vegas.
— Na pewno chcesz to zrobić? — Zapytał Jake, gdy wjeżdżali do miasta. Co prawda to był jego pomysł, a Zarya się na niego zgodziła, ale nie chciał, by miała wyrzuty sumienia. — Wiem, że chciałaś, by była obecna twoja rodzina i...
— Och, matka nas zabije i każe przysięgać przed nimi drugi raz, ale chcę to zrobić! — Powiedziała pewnie. — Nie wytrzymam ani dnia dłużej ze świadomością, że nie będę mogła nazywać się waszą żoną.
Zorganizowanie wszystkiego nie było takie trudne. Potrzebowali tak naprawdę tylko świadków, dlatego Zarya poprosiła Aurę, a z nią przyjechał Bucky, który w jakiś sposób zakumplował się z Marciem, Jake'em i Stevenem.
— O mój boże! — Zawołała Aura, gdy weszła do hotelowej łazienki. Zarya stała przed lustrem w pastelowo różowej zwiewnej i tiulowej sukience. Biały materiał na gorsecie przylegał do jej ciała, a krótkie rękawy opadały na ramiona, odkrywając większą część klatki piersiowej. Spódnica sięgała za kolano i całość uzupełniały beżowe buty na obcasie.
— Mam nadzieję, że to oznacza, że jesteś pod wrażeniem.
— Cholernie! — Blondynka skinęła głową. — Jesteś kompletnie szalona, że bierzesz ślub w Vegas, ale jakoś dziwnie mi to do ciebie pasuje.
— I tak będziemy musieli zrobić całą uroczystość dla mojej rodziny i Eliasa, więc spodziewaj się, że i tak dostaniesz zaproszenie na powtórkę z rozrywki.
— Nie ma sprawy, siostro. Dla ciebie wszystko. Poza tym wyglądasz cudownie. Twoje chłopaki padną na zawał, jak cię zobaczą.
— Mam nadzieję, że nie — zaśmiała się wesoło. — Bez nich nie wezmę ślubu.
— Och wiesz, o co mi chodzi — Aura szturchnęła przyjaciółkę w ramię. — Gotowa na to, by całkowicie zmienić swoje życie?
Zarya spojrzała w swoje odbicie i nawet nie musiała się zastanawiać. Słyszała wiele historii na temat tego, że panny młode w dzień swojego ślubu były całe zdenerwowane i wręcz szalały, bo nie wiedziały, czy wszystko wyjdzie, tak jak sobie zaplanowały. Może to była kwestia tego, że ona tego w ogóle nie zaplanowała, ale nie stresowała się, ani przez chwilę. Była pewna tego, co chciała zrobić i gotowa na to, by wziąć ślub z osobą – osobami – które kochała ponad życie.
— Tak — skinęła głową. — Jestem gotowa, jak nigdy w życiu.
Aura miała rację, bo kiedy Marc, Jake i Steven zobaczyli Zaryę, omal nie padli na zawał. Wyglądała dla nich jak księżniczka i kiedy tylko dostrzegli ją, jak szła w ich stronę, tak Marc musiał zamrugać powiekami, gdy poczuł zbierające się pod nimi łzy.
— Wyglądasz... Po prostu... To jest... — zaczął, gdy tylko do niego podeszła, ale z tego wszystkiego nie umiał dokładnie wyrazić tego, co myślał i czuł.
— Mam nadzieję, że wszystko, czym chciałeś zakończyć te zdania, było genialne — powiedziała zaczepnie, a on jedynie położył dłoń na jej szyi i złączył ich usta w krótkim, romantycznym pocałunku. — Zakładam, że tak — dodała po chwili.
— Wyglądasz przepięknie. I uroczo. I cholera, jak ja cię kocham.
Zarya zachichotała cicho, czerwieniąc się na jego słowa.
— Panie Spector, pan również nie wygląda tak źle — skomentowała szybko, poprawiając czarną muszkę. Zakładała, że to był wybór Stevena i chociaż widziała ich niejednokrotnie w garniturze, tak teraz gdy stał przed nią w białej koszuli i marynarce z czarnymi spodniami do kompletu, tak nie mogła uwierzyć w to, że wszystko działo się naprawdę.
A już zwłaszcza w to, że ją wybrali i kochali.
Jeśli kiedyś wyobrażała sobie swój ślub, tak za nic nie powiedziałaby, że odbędzie się on w Little White Chapel, a przewodniczyć mu będzie facet przebrany za Elvisa Presleya. Miało to swój urok, ale najważniejsze było dla niej to, że od tamtego dnia mogła nazywać się Spector (oraz Grant i Lockley w zależności od sytuacji), a to pokazywało, że należała do Marca w takim samym stopniu, jak on do niej.
