22. omnipotence city

PODRÓŻ DO WSZECHMIASTA TRWAŁA ZBYT KRÓTKO.

Gdzieś między przygotowaniami, rozmową z Valkyrie i Jane o tym, czy Foster faktycznie powinna się udać na tę wyprawę, a dwójką ciągle wyjących kóz, Zarya ciągle uważała, że to beznadziejny pomysł. Jednak nie sama perspektywa tego, że bogowie po prostu ich nie wysłuchają, ją przerażała. Miała w nosie ich i tego, co mogli o niej myśleć. Obawiała się bezpośrednio spotkania z Zeusem, bo w tym momencie nie była w stanie przewidzieć, co tak właściwie miała się spodziewać. Wiedziała, że nic dobrego, zwłaszcza że im bliżej Wszechmiasta się znajdywali, tym bardziej czuła magiczne pulsowanie na nadgarstku, gdzie ukryte było znamię. Miała wrażenie, że zaklęcie, które na co dzień je zakrywało, jakby słabło, a złoty piorun powoli stawał się widoczny.

Zarya przełknęła z trudem ślinę, gdy dojrzała złote, unoszące się miasto, a później ciężko wylądowali, gdzieś w centrum. Podniosła się z drewnianej posadzki statku, otrzepała pyłek kurzu, który znajdywał się na jej kostiumie i westchnęła ciężko. Po ostatnim razie, gdy znajdywała się w tym miejscu, miała szczerą nadzieję, że już nigdy tutaj nie wróci. Wszechmiasto było prawdopodobnie jeszcze bardziej wystawne i chronione niż Olimp. Jednak jeśli było miejsce, które nienawidziła bardziej, niż główną siedzibę Olimpijczyków, tak było to właśnie ono.

— Wiemy, co właściwie mamy tutaj zrobić? — Zapytał Korg, gdy wszyscy kierowali się jedną z alejek.

— Dotrzeć do pałacu bogów — odpowiedziała Zarya, wskazując ręką na największy budynek, który był widoczny z każdego miejsca na planecie. — Później wy musicie przedrzeć się przez główne wejście.

— A ty, to niby co zrobisz? — Valkyrie spojrzała na nią z uniesioną brwią.

— Mam trójząb Posejdona — wyjaśniła. — Wpuszczą mnie bez pytania. Poza tym straże mnie znają.

Na moje nieszczęście.

— Skoro masz takie wtyki, to może od razu załatwisz nam posłuchanie u Zeusa? — Zaproponował Thor z ekscytacją. — Wasze więzy rodzinne na pewno na niego podziałają. W końcu jesteś jego bratanicą. Na pewno weźmie pod uwagę twoje zdanie.

Zarya chciała odpowiedzieć mu, że to wcale nie było takie proste, jak to sobie wyobrażał. Jednak to wszystko było o wiele bardziej skomplikowane i pogmatwane, niż można było przypuszczać. Ona sama ciągle czasami miała luki w historii, którą opowiedzieli jej Maria i Posejdon, nawet jeśli jej ojciec pozwolił zobaczyć swoje wspomnienia. Opowiedzenie tego zajmowało wiele czasu, a Wszechmiasto nie było na to idealnym miejsce. Zresztą, jak bardzo lubiła towarzystwo całej grupy, tak nie potrafiła opowiedzieć im o tym, co musiała przejść ona i jej bliscy. Jedynymi osobami, przy których czuła się całkowicie swobodnie, gdy o tym mówiła byli...

Marc i Steven.

— Zarya! — Ktoś z oddali zawołał ją po imieniu. Znała ten głos i od razu go rozpoznała. Jej serce zabiło mocniej, gdy zrozumiała, że Apollo znajdywał się we Wszechmieście, ale gdyby dłużej o tym pomyślała, to wcale nie było to żadnym zaskoczeniem. — Zarya!

Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Mogła spodziewać się konfrontacji z bogiem, ale nie była do tego kompletnie przygotowana.

— Idźcie przodem. Spotkamy się na miejscu — zwróciła się do reszty, a później odwróciła się, by spotkać się z zaprzyjaźnionym bogiem.

Jednak gdyby nie wiedziała, że to Apollo, tak kompletnie by go nie poznała. Po jego długich jasnych włosach nic nie zostało i teraz miał je idealnie przystrzyżone i zaczesane do tyłu. Na jego policzkach wyrosła broda, której całkowicie się nie spodziewała, bo jednak zawsze była przyzwyczajona do tego, że Apollo dbał jak najlepiej o swój wygląd.

