38. everything ends here
UMARŁAM.
Było jedyną myślą Zaryi, kiedy wylądowała na miękkiej, zielonej trawie. Jednak o dziwo mogła oddychać, jej głowa ciągle znajdywała się na karku i nie miała na sobie żadnych śladów krwi, które by świadczyły, że została zamordowana. Wyglądało na to, że żyła, ale po swoich doświadczeniach wolała niczego nie zakładać na pewno.
Tak naprawdę wydarzenia, które miały miejsce, ciągle były żywe. Nie spodziewała się łagodnego traktowania, co tylko udowodniło jej, że Zeus tracił kontrolę. Strażnicy pozbawili ją zawieszki z delfinem i chociaż nie tylko ten przedmiot był źródłem jej energii, tak nie była w stanie się bronić i całkowicie zawierzyć swoim mocom, które odziedziczyła po ojcu. Nie bała się ich, ale wiedziała, że i tak nie miała żadnej szansy na ucieczkę. Cieszyła się jednak, że nie pozbawili jej naszyjnika, który dostała od Marca. Chciała mieć go przy sobie, gdyby to miały być ostatnie chwile jej życia.
Wszystko to, co działo się później, było jak zbitek wydarzeń. Straż wepchnęła ją do sali tronowej, gdzie dostrzegła wszystkich bogów, a także swoich bliskich. W pewien sposób odetchnęła z ulgą na ich widok, bo wiedziała, że jeśli ją zabiją, to przynajmniej w ten sposób uratuje osoby, które kocha. Później cały proces był jedną wielką farsą, ale broniła się, jak mogła. Do czasu, gdy ostatnie co zapamiętała to dym, który sprawił, że wylądowała w tym miejscu.
— Długo masz tam zamiar jeszcze leżeć?
Zarya szybko zerwała się na nogi, gdy usłyszała nieznajomy, kobiecy głos. Spojrzała w odpowiednią stronę i dostrzegła przed sobą kobietę na oko w średnim wieku. Była niska i pulchna, a szata w wyjątkowym niebieskim kolorze idealnie dopasowała się do jej ciała. Diadem z podobnymi kryształami zdobił jej czarne niemal jak noc włosy. Może nie była najpiękniejszą kobietą, jaką spotkała, ale wyglądała naprawdę uroczo. Biła od niej siła, pewność siebie i ta olimpijska aura, którą od razu rozpoznała. Zarya domyśliła się, że miała do czynienia z boginią, ale kim ona była – nie miała pojęcia, bo widziała ją po raz pierwszy. Jednak w jakiś dziwny sposób, który nie potrafiła opisać, czuła, że były ze sobą związane.
Towarzystwo nieznajomej zapewniało spokój i bezpieczeństwo. Było to coś zupełnie innego w porównaniu do tego, co czuła przy pierwszym spotkaniu z Charonem.
— Proszę cię, nie porównuj mnie do tego zrzędliwca.
Chwila, czy ja to powiedziałam na głos?
— Nie — odezwała się ponownie. — Po prostu czytam ci w myślach.
— Kim jesteś? — Zapytała w końcu Zarya, a bogini westchnęła ciężko.
— Jestem zawiedziona, że żadne z moich dzieci nie opowiadało ci o mnie. Widać jak mocno zależało im na matce.
Zarya zmarszczyła brwi.
— Ty jesteś Reja. Zgadza się?
Bogini uśmiechnęła się szeroko, złapała za rąbek sukni i dygnęła, jakby co najmniej miała do czynienia z wyjątkowo ważną boginią. Zaryę to zdecydowanie zawstydziło, bo nie uważała się nigdy za kogoś ważnego na Olimpie. Wręcz przeciwnie.
— Co mnie zdradziło? — Zapytała z radosnym śmiechem. — Ach! Sama ci o tym powiedziałam!
W jednej chwili bogini wydawała się wyjątkowo infantylna i beztroska. Zarya normalnie już dawno byłaby zirytowana, ale świadomość z kim miała do czynienia, zdecydowanie ją onieśmielała.
