19. broken hearts and other things

CO TO KURWA MIAŁO BYĆ?

Jake, coś ty zrobił do cholery?

Głosy Marca i Stevena niemal zlały się w jeden, gdy je usłyszał. Był jak otępiały i siedział nieruchomo w tym samym miejscu, co wcześniej próbując dokładnie zrozumieć, co właściwie się stało. Analizował każdą sekundę ostatnich chwil i wiedział, że nienawidził siebie jeszcze mocniej, niż wcześniej.

Możesz łaskawie nas nie ignorować w tej chwili?

Musimy coś zrobić! Musimy za nią iść, Marc! Wyjaśnić wszystko.

Myślisz, że tego nie próbuję? Ale ten dupek ciągle nie chce oddać mi kontroli!

— Tak będzie lepiej — odezwał się w końcu Jake, chociaż ciągle wyglądało na to, że był w szoku.

Spojrzał na swoje odbicia w szkle akwarium i bez problemu mógł zobaczyć nienawiść wypisaną w oczach Marca, a u Stevena czyste złamane serce. Nie był pewny, czy w ogóle mogło coś takiego istnieć, ale inaczej nie mógł określić wzroku Granta. Właśnie tego chciał uniknąć. Wychodziło na to, że koniec końców to on był powodem ich złamanego serca.

— Lepiej? — Warknął Marc, zaciskając pięści. — Dla kogo kurwa?

— Dla wszystkich — odpowiedział Jake.

— Zapomniałeś, że my też mamy coś do powiedzenia! — Wtrącił się nerwowo Steven. Uniósł głos do tego stopnia, że pozostała dwójka była zaskoczona jego zachowaniem, kompletnie się go nie spodziewając. — Nie masz prawa decydować za nikogo! Wiem, że ci na niej zależy, ale boisz się, że jak się do ciebie zbliży, to zostaniesz zraniony. Jednak w tym momencie przekroczyłeś granicę!

— Nic mnie ona nie obchodzi! — Zaprzeczył natychmiast, ale jego słowa były właściwie tylko potwierdzeniem tego, co Steven już wiedział.

— Nie wciskaj mi kitu! Przez cały ten czas tylko udawałeś, by chronić siebie, mnie i Marca przed zranieniem. Uważasz, że tak będzie lepiej, bo sądzisz, że nic dobrego nie może nas spotkać w życiu i wolisz się od niej całkowicie odciąć, niż przyznać...

— A może jest po prostu zwykłym chujem? — Zasugerował Marc, wtrącając się w słowa Stevena.

— Obydwoje się zamknijcie! — Krzyknął Jake, próbując zakończyć temat.

— ...że tak naprawdę kochasz ją od momentu, w którym zobaczyłeś ją dziesięć lat temu — zakończył Steven.

— Co ty pierdolisz?

— Skąd o tym wiesz?

— Widziałem twoje wspomnienie, Jake — wyjaśnił spokojniej Grant, a Jake nie potrafił się odezwać.

— Jakie wspomnienie? — Zapytał Marc, nie do końca wiedząc, o czym dokładnie mówiło jego alter. — Steven?

— O tym, że Jake poznał Zaryę na długo przed wydarzeniami w Egipcie, zgadza się?

— Co? — Marc wyglądał na wyjątkowo zszokowanego. — Chcesz mi powiedzieć, że znaliśmy ją wcześniej?

Jake miał ochotę krzyczeć, warczeć, zniknąć. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał im zdradzić swój mały sekret. Liczył jednak, że stanie się to w bardzo odległej przyszłości, a może nawet i wcale. W takich momentach jak ten rozumiał, że z całej ich trójki to Steven był najmądrzejszy z nich wszystkich. Mógł wydawać się niepozorny i do tej pory nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób to właśnie mało pewny siebie Grant zwrócił uwagę Zaryi. Jednak uważał, że jeśli kiedykolwiek tylko jeden z nich miał kontrolować ciało już do końca swoich dni, tak Steven na to najbardziej zasługiwał.

