23. what have i done?
ZŁOTA ŚWIĄTYNIA ZACHWYCAŁA SWOIM PIĘKNEM I BOGACTWEM.
Zarya potrafiła dostrzec fascynację wypisaną na twarzy Layli i Stevena, ale nie mogła podzielać ich entuzjazmu. Znamię na ręce coraz mocniej pulsowało, a jej dłonie drżały niekontrolowanie przez cały ten czas. Gdy zajęła miejsce przeznaczone dla Posejdona, poczuła się jeszcze gorzej. Po swoich bokach miała pozostałą dwójkę i szybko potrafiła dostrzec również Thora i resztę drużyny, ale odczuwany niepokój, niemal pożerał ją od środka.
Później w powietrzu pojawiła się biało-złota chmura. W całej świątyni rozległy się głośne fanfary i okrzyki nawołujące Zeusa.
— Zaczyna się — powiedziała z przekąsem. Inauguracja ledwo się zaczęła, a już miała jej dość.
— Czy powinniśmy zrobić to samo? — Zapytała Layla, wskazując na pobliskich bogów, którzy uderzali dłońmi w swoje krzesła i z zapałem wykrzykiwali imię greckiego boga.
— Nic nie róbcie. To nie jest tego warte, wierzcie mi.
— Nie jesteś zachwycona swoim pobytem tutaj — stwierdził Steven, a ona nie umiała temu zaprzeczyć. — Dlaczego? Mam na myśli, że twój ojciec wydaje się całkiem w porządku, jak na to, że jest bogiem. Może wśród nich też ktoś taki się znajdzie?
— Nienawidzę tego miejsca. Jest jeszcze gorsze, niż Olimp. Za każdym razem na radzie poruszane są te same tematy. Cokolwiek, by się nie działo, tak wszyscy mają w nosie problemy swoich wyznawców. Mam nadzieję, że potrwa to jak najkrócej.
Część inauguracyjna dobiegał końca. Na sali zapanowało kompletne poruszenie wśród bogów z powodu show, którego wszyscy byli świadkiem. Zeus stanął przy barierce na swoim podeście i uniósł ręce do góry.
— Spokój! — Krzyknął głośno, a w świątyni wszyscy umilkli.
Bóg otaksował spojrzeniem całe pomieszczenie i to była chwila, gdy poczuła jego wzrok na sobie. Nie była w stanie na niego spojrzeć, zbyt przerażona, że jeśli to zrobi, tak zaraz usłyszy rozkaz, który będzie zmuszona wykonać. Czuła, jak przyglądał jej się przez dłuższy czas do tego stopnia, że znamię na jej ręce, zaczęło ją wyjątkowo mocno palić. Zacisnęła zęby, by nie wydać z siebie żadnego jęku i z trudem przyciągnęła drugą dłoń do miejsca, które sprawiało jej tyle bólu. Poczuła delikatny smak własnej krwi i to tylko utwierdziło ją w tym, że musiała przegryźć własne wargi.
Zarya, widzę cię.
Głos Zeusa w jej głowie był jeszcze bardziej przerażający. Miała wrażenie, że tylko te trzy słowa sprawiały, że już była w stanie całkowicie oddać się jego nakazom. Całe jej ciało płonęło, jakby przeczuwało, że było tylko zaledwie o krok od tego, by poddać się temu, do kogo, tak naprawdę należało.
— Zarya? Wszystko w porządku? — Zapytał z niepokojem Steven.
Wydawało się, że słyszała jego głos z oddali i na początku nie była w stanie stwierdzić, czy w ogóle się obok niej znajdywał. Później, jakby za dotknięciem magicznej różdżki wszystko zniknęło. Nie było żadnego bólu, a głos Zeusa w jej głowie wydawał się tylko koszmarem.
— Nic mi nie jest — odezwała się, ale nie sądziła, by Steven jej w to uwierzył.