☾
To nie było tak, że szczególnie starali się o dziecko. Poza tym, że uzgodnili, że byli gotowi. I całą ilością seksu, gdzie zrezygnowali z jakiegokolwiek zabezpieczenia. Jednak ciągle powtarzali, że jeśli to miał być odpowiedni czas, to prędzej, czy później tak się stanie. Stało się zdecydowanie prędzej, niż później, a Zarya była jednocześnie podekscytowana i przerażona perspektywą tego, że miała zostać mamą. Gdzieś w zakamarkach umysłu uważała też, że może to nie był tak świetny pomysł, jak wcześniej zakładali, a także obawiała się ich reakcji. Spodziewała się, że Steven będzie w siódmym niebie, jednak nie potrafiła przewidzieć tego, jak zareaguje Jake i Marc.
Przez cały dzień, w którym potwierdziła swoje przypuszczenia u lekarza, zastanawiała się, jak im to przekazać. Myślała nad tym, by wymyślić coś specjalnego, jak niejednokrotnie widziała to na tik-toku. Jednak jak bardzo kreatywną osobą potrafiła być, tak była zbyt zestresowana samą perspektywą przekazania, tak ważnej informacji, by wymyślić coś specjalnego.
Dlatego, kiedy wróciła do domu, postanowiła być szczera i niczego nie ukrywać. Stevena dostrzegła zaraz po wejściu do środka i zanim on sam zdążył ją zauważyć, podeszła do niego i usiadła mu na kolanach.
— Och, to się nazywa powitanie — powiedział z uśmiechem, obejmując ją ramionami. — Też się za tobą stęskniłem, jeśli chcesz wiedzieć.
— To wyjątkowo miłe — mruknęła, chowając nos w jego szyję. Wciągnęła powietrze, ale szybko tego pożałowała, gdy poczuła zapach jego perfum, który od razu dotarł do jej żołądka. Zrobiło jej się niedobrze, ale nie na tyle, by miała zrezygnować z przyjemnego dotyku Stevena.
Wyprostowała się i podparła ręce na jego klatce piersiowej.
— Hej, dobrze się czujesz? — Zapytał z troską, odgarniając włosy z jej twarzy. — Jesteś wyjątkowo blada.
— Marc i Jake mogą mnie słyszeć?
— Tak. Dlaczego pytasz?
— Ponieważ muszę coś wam powiedzieć — wyznała, a później sięgnęła do torebki, szukając w niej coś przez chwilę. W końcu zaprzestała w niej grzebać, ale jeśli znalazła to co chciała, tak nie wyciągnęła ze środka. — Byłam dzisiaj u lekarza i...
— Co? Dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy? Przecież...
— Spokojnie — uśmiechnęła się delikatnie. — To nic poważnego, zresztą teoretycznie jestem w połowie boginią, więc choroby w większości mi nie grożą. Wiesz, że ostatnio nie czułam się najlepiej. Miałam swoje podejrzenia, ale chciałam je potwierdzić, więc dzisiaj miałam umówioną wizytę.
— I? — Dopytywał się, trzymając swoje dłonie na jej biodrach. — Powiedz wreszcie, o co chodzi, bo zaraz doprowadzisz mnie do zawału. Jake i Marc też się niecierpliwią i grożą, że zaraz siłą z ciebie to wyciągną.
— Już widzę, jak próbują to zrobić — parsknęła krótko, ale szybko ucichła, gdy zobaczyła wzrok Stevena. — Chodzi o to — wyciągnęła w końcu z torebki zdjęcie USG. Odwróciła je tak, by Steven mógł dokładnie dostrzec to, co na nim się znajdowało. — Jestem w ciąży.
Zarya przeżyła w swoim życiu kilka chwil milczenia, w których wyczekiwała na jakąkolwiek reakcję. Jednak to ta, gdzie czekała na to, jak zareaguje Steven, albo którykolwiek z nich, okazywała się być dla niej największym wyzwaniem. Zwłaszcza że brunet przez cały czas to spoglądał na zdjęcie, to na nią.
— Jestem w ciąży? — Powtórzył w szoku Steven, a ona zaśmiała się rozbawiona.
— Ja jestem w ciąży — poprawiła go. — Będziemy mieć dziecko. Razem.
— Chcesz powiedzieć, że będę ojcem?
— Tak — skinęła głową. — Ty, Jake i Marc. To była praca zespołowa.
— Będę ojcem — powiedział nieco pewniej, jakby w końcu zaczynało to do niego docierać. Dostrzegła łzy w jego oczach i poczuła, jak jego dłonie przesunęły się na jej brzuch. Później szybko je zdjął, a ona zmarszczyła brwi. — I jesteś tego stuprocentowo pewna?
