37. accusation

MARC PRZEZ KRÓTKI CZAS, GDY KHONSHU GO „UWOLNIŁ" NIE TĘSKNIŁ ZA JEGO OBECNOŚCIĄ. Teraz, będąc zamknięty w celi z Marią i Theo, nie wiedząc, gdzie ten przeklęty bóg został wepchany, wręcz za nim tęsknił.

Przynajmniej mógłby się przydać, by się uwolnić.

Skomentował gorzko Steven. W całym swoim życiu było chyba tylko kilka momentów, w których czuł się tak bezsilny jak teraz. Z początku próbował się wyrywać i w jakiś sposób zaplanować ucieczkę, ale szybko zdał sobie sprawę z tego, że to mogło nie być, tak proste, jak tego chciał. Jednak nie poddawał się, bo w tym momencie nie przejmował się już tylko i wyłącznie swoim losem, ale również pozostałą dwójką. Maria dzielnie się trzymała i jeśli była przestraszona całą sytuacją, tak nie dawała tego po sobie poznać. Spector rozumiał, że to właśnie po niej Zarya musiała odziedziczyć całą swoją wewnętrzną siłę. Nie chodziło o moce, które posiadała, ale to, że nigdy się nie poddawała, nawet jeśli sama uważała, że nie ma żadnych szans na powodzenie. Gorzej było z Theo, bo chłopak starał się pozować na dzielnego, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Z początku Marii udawało się go uspokoić, ale jego ataki paniki i strachu wracały coraz częściej.

— Co jeśli nie wrócimy do domu? — Lamentował młody. — Byłem okropny dla mamy, a teraz nawet mogę jej już nie zobaczyć. Będzie myśleć, że kompletnie ją nienawidzę. Przecież jestem za młody, by umierać w jakiejś przeklętej celi nie wiadomo gdzie.

Maria westchnęła ciężko i otarła zmęczoną twarz. Wszystko, co mogła powiedzieć, by w jakiś sposób pocieszyć nastolatka, powiedziała i nie wiedziała, co jeszcze mogła zrobić.

— Młody, nie mów tak — Marc szturchnął go ręką, przejmując inicjatywę. Trudno było mu patrzeć na zrozpaczonego Theo, bo do tej pory znał go jako przebiegłego, czasami zbyt inteligentnego nastolatka, który potrafił znaleźć cięty komentarz na wszystko. — Wszystko będzie w porządku.

Mogłeś mu powiedzieć coś innego, bo teraz i tak ci nie uwierzy, stary.

Marc zignorował głos Jake'a.

— Kłamiesz. Wszyscy tutaj zginiemy.

Spector wziął głęboki oddech i odwrócił się do nastolatka, by mogli na siebie spojrzeć.

— Obiecuję ci, że wszystko będzie w porządku — zapewnił go. Położył rękę na jego ramieniu, ignorując myśl, że może nie powinien składać tego typu obietnic, gdy sam nie wiedział, jak to wszystko się skończy. — Nic ci się nie stanie i wrócisz do matki. Nie mogą nas przetrzymywać tutaj nie wiadomo jak długo. Gdy twój ojciec się dowie, to na pewno się wkurzy i będzie chciał cię uwolnić.

Zarya to samo, a chyba wszyscy wiemy, że nie powinna w ogóle się tutaj pojawiać.

Tak, tylko nie ma, co się oszukiwać, hermano. Ten hijo de puta porwał wszystkich, którzy są jej bliscy. Ostatnie, co będzie robić, to czekać.

Marc nie chciał w to wierzyć, ale wiedział, że Jake miał rację. Znał Zaryę i prawdopodobnie w tym momencie już planowała razem ze swoim ojcem to, jak ich wszystkich odbić. Co gorsze zdawał sobie sprawę z tego, że będzie chciała to zrobić za wszelką cenę – nawet swojego życia.

Nie myśl tak, Marc. Jestem pewien, że nie zrobi nic głupiego.

To nie byłby pierwszy raz, Steven. Już to przerabialiśmy.

— Jake ma rację — wyszeptał cicho, tak że nikt poza jego alter nie był w stanie go usłyszeć.