Myślała, że jej głos będzie drżał i się łamał, ale mówiła tak, jakby faktycznie nic się nie stało. Przez sekundę nawet w to była w stanie uwierzyć, ale kiedy uniosła rękę do góry, by odgarnąć swoje włosy, potrafiła dostrzec fragmenty złotego tatuażu na nadgarstku. Zaklęcie, które go ukrywało, całkowicie zniknęło.
Szybko naciągnęła rękawy kostiumu na palce i miała nadzieję, że nikt poza nią go nie dostrzegł. Tymczasem Zeus rozpoczynał naradę bogów i nie brzmiało to w żaden sposób przekonywająco.
— ...Na przykład gdzie odbędzie się tegoroczna orgia. A także wyniki konkursu na boga z największą ilością ofiar złożonych w jego imieniu.
— To jest chyba jakaś kpina — prychnęła Layla, wiercąc się na swoim miejscu. Pochyliła się w stronę pozostałej dwójki. — Myślałam, że Khonshu, to kawał gnoja, ale ten przebija wszystko.
— Czy to jest w ogóle dobry pomysł, by prosić go o pomoc? Nie wydaje mi się, by na to przystał.
— Ponieważ prawdopodobnie tak będzie — Zarya zgodziła się ze słowami Stevena. Zacisnęła mocniej palce na trójzębie i zaklęła do siebie. — Tylko tracimy tutaj czas. Mówiłam wszystkim, że to najgorszy pomysł, ale nawet Posejdon musi mieć tę swoją wiarę we wszystko. Nie wiadomo, co Gorr zdążył zrobić z tymi dzieciakami.
Tymczasem Thor zszedł z miejsca, które zajmował i znalazł się na środku świątyni. Zeus zaczął opuszczać swój tron na dół, a w jego otoczeniu jak zawsze znajdywały się boginie i bogowie, z którymi prawdopodobnie spędzał ostatnie godziny. Zarya skrzywiła się i poczuła, jak robi się jej niedobrze na samą myśl.
— Przybywam, by prosić was o pomoc. Szaleniec zwany Bogobójcą, chce unicestwić nas wszystkich.
Poruszyła się nerwowo na swoim miejscu. Chciała wierzyć, że to nie była prawda, ale to było trudne, gdy sama widziała na własne oczy, jak Thor walczył z Gorrem.
— Ten gość zabił kilku bogów niższego szczebla — zignorował problem Zeus. — No cóż, trudno. Jeśli to wszystko blondasku, to siadaj i siedź cicho.
— Przepraszam, czy ty mnie w ogóle słyszysz? To masowy morderca.
— Powiedziałem ci coś. Teraz się zamknij. Bo jesteś o włos od utraty zaproszenia na orgię.
— On tak na serio? — Steven uniósł brew do góry, a Zarya mogła bez problemu stwierdzić, że był zażenowany całą sytuacją. Nie dziwiła się temu, bo gdyby nie wiedziała, jak to wygląda, tak czułaby się zdecydowanie niekomfortowo. — I wszyscy na to przystają?
— Bogowie ubóstwiają Zeusa. Uważają go za najmądrzejszego i najlepszego z nich wszystkich. Jednak...
— Typ zdecydowanie taki nie jest — zakończyła za nią Layla.
— Dla wyjaśnienia nigdy nie byłam świadkiem tych... atrakcji.
Spojrzała wymownie na Stevena, bo nawet jeśli mieli wiele ze sobą do wyjaśnienia, tak chciała mieć pewność, że to było jasne. Grant również uniósł na nią swój wzrok i uśmiechnął się, a później obydwoje wrócili do obserwowania, co działo się w środku świątyni.
Thor wykłócał się o powstrzymanie Gorra, ale nie szło mu dobrze. Zeus zakuł go w kajdany, aż w końcu rzucił zaklęcie, które sprawiło, że wszelkie ubrania asgardczyka zniknęły z jego ciała. Wszyscy w świątyni wstrzymali oddech, gdy zobaczyli nagie ciało boga. Zarya nie wiedziała, czy powinna być wdzięczna, czy żałować, że miejsce Posejdona znajdywało się wyjątkowo blisko centrum świątyni. W ten sposób dokładnie potrafiła dostrzec jego mięśnie, tatuaże na plecach i...
