24. it's over

GDY SIĘ PRZEBUDZIŁA, MIAŁA MĘTLIK W GŁOWIE.

Czuła pod palcami zimną, ciekłą ciesz. Rozpoznała też statek, którym podróżowali, ale nie rozumiała, skąd się tam wzięła. Przecież jeszcze chwilę wcześniej znajdywała się w świątyni i...

— Och, nie — powiedziała z przerażeniem.

Ignorując ból w całym ciele, podniosła się i zobaczyła, że przez cały ten czas leżała na prowizorycznym łóżku. Jej ręka zwisała, tak że cała dłoń była zanurzona w wodzie, by przyśpieszyć jej leczenie. Wyprostowała się, a jej wzrok padł na cztery sylwetki, które przyglądały się jej intensywnie. Widziała wkurzony wzrok u Valkyrie, Jane była ewidentnie zaniepokojona, Thor wyglądał na takiego, co po prostu chciał dowiedzieć się prawdy, a Steven... nie, to był Marc. Spector patrzył na nią, tak jakby go zdradziła i w każdy możliwy sposób zawiodła jego zaufanie.

— Co zrobiłam? — Zapytała z obawą o to, co zaraz usłyszy.

— Chciałaś nas wszystkich zabić — odparła dosadnie Valkyrie.

Zarya wzięła głęboki oddech, starając sobie przypomnieć ostatni moment, zanim straciła przytomność. Pamiętała jedynie rozmowę u boku Thora, a później była kompletna pustka. Doskonale wiedziała, co to oznacza. Rozglądnęła się po pomieszczeniu, bo coś jej się nie zgadzało. Kogoś ewidentnie brakowało.

— Gdzie Korg?

— Tutaj zaczarowana, samo uzdrawiająca się bogini — usłyszała w odpowiedzi i mimo wszystko nie mogła powstrzymać się przed cichym parsknięciem. Jednak, gdy ujrzała, że z Korga został jedynie fragment twarzy, zacisnęła mocno palce, próbując zapanować na tym, by nie rozkleić się na oczach wszystkich.

— Czy to ja...?

— Nie — odpowiedział pewnie Thor, najwidoczniej domyślając się, o co jej chodziło. — Korg oberwał od Zeusa, ale na całe szczęście sam długo po tym nie pożył. Bo go zabiłem.

Jej serce zabiło mocniej na tę informację. Chciała wierzyć, że to była prawda, ale Zeusa nie można było tak łatwo zabić. Nawet jeśli widziała błyszczącą błyskawicę boga w ich posiadaniu, a nie tam, gdzie powinna się znajdywać – we Wszechmieście. Szybko podwinęła rękaw swojego kostiumu i tak, jak się spodziewała, na jej nadgarstku ciągle znajdywało się złote znamię. Teraz jakby o wiele wyraźniejsze i bardziej żywe, a ona zrozumiała, że to był tylko i wyłącznie znak tego, że jeszcze nie tak dawno była całkowicie podporządkowana woli znienawidzonego boga.

— Nie zabiłeś go — zwróciła się do Thora. — Mogłeś go zranić, ale nie zabiłeś.

— Okej, chwila — odezwała się ponownie Val. — Po pierwsze skąd ty o tym możesz wiedzieć? Z tego co pamiętam, to nieźle zostałaś ogłuszona. Po drugie chyba należą nam się jakieś wyjaśnienia, prawda? Ponieważ w jednej chwili stałaś sobie spokojnie obok Thora, a w drugiej już z nim walczyłaś. Później chciałaś zabić Jane i gdyby nie twój chłoptaś, to mogłoby ci się to udać.

Uniosła swoje spojrzenie na zebranych. Stało się dokładnie to, czego tak bardzo chciała uniknąć. Miała ochotę się śmiać, bo niemal przewidziała to, że podróż do Wszechmiasta skończy się w nieprzyjemny sposób. Zeus wykorzystał jej przysięgę, a ona zrobiła wszystko, by ją spełnić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nic nie pamiętała. Chciała wiedzieć, co złego zrobiła, by zapamiętać to do końca życia i każdego dnia mieć wyrzuty sumienia. Niewiedza była o wiele gorsza, ponieważ nie mogła być pewna, że wszystko to, co usłyszała, było całą prawdą tego, co dokonała.

— Wiem to, ponieważ — zawahała się na krótką chwilę. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, by wyjaśnić to wszystko. W końcu jednak wzięła głęboki oddech. I tak wszystko w jej życiu zdążyło runąć niczym domek z kart. — Wiem to, ponieważ obowiązuje mnie przysięga.