Radosny uśmiech i mocny uścisk, który spowodował, że oderwała się od ziemi i okręciła wokół Apollo, wystarczył, by wiedziała, że bóg nic nie wie o śmierci swojej siostry.

— Jak dobrze znów cię widzieć — powiedział wesoło. Zarya starała się odwzajemnić jego szeroki uśmiech, ale nie była pewna, czy to faktycznie jej się udało. Nie chciała być osobą, która przekaże mu okropne wieści, ale wszystko wskazywało na to, że musiała to zrobić. — Nie widzieliśmy się miesiące! Musisz mi o wszystkim opowiedzieć. Czy porozmawiałaś z tym przystojnym mężczyzną, o którym nam opowiadałaś?

— Apollo... — zaczęła, ale bóg jakby wpadł w trans. Kompletnie nie zwrócił uwagi na to, co ona mówiła, zbyt szczęśliwy, że znów ją widzi.

— Ja sam mam ci tyle do opowiedzenia! Nie uwierzysz, ale byłem na Ziemi po raz pierwszy od wielu lat i zdążyłem zapomnieć, jak to wszystko wygląda. Jednak poznałem pewną kobietę. Jest przepiękna, mądra i na pewno się polubicie!

— Apollo...

— Bo oczywiście, muszę was poznać! Artemida się ze mnie będzie śmiać, bo uważa takie rzeczy za dziecinne, ale to nie moja wina, że nie potrafi być otwarta na nowe znajomości.

— Apollo, posłuchaj mnie — powiedziała stanowczo, przerzucając się z angielskiego na grecki. To sprawiło, że bóg zamilkł i spojrzał na nią zdezorientowany.

— Zarya, dlaczego mówisz do mnie po grecku? — Zapytał z obawą.

Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ to był tak naprawdę pierwszy raz, gdy tak się do niego zwracała. Zawsze rozmawiali ze sobą po angielsku, bo Apollo miał dobre serce i chciał dla niej jak najlepiej, by nie musiała się niczym martwić i czuła się całkowicie swobodnie. Tym bardziej nie wiedziała, co ją podkusiło, że zaczęła mówić do niego w jego ojczystym języku. Może uważała, że w ten sposób prawda, którą musiała mu zdradzić, zaboli go mniej.

Problemem było to, że nawet nie wiedziała, od czego miała zacząć.

— Chodzi o Artemidę — przełknęła z trudem ślinę i złapała boga za dłonie. — Jest coś, co powinieneś wiedzieć.

— Co się stało?

Bóg spoważniał, a ona miała wrażenie, że widziała go po raz pierwszy w takim stanie.

— Zabójca bogów... Ten, na którego polowała Artemida, to znacznie większe niebezpieczeństwo, niż nam się wydaje. Chce wymordować dosłownie wszystkie bóstwa i razem z grupą przyjaciół chcę przekonać naradę, by stworzyć wojsko i go pokonać. Jednak... — zawahała się przez krótką chwilę, próbując unikać jego spojrzenia. Gdyby nie powiedziałaby mu prawdy, nie spoglądając w oczy, nie mogłaby wybaczyć sobie tego do końca życia. — Artemida... On ją zabił, Apollo.

— Co? — Wyjąkał w szoku.

— Artemida nie żyje — powtórzyła ze łzami w oczach. — Gorr ją zabił.

Bóg zaczął kręcić głową i mruczeć w szoku 'nie' i 'to nie prawda'. Zarya czuła jak łzy spływają jej po policzkach, a później zrobiła jedyną rzecz, która wydawała jej się właściwa. Stanęła na palcach i objęła go swoimi ramionami. Apollo odwzajemnił jej uścisk, chwytając ją mocno w pasie i chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Delikatnie masowała go po plecach, szepcząc słowa pocieszenia, ale było to wyjątkowo trudne, gdy ona sama miała problem, by pogodzić się ze śmiercią Artemidy. Chciała być silna, by być dla niego idealnym wsparciem, jakiego teraz potrzebował, ale nie umiała. Nie mogła ignorować faktu, że morderstwo bogini ją dotknęło, bo wtedy miałaby wyrzuty sumienia, że nie opłakała jej śmierci w odpowiedni sposób.