— Och mój... — szepnęła z fascynacją. Zapomniała o tym, dlaczego tam się w ogóle znajdywali i przez chwilę nie mogła oderwać wzroku od sylwetki Thora. Poczuła nawet rumieńce, które wstąpiły na jej policzki.
— To zaczyna być bardziej interesujące — skomentowała Layla, przegryzając winogrono, po które sięgnęła.
Zarya zachichotała jak głupia, a później poczuła, jak ktoś zakrył jej oczy. Od razu wiedziała, że był to Steven.
— Steven, dear, co ty robisz?
— Nie mogę pozwolić, byś przyglądała się innemu nagiemu facetowi! — Powiedział z niezadowoleniem. Coś mruknął pod nosem, ale podejrzewała, że w ten sposób kontaktował się z Marciem. — Ciesz się, że to nie Marc teraz ma kontrolę. Gdybyś go tylko słyszała...
— Czy wy jesteście zazdrośni?
— Trudno nazwać to zazdrością, love. Jednak uważamy, że taki widok nie jest przeznaczony dla twoich oczu. Ponieważ jedyny nagi facet, na którego powinnaś patrzeć, to my.
Zarya ściągnęła jego dłoń ze swoich oczu i od razu na niego spojrzała. Widziała, że Steven widocznie zarumienił się na policzkach i wyglądał wyjątkowo uroczo. Trudno było jej stwierdzić, czy słowa, które wypowiedział, należały do niego, bo jak dla niej brzmiały o wiele bardziej w stylu Marca. Jednak gdyby sam tak nie uważał, to z pewnością by ich nie wypowiedział
— Jesteś uroczy — zachichotała cicho i jakby wcale nie mieli za sobą kłótni i wiszącego na włosku związku, pocałowała go w policzek.
Spojrzała na nowo na środek świątyni, gdzie Thor miał już na sobie niebieskie szaty, które nałożył na niego Zeus. Ten zaczął popisywać się swoją bronią, co jak zawsze wszyscy bogowie przyjęli z największym zachwytem. Miała szczerze dość tego, co się działo i chciała, jak najszybciej stąd wyjść, najlepiej w ogóle niezauważona.
— Nie martwcie się! — Zawołał Zeus do zebranych bogów. — Bogobójca nie dotrze do Wieczności.
Wtedy Prescott opadła ciężko na oparcie krzesła.
— O kuźwa — zaklęła w szoku. — Zapomniałam o tym.
— O czym? O co chodzi z tą Wiecznością?
— To istota, która stanowi jądro Wszechświata. Przez milenia nikt jej nie odnalazł, ale pierwsza osoba, która do niej dotrze, może liczyć na spełnienie marzenia. Jeśli Gorr odkrył jak się do niej dostać, tak wiadomo, o co poprosi.
Tymczasem w świątyni działo się o wiele więcej. Zarya z początku nie potrafiła dostrzec Apollo. Myślała, że ten postanowił zrezygnować z narady, ale on ukrył się między siedzeniami dla Olimpijczyków, aż w końcu wstał ze swojego miejsca i zawołał tak głośno, że wszyscy byli w stanie go usłyszeć.
— Gorr zabił Artemidę! Nie była boginią niższego szczebla, tak jak to powiedziałeś.
Po świątyni rozległy się przerażone odgłosy. Bogowie najwidoczniej zaczęli się przejmować tym, co się działo, ale nie na tyle, by faktycznie włączyć się do walki.
— Nie mam pojęcia, kto naopowiadał ci takich głupot, synu — odpowiedział Zeus, ale nie bez powodu zaczął mówić po grecku. Tylko nieliczni bogowie mogli go teraz dokładnie zrozumieć. — Lepiej siadaj i nie przeszkadzaj. Artemida ma się dobrze, ponieważ nie ma lepszej łowczyni, niż ona.
— Artemida nie żyje, bo zginęła od Nekromiecza i ty dobrze o tym wiesz!
