25. no matter what
ZARYA MIAŁA WRAŻENIE, ŻE UTKNĘŁA W KOSZMARZE.
Najgorsze było w tym to, że doskonale wiedziała, że to nie był sen, a rzeczywistość, w której miała żyć ze złamanym sercem. Chciała zniknąć, bo wierzyła, że to było jedyne rozwiązanie z sytuacji, w której się znalazła.
Przyłożyła dłonie do ust i załkała cicho. Nie wiedziała, jak w takim stanie miała walczyć z Gorrem, ale czuła, że i tak nie miała żadnego powodu do tego, by znów dzielnie stanąć do walki i ją przetrwać. Chciała go pokonać, ale to czy sama miała przy tym zginąć, już nie stanowiło dla niej żadnego problemu. Jej śmierć mogła przynieść o wiele więcej dobrego.
— Zarya? — Jane wyszła z kajuty i natychmiast podeszła do młodszej dziewczyny. Prescott pokręciła głową, spoglądając na nią przez łzy, które ani na chwilę nie przestały płynąć po jej twarzy. — Och, kochanie.
Foster ułożyła dłoń na jej policzku i starła kilka łez.
— Rozmawiałaś z Thorem? — Zapytała, starając się brzmieć na jak najbardziej zainteresowaną. Chciała odsunąć od siebie temat, który z pewnością Jane miała w planach poruszyć. — Powiedziałaś mu o swojej chorobie?
— Tak — westchnęła cicho. — Nie było to łatwe, ale wydaje mi się, że jakoś się dogadaliśmy.
— Och, to dobrze. Bardzo dobrze. Naprawdę się z tego cieszę. Obydwoje powinniście być szczęśliwi.
— Ty również. Wiem, że miałaś doskonały powód, by złożyć tę przysięgę. Jednak nie możesz się obwiniać, ponieważ po tym, co doświadczyłam we Wszechmieście wiadome jest, że Zeus wykorzystuje twoje dobre serce.
— Kiedy walczyłyśmy... Czy bardzo mocno cię skrzywdziłam?
— Nie zamartwiaj się tym. To nie jest teraz ważne.
Skinęła głową, ale nie odpowiedziała. Było trudno jej nie myśleć o tym, co się stało, zwłaszcza że wiedziała, że w ten sposób naraziła bliskie jej osoby. Nigdy nie powinna podróżować do Wszechmiasta, ani tym bardziej się odzywać. A już na pewno nie powinna składać tej chorej przysięgi, która doprowadziła do tego wszystkiego.
— Myślisz, że powinnam brać udział w tej walce? — Zapytała, bo nie była przekonana do tego, czy faktycznie powinna opuścić statek i stawić czoło Gorrowi. Czuła, że nie miała tyle siły, ile powinna. Kostium i woda zdołały uleczyć wszystkie zewnętrzne rany, ale psychicznie czuła się wyczerpana. — Jeśli zginę to nie czeka na mnie Valhalla, jak na Valkyrie, czy na ciebie. Prędzej prawdopodobnie trafię do Hadesa i jego królestwa. Nie mogłabym narzekać, bo przez pół roku jest tam zawsze Persefona, więc...
— Zarya, posłuchaj mnie — Jane przerwała jej i zmusiła, by spojrzała prosto w oczy. — Wszystko będzie w porządku. Obiecuję ci to.
Prescott nie wiedziała, co dokładnie obiecywała kobieta. To, że cała akcja przejdzie bez problemów, pokonają Gorra i uwolnią dzieciaki? Może to, że cała sprawa z jej przysięgą się rozwiąże. Lub to, że będzie miała jeszcze możliwość, by naprawić swoje błędy i znów być z Marciem i Stevenem.
— Pewnie masz rację. Lepiej chodźmy do przodu, bo coś czuję, że jesteśmy nie daleko.