Może na to mógł znaleźć się lepszy czas i miejsce, ale osobiście miała ważenie, że była bliżej śmierci, niż kiedykolwiek wcześniej. I chociaż już wcześniej, tak uważała, to teraz przyjmowała to ze zdecydowanym spokojem.

— Wiesz, jak to się stało? — Zapytał po krótkiej chwili. Apollo odsunął się od niej, tak by móc na nią spojrzeć.

— Razem z lady Sif z nim walczyła — zaczęła opowiadać to, co sama usłyszała od wojowniczki jeszcze nie tak dawno temu. — Artemida walczyła dzielnie i się nie poddawała. Jednak Gorr ma Nekromiecz i...

Nie potrafiła skończyć, a Apollo nie dopytywał o nic więcej. Chwilę obserwowali siebie nawzajem. Dziewczyna nie była pewna, co chodzi mu po głowie, ale podejrzewała, że nie było to nic dobrego. Świadomie zaczęła się o niego bać, bo nie wiedziała, na jaki pomysł mógłby wpaść. Przez milenia on i Artemida byli u swojego boku. Spędzali wspólnie wiele czasu, dogryzając sobie nawzajem, wspierając się i kochając, jak rodzeństwo. Byli dla siebie najważniejszym oparciem i zawsze ich podziwiała za tę relację. Trudno było sobie wyobrazić jedno bez tego drugiego.

Jednak to była szara rzeczywistość. Artemida nie żyła, a Apollo został sam.

— Czy możemy... Porozmawiamy później, dobrze? — Odezwał się z trudem bóg i nie czekając na odpowiedź ze strony Prescott, oddalił się w tylko sobie znajomym kierunku.

Potrzebował chwili dla siebie i chociaż obawiała się tego, co może zrobić, tak postanowiła mu ją dać. Sama miała zadanie do wykonania i grupę, która liczyła na jej wsparcie.

Zarya położyła dłonie na brzuchu, bo nieprzyjemne skurcze, które towarzyszyły jej od samej informacji o morderstwie Artemidy, tylko się nasiliły. Bolało ją serce i każdy fragment jej ciała. Czuła się całkowicie wyprana i wiedziała, że nie ma tyle sił, co zawsze. Nie miała bladego pojęcia, czy to była oznaka, że umierała, czy to wszystko to było dla niej za dużo. Chciała zamknąć oczy i usnąć, ale...

— Co się tutaj dzieje?

Głos Layli był ostatnim, który spodziewałaby się usłyszeć we Wszechmieście. Co dopiero ją tam ujrzeć na własne oczy i to w dodatku w towarzystwie Stevena. Miała wrażenie, jak traci zdolność do oddychania i nie wiedziała, na kim powinna się skupić. Na swojej przyjaciółce, która patrzyła na nią z niecierpliwością, czy Stevenie, który wyglądał prawdopodobnie równie źle, co ona sama.

To była chwila, gdy wzięła głęboki oddech, a później nie mogła wziąć kolejnego.

— Nie mogę oddychać — wyszeptała z trudem, nie wiedząc, czy ktokolwiek ją usłyszał. Było tak, jak wtedy, gdy dostała ataku paniki na łódce w Egipcie. Wtedy to stare wspomnienia wywołały u niej ten stan. Teraz?

Zbyt mocny ból w sercu.

Dni bez Zaryi były dla nich wyjątkowo trudne. Godziny mijały na bezowocnej próbie znalezienia lub namierzenia jej w jakikolwiek sposób. Steven nawet został wytypowany do tego, by zadzwonić do Marii i spytać się, czy nie miała kontaktu ze swoją córką, tak nic z tego nie wyszło. Wyglądało na to, że dziewczyna faktycznie zniknęła, tak jak napisała, w dodatku nie informując o tym swojej matki, z którą była wyjątkowo blisko.

Trudno było nie obwiniać Jake'a za powstałą sytuację, ale tym, który miał największe wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało, był on sam. Wiedział, że mógł się powstrzymać i ugryźć się w język, zamiast wypowiadać tak bolące słowa. Steven i Marc jasno dali mu do zrozumienia, co myślą o jego zachowaniu i chociaż relacja całej trójki stała się jeszcze bardziej skomplikowana, tak ostatecznie wychodziło na to, że mogli na siebie liczyć.