Apollo wskazał na niego oskarżycielsko palcem. Zarya chciała od razu do niego podejść, ale zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Zeus wydał rozkaz usunięcia go z obrad. Bóg próbował się wyrwać, ale straże były nieugięte.
— Powinnam do niego pójść — odezwała się Layla i zaczęła wstawać z miejsca, ale zatrzymała ją Zarya.
— Nie możesz, bo przyczepi się również do ciebie.
— Mam w nosie, to co o mnie pomyśli. Wychodzę i nikt mnie nie powstrzyma.
El-Faouly bez skrępowania wstała ze swojego miejsca i ruszyła w stronę wyjścia ze świątyni.
— A cóż to znowu? — Zirytowany głos Zeusa rozległ się po całym pomieszczeniu, a jego wzrok padł na stanowiska zajmowane przez Zaryę i Stevena. — Ach! Zarya, moja droga — uśmiechnął się szeroko. — Co się stało, że Posejdon wysłał swojego posłańca na naszą naradę?
Bogowie wybuchli śmiechem, zapominając o całym problemie. Steven wyciągnął rękę do przodu i złapał dłoń Zaryi, prostując jej palce i złączając ze swoimi. Do tej pory nie wiedziała, że cały czas tak mocno zaciskała pięści, że prawie wbiła paznokcie we własną skórę.
— Walczył z Gorrem — Odpowiedziała głośno, a później wstała z miejsca, ciągle jednak trzymając Stevena za dłoń. — To poważna sprawa. Nie powinniśmy tego zlekceważyć.
— Wybacz, moja droga, ale kompletnie cię nie słyszę. Dołącz do naszego gościa na środku sceny.
Nie chciała tego zrobić, ale wiedziała, że nie miała innej możliwości. Puściła rękę Stevena i uśmiechnęła się do niego, starając pokazać mu, że nic się nie stanie. Jednak nie miała żadnej pewności, zwłaszcza że wiedziała, że Zeus w każdej chwili mógł ją wykorzystać.
Chwilę później stała na środku świątyni obok Thora. Miała wrażenie deja vu, gdy znów znajdywała się tak blisko Zeusa.
— Mój brat w końcu postanowił otwarcie wyrzec się tego, że jest bogiem?
— Posejdon jest ranny — powiedziała donośnie, zaciskając palce na trójzębie. Powstrzymywała się, by nie rzucić nim w boga, chociaż to było jedyne, na co teraz miała ochotę. — Nie powinniśmy ignorować Gorra. Jeśli dotrze do Wieczności, tak wykończy nas wszystkich. Nie tylko bogów, ale i wszystkie boskie stworzeń. To będzie koniec.
— Po to istnieją bogowie? — Wtrącił się Thor. — By kryć się w złotym pałacu jak tchórze? Może i tak jesteśmy po nic. Wiesz co? Sami go powstrzymamy.
— Nie mogę na to pozwolić. Wszechmiasto to sekretne miejsce, znane tylko bogom. Wy znacie drogę, a dzięki wam Bogobójca mógłby tu trafić. Niedobrze. Dlatego musicie zostać. Straże!
Zeus cofnął się do tyłu, ustępując miejsca wartownikom, którzy jak Zarya podejrzewała, mieli ich odprowadzić ze świątyni.
Wszystko to, co działo się potem, było dla niej niczym mgliste wspomnienie. Thor uwolnił się z kajdanków, Jane rzuciła młotem, a Zarya ostatnie, co zapamiętała to cichy rozkaz wypowiedziany przez Zeusa.
Zabij ich.
☾
Steven wiedział, że coś było nie tak od samego początku. Nie umiał tego określić, ale czuł niepokój, który był zdecydowanie inny, niż ten wcześniej. Jakby najgorsze, co mogło się stać, jeszcze się nie wydarzyło. Po tym wszystkim, co usłyszał od Zaryi kompletnie nie ufał temu, że Zeus kazał wystąpić jej na środek świątyni. Chciał iść za nią, ale bał się, że jeszcze przysporzy jej kłopotów, a to było ostatnie, czego chciał.