Otarła ponownie twarz ze swoich łez. Wiedziała, że musiała wyglądać okropnie, ale nie zwracała na to uwagi. Jane posłała jej zaniepokojone spojrzenie, jednak koniec końców odpuściła i nie poruszyła już w żaden sposób żadnego tematu. Ścisnęła Zaryę za dłoń i razem weszły do środka kajuty. Prescott robiła wszystko, by nie patrzeć na bruneta, który stał pod ścianą. Mimo tego dostrzegła, jak pochylał na dół głowę i zaciskał mocno pięści. Czuła się jeszcze gorzej, bo rozumiała, że tak bardzo jej nienawidził, że nawet nie był w stanie na nią spojrzeć.
Później dostrzegła przez przejście na przód statku, że zaczęli się zbliżać do Krainy Cieni. Szara planeta otoczona mgłą ukazała się tuż przed nimi, a gdy tylko do niej zaczęli się zbliżać wszystkie kolory, które ich otaczały, zniknęły. Tak jak reszta spojrzała na swój kostium, który normalnie przybierał przepiękny kolor, teraz był szary i całkowicie pozbawiony jakichkolwiek odcieni. Jakby sama planeta nie była wystarczająco przerażająca.
Statek w końcu wylądował z głuchym hukiem i wszyscy opuścili pokład. Zarya ściskała w dłoni trójząb swojego ojca, dokładnie rozglądając się po terenie. Wrażenie, że coś było nie tak, nie mogło jej opuścić. Cisza, która roztaczała się na całej planecie, była wyjątkowo złowieszcza. Chciała jak najszybciej odnaleźć dzieciaki, a na koniec jak wszystko dobrze pójdzie, zabić Gorra. Gdy tylko przypominała sobie, że to on odpowiadał za śmierć Artemidy, ogarniała ją wściekłość, jaką nie czuła nigdy wcześniej. Bogini nie zasługiwała na taki los. Niezależnie od tego, co robili bogowie lub nie, tak nie wszyscy byli okropni. Sama przekonywała się o tym, że niektórzy wyróżniali się wśród innych i dbali o ludzi, tak jak powinni.
— Tu ich nie ma — powiedziała Valkyrie, gdy zatrzymali się przed opustoszałą klatką.
To była pułapka. Zdecydowanie.
Jednak nawet mimo tego, że wszyscy całkowicie zdawali sobie z tego sprawę, tak ruszyli dalej, w głąb planety. Przeszli obok klatki, dokładnie ją badając, ale po dzieciach nie było śladu. Zarya szła samotnie, tuż za Thorem i Jane, dlatego bez problemu była w stanie zauważyć, jak dwójka zakochanych, delikatnie i może trochę niepewnie łapie się za ręce. Cieszyła się, że po tylu latach, chociaż na chwilę byli w stanie znów się odnaleźć. Wiedziała, że Thor cierpiał z tego, że im nie wyszło, a później, gdy Foster była ofiarą Thanosa. Była miłością jego życia i jak bardzo teraz tego nie chciała, tak doskonale wiedziała, co to znaczy.
Powstrzymała się przed tym, by spojrzeć do tyłu na Marca. Z całego serca pragnęła, by wszystko to, co się wydarzyło było jedynie złym snem. Chciała wierzyć, że zaraz obudzi się z koszmaru i znów będą szczęśliwi. Jednak to wszystko było marzeniem na jawie i nie było żadnych szans, by cokolwiek mogła naprawić.
Wzięła głęboki oddech, powstrzymując się przed kolejną falą łez. Mimo tego czuła, jak kilka spłynęło po jej policzkach, ale zignorowała je i weszła za Thorem do namiotu, który udało im się znaleźć. Było to jedyne miejsce na całej planecie, które świadczyło o czyjejkolwiek obecności w krainie.
— Co to ma być? — Zapytał w szoku Thor, rozglądając się dookoła.
Nikt mu nie odpowiedział i każdy przeczesywał inną część namiotu. Jane zniknęła na chwilę im z oczu, ale szybko wróciła, krzycząc głośno, że to pułapka. Chwyciła za Stormbreaker i odrzuciła go w powietrze. Później wszyscy ustawili się obok siebie z bronią w ręku, gotowi do każdego ataku, jaki miał zaraz nastąpić. Wtedy też z ciemnego tunelu wyłonił się Gorr, a wokół niego pojawiły się czarne pnącza.