Theo spojrzał na niego z wiarą w jego słowa, a Marc poczuł, jak coś ścisnęło go za żołądek. Żałował tego, co mu powiedział, bo wiedział, że jeśli znów zawiedzie, to będzie się obwiniał, tak samo, jak za to, co stało się z Randallem.

— Trzymam cię za słowo — odezwał się Theo. — Inaczej poskarżę się Zaryi i powiem jej, że ma ci skopać tyłek.

Maria parsknęła krótko na ten komentarz. Marc sam nie mógł powstrzymać się przed małym uśmiechem.

— Mamy deal.

Theo tylko skinął głową. Przybili ze sobą piątkę, a kiedy Spector miał pewność, że chłopak się uspokoił, wrócił na swoje miejsce. Czuł jednak, że Maria cały czas mu się przyglądała o wiele intensywniej, niż wcześniej, co w końcu spowodowało, że uniósł na nią swoje spojrzenie.

— Któregoś dnia będzie z ciebie świetny ojciec — oznajmiła szczerze, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Marc spiął się na jej komentarz. — Nie mówię tego, bo czegoś oczekuję, nie. Wiem, że sama Zarya na ten moment nie myśli o czymś takim... Poza tym zostanie starszą siostrą, więc i tak to będzie dla niej szok, gdy się dowie.

— Myślisz, że Posejdon jej nie powie?

Marc sam był zaskoczony, gdy dowiedział się, że matka jego ukochanej była w ciąży. Podejrzewał, że ona sama i Posejdon tego się nie spodziewali. Zastanawiał się jednak, jak miała zareagować Zarya. Żałował, że nie mógł być przy tym i zobaczyć tego na własne oczy.

— Pewnie to zrobił — Maria położyła dłoń na swoim brzuchu. — W takim wypadku Thomas będzie ostatni, który się o tym dowie. Jednak to, co chciałam powiedzieć, to że świetnie radzisz sobie z Theo.

— Jeśli tak uważasz — mruknął, opierając ręce o swoje kolana. — Lepszy wpływ na niego i tak ma Steven. Ja się do tego nie nadaję. Nie po tym, co... — urwał szybko, nie chcąc wracać w takim momencie do swojego dzieciństwa. — Zresztą, nieważne.

— Zay mówiła mi, że nie miałeś najlepszych relacji z rodzicami — Marc poczuł, jak zaczęły drzeć mu ręce i przeklinał samego siebie, że zwykłe zdanie, a ciągle potrafiło przywrócić wszystko to, co wtedy czuł. — Spokojnie, nie zdradzała nic w szczegółach — zapewniła go od razu. — To jest twoja historia i zdradziłeś ją mojej córce, bo jej ufasz. Nie musisz robić tego samego ze mną.

— Ufam ci — powiedział szybko, jakby pod wpływem chwili. Jednak mówił prawdę, bo chociaż z początku był zaskoczony zachowaniem i otwartością tej kobiety, miał awersje do niej, niemal jak do każdej, która była matką, tak nie mógł zaprzeczyć temu, że jej ufał. — I nie mówię tego, tylko by poprawić ci humor. Po prostu... Moi rodzice to nie najlepszy przykład tego, jak powinno zajmować się dzieckiem, zwłaszcza moja... matka. Prędzej, czy później zacząłbym zachowywać się tak samo jak ona.

— To, że twoi rodzice byli do bani nie znaczy, że ty byłbyś taki jak oni — odezwał się niespodziewanie Theo. Młody najwidoczniej postanowił przysłuchiwać się ich rozmowie i jak zawsze potrafił zaskoczyć swoją mądrością. — Plus gdybyś miał dziecko z Zaryą, to ja nie muszę tego mówić, bo wy to wiecie lepiej, ale ona nie pozwoliłaby ci zachowywać się jak dupek w ich stosunku. Prędzej sama ukatrupiłaby cię na amen i nawet ten twój bożek, by ci nie pomógł.

Uwielbiam tego młodego. Możemy go zaadoptować?

Jake, on ma matkę. I mówi prawdę. Nie jesteś jak ona, Marc.

Jeśli Spector chciał coś odpowiedzieć, czy to swoim alter, czy Theo, to nie miał na to okazji, bo drzwi do ich celi otworzyły się z cichym sykiem. Do środka wpadło delikatne powietrze, a wraz z nim weszła czwórka strażników.