— Czyli w sumie, to w pewien sposób jesteś moją babcią?
— Tak! — Reja klasnęła w dłonie. — Wystarczy, że będziesz mówić do mnie po imieniu. Teraz chodź, bo mamy mało czasu!
— Słucham...?
Bogini jednak odwróciła się i ruszyła przed siebie bez słowa wyjaśnienia. Zarya poszła za nią, bo i tak nie miała innego wyboru. Nie wiedziała, gdzie ją prowadziła i wyglądało na to, że jej tego nie zdradzi. Reja przez całą drogę podśpiewywała pod nosem różnego rodzaju pieśni, podskakiwała do rytmu swojego śpiewu i cały czas okazywała zachwyt każdemu kwiatku lub motylowi, które mijali. Miało to swój urok, ale Zarya nie pamiętała kiedy ostatni raz zachowywała się tak samo beztrosko.
Zapewne bardzo dawno temu.
Milczenie bogini na temat tego, co tutaj właściwie robiła, nie było złe, ale ciągle bała się o swoich bliskich, którzy utknęli z Zeusem i Aresem na Olimpie. Sama myśl o zdradzieckim bogu powodowała, że krew w niej wrzała. Nie mogła uwierzyć, że był w stanie przehandlować życie Theo tylko po to, by wrócić na Olimp. Nie sądziła, że będzie aż tak parszywym łajdakiem i uważała, że nigdy nie zasługiwał na swojego syna, bo ten był tysiąc razy lepszy, niż zasrany, zdradziecki bóg.
Zarya nie wiedziała, ile szła za Reją, ale w końcu jej oczom ukazał się biały pałacyk, który miała wrażenie, że dosłownie wyrósł spod ziemi, bo wcześniej go nie dostrzegła.
— Widziałam już to miejsce — odezwała się, przypominając sobie tę krótką wizję, którą doznała w gabinecie Zeusa. Reja spojrzała na nią zachęcająco, by opowiedziała jej więcej. — Dotknęłam jednego diademu, zobaczyłam to miejsce i...
— Coś jeszcze widziałaś? — Dopytywała radośnie bogini.
— Miecz. Z rękojeścią wysadzaną niebieskimi kryształami.
Reja mruknęła ze zrozumieniem. Później otworzyła drzwi do posesji i zaprosiła ją ręką do środka.
— Nie bój się kochanie. Nic złego tu cię nie czeka.
— Wcale się nie boję.
— Tego miejsca może i nie, ale o swoich bliskich już tak. Wejdź, a zrozumiesz, dlaczego potrzebujesz mojej pomocy, by uratować swoją rodzinę.
Zarya skinęła głową i weszła do środka. Ściany i wszelkie osoby w środku nie były tak bogate, jak znała z Olimpu, ale właśnie dlatego też wydawało się, że to miejsce było bardziej przytulne i przyjazne.
— Wiem, że po twojej głowie musi krążyć teraz wiele pytań — zaczęła Reja, prowadząc ją przez korytarze. Zarya próbowała rozglądnąć się po wszystkim, co mijała, by dostrzec coś znajomego, ale wszystko widziała po raz pierwszy na oczy. Była jednak zaskoczona, gdy na ścianach wisiały obrazy, które przedstawiały kobietę w takim samym walecznym stroju, jaki ona sama nosiła i w zależności od obrazu, na jednym trzymała swoje sztylety, a na innym miecz, który już poznała ze swojej wizji. — To wszystko musi wydawać się dla ciebie nieprawdopodobne.
— To małe niedopowiedzenie! Rejo, dlaczego na tych obrazach widać mnie? Lub kogoś podobnego do mnie? Czekaj... To jestem zdecydowanie ja, bo to miało miejsce! — Wskazała na jeden z obrazów, gdzie postać wojowniczki walczyła z demonem, który zionął w jej stronę ogniem. Zarya pamiętała tę walkę, to było jeszcze na długo, zanim poznała Stevena i Marca. — O co w tym chodzi?