Nie musiał żyć z wyrzutami sumienia z tego, co on i Marc robili w przeszłości.

— To prawda — powiedział w końcu zrezygnowany. Jake przetarł twarz dłońmi, a później niemal prychnął, gdy poczuł pod palcami doklejane wąsy. Szybko je zerwał i rzucił w kąt, bo nawet one potrafiły mu przypominać o rozmowie na ten temat z Zaryą. — To było zaraz po tym, jak wyrzucili cię z wojska. Jedna z pierwszych robót jako najemnik, jeszcze przed całą akcją z Khonshu.

I Jake opowiedział im o wszystkim. To również prawdopodobnie była pierwsza rozmowa, w której cała trójka była ze sobą całkowicie szczera i otwarta. Wydawało się, że każdy całkowicie zaakceptował sytuację, w jakiej się znaleźli, a przede wszystkim wspólnie obrali cel – wyjaśnić wszystko dziewczynie i najlepiej odzyskać ją. Nawet Marc ze swoim dramatycznym podejściem i myślą, że nie zasługiwał na szczęście u jej boku, był w stanie poświęcić swoje życie, tylko by znów poczuć jej dotyk i smak słodkich ust. Steven ciągle nie potrafił do końca zrozumieć tego, co właściwie się działo. W jednej chwili byli szczęśliwi, a już w kolejnej wszyscy mieli złamane serce. Podejrzewał, że któregoś dnia może tak się stać, ale wierzył, że na jakie przeszkody, by nie trafili, tak byli w stanie je pokonać. Natomiast Jake jedyne, o czym był w stanie myśleć to, że cała sytuacja była jego winą. Jednak nie potrafił inaczej, bo uważał, że tylko w ten sposób ochroni ich wszystkich przed zranieniem. Teraz wiedział, że to był jedynie bezmyślny, głupi wymysł, a słowa, które swego czasu wypowiedziała do niego w złości, wydawały się o wiele prawdziwsze, niż kiedykolwiek wcześniej.

Następnego dnia, tuż nad ranem zjawili się przy mieszkaniu Zaryi. Zgodnie stwierdzili, że tych kilka godzin każdy potrzebował, by się uspokoić i ochłonąć. Byli pełni nadziei, że szczera rozmowa będzie w stanie naprawić wszystko, co się stało. Jednak gdy kolejne minuty mijały, a nikt nie otwierał, tak cała trójka zaczęła się niepokoić. Zwłaszcza że przez drzwi dało się słyszeć ulubioną piosenkę, którą miała ustawioną na dzwonek połączeń. Było to dodatkowo niepokojące, ponieważ nigdzie nie wychodziła bez telefonu.

— Wchodzę do środka — zadecydował Marc, a pozostała dwójka nie widziała w tym żadnych obiekcji.

Gdy weszli do mieszkania, nie spodziewali się zastać go pustego i pogrążonego w kompletnym chaosie. Wszystkie najważniejsze rzeczy zniknęły, a na stole leżała cała elektronika, dzięki której ktokolwiek mógłby ją namierzyć. Na ziemi rozrzucone były ubrania i buty. Z półek spadło kilka książek i pierdółek, które tak bardzo uwielbiała zbierać.

Co tu się stało?

Głos Stevena był całkowicie przerażony. Wyrzuty sumienia jeszcze mocniej dopadły Jake'a, a Marc myślał, że po raz kolejny narażał kogoś na niebezpieczeństwo. Spector wszedł głębiej do mieszkania, ale zatrzymał się, gdy w jego oczy rzuciła się prawdopodobnie jedyna, nienaruszona rzecz w pomieszczeniu. Na szafce nocnej stała ramka z ich wspólnym zdjęciem, a obok niej koperta zaadresowana do niego i do Stevena.

Trzęsły mu się ręce, gdy ją otwierał i później czytał krótki list, który napisała.

Jeśli to czytacie, to musicie wiedzieć, że nie znajdziecie mnie w Londynie.

Kocham Was całym sercem i oddałabym za Was życie.