— Wstawajcie — rozkazał jeden z nich, a pozostała trójka podeszła do każdego z nich i szarpnęła ich mocno do góry. — Ktoś chce się z wami zobaczyć.

— Trochę delikatniej, dupku!

Zawołał Marc w stronę strażnika, który zacisnął palce na ręce Marii, tak że jęknęła cicho z bólu. Gdy tylko zdradziła mu o tym, że jest w ciąży w pierwszej chwili, kiedy razem wylądowali w tej celi, poprzysiągł sobie, że musiał ją bronić za wszelką cenę. Strażnik jednak zaśmiał się krótko, a później ten, który przytrzymywał jego samego, uderzył go w twarz. Spector poczuł krew na wardze i już miał się szarpnąć i oddać, gdy odezwała się sama zainteresowana.

— Marc, nie rób tego. To i tak nie ma sensu.

☾ 

Marc nie spodziewał się niczego, ale wyjście z celi na krótki moment pozwoliło mu zorientować się w terenie. To mogło im wiele ułatwić w trakcie ewentualnej ucieczki, którą musiał zaplanować i to jak najszybciej. Wiedział, że jeśli dłużej będą wszyscy przetrzymywani, to Zarya sama pojawi się na Olimpie, a do tego nie mógł dopuścić.

Nie wiedział, gdzie ich prowadzono, ale w końcu zatrzymali się przed złotymi drzwiami. Strażnik, który jako jedyny się do nich odezwał, popchnął wejście do przodu, a blask sali na chwilę go oślepił. Zmrużył oczy i dopiero po kilku sekundach, gdy już znalazł się w środku, potrafił rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było wyjątkowo przestronne, jasne i bogato zdobione. Trochę jak sala we Wszechmieście, ale zdecydowanie mniejsza.

Wydaje mi się, że to sala tronowa, o której opowiadała Zarya. Na filarach znajdują się atrybuty greckich bogów. To musi być to.

Marc nigdy nie potrafił zrozumieć ciągłej fascynacji mitologią i starożytnością Stevena, ale już niejednokrotnie przekonywał się, że było to wyjątkowo pomocne.

Posejdon tutaj jest.

Zauważył Jake, a Marc od razu zaczął szukać wzrokiem wspomnianego boga. Szybko dostrzegł go, zresztą niedaleko nich. Posejdon siedział na jednym z prostych krzeseł, na rękach miał cienkie, złote kajdanki, które promieniowały dziwnym, jasnym światłem. Zaciskał mocno palce i można było dostrzec jego napięte żyły w nadgarstkach. Cokolwiek robiły te kajdanki, tak zdecydowanie sprawiały mu ból. Obok niego dostrzegł Khonshu, Apollo i jakiegoś nieznajomego, który zachowywał się w podobny sposób, co Posejdon. Kim był? Nie miał pojęcia, ale nie zwracał na niego uwagi, bo szybko dostrzegł Laylę, a także brata Zaryi i jego żonę.

Obecność ich wszystkich, nie wróżyła niczego dobrego. Jednak, co było gorsze, to że Zaryi nigdzie nie było.

— Gdzie ona jest? — Odezwała się Maria.

Sam poważnie martwił się o dziewczynę, bo jeśli Posejdon i Layla zostali złapani, to czy nie oznaczało tego, że i ona gdzieś tutaj była? Posadzili ich na krzesłach, a Posejdon odwrócił się w bok i spojrzał na Marię. Odetchnął z ulgą, ale cały czas był przejęty. Wyciągnął ręce, by przywitać się ze swoją ukochaną, ale jego kajdanki niespodziewanie zabłysły, a on zwinął się z bólu.

— Co ty robisz, idioto! — Warknął strażnik. Trzepnął w głowę tego, który trzymał w dłoniach jakieś małe urządzenie i zdalnie aktywował kajdanki. Wyrwał kontrolkę z jego rąk, a później rozkazał palcem, by się oddalił i zwrócił się bezpośrednio do Posejdona. — Proszę wybaczyć, mój panie. Jest nowy i chce się popisać.