— Dlaczego wyrzuciłaś mój topór przez okno? — Zapytał Thor, nachylając się do swojej ukochanej. Zarya spojrzała tylko na nich na chwilę, oczekując odpowiedzi, jaką miała dla nich Foster.
— Może nim otworzyć Wrota Wieczności — odpowiedziała, a Prescott zaklęła cicho.
Gorr zbliżył się do nich i ściągnął pelerynę, odsłaniając swoją poszarzałą cerę, głowę zdobioną różnymi bliznami i żółto-pomarańczowe, przeraźliwe oczy. Wszystko działo się tak szybko, że nikt nie zdążył odpowiednio ruszyć do ataku, a każdy został pojmany przez mroczne pnącza. Zarya czuła, jak cokolwiek to było, tak zaciskało się z wielką mocą na jej ciele. Nie była w stanie utrzymać w dłoni trójząb, a przy tym zaczynała mieć duże problemy z poprawnym oddychaniem. Widziała, jak Thor konfrontował się z zabójcą bogów, ale na jego ustach szybko pojawiły się kolejne pnącza. Gorr próbował otworzył dłoń asgardczyka, tak by mógł wezwać swoją broń, ale on był silniejszy.
— Co z ciebie za bóg? — Odezwał się Gorr, a Prescott poczuła, jak po całym jej ciele przechodzą nieprzyjemne dreszcze. Nie była pewna, co było gorsze – jego głos, czy szept z Nekromiecza.
— Nie masz pojęcia o byciu bogiem — odpowiedział Thor, gdy tamten odwołał pnącze z jego ust, tylko po to, by po chwili znów go zakneblować.
— Prosiłeś bogów o pomoc, ale cię nie wysłuchali. W tym sensie jesteśmy podobni.
— Nie jest do ciebie podobny — odezwała się Valkyrie, biorąc głęboko powietrze.
Gorr odwrócił się do niej i natychmiast przywołał ją bliżej siebie.
— Faktycznie. Ja nie jestem hipokrytą. Buduję pokój.
— Mordując niewinnych bogów? — Wtrąciła się szybko Zarya, ciągle mając przed oczami to, co opowiadała jej lady Sif.
Walczącą i umierającą Artemidę.
— Niewinnych? — Oburzył się Gorr, spoglądając na nią tylko na chwilę. Później znów odwrócił swój wzrok na Brunnhilde. — Ty jesteś Walkirią, zgadza się? — Val przytaknęła, a zabójca zaśmiał się z ekscytacją. — Emocjonujące! Ciebie też bogowie zawiedli, gdy wysłali twoje siostry na rzeź. Czy modliłaś się do bogów, gdy twoje umiłowane konały na polu bitwy? Czy błagałaś o pomoc, gdy masakrowano twoją rodzinę? Miło było!
Gorr poruszył ręką, a Val zniknęła w ciemnościach. Później odszedł kawałek, gdzie stała Jane.
— Jesteś interesująca. Inna — wyznał, wskazując na kobietę dłonią. Zbliżył się do niej, niemal tak, że stali do siebie twarzą w twarz i westchnął, jakby z przykrością. — Umierasz. Przykro mi. Idziemy tą samą drogą. Miecz dał mi siłę, a tobie dał ją młot. Nie zmieniło to jednak twojego losu. Bogowie posługują się tobą, ale nie chcą ci pomóc. Nie czeka na nas wieczna nagroda.
Odesłał Jane w ciemność i skierował swoje kroki w stronę Zaryi. Dziewczyna szarpnęła się, próbując odsunąć do tyłu, ale Gorr stanął tuż przy niej. Była tak skupiona na jego obecności przed sobą, że nie zwróciła uwagi na to, jak Marc robił wszystko, by wydostać się z własnych węzłów i odciągnąć uwagę zabójcy od niej.
