20. someone return
WARSONG BYŁ NAJPIĘKNIEJSZYM MAGICZNYM KONIEM, JAKIEGO WIDZIAŁA.
I pierwszym, którego kiedykolwiek dosiadała, a przynajmniej była jego pasażerem. Magiczne przejścia i moce nie były już dla niej żadną nowością, dlatego nie była zaskoczona, że koń w jednej chwili potrafił je przenieść z terenów posesji do samego centrum walki w środku wioski.
A tam działo się wiele.
Niemal od razu poczuła adrenalinę budzącą się w jej żyłach. Magia, okropnie czarna magia była wyczuwalna w powietrzu i Zarya wiedziała, że po raz pierwszy w całym swoim życiu ma do czynienia z czymś tak mrocznym. Nawet styczność z Hadesem, czy jego królestwem nigdy nie sprawiała, że niemal dusiła się wyjątkowo gęstą atmosferą. Nie podobało jej się to, a jeszcze mniej, gdy potwory, które pojawiły się w wiosce, nie były tym, z czym regularnie walczyła. Ktokolwiek je przywołał, tak dysponował wyjątkowo potężną mocą.
Gdy tylko ześlizgnęła się z grzbietu Warsong natychmiast ruszyła do walki. Trzymając w dłoniach swoje sprawdzone ostrza, atakowała z całą mocą. Obawiała się z korzystania ze swoich boskich zdolności, bo wiedziała, że na polu walki znajdywało się zbyt wiele osób. Asgardczycy walczyli dzielnie z potworami, a nowe siły objawiły się w nich, gdy z jasnego tunelu światła wyszedł Thor w towarzystwie swojego kompana Korga oraz ranną wojowniczką, której imienia nie znała. Bóg wycelował swój topór w najbliższej stojący samochód, przy którym potwór atakował kolejnych walczących w bitwie. Zarya, która stała niedaleko, odskoczyła w bok, gdy auto wybuchło, obezwładniając całkowicie potwora. Jeden z walczących mężczyzn dobił go, wbijając w ciężkie, ciemne cielsko swoje ostrze, a Prescott ruszyła do nowo przybyłych, gdzie stała również Valkyrie.
— Kogo wkurzyłeś? — Zapytała wojowniczka, zwracają się bezpośrednio do Thora.
— To nie ja — bronił się szybko, wskazując ręką na pole bitwy. — Nawet ich nie znam. Kimkolwiek są.
— Potwory Cienia — wtrąciła się Zarya. — Stworzone przez kogoś, kto dysponuje wyjątkowo mroczną magią. Okropne paskudztwa.
— I znowu się popisujesz swoją wiedzą — Valkyrie zaśmiała się krótko, a Thor z zaskoczeniem i z wesołym uśmiechem spojrzał na Brytyjkę.
— Zarya! — Zawołał radośnie. — Kupę lat. Co robisz w Nowym Asgardzie?
— Zapija smutki złamanego serca.
— To było kilka dni temu — wskazała sztyletem na swoją przyjaciółkę, a później skierowała wzrok na boga. — Teraz pomagam wam w walce. Tak dla odmiany, zamiast ciągle coś wam niszczyć w wiosce.
— To całkiem niezła odmiana, chociaż po tylu latach znajomości jestem w szoku, że dopiero teraz znajdujemy się razem na polu bitwy.
— Zgadzam się — przytaknął Thor. — Świetnie przydałabyś się swego czasu w walce z Thanosem.
— Słyszałam, że całkiem nieźle wam szło — uśmiechnęła się. — Wygraliście, to najważniejsze. Poza tym znacie mnie. Nie należę do osób, które działają zespołowo.
— Może po prostu jeszcze tego w sobie nie odkryłaś. Zawsze musi przyjść ten pierwszy raz.
Zarya miała ochotę parsknąć na słowa mężczyzny. Zachowywał się zdecydowanie inaczej, niż go pamiętała. I tak też wyglądał. Po długiej, zaniedbanej brodzie nie było śladu, jak również po piwnym brzuchu, którego się doczekał przez pięć lat trwania Blipu. Wyglądał przystojnie i rozumiała, dlaczego większość kobiet mogła mieć do niego słabość. Jej samej też jakoś mocniej zabiło serce, ale było to kompletnie niewinne i niegroźne.
— Pierwsze razy zawsze się pamięta, to chcesz mi powiedzieć? — Zażartowała, a Thor skinął głową, wypinając dumnie pierś do przodu. — Tak czy inaczej dobrze znów cię widzieć. Pogadalibyśmy dłużej, ale chyba mamy robotę do wykonania, co nie?