— Nie wiem, jak ma nas to pocieszyć. Może zamiast udanej skruchy, to rozkazałbyś swoim ludziom, by nas uwolnili, dowódco. Jesteśmy bogami i u siebie w domu. Nasz pożal się brat, może być władcą, ale to miejsce nie należy tylko do niego — odezwał się oschle nieznajomy.

Marc nie był geniuszem mitologii, ale wiedział na tyle, by odgadnąć, że to musiał być trzeci z braci – Hades.

— Obydwoje wiemy, co by się stało, gdybym nie wykonał tego rozkazu, mój panie — strażnik pochylił głowę, a Hades prychnął rozjuszony.

— Gdzie jest Zarya? — Zapytał Marc, zwracając się do Posejdona. Ten jednak odwrócił swój wzrok i spojrzał na Laylę, jednak ona nie zaszczyciła ich spojrzeniem. — Gdzie ona jest?

— Nie jestem tego do końca pewny — wyjaśnił w końcu z trudem Posejdon. Maria miała łzy w oczach. — Chcieliśmy was uwolnić i szło dobrze, dopóki Ares nas nie zdradził.

— Mój... Ojciec? — Wyjąkał w szoku Theo.

Posejdon spojrzał na chłopaka z poczuciem winy wypisanym w oczach.

— Przykro mi, Theo. Gdy dotarliśmy na Olimp, musieliśmy się rozdzielić. Zarya i Layla miały znaleźć klucze do cel w gabinecie Zeusa, Hades miał go zatrzymać, a ja i ten przeklęty Ares mieliśmy przekonać resztę Dwunastki, by nas poparli, gdyby miało dojść do walki. Wszystko przepadło, gdy nie przeszliśmy nawet kilku metrów i wpadliśmy na zastęp strażników i mojego brata. Było tak, jakby dokładnie wiedzieli, gdzie będziemy.

— Nie nazywaj tego śmiecia w ten sposób — warknął Hades. — Jest najmłodszy z naszej trójki, a wyrządził więcej złego, niż my razem wzięci. Pieprzony Ares jest tak samo zachłanny na władzę, jak on, dlatego wydał nas wszystkich. Łącznie z własnym dzieciakiem. Do tego typu skurwysynów nie mam żadnego szacunku.

Marc spojrzał na Theo, ale chłopak miał ukrytą twarz w ramieniu. Zaciskał palce na swoich spodniach i tylko mógł zastanawiać się, co teraz musiał czuć.

— Posejdonie, ale gdzie jest Zarya? — Zapytała Maria na skraju płaczu. — Gdzie nasza córka?

Bóg nie odpowiedział, a to było gorsze, niż gdyby potrafił wyjaśnić, co się działo z Zaryą.

Marc poczuł, jak zaczyna brakować mu powietrza. Zimny pot oblał całe jego ciało, a jednocześnie miał wrażenie, jakby zaraz miał się udusić. Ręce zaczęły się trząść.

Marc, masz atak paniki. Musisz się uspokoić.

— Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Weź głęboki oddech. Policz do pięciu i wypuść powietrze.

Marc zrobił to, co kazał mu Steven i powtórzył czynność kilka razy. Daleko mu było do uspokojenia, ale przynajmniej czuł, że jego serce nie kołatało mu w piersi, jakby zaraz miał dostać zawału.

To, że złapali całą resztę, nie znaczy, że z Zaryą jest to samo.

Słyszałeś Posejdona. Była razem z Laylą, a ona w tym momencie jest tutaj z nami.

To jeszcze niczego nie musi oznaczać. Wszyscy wiemy, że wychodziła z większych problemów.

Optymizm Stevena zniknął w momencie, gdy główne, wejściowe drzwi otworzyły się, a jako pierwszy do środka wszedł Zeus z wysoko uniesioną głową. Za nim kroczył Ares z przebrzydłym uśmieszkiem na twarzy i kilku innych bogów. Wyglądało na to, że większość z nich wcale nie była zadowolona z tego, co się działo.

— Dlaczego Zeus sprowadził całą resztę? — Odezwał się Apollo. — Przecież w ostatnim czasie, zwoływał wszystkich, tylko by spotkać się z Zaryą w sprawie misji, albo...