— Chyba nie sądziłaś, że ta przypowieść o bogini zdolnej pokonać mojego syna, to kłamstwo, prawda?
— Właściwie, to tak. Przecież, to nie ma żadnego sensu.
— Kochanie — Reja odwróciła się do niej. Położyła dłoń na jej policzku i uśmiechnęła się z zadowoleniem. — Jesteś dokładnie taka sama jak Posejdon, gdy był młodszy. Nie wierzysz w siebie, tak jak powinnaś.
— To nieprawda! — Odparła natychmiast. Z jednej strony czuła, że Reja nie chce niczego złego, ale z drugiej poczuła się urażona jej słowami.
— Może wierzysz w swoje umiejętności waleczne, tak. Czuję, że ich jesteś całkowicie pewna. Jednak, jeśli chodzi o twoją moc... Nie używasz jej tak, jak powinnaś. Boisz się jej kochanie, a nie ma czego. To nie twoja wina, że urodziłaś się o wiele potężniejsza, niż większość bogów. To twoje przeznaczenie, Zarya.
— O czym ty mówisz?
Reja poklepała ją delikatnie po policzku, a później złapała za rękę i znów ruszyły korytarzem. Zarya próbowała nie patrzeć na mijające obrazy, bo czuła się dziwnie ze świadomością, że to ją przedstawiają.
— Czułam, że prędzej, czy później Zeus może zapomnieć się w tym, co tak naprawdę jest ważne. Pokładałam w nim wiele nadziei i nie będę ukrywać, że był moim ulubieńcem, bo udało mu się uwolnić resztę moich dzieci... Jednak wszystko ma swoje granice. Za każdym razem powtarzałam sobie, że jeszcze się może zmienić, że naprawi swoje błędy... Możesz się domyślić, że tak się nigdy nie stało.
W końcu bogini zatrzymała się przed dwuskrzydłowymi ozdobnymi drzwiami. Spojrzała przelotnie na Zaryę, a później popchnęła je do przodu. Gdy weszła do środka, Prescott od razu rozpoznała to miejsce. To była ta sama komnata, w której znajdywał się miecz. I kiedy tylko uniosła spojrzenie do góry, dostrzegła ostrze, które prezentowało się i błyszczało jak najważniejszy przedmiot na wystawie.
— Ja stoję za sprawą przepowiedni — wyznała niespodziewanie Reja. — Był czas, kiedy myślałam, że to może Herakles będzie odpowiednim pół bogiem, by strącić Zeusa z tronu, ale się myliłam. To ty, Zarya. Masz w sobie nie tylko krew Zeusa, ale i Posejdona. A przede wszystkim masz czyste serce i najważniejsze jest dla ciebie bezpieczeństwo bliskich.
Zarya milczała, próbując przetrawić wszystko, co usłyszała. Było tego zbyt wiele, jak na jedną chwilę, ale zdawała sobie też sprawę, że nie mieli czasu. Nie miała pojęcia, co działo się na Olimpie. Czy Zeus wydał rozkaz, by stracono jej bliskich? Czy ktokolwiek jeszcze żył? Czy miała do czego tam wracać? Nie umiała odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Tymczasem sama utknęła z Reją – boginią, którą z każdą minutą miała nie do końca za poczytalną i słuchała tego wszystkiego... O tym, jaka to niby była potężna, że cała ta pieprzona przepowiednia, o którą cały czas tak naprawdę się rozchodziło, była jednak prawdziwa i to Reja za nią stała.
Musiał być w tym jakiś haczyk.
— Czego tak właściwie ode mnie oczekujesz? Ponieważ, chyba ciągle nie do końca rozumiem cały sens tego, co tutaj robię. Chcesz, bym zabiła Zeusa i zajęła jego miejsce? Bo jeśli tak, to nie ma takiej opcji. Nie zasiądę na tronie Olimpu.
W jednej chwili Zarya przestała mieć ją za tak beztroską i przyjazną, jak chwilę wcześniej. Teraz patrzyła na przebiegłą boginię, która miała swój własny plan i potrzebowała jedynie kogoś, by mógł go wypełnić.