Jednak kiedy zobaczył, że dziewczyna niespodziewanie odwróciła się i ruszyła z atakiem na Thora, żałował, że nie zdążył wcześniej zareagować.
WIEDZIAŁEM! Mówiłem wam, że nie można jej ufać!
Jake zareagował jako pierwszy. Steven zignorował jego słowa, bo sam nie potrafił uwierzyć w to, co widzi. Był pewny, że Zarya, którą znał, nie zrobiłaby czegoś takiego. Poza tym miał wrażenie, że coś zdecydowanie zmieniło się w jej zachowaniu. Nie biła od niej ta pewność, że robi dobrze, którą widział u niej niejednokrotnie. Zawsze miała to zacięte spojrzenie, które pokazywało, że była w stanie zrobić wszystko, by dopiąć swojego celu. Teraz miał wrażenie, jakby ktoś inny zapanował nad jej ciałem. Ciągle wyglądała tak samo, ale bardziej chłodno i wyrafinowanie. Jakby jedyne, o czym mogła myśleć to pokonanie wszystkich przeciwników w jak najbardziej brutalny sposób.
— Coś jest nie tak — wyszeptał cicho Steven, ale możliwość na dalsze dyskusje zniknęła.
Jake wykorzystał moment i przejął kontrolę nad ciałem. Przywołał kostium Khonshu, a później skoczył na środek świątyni z zamiarem powstrzymania dziewczyny. Jego pierwszą myślą było to, że Steven miał rację. Mógł wiedzieć swoje, ale im bliżej się znajdywał, tak sam mógł dostrzec zmianę w jej zachowaniu i posturze. Pamiętał to jak walczyła z nim, gdy odbijali dzieciaki. Miał wrażenie, że patrzył na dwie różne osoby. Jednak najgorsze w tym wszystkim był jej wzrok. Na co dzień brązowe oczy błyszczały z ekscytacją na wszystko, co miało się wydarzyć. Teraz jej oczy zaszły białą mgłą, niemal do tego stopnia, że tęczówka zlała się z białkiem.
Ona jest zaczarowana. Jake proszę cię, nie rób jej krzywdy.
Odezwał się w ich głowie Marc. Jake wyciągnął z piersi ostrza w kształcie księżyca i skoczył prosto między walkę Zaryi i kobiety z młotem, której nie znał. Ta słyszalnie odetchnęła z ulgą, bo widocznie traciła przewagę.
— Zajmę się nią — odezwał się Jake, a nieznajoma skinęła głową i ruszyła do dalszej walki. Lockely zauważył, że Zarya cofnęła się o krok i zmierzyła go zabójczym wzrokiem. Później wycelowała w niego swój trójząb. — Prescott, nie jesteś sobą.
— Za kogokolwiek mnie uważasz, tak jesteś w błędzie — warknęła przez zaciśnięte zęby. Jej głos brzmiał obco, jakby to ktoś inny wypowiadał słowa, próbując naśladować jej ton. — Taka właśnie jestem.
Nie zdążył odpowiedzieć, gdy go zaatakowała. Wymieniali ze sobą ciosy, chociaż każdy miał inny cel. Zarya ewidentnie chciała ich zabić. Tyle razy to odczuwał, że i tym razem nie miał trudności, by odczytać jej zamiary. Jake jednak robił wszystko, tylko by ją powstrzymać. Ostatnią rzeczą, jaką chciał, to ją zranić, nawet jeśli ostatecznie wyszło na to, że miał rację.
Powinien się z tego cieszyć, ale sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana. Zamiast tego dochodził do wniosku, że w tym stanie – zaczarowana, kompletnie pozbawiona jakiejkolwiek świadomości z tego, co robiła – była wyjątkowo zabójcza. Zablokował jej atak, a później uderzył w głowę, chociaż starał się zrobić to na tyle, by nie zrobić jej żadnej krzywdy.
— Do cholery Zarya! Nie chcę z tobą walczyć!