— Spoko, każdy komuś coś przysięga.

— Boska przysięga, Val.

— Na pewno jest wyjaśnienie, dlaczego... — zaczął Thor, ale Valkyrie mu przerwała.

— Czyś ty oszalała?

— Na długo przed tym wierz mi — odparła sceptycznie Zarya, a wojowniczka uniosła brew do góry.

— Myślisz, że to jest śmieszne? — Warknęła, wskazując na nią oskarżycielsko palcem. — I nie pomyślałaś, że może dobrze by było nam o tym powiedzieć, zanim dotarliśmy do Wszechmiasta?

— Mówiłam od samego początku, że ta podróż nie jest dobrym pomysłem!

— Hej, hej, spokojnie — wtrąciła się Jane, a Zarya poczuła ogarniającą ją wściekłość. Na całą sytuację, w której się znalazła, na słyszane wyrzuty, a przede wszystkim samą siebie.

— Nie mów mi, że mam się uspokoić, bo nikt z was nie może wiedzieć, co w tym momencie czuję! Chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobiłam? — Krzyknęła, podnosząc się z miejsca. Czuła, jak krew zaczęła buzować w jej żyłach i słyszała szybko bijące serce. — Ponieważ nie miałam innego wyjścia! Groził, że zabije wszystkich moich bliskich! Miałam siedzieć z boku i przyglądać się temu, jak morduje całą moją rodzinę i każdą kolejną osobę, na której mi zależy?

— Dlaczego miałby to zrobić?

— Bo wierzy w jakąś pieprzoną przepowiednię, która mówi, że mogę być od niego potężniejsza!

Nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje. Wiedziała, gdzie się znajdywała, kto był obok niej i dlaczego to miało miejsce. Była jednak obojętna na wszystko i jedyne, na czym mogła się skupić to dziwne, ogarniające jej ciało uczucie. Jakby coś chciało wydostać się na zewnątrz od dłuższego czasu i dopiero teraz znajdywało do tego sposobność.

Ona sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że woda, która znajdywała się w misce, nagle poszybowała do góry. Krople zaczęły krążyć wokół niej najpierw powoli, a później coraz szybciej, aż w końcu zlały się w jedno, przybierając kształt ostrego sopla. W tym samym czasie zabłysnęła również błyskawica Zeusa. Przedmiot uniósł się do góry i jakby był przez nią przywoływany, poszybował w stronę Zaryi, zatrzymując się tuż przy niej.

— Zarya — odezwała się z przejęciem Jane. — Weź głęboki oddech.

Prescott zamrugała oczami, dopiero po chwili rejestrując, co się dzieje. Szybko wyprostowała palce, chociaż sama nie miała pojęcia, jak to się stało, że jej pięści były zaciśnięte. Woda z cichym plaskiem z powrotem wylądowała w misce, a błyskawica upadła na posadzkę.

— Przepraszam — wyszeptała z trudem. Opuściła kajutę i skierowała na tył statku.

Gdy znalazła się na zewnątrz, myślała, że zapomniała, jak się oddycha. Nie potrafiła złapać poprawnego oddechu i miała wrażenie, że wpada do głębokiej otchłani, z której nie potrafiła się wydostać. Okropne ciemności wypełniały jej serce i umysł pustką. Łapczywie próbowała złapać powietrze, ale czuła jak powoli traci jakiekolwiek siły do dalszej walki. Traciła całkowitą świadomość tego, co się z nią działo i gdzie była.

Miała wrażenie, że umiera.

Jej ręce drżały, serce biło w szaleńczym tempie, prawie wyrywając się z klatki piersiowej. Każdy najmniejszy fragment ciała palił żywym ogniem. Nie potrafiła tworzyć ani jednej poprawnej myśli, aż w końcu...

Przeraźliwy krzyk wydobył się z jej gardła. To był ten moment, kiedy coś w niej pękło. Po policzkach spływały łzy, których nawet nie starała się zatamować. Czuła, że może to było coś, czego właśnie potrzebowała. By w ten sposób wyrzucić z siebie wszystkie emocje, które się w niej tliły od bardzo dawna. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Bała się tego, co mogła dokonać. Myślała, że w jakiś sposób zdołała się nauczyć kontrolować nowe moce, ale rozumiała, że to wcale nie było takie proste.