— Dlatego byłam u lekarza — odpowiedziała i wsunęła palce w jego zmierzwione loki. — Zrobili mi wszystkie badania w klinice i to jest pewne. Jestem w ciąży. To siódmy tydzień.
— O mój... — cokolwiek chciał powiedzieć, tak nie był w stanie tego zrobić. Steven obserwował ją, jakby szukał zaprzeczenia, ale kiedy Zarya tylko się uśmiechała, w końcu ponownie położył dłonie na jej brzuchu. — Love, to jest... Wydaje mi się, że to jest najlepszy dzień od momentu, w którym cię poznałem.
— Czyli się cieszysz?
— Oczywiście!
— A Jake i Marc? — Zapytała nerwowo.
— Sami ci powiedzą — odparł. Za chwilę jego oczy wywróciły się do tyłu i poczuła zmianę w dotyku. Od razu rozpoznała, że to był Jake. — Cariño... Wiesz doskonale, jak zrobić nam niespodziankę.
— Wydaje mi się, że przez ostatnie miesiące wszyscy na nią pracowaliście.
Jake uśmiechnął się złośliwie, od razu przypominając sobie o tych wszystkich chwilach, które mogły zaowocować tym, że Zarya była w ciąży.
— Myślisz, że to będą bliźniaki? Skoro teoretycznie poznaliśmy swoje dzieci z przyszłości...
— Pani doktor powiedziała, że na razie nie jest w stanie tego stwierdzić na sto procent. Za miesiąc mam znów się z nią zobaczyć i prawdopodobnie wtedy będzie wiadomo.
— Zakładam, że to jednak bliźniaki — Jake wyprostował się, a jego twarz znajdowała się jeszcze bliżej jej. Przesunął ręce na jej plecy i przysunął do siebie, tak że stykali się swoimi klatkami piersiowymi. Później pocałował ją w odkrytą skórę na dekolcie i wyszeptał wprost do jej ust. — Nasze nasienie jest zbyt cenne, by to było tylko jedno dziecko.
— Jesteś zbyt pewny siebie, Lockley! — Zaśmiała się, uderzając go w ramię. — Jeśli to faktycznie będą bliźniaki, to przynajmniej nie będziemy musieli zastanawiać się nad wyborem imion, bo już je znamy.
Jake nie odpowiedział, gdy poczuła, jak znów się zmienili. Uścisk wokół jej ciała zelżał i czuła jak Marc obejmował ją z największą ostrożnością i delikatnością. Oparł swoje czoło o jej i na początku nic nie mówił. Nie pośpieszała go, bo wiedziała, że dla niego to mogło być najtrudniejsze, by przetrawić to, co im przekazała. Wplotła palce w jego włosy i zaczęła masować go po głowie, wiedząc, że to zawsze w jakiś sposób go uspokajało.
— Nie wiem, czy dam sobie radę, baby — odezwał się w końcu cicho, nie spoglądając na nią. — Boję się, że mogę skończyć, tak samo jak...
— To niemożliwe — przerwała mu i uniosła jego głowę do góry, by mogli spojrzeć sobie w oczy. Widziała w jego tęczówkach wiele niepewności i strach. — Nie jesteś nią, Marc. Twoja matka złamała cię w okrutny sposób, ale to była tylko i wyłącznie jej decyzja, by tak się zachować. Wiem, że ty tak nie postąpisz. Jesteś czysty od alkoholu od lat i masz mnie. Jesteśmy w tym wszyscy razem. Damy sobie radę.
— Nie chcę niczego żałować. Co jeśli kompletnie się do tego nie nadaję?
— Też się boję — wyznała, przejeżdżając palcami po jego policzku. — Jestem wręcz przerażona. To nowe życie i będziemy za nie odpowiadać, dopóki samo na sobie nie będzie w stanie polegać. I niech mnie, ale dopiero co się o tym dowiedziałam, ale już teraz zrobiłabym wszystko, co tylko mogę, by nic mu się nie stało. Wiem też, że potrzebuję twojego wsparcia, tak samo, jak wy mojego. Jesteśmy drużyną, Marc. Możemy to zrobić, ale tylko razem.
— Czyli będziemy rodzicami? — Zapytał cicho i chociaż wydawało jej się, że może udało jej się przegonić złe myśli z jego głowy, tak wiedziała, że to nie było takie proste i Marc potrzebował więcej czasu.
— Będziemy rodzicami, Marc.
— Obiecuję, że będę się starał, jak mógł.
— Nie musisz mi tego obiecać, bo ja to wiem.
Zarya uśmiechnęła się, a później złączyła ich usta razem.