Podparła się ręką o posadzkę, wyjrzała na niego przez swoje ramię i posłała najbardziej złowieszczy uśmiech, jaki widział w jej wykonaniu.
— Tylko ułatwisz mi zadanie.
Podniosła się z ziemi i wróciła do ataku. Miał wrażenie, że żadne uderzenie, którym oberwała, na nią nie wpływało. Krew ciekła po jej twarzy, a zachowywała się tak, jakby tego nie dostrzegała, ani nie odczuwała żadnego bólu z tym związanego. Zarya ponownie go zaatakowała, ale on zablokował jej trójząb tuż przed swoją twarzą. W ten sposób obydwoje stali naprzeciwko siebie.
— Posłuchaj mnie, hermosa. Nazywasz się Zarya Prescott i nigdy się tak nie zachowujesz. Wiem, że cokolwiek i ktokolwiek kazał ci zrobić, tak wcale tego nie chcesz.
— Nic nie wiesz! Przysięga mnie zobowiązuje. Nie możesz tego powstrzymać.
Jake zmarszczył brwi.
Przysięga?
O czym ona mówi?
Steven i Marc odezwali się w jego głowie, ale nie był w stanie zwracać na nich uwagi. Wiedział, że prawdopodobnie to, co chciał zrobić, sprawi, że kompletnie go znienawidzą, zaślepieni tym, by nic jej się nie stało. Jednak on sam nie widział innego rozwiązania.
— Koniec tego — warknął w jej stronę. — Chcesz mnie zabić? Sprawdźmy, czy faktycznie masz na to szanse.
Gdy krzyknęła ze wściekłości i z nową energią znów się na niego rzuciła, był pewny, że jego plan zadziałał. Chciał wyprowadzić ją z równowagi, bo zbyt dobrze wiedział, że w takich sytuacjach wszyscy tracili nad sobą kontrolę – czy byli zaczarowani, czy nie. Walka, która między nimi się rozpoczęła, była agresywna i nerwowa. Wymieniane ciosy tym razem faktycznie miały zranić, a może nawet i pozbawić życia. Zarya dźgnęła Jake'a trójzębem, a ten syknął cicho, gdy jedno z ostrzy przejechało po jego udzie. Nie przeszkodziło mu to w dalszej walce i w odwecie to on ją zranił. Półksiężyc zatopił się w jej skórze na ramieniu, a ona pod wpływem bólu upuściła trójząb na posadzkę.
Wykorzystał ten moment. Podciął jej nogi i Zarya upadła na plecy. Jęknęła pod wpływem niespodziewanego bólu, podparła się łokciami i natychmiast zaczęła cofać się do tyłu. Jake sięgnął po jej trójząb i górując nad nią, ruszył tym samym śladem. W końcu sama zatrzymała się, gdy dotarła na koniec podestu. Oparła ręce o zakończenie i spojrzała do góry, gdzie brunet celował w nią jej własną bronią.
— Zrób to, dupku. Zabij mnie.
Jednak tym razem jej głos brzmiał inaczej. Wydawało się, jakby walczyła z tym, co ją zaczarowało. Albo powoli zdawała sobie sprawę z tego, co się wokół niej działo. Jake zmarszczył brwi, gdy zauważył, jak w jednej chwili cała jej sylwetka się rozluźniła. Mgła w jej spojrzeniu zaczęła maleć do tego stopnia, że powoli był w stanie dostrzec znajomy, brązowy kolor.
— Jake? — Wyszeptała drżącym głosem. Rozglądnęła się nerwowo po pomieszczeniu, a później znów wróciła do niego wzrokiem. W jej oczach zalśniły łzy, które następnie zaczęły spadać na jej policzki. — Co zrobiłam? — Zapytała z przerażeniem.
— Podziękujesz mi za to później.
Jake zacisnął palce na trójzębie. Zrobił mocny zamach i uderzył ją w tył głowy.
\‥☾‥/
A/N:
heh, kto powiedział, że to będzie takie łatwe,
iii widać efekty uboczne jej przysięgi,
ale ogólnie Zeus to gnój
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top