— Zeus nie może dalej rządzić — powiedziała stanowczo. — Nie chcę śmierci mojego syna, ale to już za długo trwa. Dobrze wiesz, że sam nie odejdzie. Żeby tak się stało i ktoś zajął jego miejsce, musi zostać zabity. Wystarczy, że wyzwiesz Zeusa na pojedynek i go zabijesz w równej walce.
Zarya parsknęła krótko i odwróciła wzrok od miecza.
— Równej walce? Twój syn pozbawił mnie wszystkiego, by ta walka mogła być równa.
— I właśnie dlatego tutaj jesteś — oznajmiła spokojnie i skinęła głową w stronę ostrza. — Ten miecz został zrobiony na długo przed tym, zanim Hefajstos wykuł piorun Zeusa i trójząb twojego ojca. Pierwotnie należał do jednego z moich braci tytanów, a gdy umarł, to ja go wzięłam na przechowanie, bo wiedziałam, że któregoś dnia znajdzie się ktoś, kto będzie odpowiedni, by go mieć. I to jest ten moment, Zarya. Z tym mieczem — bogini wskazała palcem na ostrze — uratujesz nas wszystkich, a już zwłaszcza swoich bliskich.
Zarya mogła się kłócić z Reją. Uważać, że nie będzie brać udział w jej planie, który wydawał się być jej przeznaczeniem. Jednak Reja miała rację. I jeśli wcześniej miała wątpliwości i czuła, że ktoś wkręca ją w sprawy, w których nie chciała brać udziału, tak argument o bliskich całkowicie ją przekonał. Musiała ich uratować i tylko ona mogła to zrobić.
— Zgoda — odezwała się po chwili. Reja uśmiechnęła się z zadowoleniem i Zarya na nią spojrzała. — Co mam zrobić?
— Wystarczy, że weźmiesz ten miecz to ręki. Reszta stanie się sama.
Zarya pokręciła głową i wbrew logicznemu myśleniu, które podpowiadało jej, że to był beznadziejny pomysł, przeszła przez ochronne barierki, które otaczały ostrze. Podeszła do miecza, po raz pierwszy przyglądając mu się z takiej bliskości. Był piękny, to musiała przyznać. Wyglądał również na wyjątkowo ostry i miała wrażenie, że będzie odpowiednio wyważony do jej ręki.
Spojrzała przez ramię na Reję, a bogini jedynie uniosła dwa kciuki do góry i skinęła głową energicznie, zachęcając ją do działania.
— Pieprzyć to wszystko — mruknęła do siebie, z powrotem patrząc na miecz. — I tak chciałam go zabić.
Później sięgnęła po rękojeść i wszystko się zmieniło.
☾
W sali tronowej panował chaos. Jake walczył mając wsparcie Khonshu, ale i jemu było ciężko odeprzeć atak skierowany w jego stronę. Ze strażnikami nie miał większego problemu, ale gdy w grę wchodziła walka z bogami, tak musiał nieco bardziej się wysilić. Dzielnie oddawał cios za ciosem, a kiedy nie był w stanie, robił unik, by nie oberwać. Jednak im dłużej walka trwała, tak czuł, że traci siły. W końcu upadł na podłogę i zobaczył, jak Ares, z którym aktualnie walczył, uniósł swój miecz do góry, by zadać mu śmiertelny cios. Jake zakrył twarz rękami, próbując zatrzymać uderzenie, nawet jeśli uważał, że nic to nie da.
Jednak nie poczuł nic. W pomieszczeniu rozbłysło jasne światło, a on dostrzegł, jak tuż nad jego głową zetknęły się ze sobą dwie klingi.
— Może zmierzysz się ze mną kuzynie?