Każde z nich miało swoje własne obawy, ale było tak jak mówiła Zarya – byli drużyną.
☾
Zarya uśmiechnęła się i wtuliła mocniej w sylwetkę Marca. Uwielbiała czas, który spędziła z nim, Jake'em i Stevenem, ale jednocześnie nie mogła się doczekać momentu, w którym dołączą do nich bliźniaki. Nie wiele się zmieniło od dnia, w którym powiedziała im o ciąży i ciągle się bała, czy na pewno sobie poradzi, ale wiedziała, że jak długo mieli siebie nawzajem, tak będą się wspierać.
Żadne z nich się tego nie spodziewało, ale wspólnie odnaleźli swoje szczęście w życiu. To nie był koniec ich historii, a zaledwie początek tego, co jeszcze razem mieli przejść.
I byli na to gotowi, tak długo jak mieli mieć siebie.
THE END
\‥☾‥/
A/N:
Ten epilog mam gotowy już od dobrych kilku dni, ale chyba specjalnie przedłużałam jego publikację. Po prostu tak ciężko jest mi się rozstać z Zaryą i chłopakami, bo wyjątkowo mocno się z nimi związałam.
Gdy pierwszy odcinek Moon Knighta pojawił się na Disney+, nawet przez myśl mi nie przeszło, że wpadnę na to, by pisać do niego ff. Później, im bardziej się zagłębiałam w ten serial, tym bardziej przepadałam. Pomysłów na tę historię było wiele, aż w końcu ostatecznie wyglądała ona tak, jak wyglądała – wiem, że miała swoje lepsze i gorsze momenty, ale niezależnie od tego jestem z niej cholernie dumna. Zarya stała się moją ulubioną, ukochaną i najbardziej bliską mojego serca bohaterką. I to przede wszystkim dlatego, że Zarya jest taka jak ja – trochę szalona, trochę niepewna, starająca się nie poddawać i kochająca swoich bliskich.
Pierwotnie ta historia miała skończyć się tylko na akcji z pierwszego sezonu, ale później nieświadomie zdałam sobie sprawę, że tak wymyśliłam jej przeszłość, że równie dobrze mogę nawiązać do tego, co działo się w Thorze – stąd też właśnie powstała ta część. Po drodze pojawiło się też więcej Jake'a, któremu postanowiłam nadać trochę większe znaczenie, niż jako zwykłe alter, które broni Marca i Stevena. Jake dostał tutaj swoje pięć minut i chociaż jego emocje względem Zaryi były różne, tak cieszę się z tego, co wyszło. W serialu było go wyjątkowo mało, dlatego postanowiłam „stworzyć" dla niego charakter, który opierałam na jego komiksowych wersjach i trochę na Tommym Shelby z Peaky Blinders, zwłaszcza z dwóch pierwszych sezonów (jak ktoś nie oglądał, to koniecznie polecam serial!).
Wyjątkowo cukierkowe to zakończenie, prawda? Ale czy ktoś może mnie winić za to, co cała czwórka musiała przeżyć, zwłaszcza w tej części. Znaczy... W sumie to tak, bo ja to wymyśliłam, ale co złego to nie ja.
Zarya, Jake, Marc i Steven to takie moje OTP. Są konkretnie pokręceni, mają czasami problemy z komunikacją i wyrażaniem swoich emocji (czego cały czas się uczą), ale są w tym razem, mogą na sobie polegać i... Są badass. Tak po prostu.
Zanim jeszcze bardziej się rozpiszę o tym, co sama czuję, jak jestem w szoku, jak boli mnie serce, że to koniec i że wręcz płaczę, jak to piszę, to chciałabym podziękować. Nie będę tutaj wymieniać nikogo szczególnie, bo każdy, kto pojawił się, czy to w Gods Warrior, czy w Saving Gods, nawet na krótką chwilę miał dla mnie znaczenie. Dziękuję za wszystkie gwiazdki, komentarze i reakcje. Większość z was była niesamowitym wsparciem, gdy podrzucaliście mi kolejne przypuszczenia, co może się wydarzyć w następnych rozdziałach. Jestem wdzięczna i mega się cieszę, że spodobała Wam się ta historia. Szczególnie ściskam mocno i całuję tych wszystkich, którzy wracali do mnie z każdym nowym rozdziałem i wytrwale dotarli do tego momentu razem ze mną.
W najbliższym czasie pojawią się jeszcze karty postaci w Adore – Zarya pójdzie na pierwszy ogień, więc tam będziecie mogli dowiedzieć się kilku ciekawostek z jej życia, które mogły nie zostać wspomniane lub są to informacje, które nie miały miejsca, a są takim headcanonem dla jej przyszłości.
Kocham Was
Elliaze ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top