To, że Apollo przerwał, wcale mu się nie spodobało. Było w tym coś złowrogiego.

— Albo na oficjalną egzekucję.

Miał wrażenie, że się przesłyszał, a jeśli nie, to że było to kłamstwo, z którego Hades mógłby być znany. W to chciał wierzyć, a nie w to, że wszystko, co się wydarzyło między nim, a Zaryą miała prowadzić do tego, by był świadkiem, jak jego ukochana jest mordowana na jego oczach.

W końcu przez drzwi przeszła Zarya, a Maria załkała głośno na widok swojej córki. Ktoś wciągnął z przerażeniem powietrze, ktoś inny zawołał ją po imieniu i to właśnie sprawiło, że odwróciła do nich swoją twarz. Marc od razu dostrzegł rany na jej czole i policzkach, miała przeciętą wargę i łuk brwiowy, a z nosa leciała krew. Ubrania były potargane, a rozcięty kawałek dekoltu w jej bluzce sprawił, że mógł dostrzec brak na jej szyi naszyjnika z zawieszką delfina.

Wściekłość ogarnęła go na sam widok Zaryi w takim stanie. Próbował zerwać się z miejsca, ale strażnicy go przytrzymywali i nie był w stanie się ruszyć.

— Ty pierdolony dupku! — Warknął. Oszalał na punkcie samej myśli, by ktoś mógłby ją zranić w jakikolwiek sposób, a co dopiero, gdy musiał patrzeć na efekty tego na własne oczy.

— Jesteśmy w komplecie — odezwał się z zadowoleniem Zeus, ignorując wszystkie komentarze i szepty, nawet ze strony reszty bogów, którzy przyszli razem z nim. — Możemy rozpocząć proces.

— O czym ty mówisz? — Zapytała zimno jedna z bogiń. — Nie sądzisz, że powinieneś nas najpierw wprowadzić w sprawę? I wyjaśnić, dlaczego przetrzymujesz bogów, co jest wbrew wszystkim naszym zasadom, o ile nie udowodniono im winy?

— Moja droga, Ateno. Wina zostanie zaraz udowodniona, bo oni wszyscy współpracowali z Zaryą, przeciwko nam. Każdy musi zostać odpowiednio ukarany.

— To nieprawda! — Krzyknęła Zarya do bogów. Strażnik uderzył ją otwartą dłoń w policzek. — Nie zrobiłam niczego złego! Zawsze robiłam to, co mi kazaliście! Jedyne czym mogłam zawinić, to, że kocham moich bliskich i nie mogę pozwolić, by jakiś tyran robił im krzywdę.

— Uważaj na to, co mówisz, mieszańcu — Warknął Ares, wskazując na nią ostrzem swojego miecza. — Mówisz o naszym władcy.

— Pierdol się kanalio — odpowiedziała, spluwając w jego stronę. Kilku bogów oburzyło się jej zachowaniem, a sam Marc nie był pewien, czy na pewno powinien się cieszyć, że nie porzuciła swojego ducha walki. — Nie będziesz mi mówił na, co mam uważać. To nie ja będę musiała się tłumaczyć przed swoim synem półbogiem, dlaczego postanowiłeś go sprzedać.

— To prawda? — Zapytała Atena, a jej oczy zabłysnęły i spojrzała na Theo, jakby szukając u niego odpowiedzi. Później jej wzrok wrócił do normy i odwróciła się z powrotem do Aresa.

— Tak i co? Z tego, co pamiętam, to Zeus był pierwszy, a później sam Posejdon. Radziłbym ci uważać na to, co mówisz, Ateno. Jesteś boginią mądrości, ale z tego, co pamiętam, to ludzie wszystkie wojny wygrywali dzięki mnie.

— Nie próbuj mnie uciszać. Wykorzystujesz chwilę łaski, ale wszyscy doskonale wiemy, że jesteś przebrzydłym szczurem. A ty Zeusie — spojrzała na boga — jesteś zdesperowany. I to powoduje, że zapominasz o wielu rzeczach. Innych możesz okłamać, ale nie mnie. O cokolwiek oskarżasz tę biedną dziewczynę, to jest niewinna. Tak samo jak Posejdon, Hades i Apollo. Jako bogini mądrości mówię ci, byś wypuścił ich wszystkich i zaprzestał tej chorej pogoni za zemstą, czy czym się kierujesz.