Chociaż każdy na swój własny sposób przeżywał to, co się stało.

Gdy kontrolę przejmował Steven, próbował robić to, co umiał najlepiej – wczytywać się w kolejne historyczne i mitologiczne ciekawostki. Jednak nie sprawiało mu to takiej samej radości, tak jak wtedy, gdy Zarya była obok i prosiła go, by czytał jej na głos. Godzinami potrafił wpatrywać się w ich wspólne zdjęcie, które miał ustawione na tapecie swojego telefonu i obawiać się o to, co tak właściwie się z nią działo.

Marc od ich ostatniej kłótni próbował się powstrzymywać przed zbyt dużą ilością wypitego alkoholu, ale teraz nie widział już w tym żadnego sensu. Właściwie to w niczym nie widział już sensu, bo ten zniknął, gdy z jego życia uciekła Zarya, Inaczej nie potrafił tego nazwać. Wzięła swoje rzeczy i uciekła, zostawiając wszystko za sobą. I chociaż cierpiał, tak podświadomie uważał, że to była jej najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć od momentu, gdy zdecydowali się na związek.

Jake wrócił do tego, co robił. Był awatarem Khonshu i ciągle spełniał każde jego życzenie, ale ewidentnie było widać, że robił to z jeszcze większą brutalnością niż wcześniej. Wyobrażał sobie, że każdy ze śmieci, którym wymierzał sprawiedliwość, to tak naprawdę on. W tym wszystkim najgorsze dla niego było to, że na własne życzenie zniszczył prawdopodobnie jedyną okazję do tego, by to wszystko wytłumaczyć.

Niecałe dwa tygodnie po zniknięciu dziewczyny nikt z nich nie spodziewał się zobaczyć ją ponownie, w dodatku w magicznym mieście, do którego sprowadził ich Khonshu. Cała historia o zabójcy bogów i tym, że muszą udać się na naradę bogów w jego imieniu, była wielką ściemą, ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, cała trójka przyjmowała każdą prośbę niemal bez zająknięcia. I tak nie widzieli lepszego rozwiązania, a w ten sposób mieli nadzieję, że chociaż na chwilę zapomną o tym, co się stało.

Niedoczekanie.

— Cokolwiek się między wami wydarzyło — zaczęła Layla, spoglądając to na Stevena, to na Zaryę, która w oddali rozmawiała z Apollo. — Tak Zarya wygląda naprawdę źle. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie.

— Wiem — mruknął cicho Steven.

Sam nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny i jego serce biło szybciej, gdy tylko na nią patrzył. Z jednej strony miał nadzieję, że to dlaczego tak źle wyglądała, było spowodowane ich rozstaniem. Z drugiej nie mógł znieść myśli, że mogłaby cierpieć z jakiegokolwiek powodu.

Musimy z nią porozmawiać. To nasza jedyna szansa.

Nie ma żadnej opcji, że nas wysłucha, hermano.

Ciebie na pewno nie, dupku. Steven potrafi ją oczarować lepiej, niż my dwoje razem wzięci.

Nie jestem tego taki pewien, Marc — odpowiedział im Steven.

Wiedział, że to prawdopodobnie była jedyna szansa na to, by wszystko naprawić, a przynajmniej spróbować porozmawiać. To było nie fair, gdy uciekła bez rozmowy z nim, czy Marciem. To Jake zranił ją swoimi słowami, a oni nie mieli z nimi nic wspólnego. Już na początku tej relacji ustalili jedną, ważną zasadę – mieli się ze sobą komunikować w każdej kwestii. Tymczasem Zarya ją złamała, jednocześnie łamiąc serca wszystkich osób, których dotyczył ten związek.

Jak bardzo Steven cieszył się na widok dziewczyny, tak nie mógł zignorować ukłucia zazdrości, gdy widział ją z Apollo. Wiedział, że to on był tajemniczym znajomym Layli, a jego samego z Zaryą łączyły przyjacielskie stosunki ze względu na pochodzenie, tak zacisnął mocno pięści, gdy zobaczył, jak bóg wtulał się mocno w ciało Prescott. Marc i Jake w jego głowie szaleli z zazdrości i nie wiedział jakim cudem do tej pory żaden z nich nie przejął kontroli.

— Coś tutaj nie gra — stwierdziła Layla, przyglądając się dwójce w oddali. — Coś się stało. Idę do nich.