Skinęła głową na toczącą się walkę, a później cała trójka się rozstała. Skoczyła do góry i zaciskając mocno palce na swoich sztyletach, wbiła je w plecy jednego z potworów. Zjechała nimi na sam dół, a gdy wylądowała z powrotem na ziemi, potwór padł, rozpłatany na dwie części. Przez chwilę spoglądała na własne dzieło w szoku, bo nie spodziewała się po sobie, aż tak wielkiej brutalności. Walczyła nie raz, ale miała wrażenie, że teraz, gdy broniła Asgardu i po tym wszystkim, co działo się w jej życiu, próbowała w jakiś sposób dać upust swoim emocjom, które się w niej kumulowały.
Byłoby to o wiele lepsze, gdyby faktycznie działało. Bo chociaż znajdywała się w środku walki, uważała, by nie zostać ranna, tak ciągle nie mogła przestać myśleć o swoich problemach, a przede wszystkim mężczyźnie, którego kochała całym sercem.
— Zarya, uważaj! — Znajomy głos, który nie należał do nikogo z Asgardu, odezwał się gdzieś obok niej. Odwróciła się i od razu zauważyła ogromną bestię, która się do niej przymierzała. Widziała ciemne cielsko, szpony, które były gotowe zanurzyć się w niej, aż w końcu złoty trójząb, którego idealną imitację miała przyszytą na piersi w swoim kombinezonie.
Potwór padł martwy, a zza jego sylwetki wyłoniła się ostatnia osoba, którą spodziewała się zobaczyć. Posejdon stał w pełnej zbroi, jego oczy świeciły złotym blaskiem, a na policzkach widniał kilkudniowy zarost, co prawdopodobnie widziała po raz pierwszy w swoim życiu.
— Tata? — Zapytała w szoku. — A ty tutaj, co robisz?
— Mógłbym zadać ci to samo pytanie, moja droga.
— Krótkie wakacje — wyjaśniła pobieżnie, nie skupiając się na szczegółach, ani na tym, że w Asgardzie znajdywała się całkowicie sama. — Nie miałeś szukać Artemidy?
— Właśnie jej poszukiwania mnie tutaj sprowadzają. Wiem, że ostatnią osobą, z którą się kontaktowała była lady Sif i liczyłem na to, że powie mi coś więcej o ich spotkaniu. Nie spodziewałem się trafić w środek walki w dodatku zobaczyć w niej jeszcze ciebie.
— Niespodzianka! — Zawołała ironicznie. Otwierała usta, by jeszcze coś powiedzieć, ale kolejny potwór ich zaatakował. — Pogadamy o tym za chwilę, co?
— Zgadzam się! Trzymaj!
Posejdon zawołał do niej, a ona zobaczyła, jak rzucił w jej stronę swój trójząb. Szybko złapała go w powietrzu i wbiła potrójne ostrze w ciało stworzenia. Po raz pierwszy trzymała w dłoniach trójząb swojego ojca i musiała przyznać, że broń była idealnie wyważona. Nie była ciężka i perfekcyjnie leżała w dłoniach. Poczuła też dziwną energię płynącą z broni, tak jakby ona sama wyczuwała, że może nie ma do czynienia bezpośrednio z Posejdonem, ale kimś, kto był z nią spokrewniony.
— Czemu wcześniej nie powiedziałeś mi, że twój trójząb to taka świetna sprawa? — Zapytała ze słyszalnym wyrzutem, oddając broń swojemu ojcu.
— Podoba się? Jest idealnie wyważony. Jedna z najlepszych robót Hefajstosa, to muszę przyznać.
— Chcę taki. To będzie bardzo trafiony prezent na moje urodziny.
— Z tego, co pamiętam, to już je miałaś. I to całkiem niedawno.
— Miałam na myśli o tych straconych, na których cię nie było — uśmiechnęła się złośliwie. — Na przykład taka osiemnastka. Wiesz, co mi możesz sprawić.
— Co z twoimi sztyletami?
Posejdon uniósł brew do góry.
— Och, są cudowne! — Zawołała z całkowitym przekonaniem. W jej dłoniach niemal jak na zawołanie pojawiła się broń, której ostrza przybrały ciemny kolor od krwi potworów, z którymi walczyła. — Jednak czasami mało praktyczne. Po tylu latach chyba zasługuję na nową broń?
— Zdecydowanie — zgodził się wyjątkowo szybko. Zarya sama była tym zaskoczona, ale później zobaczyła, jak Posejdon wyciągnął do niej rękę i zapomniała o całej rozmowie. — Chwyć mnie za rękę. Pozbędziemy się tego wielkiego.