Jednak muszę myśleć o sobie i jak bardzo bym chciała, by było inaczej, tak nie jestem w stanie tego dalej psychicznie znieść. Szczerze mam nadzieję, że w ten sposób ułatwiam nam życie, ponieważ lepiej będzie, jeśli tylko teraz trochę pocierpimy, niż później, gdybyśmy nie potrafili na nowo nauczyć się bez siebie żyć. Nie będę ukrywać, że i to będzie dla mnie wyzwaniem, ale...

Jestem silną kobietą. Mogę to zrobić. I wy też.

Nie szukajcie mnie. To tylko przyprawi nam wszystkim więcej bólu, niż to konieczne.

Jeśli los tak będzie chciał, to jeszcze się spotkamy.

Zarya

Kartka wypadła z jego rąk, a on sam miał wrażenie, jak serce roztrzaskuje się na tysiące kawałeczków.

Zarya nie mała bladego pojęcia, jak doleciała do Norwegii, a później dotarła do Nowego Asgardu bez wylania ani jednej łzy. Jednak wystarczył widok ewidentnie zaskoczonej Valkyrie, kiedy po raz pierwszy doświadczyła tego, jak Prescott weszła do posesji głównym wejściem, a nie tak jak zawsze zakradała się bokiem. Wtedy nie potrafiła dalej powstrzymywać się przed łzami i wybuchła płaczem, lądując w ramionach swojej przyjaciółki.

Brunnhilde i Jane Foster (którą poznała między kolejnymi atakami płaczu) potrzebowały kilku godzin, by tak naprawdę zrozumieć, co gryzło najmłodszą z nich. I dużej ilości lodów i alkoholu. Zwłaszcza alkoholu, który w większości i tak wypiła załamana Zarya.

Bo właśnie tak się czuła. Miała złamane serce i jedyne, co mogła robić to wylewać kolejne litry łez, pić asgardzkie alkohole, które były o wiele mocniejsze, niż ten zwykły i zajadać swój ból słodyczami, a przy tym śpiewać największe hity ABBY niemal z pamięci.

I don't know what you do. You've made me think that you possibly could release me. I think you'll be able to make all my dreams come true — nuciła na głos, obserwując to, jak poruszała swoimi nogami na przemian do góry i na dół. Nie widziała tego dokładnie i nawet myśl o tym, że później będzie żałować picia asgardzkiego alkoholu nie przeszkodziło jej w tym, by pociągnąć kolejny łyk prosto z butelki.

Liczyła, że to uśmierzy jej ból, a przede wszystkim pozwoli jej zapomnieć na krótką chwilę o tym, co się stało. Jednak jak na złość wszystkie obrazy wracały do niej ze zdwojoną mocą, a twarze całej trójki ciągle widziała przed oczami. Od decyzji o tym, że odchodzi, minęło zaledwie kilkanaście (albo kilkadziesiąt?) godzin, a ona już nie potrafiła poradzić sobie z brakiem ich obecności obok siebie. Chciała wierzyć, że postępowała całkiem słusznie, ale nie była tego pewna. Nie uważała siebie za całkowicie niewinną – przecież gdyby tak było, to wcale nie całowała się z Jake'em i myślała o nim w ten sam sposób, jak o Marcu i Stevenie. Jednak za to nie mogła czuć się winna, ponieważ od samego początku czuła, że jej serce może bić dla niego, tak samo jak dla pozostałej dwójki. Jak mogła nie kochać wszystkich alter, skoro wiedziała, że wszyscy byli częścią Marca, a Marc był ich częścią.

Prawda była taka, że przez cały czas miała wrażenie, jakby znała skądś Jake'a. I to nie chodziło tylko o to, że dzielił to samo ciało, czy o tę małą interakcję, którą mieli między sobą w Egipcie. Później przypomniała sobie jego ostatnie słowa skierowane w jej stronę.

I ponownie wybuchła płaczem.

— Dlatego ja się z nikim nie wiążę na stałe — powiedziała szczerze, chociaż lekko wstawiona Valkyrie. — Oszczędza to mnóstwo problemów.