Zachowywała się jak obłąkana. Drżące ręce, to oplątywały się wokół jej ciała, to wplatała je w rozczochrane włosy. Co chwilę przejeżdżała dłońmi po twarzy, próbując pozbyć się wszelkich łez, ale nowe szybko zajmowały ich miejsce. Kiwała się do przodu i tyłu. Jedyne czego pragnęła, to żeby to w końcu się skończyło, a ona mogła odetchnąć z ulgą.

Po raz pierwszy w życiu całym sercem pragnęła, by być martwa.

— Nie powinien mnie uzdrawiać. Powinien pozwolić mi umrzeć.

— Naprawdę tak uważasz?

Nie zarejestrowała momentu, w którym Marc pojawił się za nią. Czy był świadkiem całego ataku, z którym musiała się zmierzyć? A może obserwował tylko fragment? Wiedziała, że niezależnie od tego, ile czasu spędził w tej części statku, tak to nie miało już znaczenia. Prawda była taka, że czuła, że niezależnie od tego, w którą stronę pójdzie ich rozmowa, tak nie miała ona skończyć się wyjątkowo szczęśliwe.

Nie pozostawiała sobie żadnych złudzeń. Ich związek rozsypywał się na oczach i to w głównej mierze z jej powodu.

— Wszystko wtedy byłoby prostsze — odpowiedziała cicho. Przymknęła oczy i cofnęła się w bok, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Marc stanął obok niej, ale nie potrafiła na niego spojrzeć.

— Wydaje mi się, że należą mi się jakieś wyjaśnienia.

Zarya opuściła głową, bo tego się spodziewała. Wyrzut w jego głosie był wyjątkowo słyszalny, a ona jedyne, co chciała to zamknąć oczy i zasnąć.

— Marc...

— Nie pogrywaj ze mną, Zarya. Po tym wszystkim, co się ostatnio stało, zasługuję na to, by wiedzieć, o co dokładnie tutaj chodzi.

— Wiem — wyszeptała, czując kolejne spływające łzy. — Nigdy nie chciałam, by to wszystko tak wyglądało. Musisz jednak zrozumieć, że Zeus nie dał mi innego wyjścia.

— Już to słyszałem. Powiedz mi coś, czego nie byłaś w stanie zdradzić przed tamtą resztą.

Marc wskazał kciukiem na zamknięte przejście do kajuty, a ona w końcu uniosła na niego swoje spojrzenie.

Och, on wygląda przepięknie.

Patrzyła na jego zmęczoną twarz, błyszczące oczy, które teraz patrzyły na nią z bólem i zawodem. Podziwiała długie rzęsy, pełne usta, duży nos, czy ostrą linię żuchwy. Kilkudniowy zarost zdobił jego policzki, a Zarya miała ochotę jak zawsze ułożyć na nich swoje dłonie i podziwiać to, jak kolory ich skóry się od siebie różniły. Chciała znów go pocałować i poczuć jego dotyk na całym ciele, bo tylko to sprawiało, że potrafiła całkowicie zapomnieć o świecie.

— Wtedy, gdy Harrow dźgnął mnie sztyletem — zaczęła, ale wzięła głęboki oddech, bo miała problem z wyjaśnieniem tego wszystkiego. — Apollo potrafi znaleźć lekarstwo na najgorszą chorobę i ranę, ale... na Olimpie nie dzieje się nic bez zgody Zeusa, a on... Od samego początku to był jego plan. Przez lata chciał mnie zabić, ale nigdy mu się to nie udawało, dlatego wymyślił inny plan. Jest nieczułym dupkiem, zapatrzonym tylko w siebie, ale potrafi być doskonałym obserwatorem. To nigdy nie było dla niego tajemnicą, że moja rodzina i przyjaciele są dla mnie najważniejsi i będę w stanie zrobić wszystko, by zapewnić im bezpieczeństwo. Zeus to wykorzystał. Groził mojej mamie, Posejdonowi, Thomasowi, nawet Layli i... wam. Chciał mieć pewność, że nigdy nie będę nawet myśleć o zajęciu jego miejsca, dlatego kazał mi złożyć przysięgę. A boska przysięga... Zobowiązuje do wykonania każdego rozkazu boga w tym, że osoba, która jest pod jego działaniem, kompletnie nie wie, co się z nią dzieje. Nie pamięta niczego z tego, co robiła.