Jake wszędzie rozpoznałby ten głos, ale i tak musiał ściągnąć z twarzy swoją maskę, tak jakby nie wierzył w to, że Zarya mogłaby nad nim stać. To była ona mimo tego, że wyglądała zupełnie inaczej, niż jeszcze chwilę wcześniej. Z jej twarzy zniknęły wszystkie oznaki pobicia, a brązowe oczy przybrały złotawą barwę i błyszczały determinacją i siłą. Spod prawej brwi ciągnęły się dwie białe kropkowane kreski, które przechodziły przez jej oko i kończyły się tuż nad kością policzkową. Włosy miała rozpuszczone, ale podpięte z tyłu, a w nie miała wczepiony ozdobny diadem z niebieskimi kryształami. Ubranie, które wcześniej miała na sobie, zniknęło i zostało zastąpione przez jedną z charakterystycznych dla olimpijczyków szat. Suknia składała się ze złotego gorsetu i długiej niebieskiej spódnicy, która posiadała głębokie wycięcie po lewej stronie. W pasie w górę ciągnął się materiał, który miała przerzucony przez ramię i luźno zwisał. Drugi materiał w złotawym kolorze ciągnął się wzdłuż spódnicy przy rozcięciu. W ręku dzierżyła krótkie ostrze, które wydawało się dosyć niepozornie w porównaniu do miecza, który trzymał Ares.
Zarya wyglądała jak prawdziwa bogini. Była piękna i przerażająca jednocześnie. Biła od niej moc, której wcześniej nie potrafił u niej dostrzec.
— Zarya...
Szatynka uśmiechnęła się do Jake'a i Lockley wiedział, że mimo wszystko – mimo tej całej zmiany, którą przeszła gdziekolwiek była, tak ciągle była tą samą Zaryą.
— Zajmij się moją matką i resztą — poprosiła. — To moja walka.
Jake chciał zaprotestować, ale zanim cokolwiek zdążył powiedzieć, Zarya zaatakowała Aresa. Ich walka wzbudziła zainteresowanie reszty do tego stopnia, że po pomieszczeniu zaczęły roznosić się szepty na temat niespodziewanego powrotu dziewczyny. Sam Lockley nie wiedział, co do końca się dzieje do tego stopnia, że ignorował głosy Marca i Stevena w swojej głowie. Był tak wpatrzony w swoją ukochaną, że nic innego się dla niego nie liczyło.
Sama Zarya nigdy wcześniej nie czuła takiej siły, jak teraz. Z początku nie wierzyła Rei, ale gdy dotknęła rękojeści, poczuła, jak jej krew niemal wrze. Magia, którą w sobie miała, została w jakiś sposób uruchomiona i czuła ją o wiele mocniej, niż do tej pory. Miała wrażenie, że potrafiła kontrolować jej każdy aspekt, coś, co wcześniej nie była w stanie opanować. Ostrze dodawało jej siły, ale nie było jej źródłem. Źródłem była ona sama, a miecz tylko pomagał jej ją reaktywować. Czuła się niezniszczalna, chociaż wiedziała, że wcale taka nie była. Ciągle mogła zostać raniona lub zabita, ale po raz pierwszy czuła, że faktycznie miała szansę wygrać starcie z Zeusem.
— Zniknęłaś, by poprzebierać się i udawać, że należysz do Olimpu? — Zadrwił Ares, wymierzając kolejne pchnięcie, które ona odparła. — Pomyśl drugi raz kuzynko. Zmiana szat nie zmieni tego, że jesteś zwykłym mieszańcem.
— Przynajmniej akceptuję to kim jestem. Jesteś bogiem wojny, ale nigdy nie będziesz dorastać do pięt Atenie. Zawsze będziesz zazdrosny o to, co ona potrafi dokonać.
— Nie jestem zazdrosny! — Warknął i naparł na nią z większą mocą.
— Jesteś — przyznała z czystym rozbawieniem. — Dlatego, tak dobrze dogadałeś się z Zeusem. Jak zawsze chce wykorzystać kogoś do własnych celów.
— Nikt mnie nie wykorzystuje! To moje decyzje! Ja jestem odpowiedzialny!