Bóg wskazał na potwora, który stał zaledwie kilka metrów od nich i przyglądał im się z największą chęcią mordu. Nie zadawała zbędnych pytań, ani nie zastanawiała się nad tym, co ma zrobić. Niemal od razu chwyciła swojego ojca za rękę, tak jak jej kazał. Kilkakrotnie, gdy walczyła z nim przy boku, zanim dowiedziała się całej prawdy, już coś takiego robili. Kumulowali całą moc między sobą, by przekierować ją w miejsce – lub co było bardziej prawdopodobne, w potwora, którego chcieli pokonać. Tym razem było tak samo, ale czuła różnice. Moce, które po nim odziedziczyła, płynęły w jej żyłach o wiele mocniej, niż wcześniej. Czuła jak krążą w jej ciele, jak pulsują w niej, gotowe, by w każdej chwili się uwolnić.
I tak też się stało. Powtarzała ruchy swojego ojca, ale miała przeczucie, że dużo tak naprawdę nie musiała robić. Posejdon wziął kontrolę nad tym, co się działo i to on dokładnie kierował jej mocą. Nie miała ku temu żadnych obiekcji, bo mimo tego, że minęło już kilka miesięcy od tego, jak dowiedziała się prawdy i zaczęła szkolić, tak kompletnie nie ufała swoim nowym zdolnością. Mogła rzucać proste zaklęcia i walczyć, ale dysponowanie w całości z mocy było czymś, od czego powstrzymywała się tak długo, jak to było możliwe.
Woda, która płynęła pod ziemią, prysnęła do góry. Ostre igły, które się z niej utworzyły, wbiły się w ciało potwora, natychmiast odbierając mu życie. Posejdon puścił jej rękę, a ona poczuła, jak jej stopy ponownie zetknęły się z powierzchnią. Nawet nie zorientowała się, że w ogóle uniosła się do góry.
— Ciągle boisz się swoich mocy — stwierdził bezpośrednio bóg. — Mogłem to wyczuć.
— Wiem, co myślisz, ale nie jestem tobą i potrzebuję więcej...
Nie uważała, by to było idealne miejsce na rozmowę tego typu. Chciała uświadomić w tym Posejdona, ale zanim zdążyła dokończyć, tak usłyszała cichy, złowieszczy szept, który odbijał się od jej uszu, powodując, że była głucha na wszystko inne, co ją otaczało.
Zabij wszystkich bogów.
Odwracała się nerwowo w to jedną i drugą stronę, by spróbować zlokalizować osobę, która była za to odpowiedzialna. Długo nie musiała szukać sprawcy, bo zobaczyła, jak do pola bitwy zbliżała się postać w białych szatach. Przeraźliwe biało-szara skóra niemal zlewała się z kolorami ubrania, a w jego dłoni znajdywał się długi, czarny miecz. Gdy spojrzała na ostrze, zrozumiała, że głos, który słyszała, wydobywał się właśnie z niego, a nie z jego właściciela.
Postać zniknęła, a później na nowo się pojawiła, by rozpocząć walkę z Thorem. Bóg Piorunów świetnie dawał sobie radę i sama nie widziała potrzeby, by ruszać na pomoc. Wolała się trzymać od tego z daleka, bo miała dziwne przeczucie, że miecz, którym dysponowała postać, był równie groźny, jak nie groźniejszy, niż sztylet, który praktycznie ją zabił. Już wcześniej potrafiła wyczuć mroczną aurę, a teraz czuła, jakby skupiła się całkowicie na czarnym ostrzu.
To była chwila, gdy budynek, obok którego stała ze swoim ojcem, wybuchł. Obydwoje odlecieli do tyłu, zbyt późno orientując się w tym, co się działo. Upadła na plecy i jęknęła głośno, gdy poczuła ból, który przechodził przez najmniejszy fragment jej ciała. Miała wrażenie, że kręci się jej w głowie, a to oznaczało, że musiała o coś uderzyć. Dużo się nie pomyliła, bo poczuła metaliczny zapach krwi, jednak nie była całkowicie pewna, czy to na pewno było związane z jej odniesionymi ranami, czy nad wyraz mocniej wyczuwała krew, która już znajdywała się na polu bitwy.
Z trudem przekręciła się na bok, próbując wstać. Było to dla niej wyjątkowo trudne zadanie, dlatego podparła się rękami, ale szybko straciła w nich siły. Słyszała, że ktoś próbował coś do niej mówić. Rozpoznawała ten głos. Gdy uniosła głowę do góry, zobaczyła zaniepokojony wzrok Valkyrie.