Zacisnęła palce na drewnianej belce, a Marc milczał. Czuła na sobie jego spojrzenie, ale trudno było jej patrzeć na niego w tej sytuacji. Kochała go całym sercem, tak jak Stevena i do Jake'a czuła o wiele więcej, niż zwykłą sympatię, tak nie była głupia. Wiedziała, że jej zachowanie zniszczyło wszystko, co do tej pory zbudowali.

— Musisz wiedzieć, że zrobiłam to, by cię chronić. Ponieważ... ponieważ już wtedy wiedziałam, że was kocham i... — głos zaczął się jej łamać i załkała cicho. — Przepraszam, że wam tego nie powiedziałam. Chciałam, naprawdę! Każdego dnia od kiedy tylko zdecydowaliśmy się na ten związek.

— Ale tego nie zrobiłaś — powiedział dosadnie, a ona skinęła głową. Marc był wyjątkowo spokojny, a to przerażało ją jeszcze bardziej. Znała go i to jak temperamentny potrafił być. Nauczyła się jak postępować, gdy wpadał w swój szał. Jednak teraz nie miała bladego pojęcia, jak powinna zareagować. — Nie wierzę, że to mówię, ale Jake faktycznie miał rację co do ciebie. Kurwa! Przez cały ten czas nas okłamywałaś. Steven ci zaufał... Ja ci ufałem, a ty to po prostu wykorzystałaś! Kiedy mówiłaś, że mnie kochasz, też kłamałaś?

— Co? — Zareagowała natychmiast. Utkwiła w nim swoje spojrzenie, kręcąc głową. — Nie! Nigdy! — Zaprzeczyła i odwróciła się do niego. Złapała go za koszulkę i zbliżyła do niego, tak blisko jak tylko mogła. — Jak mogłabym... Byłam z tobą szczera ze wszystkim. Nie powiedziałam jedynie o przysiędze, bo bałam się, jak możesz zareagować. Nie kłamałam, gdy mówiłam, że cię kocham. Jesteś miłością mojego życia i...

— Przestań! Nie mów czegoś takiego! — Marc wyrwał się z jej uścisk i cofnął do tyłu.

Poczuła ukłucie w sercu na to, że ją odtrącił. Jednak żaden ból nie mógł równać się z tym, gdy dostrzegła to, z jaką niechęcią na nią patrzył. Jego spojrzenie było chłodne i zimne, niemal takie samo, jak wtedy, gdy po raz pierwszy się spotkali.

— Jak w ogóle możesz myśleć, że ciągle uwierzę w jakiekolwiek twoje słowo? — Kontynuował, a ona widocznie się skuliła. Zasługiwała na ten atak i jego bolące słowa. — Okłamałaś nas w tak ważnej sprawie, więc skąd mogę mieć pewność, że reszta tego, co do nas mówiłaś, może być prawdą?

— Proszę, Marc. Musisz mi uwierzyć, że nie kłamałam, gdy mówiłam, że was kocham!

— Nie! Zarya, oszukałaś nas! Robiłaś to od kurwa samego początku!

— Marc, proszę...

Sama nie wiedziała, o co dokładnie chciała go prosić. Żeby postarał się ją wysłuchać i zrozumieć? Uwierzył, że nie okłamała ich w niczym innym, a postanowiła zataić całą prawdę z przysięgą, bo nie chciała ich tym obarczać? Sama wpakowała się w tę sytuację i wierzyła, że tylko ona może znaleźć z niej rozwiązanie. Chciała to zrobić i liczyła, że uda jej się to, zanim ktokolwiek w ogóle dowie się, co tak naprawdę zrobiła.

— Kilka miesięcy temu, gdy byliśmy w Kairze — zaczął niespodziewanie. Zarya zmarszczyła brwi, nie mając pojęcia, dlaczego akurat teraz nawiązywał do ich poszukiwań grobowca Ammit. — Powiedziałaś coś, co zapadło mi w pamięć. 'Nie za bardzo się od siebie różnimy, Marc. Chronimy ludzi, których kochamy. Z tą różnicą, że ja doskonale wiem, czego chcę. Wiem, że zasługuję na coś dobrego. Ty myślisz, że na to nie zasługujesz, dlatego to niszczysz' — zacytował słowo w słowo i wskazał na nią dłonią. — Wtedy chciałem cię wyśmiać. Uważałem, że w żaden sposób nie jesteśmy do siebie podobni. Mogłaś mieć tę swoją wiarę, że postępujesz dobrze, ale ciągle byłaś cholernie naiwna i nawet jeśli nie chciałaś do tego przyznać, to wierzyłaś we wszystko, co ci powiedział Posejdon. Teraz wiem, że się myliłem. Nie jesteśmy od siebie, aż tak bardzo różni.