— Ty natomiast jesteś córką Posejdona — zwrócił się bezpośrednio do Prescott. Odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. — Muszę to przyznać, ale twój ojciec jest jednym z niewielu bogów, którzy czasami dbają o coś więcej, niż tylko własny interes. I ty jesteś taka sama. Inaczej nie złożyłabyś przysięgi Zeusowi z myślą, że któregoś dnia ona i tak wyjdzie na jaw — zaśmiał się krótko i przelotnie spojrzał na Spectora, jakby domyślając się, co ich łączyło. — Czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co dla niego poświęciłaś? Co dla ciebie oznacza przysięga z Zeusem? Robisz to wszystko z miłości i szanuję to.
— Nie potrzebuję twojego... — zaczęła, ale Gorr również i jej zakneblował usta. Jednak nie odesłał do ciemności, jak resztę. Trzymał obok siebie, a sam skierował się do Marca.
— A ty... Fascynujące. W zamian za życie oddałeś się służbie u Khonshu i gdyby nie ona, to nigdy nie poznałbyś tej słodkiej półbogini — Gorr wskazał na nią palcem i Zarya robiła wszystko, by powstrzymać łzy, ale nie potrafiła z nimi dłużej walczyć. — Ale teraz uważasz, że to nie powinno się wydarzyć. Ponieważ ona cię okłamała i... O to jest coś ciekawego. Od samego początku uważałeś, że nie powinieneś jej ufać, nawet wtedy, gdy już byliście razem.
Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Zarya poczuła, jak szybko bije jej serce, ale tym razem, nie było to spowodowane tylko i wyłącznie strachem, który odczuwała. Marc próbował pokręcić głową, jednak i oni zostali w końcu odesłani w ciemność.
W pewnym momencie Gorr przywołał ich wszystkich z powrotem. Pnącza na ich ciałach zaczęły się mocniej naciskać, a Bogobójca opowiadał o swojej córce, stojąc przy boku Thora, tak jakby tylko oni potrafili się zrozumieć. Zarya czuła, jak całe jej ciało jest miażdżone, jak traci jakąkolwiek zdolność do oddychania, czy normalnego funkcjonowania. Rozumiała ból i cierpienie Gorra, jego chęć wymierzenia zemsty wszystkim bogom za to, co musiał przejść. Jednak nie wszyscy byli źli. Bogowie mieli swoje za uszami i przeważnie byli bezlitośni oraz zaślepieni, ale czasami znajdywali się pojedynczy, co naprawdę robili wiele dobrego. Dbali o swoich ludzi.
Później Thor wezwał swój topór i wszystko to, co wydarzyło się potem, zlało się w jedno. Gorr przywołał potwory ciemności i rozpoczęła się walka między nimi a małą grupą bogów, bogiń i wojowników, którzy chcieli jedynie uratować porwane dzieciaki. Thor zajął się Bogobójcą, a cała reszta jego armią. Jednak walka była nierównana i wyjątkowo brutalna. Jeśli kiedykolwiek w trakcie tych kilku minut mieli jakąkolwiek przewagę, to zaczęli ją tracić, gdy Jane upadła na posadzkę, a Gorr zranił Val piorunem Zeusa.
Niemal wszyscy zebrali się wokół Thora, by ten aktywował Bifrost, tak by mogli wrócić do domu. Zarya stała obok dziewczyn i przez chwilę próbowała zobaczyć, gdzie znajdywał się Marc, który ciągle do nich nie dotarł. Zmierzał w ich stronę, tak szybko jak to możliwe, ale za nim ciągnęła się dwójka potworów. Jednego szybko udało mu się pokonać, gdy rzucił w jego stronę swoje ostrza. Drugi z nich nie odpuszczał, nawet wtedy, gdy znajdywali się już blisko kręgu. Stworzenie wysunęła swoje szpony do przodu, a brunet uchylił się przed nimi w ostatniej sekundzie.
To była chwila, w której Zarya nie musiała się nad niczym zastanawiać. Musiała mieć pewność, że Marc wróci do domu. Niezależnie od tego, czy ona również miała to zrobić.