— Layla, czekaj!

Steven próbował ją zatrzymać, ale było już za późno, bo kobieta ruszyła przed siebie. Jednak zanim obydwoje zdążyli dotrzeć do rozmawiającej dwójki, tak Apollo zniknął, a Zarya z tak bliskiej odległości wyglądała jeszcze gorzej, niż wcześniej.

Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy dostała ataku paniki.

Nie czekał na nic, tylko od razu podszedł blisko niej i niepewnie ułożył ręce na jej ramionach. Pierwszy raz widział ją w takim stanie i był tym żywnie przerażony. Cieszył się jednak, że nie odtrąciła go od razu, a to zawsze był dobry znak.

— Spójrz na mnie, love — poprosił delikatnie. Jej wzrok błądził przez chwilę niczym oszalały, aż w końcu zatrzymał się wprost w jego tęczówkach. — Musisz zacząć oddychać. Pomogę ci, dobrze? Wdech, odliczamy do pięciu i spokojnie wypuszczamy powietrze. Obiecuję ci, że dasz sobie radę. Skup się tylko na mnie.

Zarya z trudem wzięła oddech, słyszała, jak ten odliczył do pięciu, a później instruował ją, by wypuściła powietrze. Czynność tę powtórzyli kilka razy, aż w końcu wyglądało na to, że dziewczyna się uspokoiła. Jej oddech był równomierny i Steven odetchnął z ulgą.

— Co się stało? — Zapytał z troską Steven, a ona niespodziewanie odsunęła się od niego. Grant poczuł ukłucie w sercu na ten gest, ale szybko o tym zapomniał, gdy Zarya zamrugała kilka razy powiekami i zaczęła rozglądać się po otoczeniu, jakby kompletnie nie wiedziała, gdzie się znajduje.

— Apollo... Artemida... Gorr... On nas wszystkich pozabija... Nie zrobią nic... Rada... Bogowie...

Steven wymienił zaniepokojone spojrzenie z Laylą, która była równie przestraszona zachowaniem dziewczyny.

— Zarya? — Odezwała się Layla.

Szatynka uniosła do góry swój wzrok, jakby po raz pierwszy faktycznie rejestrując ich obecność w tym miejscu.

— Co wy tutaj robicie? — Zapytała ochrypniętym głosem. — Nie powinniście być tutaj.

— Mogłabym zadać to samo pytanie. O czym rozmawiałaś z Apollo?

— Apollo? — Zarya spojrzała na nią ze zdezorientowaniem, marszcząc brwi. Dopiero po chwili wyglądało na to, że zaczęła łączyć fakty. — Facet, z którym się spotykasz, to Apollo?

— Nie nazwałabym tego w ten sposób. Przyjaźnimy się, to wszystko. Co nie zmienia tego, że się o niego martwię. O czym rozmawialiście przed chwilą?

— Jego siostra... Artemida — wzięła głęboki oddech, powstrzymując się przed kolejną falą płaczu. — Nie żyje. Zabił ją Gorr.

— Kto ją zabił? I jak?

— Ma Nekromiecz. To broń. Okropnie mroczna, która może zabić każdego z bogów. Miałam już z nią do czynienia w Nowym Asgardzie, bo walczyłam...

— Czekaj — wtrącił się szybko Steven, przerywając jej. — Przez cały ten czas byłaś w Nowym Asgardzie?

— Steven...

Zarya pokręciła głową, co prawdopodobnie miało znaczyć, że to nie był dobry moment na tego typu rozmowę.

— I co to znaczy, że walczyłaś? Zostałaś ranna? Możesz nam wyjaśnić, co się tutaj dzieje?!

Dziewczyna westchnęła ciężko. Przetarła zmęczone oczy palcami i utkwiła w nich swoje spojrzenie.

— Opowiem wam wszystko po drodze, dobrze? Jeśli teraz nie ruszymy do pałacu, to spóźnimy się na obrady, a Thor i reszta potrzebują pomocy.

Złapała Stevena i Laylę za dłonie, a później ciągnąc za sobą, ruszyła do przodu, opowiadając o wszystkim. 



\‥☾‥/

A/N:

Apollo wrócił, szkoda że w takich okolicznościach, 

i bittersweet reunion z chłopakami, 

eh nie mają w życiu łatwo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top