Marc przerwał na chwilę, by wziąć krótki oddech. Przez cały ten czas obserwowała go uważnie, a jej serce biło jak oszalałe. Bała się tego, co miała zaraz usłyszeć. Bo wiedziała, że to nie był koniec.

— Obydwoje chronimy ludzi, których kochamy — skinął głową, jakby akceptując fakt, dlaczego złożyła przysięgę. — Po tym jak zmarł RoRo nie miałem w życiu nic dobrego. Poza jedną rzeczą. Tobą — uniósł swoją dłoń do góry i niespodziewanie ułożył ją na jej policzku. Starł kilka łez, a ona wtuliła twarz w jego dotyk, starając się zapamiętać go jak najlepiej. — Ale ty to zniszczyłaś.

Między nimi zapadło milczenie. Zarya poczuła, jak jej serce pęka pod ciężarem usłyszanych słów. Miała wrażenie, że ktoś wziął nóż i przeciął najważniejszy organ w jej ciele na dwie części. Myślała, że to wcześniej, gdy uciekła po tym, co się stało z Jake'em miała złamane serce. Jednak nic nie mogło się równać temu, co teraz się działo. Chciała cofnąć czas i zmienić los wydarzeń. Pragnęła, by cały dzisiejszy dzień zniknął, a wraz z nim wszelkie problemy. Chciała znów znaleźć się w Londynie, obudzić się w objęciach jedynego mężczyzny, którego kochała i którego kiedykolwiek mogłaby kochać.

Poruszyła ustami, próbując ponownie go przeprosić, ale nie wydobyła z siebie najmniejszego dźwięku. Marc opuścił swoją dłoń wzdłuż ciała i cofnął się, zwiększając dystans między nimi. Próbowała wyciągnąć w jego stronę dłoń i go złapać. Zatrzymać przy sobie, ale on odsuwał się za każdym razem.

— To koniec — oznajmił, a po jego policzku spłynęła jedna, samotna łza. — Nie wierzyłem w to, że to powiem, nawet wtedy, gdy znalazłem ten durny list po twojej ucieczce po akcji z Jake'em. Myślałem, że możemy to wyjaśnić, ale teraz... To koniec, Zarya.

— Co... Co masz na myśli? — Zapytała drżącym głosem, chociaż dokładnie wiedziała, co chciał jej przekazać.

To koniec Zarya. Twoje wielka miłość życia kończy się gdzieś w kosmosie. W przepięknym, kolorowym kosmosie, który mógłby być wyjątkowo romantycznym miejscem, gdyby nie był świadkiem tak tragicznych wydarzeń.

— Wiesz doskonale, o czym mówię. Pomogę ci z tym całym zabójcą bogów, bo nie jestem głupi. Wiem, że jak dotrze do tej pieprzonej Wieczności, tak jego życzenie może zabić również i ciebie. Jak bardzo chciałbym cię nienawidzić na tyle mocno, by pozwolić ci umrzeć, tak nie mogę. Ponieważ ciągle mi na tobie zależy i nienawidzę tego, że cię kocham.

To nie powinno tak wyglądać. Pierwszy raz usłyszała z jego strony, że ją kochał. Nie tylko przytakiwał głową lub opowiadał, że mu na niej zależy. W końcu powiedział wprost to, co do niej czuł. Była pewna, że to był jedyny raz, kiedy miała usłyszeć takie wyznanie z jego strony. Gdyby powiedział jej to dzień wcześniej, zanim wszystko się zniszczyło, tak uważała, że to byłby jej najszczęśliwszy dzień. Od razu wzięłaby telefon i zadzwoniła do mamy cała podekscytowana. Mamo, zrobił to! W końcu powiedział, że mnie kocha!

Jednak teraz gdyby mogła, tak wcale nie chciała słyszeć tych słów, bo wiedziała, że będą ją prześladować do końca jej dni.

— Kiedy wrócimy do Londynu, zabierzesz swoje rzeczy z naszego mieszkania i nigdy więcej się nie spotkamy.

Marc odwrócił się i odszedł, zostawiając ją samą i całkowicie załamaną. 



\‥☾‥/

A/N:

i am not crying, 

you are crying, 

well fuck mam złamane serce, that's all

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top