Jane uderzyła wojowniczkę w ramię. Brunetka z opóźnieniem krzyknęła ciche „ała".

— Tylko ją jeszcze dobijasz. Związki z reguły są skomplikowane, a co dopiero jeśli ktoś cierpi na DID.

— Ciągle nie rozumiem, o co w tym chodzi, tak szczerze.

Valkyrie pstryknęła palcami i puściła oczko do drugiej kobiety. Jane wzięła głęboki oddech i ponownie tego wieczoru zaczęła tłumaczyć, na czym polega ta przypadłość. Brunnhilde słuchała jej z największym zainteresowaniem, ale jednocześnie posyłała filuterne, zaczepne uśmieszki, które miały rozproszyć Foster.

W międzyczasie piosenka się zmieniła, a Zarya nie przestawała nucić, tym razem o wiele głośniej, niż wcześniej.

There was something in the air that night. The stars were bright, Moon Knighto. They were shining there for you and me. For liberty, Moon Knighto.

Czuła się otępiała na cały otaczający świat, ale nie potrafiła stwierdzić, czy to była tylko wina wypitego alkoholu. Ilość pustych butelek, które walały się po podłodze, zdecydowanie w tym nie pomagały. Przez myśl nawet przeszło jej, że może o wiele lepiej byłoby, gdyby Apollo faktycznie nie zdołał jej uratować. Oszczędziłoby to wielu problemów i złamanych serc. Ponieważ jeśli nie mogła żyć z osobą, której całkowicie oddała własne serce, to jak miała żyć?

Zaśmiała się rozpaczliwe do siebie. Tyle lat przeżyła sama i nigdy na to nie narzekała. Przyzwyczaiła się do swojej małej samotni i gorących romansów jedynie w książkach i internetowych fanfiction, w które wczytywała się w każdej wolnej chwili. Nie potrzebowała, by samej przeżywać tak wyniosłe i odważne uczucia, jakim była miłość. Jednak doznała je i nie potrafiła nawet wyobrazić sobie dnia bez obecności swojego serca. Bo teraz ono już nie należało do niej – było jedynie narządem, który pompował niezbędną krew do przeżycia. Jej serce, to które faktycznie do niej należało, zostało w Londynie w mieszkaniu Stevena z całą trójką

Zarya położyła się na plecach i spojrzała na sufit, który wirował jeszcze bardziej, niż chwilę wcześniej. Zignorowała jednak ten mały problem, oparła dno butelki o swoją klatkę piersiową, a później pochyliła do przodu w kierunku swoich ust, by ponownie się napić. Alkohol wylał się na jej szyję, policzek i zmoczył całą bluzkę oraz pościel, na której się ułożyła. Wyglądała i czuła się jak siedem nieszczęść.

— Okej, koniec tego — zadecydowała stanowczo Jane, która była jedyną trzeźwą osobą w tym towarzystwie. Wstała ze swojego miejsca i pochyliła się nad w połowie przytomną Zaryą, próbując odebrać od niej butelkę. — Zarya, kochana, musisz odpocząć. Sen dobrze ci zrobi.

— Nieeee — pokręciła głową, zaciskając mocniej palce na szkle. — Chcę jedynie zapomnieć. Ale to i tak mi nie pomaga. Ale może... I może zrobiłam błąd? Ale Jake... A Steven? Och i Marc...

Mruczała do siebie przez krótką chwilę, ale ani Jane, ani Valkyrie nie potrafiły zrozumieć łączenia trzech języków, w jakich mówiła pijana dziewczyna.

— Myślisz, że jak oblejemy ją zimną wodą, to coś jej pomoże? — Zaproponowała Valkyrie, która wydawała się nieco trzeźwiejsza, niż wcześniej. — Wiesz, te jej magiczne moce od Posejdona... Może na nią zadziała, by się ogarnęła albo coś.