— To się dobrze składa, że jesteś tylko boginią mądrości. Nic mi po tobie skoro, nawet w tej kwestii zawodzisz.

— Jak śmiesz! — oburzyła się. Bogini, która siedziała obok, złapała ją za rękę i musiała coś powiedzieć, bo Atena spojrzała z powrotem na brata. — Proces będzie ważny tylko wtedy, jeśli masz niepodważalne dowody. Inaczej musisz wypuścić ich wszystkich.

Zeus uśmiechnął się wrednie i zaczął wymieniać rzekome dowody. Zarya kręciła głową, a to samo wyglądało tak, jakby był na to od dawna przygotowany. Wrabiał ją w to, co się stało, a Marcowi trudno było odgadnąć, co bogowie sądzą o tym wszystkim.

— Atena, Demeter i Hefajstos za nic mu nie wierzą — powiedział cicho Hades, zwracając się do swojego brata. — Co właściwie wcale mnie nie dziwi. Reszta jest rozdarta. Chociaż nie spodziewam się nagłej zmiany serca Hery.

— Dobrze wiesz, że między nią a Zeusem nie układa się od bardzo dawna.

Spector nie przywiązywał większej uwagi do ich dalszej rozmowy, tylko znów się szarpnął, ale nie był w stanie się uwolnić. Wśród bogów po drugiej stronie doszło do wzburzenia i przekrzykiwali się nawzajem. Nie rozumiał z tego ani słowa, więc szybko wywnioskował, że mówili po grecku. Później Zeus krzyknął coś, wszyscy ucichli, a Zarya pobladła na twarzy jeszcze bardziej. Strażnik, który ją trzymał, zacisnął palce na jej ramionach i zmusił do tego, by uklęknęła. Upadła na kolana i podparła się rękami o kamienną posadzkę. Gdy uniosła do góry twarz, jedyne co mógł wyczytać to, że się poddała. Jeśli wcześniej była zawzięta do walki, tak teraz straciła na to wszystkie siły.

— Zapominasz Aresie, że to właśnie Zeus wrobił cię w pomoc Harrowowi. A ty — spojrzała na znienawidzonego boga — boisz się zwykłej półbogini. Wykorzystałeś moją babkę, bo jedyne co chciałeś, to znów zabawić się z ludzką kobietą, a ona ci zaufała! Nienawidziłeś jej, tak samo jak mojej matki i dlatego odebrałeś jej moce. Nienawidzisz mnie i chcesz mnie zabić od samego początku. Gratulacje, w końcu ci się to uda. Jednak prędzej, czy później, znajdzie się ktoś, kto cię pokona i po wielkim, potężnym Zeusie zostanie jedynie wspomnienie.

Bóg nie odezwał się ani słowem. Skinął głową do strażnika, a ten wyciągnął złoty miecz. Wtedy stało się kilka rzeczy. Oburzeni bogowie próbowali powstrzymać egzekucję, Marc krzyczał i wyrywał się, by ruszyć do Zaryi, która wydawała się wyjątkowo spokojna. Gdy spojrzała na swoich bliskich, uśmiechnęła się smutno i poruszyła wargami, w krótkim 'kocham was'.

Gdy ostrze miało wbić się w ciało dziewczyny, w całym pomieszczeniu doszło do wybuchu. Biały, gęsty pył, który się rozprzestrzenił, ograniczył jakąkolwiek widoczność. Mgła pozwalała na to, by spokojnie oddychać, a po chwili zaczęła się rozrzedzać. W końcu zniknęła całkowicie i wszyscy spojrzeli na środek. Marc spodziewał zobaczyć się tam Zaryę, ale dziewczyny nie było. Strażnik, który miał wykonać rozkaz, wyglądał na tak samo zdezorientowanego, co cała reszta.

Spector zwrócił uwagę również na to, że kajdanki zniknęły z dłoni. Później pozwolił, by Jake przejął kontrolę i przywołał kostium.



\‥☾‥/

A/N:

okej, zostały prawdopodobnie ostatnie dwa rozdziały i epilog, 

i jestem przerażona! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top