— Oczywiście — zadrwiła. — Wcale nie jesteś wykorzystywany. Szanuję twój punkt widzenia, ale wybacz, że się z nim nie zgodzę. Straciłam na ciebie już wystarczająco czasu.
Ich miecze ponownie się skrzyżowały, aż w końcu Zarya wyciągnęła rękę do przodu i niewidzialna siła odepchnęła od niej Aresa. Bóg wylądował na ścianie kilka metrów dalej, a później stracił przytomność. Chciała się zemścić za to, że ich zdradził, ale to nie on był jej największym wrogiem.
Odwróciła się w stronę tronu Zeusa i była wręcz w szoku, że ten ciągle siedział niewzruszony. Uśmiechał się z drwiną, ale ona się nie przestraszyła. Nie bała się już Zeusa.
— Dla każdego, kto zastanawia się, co się stało — odezwała się głośno, zwracając się do wszystkich. Obróciła w dłoni miecz i przejechała wzrokiem po wszystkich zebranych. Zauważyła, że Jake mimo wszystko posłuchał się jej i teraz stał bliżej jej matki razem z Laylą. Reszta ciągle stała w różnych miejscach na środku sali, ale każdy patrzył na nią z szokiem lub zdziwieniem. Poza Posejdonem i Hadesem, którzy spoglądali na nią ze znaczącym uśmiechem, tak jakby od początku wiedzieli, że skrywa w sobie prawdziwą moc. — Reja przesyła pozdrowienia. Zwłaszcza tobie — wskazała ostrzem na Zeusa.
— A czegoż to chce nasza szajbnięta matka?
Zeus zarechotał głośno. Nieliczni do niego dołączyli, a Zarya jedynie wywróciła oczami, ale ucieszyła się na myśl tego, jak bóg zaraz zmieni swoje nastawienie.
— Tylko jedną rzecz. Twojej śmierci.
Bóg zamilkł w połowie i Zarya nie mogła nadziwić się temu, jak emocje zmieniały się na jego twarzy. Mina, którą dostrzegła, była niemożliwa do zapomnienia.
— I niby jak chce tego dokonać? Wysyłając ciebie i przebierając cię, byś poczuła się lepiej?
— Poza tym, Zarya... — wtrąciła się Atena. — Reja zniknęła tysiące lat temu. Jest uznana za zmarłą.
— Reja żyje — powiedziała stanowczo, zaciskając mocniej palce na klindze. — I to ona stoi za przepowiednią, w którą tak mocno wierzysz. Proszę bardzo, Zeusie zakończmy to wreszcie. Ty i ja. Pojedynek. Chyba że boisz się zwykłej półbogini.
Zeus wstał energicznie ze swojego tronu i cały czerwieniał ze złości.
— Zarya mówi prawdę — odezwała się niespodziewanie Hera. Przez cały ten czas siedziała na swoim miejscu, nie ruszając się z niego, ani na chwilę. Ręce miała idealnie ułożone na swoich kolanach i na wszystko, co działo się w sali, patrzyła z najmniejszym zainteresowaniem. — Reja żyje i to ona odpowiada za przepowiednię. Byłam przy tym, gdy ją wypowiadała.
Okej, tego się nie spodziewałam.
Zarya spojrzała z zaskoczeniem na Herę. Wiedziała, że Hera często stawała za Zeusem i go broniła, mimo tego, że ten jedyne, co robił, to upokarzał ją na każdym kroku. Może jednak to była tylko jej gra? Może działała razem z Reją, by ostatecznie poczekać na odpowiedni moment i strącić Zeusa z tronu? Jeśli tak, to uważała, że kompletnie nie znała Olimpijczyków i byli jeszcze gorsi, niż zakładała. Nie chciała mieć z nimi nic więcej do czynienia.
— Hero, moja droga — Zeus spojrzał na swoją żonę, a ona jedynie zmierzyła go wyjątkowo chłodnym wzrokiem. Takiej nienawiści nikt nie widział u bogini. — O czym ty mówisz?