Skoczyła w stronę potwora i zanim ten zdążył ponownie zaatakować, odepchnęła Spectora do przodu. Wciągnęła głośno powietrze, gdy z zaskoczeniem poczuła ostre szpony stworzenia, które wbiły się w jej ciało.
— Zarya! — Marc krzyknął z przerażeniem, ale było za późno, bo już znajdywał się w kręgu, a nad nimi pojawił się Bifrost, który Thor aktywował sekundę wcześniej.
Po jej policzku spłynęła łza. Trójząb wyleciał z jej dłoni, a ona jedyne, co mogła zrobić, to patrzeć jak cała reszta znika w tunelu. Mogła odetchnąć z ulgą, bo chociaż przez chwilę wiedziała, że byli bezpieczni. Gorr mógł zdobyć Stormbreaker i skazać wszystkie boskie istnienia na śmierć, ale przynajmniej Marc, Steven i Jake mogli uwolnić się od Khonshu. To była myśl, na którą w żaden sposób nie mogła narzekać przed własną śmiercią.
Na planecie zaległa kompletna cisza. Potwory zniknęły, a Zarya z bólem upadła na swoje kolana. Od razu poczuła magię płynącą z kostiumu, która próbowała ją uleczyć, ale nawet to powodowało, że musiała zaczerpnąć głośno powietrze. Całe ciało paliło ją z bólu, ale była pogodzona z tym, co zaraz miało się stać. Czekała na ostateczny cios zadany przez Nekromiecz, który całkowicie miał pozbawić ją życie. Tym razem nie miało być żadnego zmartwychwstania, ani ratunku w ostatniej chwili. Nie było nikogo, kto mógłby ją uratować i uzdrowić.
Jednak cios, na który tak czekała, nigdy nie nadszedł.
Gdy uniosła swoje spojrzenie do góry, zobaczyła Gorra, który stał kilka metrów od niej. W jednej dłoni trzymał Nekromiecz, a w drugiej topór Thora. Przyglądał jej się złowieszczym wzrokiem, ale jednocześnie miała wrażenie, że przez krótką chwilę zobaczyła w jego oczach uznanie. Nie wierzyła w to, by faktycznie tak było, bo zaraz uśmiechnął się czarnymi zębami, a ona poczuła, jak ciarki przechodzą po całym jej ciele.
— Dlaczego mnie od razu nie zabijesz? — Zapytała z niecierpliwością.
Chciała, by uniósł swój miecz i ją zabił. Nie chciała dłużej czekać. Pragnęła, by jej cierpienie w końcu się skończyło. W tej chwili też przypomniała sobie pewne słowa swojej matki, które wypowiedziała do niej wiele lat wcześniej.
Jeśli twoje serce cierpi i sprawia ci ból, którego nie potrafisz opisać słowami, to znaczy, że prawdziwie kochało. A to jest najpiękniejsza rzecz na świecie, nawet jeśli nie trwa wiecznie.
— Jestem cię ciekaw, córko Posejdona — wyjawił i zbliżył się do niej. — Zrobiłaś coś, czego się nie spodziewałem. Muszę to przyznać, że mnie zszokowałaś.
— Bo uratowałam mu życie? Nie zrobiłam tego, by cię zaskoczyć, ale tylko dlatego, by mieć pewność, że przeżyje i wróci do domu.
— Kochasz go i szanuję to. Potrafię zrozumieć desperacką chęć zrobienia wszystkiego, by uratować ukochaną osobę — zrobił dramatyczną pauzę, a ona podparła ręce o biodra i wyprostowała się, by lepiej na niego spojrzeć. Gorr stał tuż przed nią i wyglądał wyjątkowo zabójczo z dwiema, niszczycielskimi ostrzami w dłoniach. — Zabiorę cię ze sobą. Chcę na własne oczy zobaczyć, to jak wypełniam swoją misję do końca.
\‥☾‥/
A/N:
typowe,
Zarya się poświęca, by ratować ukochanego xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top