— Val... — wyszeptała z bólem.
Później ktoś zaczął krzyczeć, że coś porywa okoliczne dzieci, aż w końcu straciła przytomność.
☾
Obudziło ją ciche i miarowe pikanie.
Była w szpitalu, tyle potrafiła stwierdzić. Również szybko zrozumiała też, dlaczego w ogóle się w nim znajdywała. Taka myśl niemal całkowicie ją wybudziła. Zamrugała kilka razy powiekami, by przyzwyczaić się do jasności panującej w pomieszczeniu. Przez otwarte okno zorientowała się, że słońce powoli wschodziło, a to oznaczało, że była nieprzytomna przynajmniej kilka godzin. Spojrzała na swoje ręce i gdy zauważyła w swoim łokciu wbity wenflon, od razu wyszarpnęła go ze swojego ciała.
— Wiesz, że to miało ci pomóc?
Głos Posejdona odezwał się obok. Odwróciła się w jego stronę i spodziewała się zastać go czuwającego przy niej na krześle. Nie chciała widzieć go całego poobijanego, zakrwawionego, a w dodatku z opatrunkiem na ręce i temblakiem, który powstrzymywał go przed zbyt energicznym ruchami.
— Co...? — Wskazała na niego ręką, ignorując swój ból. — Wyjaśnij mi, jak woda nie pomaga cię uleczyć?
— Leczy mnie, ale niektóre rany potrzebują więcej czasu — wyjaśnił spokojnie. — Przy wybuchu oberwałem mocniej, niż ty. W twojej kroplówce znajdywała się tylko woda, bo powiedziałem im, że to najlepiej na ciebie zadziała.
Potrzebowała kilku sekund, by dokładnie przeanalizować to, co się stało. Po pierwsze ktoś zaatakował Asgard. Nie była to zbyt ciekawa walka, a w dodatku najwidoczniej odpowiadał za nią ktoś, kto dysponował wyjątkowo mroczną bronią. I miał jeden cel – by zabić wszystkich bogów. Przynajmniej tyle wywnioskowała z szeptu, który usłyszała, ale było to dla niej wystarczające. Już samo to pozwoliło na to, by ogarnął ją strach, bo miała wiele powodów do tego, by martwić się o siebie, a przede wszystkim swoich bliskich.
— Co się stało, jak straciłam przytomność?
Posejdon westchnął ciężko, a ona miała wrażenie, jakby nagle się postarzał. Wyglądał na wyjątkowo zatroskanego.
— Typ z Nekromieczem porwał dzieciaki. Twoi przyjaciele próbowali go wytropić, ale przepadł za nim ślad.
— Nekromiecz? — Zmarszczyła brwi i podniosła się na łóżku, tak by usiąść i spojrzeć na swojego ojca. — Mówisz o tym ostrzu, którego szept słyszałam?
— Niestety, nie tylko ty — Posejdon odwrócił głowę w jej stronę. — Nic nie wiesz o Nekromieczu nie bez powodu, moja droga. Nie miałem zamiaru zaprzątać ci nim głowy, bo wszyscy wierzyli, że to raczej plotki, że w ogóle istnieje. Prawdą jest, że to ostrze, które może wykończyć każdego, nawet najsilniejszego boga. Twoja rana po sztylecie? Przy tym, to tylko draśnięcie.
Przełknęła ciężko ślinę. Do tej pory pamiętała ból, który odczuwała, gdy Harrow wbijał jej sztylet w ciało. Później, jak moc ostrza rozchodziła się po całym jej ciele, wprowadzając w stan agonii, w której mało co była świadoma tego, co się działo. Nie chciała nigdy więcej zaznawać czegoś takiego, a teraz słyszała, że to mogło być bardzo prawdopodobne.
— W takim wypadku, co robimy? Bo chyba nie mamy zamiaru tego, tak zostawić, prawda?
— Nie bez powodu zaatakował Asgard. Najwidoczniej wziął sobie teraz za cel właśnie ich, ale trudno przewidzieć dlaczego.
— Porwał dzieci z wioski, więc na pewno oczekuje, że będziemy ich szukać. Jednak nie sądzę, by były jego głównym powodem.
— Zgadza się — bóg skinął głową. — Będą przynętą. Dlatego najlepiej, jakby wcześniej wszyscy bogowie dowiedzieli się o tym, co tutaj się stało. To idealny temat, by narada bogów w końcu skupiła się na czymś poważnym.