— Od dawna zachowujesz się jak kretyn. I nim jesteś, mój drogi mężu. Twój czas mija, bo postępujesz lekkomyślnie i nierozważnie. Ktoś taki nie może być naszym władcą. Reja to wiedziała od samego początku, a z czasem i każdy z nas doskonale się o tym przekonał. Zarya wyzywa cię na sprawiedliwy pojedynek i honor nakazuje ci go przyjąć. O ile go jeszcze posiadasz.
Na sali zapadła kompletna cisza. Hera nigdy nie odzywała się w ten sposób wśród bogów, ani tym bardziej nie zwracała się tak do Zeusa. Zawsze była tą pokorną żoną, która znosiła wszystkie zachowania swojego nieznośnego męża. Jednak Zarya dochodziła do wniosku, że jeśli ktoś miał prawo, by tak go traktować, to właśnie ona. Po tych wszystkich upokorzeniach, które musiała przez niego wycierpieć. Zeus milczał przez dłuższą chwilę, a Zarya patrzyła na boginię z podziwem. Zawsze czuła do niej respekt, ale teraz była pod wrażeniem tego, jak w końcu potrafiła zawalczyć o siebie, a przede wszystkim swój szacunek. Jednak to też spowodowało, że straciła uwagę i nie zauważyła, jak Zeus wyciągnął własną broń – miecz, którego nie używał od bardzo dawna – i ruszył na nią.
— Zarya! — Krzyknął Apollo, zwracając jej uwagę i w ostatniej chwili uniosła swój miecz do góry, zatrzymując cios zadany przez Zeusa. Jego twarz znajdywała się tuż nad nią i była w stanie dostrzec w jego oczach całą nienawiść, którą do niej czuł.
— Zginiesz, tak jak twoja babka — warknął przez zęby. — Tak, jak twoja matka powinna.
— Jeśli chcesz mnie zastraszyć, to ci się nie uda — odpowiedziała, odpierając jego atak. — Już się ciebie nie boję. Reja może i zaplanowała to wszystko od początku i potrzebowała kogoś, by jej pomógł w planie, ale to ciągle ja sama chcę cię zabić. I zrobię to.
— To się jeszcze okaże!
— Wiem, że mogę to zrobić.
Bóg zaatakował po raz kolejny, a kiedy Zarya zrobiła to samo, walka rozpoczęła się na dobre. Jedyne, co dało się słyszeć to klingi, które się o siebie obijały i przyśpieszone oddechy. Zarya miała plan, jak pokonać Zeusa i wiedziała też o swoich mocnych stronach, które miała zamiar wykorzystać. Mogła być od niego drobniejsza, ale była zdecydowanie zwinniejsza i szybsza. Miała więcej siły, a to oznaczało, że musiała go najpierw zmęczyć. I tak właśnie robiła. Zadawała cios za ciosem, nie tylko swoim mieczem, ale i mocami, które posiadała. Chociaż Zeus się nie poddawał i niektóre z jego ataków były wyjątkowo mocne, tak widziała, że powoli się męczył.
Zarya jęknęła cicho, gdy poczuła, jak Zeus wykorzystał moment i dźgnął ją mieczem w ramię. Krew zaczęła spływać po jej ręce, a ból nie pozwolił jej na to, by dalej trzymała w prawej dłoni miecz.
— Krwawisz zwykłą czerwoną krwią, jak każdy bezużyteczny człowiek.
— Nie doceniasz ludzi i tego, do czego są zdolni — odparła szybko i przerzuciła swoje ostrze do drugiej dłoni.
Nie walczyła lewą ręką tak dobrze jak prawą, ale wiedziała, że nie miała innego wyjścia. Zadała kolejny cios i tym razem jej udało się go dźgnąć w bok. Nie była to śmiertelna rana, ale złoty płyn zdążył pojawić się na jego białej tunice. Uśmiechnęła się do niego złośliwie, gdy przyłożył dłoń do rany, próbując zniwelować krwawienie.
— Zapłacisz za to!
Zeus zaatakował, ale czuła, że słabną z sekundy na sekundę. Wymieniali szybkie ciosy, a Zarya czekała tylko na odpowiedni moment. Była cierpliwa przez wiele dni, dlatego teraz niczego nie przyśpieszała. Chciała napawać się tą chwilą, tak długo jak to było tylko możliwe, by zapamiętać ją na zawsze. Chciała pamiętać moment, w którym miała pokonać swojego największego wroga.
I w końcu jej się to udało. Bóg stracił rachubę, a ona wykorzystała chwilę. Przeskoczyła za jego plecy i wbiła ostrze w jego ciało tak głęboko, że dotknęło jego serca. Zeus wciągnął głęboko powietrze i wypuścił swoją broń.
— Chcę, żebyś pamiętał to, że wygrałam — wyszeptała mu do ucha. — Gdziekolwiek trafisz, pamiętaj, że to zwykła półbogini była w stanie cię zabić.
Zarya wyciągnęła miecz z jego ciała. Złota krew na nią prysnęła, a bóg upadł martwy na posadzkę.
W pewien sposób czuła się jak w amoku. Oddychała ciężko i wręcz z szokiem patrzyła na martwe ciało Zeusa u jej stóp. Nie była w stanie uwierzyć w to, że to faktycznie był koniec. Uratowała wszystkich swoich bliskich i już nic im nie zagrażało z jego strony.
Uniosła swój wzrok do góry i spojrzała na bogów, którzy byli zbyt zszokowani, by w jakikolwiek sposób zareagować.
— Wydaje mi się, że tron należy teraz do ciebie, Hero — odezwała się do bogini i złożyła w jej stronę pokłon tak jak za chwilę cała reszta bogów.
Zarya wytarła ostrze z krwi Zeusa i schowała go do ukrytego pokrowca, który miała przyczepiony do pasa pod jednym z materiałów. Wzięła głęboki oddech, aż w końcu odwróciła się w stronę swoich bliskich. Szybko dostrzegła całą swoją rodzinę. Jej matka podpierała się na ramieniu Thomasa, który również próbował trzymać w swoich objęciach Harper. Posejdon już się do nich zbliżał, a kiedy dotarł do Marii, od razu wziął ją w swoje ramiona. Zarya uśmiechnęła się, gdy niepostrzeżenie położył dłoń na jej brzuchu i oparł ich czoła o siebie. Widziała, jak jakiś ciężar spadł z ramion jej ojca, bo chociaż przez cały czas starał się być skupiony na zadaniu, tak teraz dokładnie dostrzegała, jak mocno był tym wszystkim zestresowany.
— Zarya! — Jake krzyknął, a ona spojrzała w jego stronę i zobaczyła, jak zaczął biegnąć w jej stronę.
— Jake!
To była chwila, gdy sama do niego ruszyła. Z każdą sekundą zbliżali się do siebie, aż w końcu Zarya skoczyła na niego, a Lockley złapał ją w pasie. Oplotła nogi wokół jego ciała i złapała jego twarz w swoje ręce, nie mogąc napatrzeć się na to, że znów go miała przy sobie.
Żyją. Żyją i to jest najważniejsze.
— Myśleliśmy, że cię straciliśmy — mruknął prosto do jej ust.
— A ja myślałam, że straciłam was — odparła szybko.
— Nigdy więcej tego nie rób, hermosa. Słyszysz? Nie rób nic, co sprawi, że będziemy myśleć, że cię straciliśmy.
— Obiecuję — powiedziała ze łzami w oczach. Przejechała kciukami pod jego powiekami i uśmiechnęła się delikatnie. — To był ostatni raz. Obiecuję. Zbyt mocno was wszystkich kocham.
— To dobrze, bo my kochamy cię.
Jake wzmocnił swój uścisk wokół jej ciała, a ona pochyliła się nad nim i złączyła ich usta razem. Pocałunek był pełen desperacji i wyrażał wiele emocji, ale najważniejsze z nich było to, że pokazywał, jak mocno się kochali.
\‥☾‥/
A/N:
okej, nie będę się rozpisywać,
bo przed nami już tylko epilog,
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top