— Och, proszę cię — zaśmiała się ironicznie. — We Wszechmieście od dawna nie omawiano niczego innego, jak tego, gdzie ma odbywać się orgia lub ilości niewinnych ofiar w imię bogów. Oboje doskonale wiemy, kto za to wszystko odpowiada. Nawet jak zaatakował Thanos i wymazał połowę istnień ze wszystkich, znanych nam planet, tak bogowie mieli to w dupie.
— Wierzę, że jeśli usłyszą, że są w niebezpieczeństwie, tak zmienią swoje nastawienie.
— Mówił ci ktoś, że pokładasz wyjątkową wiarę w rzeczy praktycznie niemożliwe?
— Raz — przyznał otwarcie, a Zarya dostrzegła nieznaczny uśmiech na jego twarzy. — Twoja matka.
— Tęskniła za tobą, wiesz?
— Wiem — skinął głową. — Nie było dnia, w którym bym o niej nie myślał. Jednak...
— Nie martw się. Zdaje sobie sprawę dokładnie z tego kim jesteś i co robisz. Ucieszy się, jak znów cię zobaczy.
— Zarya — odezwał się po krótkiej chwili Posejdon. Wyprostował się na łóżku, a ona spoważniała jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe. — Nie będę mógł udać się z tobą do Wszechmiasta. Moje leczenie zajmie o wiele więcej czasu, a to trzeba załatwić, jak najszybciej.
— Tato... Przecież nikt mnie tam nie wysłucha bez ciebie. Zeus od razu mnie wyśmieje.
I z radością wyda rozkaz, by kogoś zabić.
— Wytłumacz swoim przyjaciołom całą sytuację. Razem możecie zostać wysłuchani.
— Jakoś w to wątpię, ale zaufam twojej wierze w rzeczy praktycznie niemożliwe.
Posejdon parsknął z rozbawieniem, a później sięgnął po swój trójząb, który leżał oparty o jedną z szafek między łóżkami.
— Weź to — podał jej broń. — Przyda ci się bardziej niż mi. Poza tym zapewni ci bezpośrednie wejście na naradę.
— Zapomniałam, że to impreza tylko dla zaproszonych. Jeszcze jakieś wskazówki?
— Uważaj na Zeusa. Puścił nas wszystkich wolno, czego ciągle nie rozumiem. Dlatego nie rób niczego, co by go wkurzyło.
— Będę trzymać się od niego z daleka — obiecała. I miała szczerą nadzieję, że to faktycznie okaże się możliwe. Nie uważała, by pomysł z podróżą do Wszechmiasta był genialny, ale nie miała zamiaru mówić o tym na głos Posejdonowi. — Czekaj, wcześniej mówiłeś coś o Artemidzie. Masz o niej jakieś wieści?
— Prędzej pogłoski. Dowiedziałem się, że ostatnią osobą, która ją widziała była lady Sif. Dlatego przybyłem do Asgardu, by z nią porozmawiać, bo liczyłem, że powie mi coś więcej. Jednak z niewiadomych powodów zabroniono mi się ruszyć z sali, a przede wszystkim zakłócać jej spokój, bo tak jak my znajduje się w szpitalu.
— Więc... Szybko ją odnajdę, dowiem się, co wie o Artemidzie i udam się do Wszechmiasta? Pamiętam, jak mówiłeś, że tropiła mordercę bogów, a co jeśli te sprawy są ze sobą powiązane?
— Mam szczerą nadzieję, że nie — Posejdon wyznał, ale nie zdążył zatrzymać Zaryi. Dziewczyna stała w pełni gotowości i trzymała trójząb w ręku. Gdy nim poruszyła, ten zmniejszył się do rozmiarów jej sztyletów i przyczepiła go do swojego uda. — Uważaj na siebie, moja droga. Mam złe przeczucia, a twoja matka zabije mnie, jeśli coś ci się stanie.
— Też cię kocham tato — odpowiedziała i pocałowała go w policzek. — Wrócę, zanim się obejrzysz. Wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnęła się nieznacznie, ale nie była pewna, czy swoimi słowami chciała przekonać bardziej swojego ojca, czy samą siebie. Bo jeśli była czegoś pewna, to tego, że wszystko mogło się pokomplikować.
\‥☾‥/
A/N:
okej, więc szybka decyzja
zmieniam datę publikacji na sobotę,
bo to taki optymalny termin, że mało mi co wtedy wypada,
więc kolejny rozdział za tydzień w sobotę! (obiecuję)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top