— Tak! — Zawołała pół głośno, pół szeptem, odrzucając butelkę z łóżka, nie zważając, czy ta się rozbiła, czy nie. Podniosła się na łokciach i spojrzała najpierw na stolik, na którym leżała szklanka z sokiem pomarańczowym, który przez cały wieczór piła Jane. Później jej zamglony wzrok przeniósł się na samą kobietę, która obserwowała ją z widoczną troską. — Magiczne moce. To jest twoje rozwiązanie, Jane. Znaczy nie te od Mimci-Mimci...Momci... Mrornci... Tego kwadratowego, dużego...

— Masz na myśli młot? — Podsunęła Valkyrie.

Zarya klasnęła w ręce, a przynajmniej próbowała, bo te nawet się ze sobą nie spotkały – jedna wylądowała gdzieś na jej ramieniu, a druga przeleciała przed oczami, prawie uderzając ją w nos.

— Ja mam magiczne moce! Ja mogę cię uzdrowić. Potrzebuję tylko wódę... Znaczy wodę, ale wóda też nie zaszkodzi. Ale mogę cię uzdrowić, Jane! Może będziesz żyć wiecznie i... We trójkę będziemy mogły być najlepszymi psiapsiami na świecie! Kupimy sobie matching wisiorki! Ale tylko jeśli cię uzdrowię! Moją wodą. Znaczy normalną wodą. Nie to, że jakakolwiek do mnie należy. To do Posejdona. Znaczy kiedyś, teraz to bardziej symbol. No i dba o żyjątka, ale chyba słabo mu to idzie. I... tak Jane! Uzdrowię cię!

— Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony, ale nie sądzę, by to miało tak działać.

— Ale Jaaaaane — przeciągnęła długo imię Foster i czknęła głośno. Położyła rękę na ramieniu pani doktor, a przynajmniej tak jej się wydawało. Uznała jednak, że skoro nikt jej nie poprawiał, to może faktycznie trafiła. — Rak, to morskie zwierzątko. Jestem pewna, że się mnie posłucha i sobie odejdzie. Zostawi cię w spokoju. Jego miejsce jest w morzu, a nie w twoim ładnym ciele. Och niebioska, jaka ty jesteś ładna! Mogę cię pocałować?

Nie czekała na odpowiedź, tylko pochyliła się do przodu, ale zamiast zbliżyć się do Jane, tak upadła prosto twarzą w poduszki. Jęknęła cicho i z trudem odwróciła się na bok, tak że mogła patrzeć na pozostałe kobiety w pomieszczeniu.

— Przepraszam — w jej oczach zalśniły kolejne łzy i sama była w szoku, że jeszcze miała czym płakać. — Czy to zawsze tak mocno boli?

— Złamane serce? Niestety. Z czasem się do tego przyzwyczaisz, a nawet spotkasz kogoś innego.

— W tym problem, Val. Nie chcę nikogo innego. Chcę całą trójkę. Marca z jego problemami, by całkowicie mi zaufać, z tym że czasami nie panuje nad gniewem i woli zatapiać swoje problemy w alkoholu...

— Czekaj, jakie problemy z gniewem? — Wtrąciła się wojowniczka i zmarszczyła brwi. — Czy ty chcesz mi powiedzieć, że typ na tobie się wyżywa?

— Co? — Zarya wydawała się na krótką chwilę myśleć racjonalnie. — Nie. Nigdy by nie uniósł na mnie ręki — wzięła głęboki oddech, wracając do swojego transu. — Chcę też Stevena z jego absurdalnymi koszulami z krótkim rękawem... Kto nosi koszule z krótkimi rękawami w tych czasach? Z tą jego miłością do Egiptu i każdym 'love' kiedy się do mnie zwraca. I Jake'a też chcę, nawet jak jest dupkiem, pali papierosy i nosi te głupie, sztuczne wąsy.

— Kochasz ich? — Zapytała spokojnie Jane, odgarniając kosmyk włosów z twarzy z pijanej dziewczyny.

— Całym sercem. Nikt nie ma takich miękkich loków, takich błyszczących brązowych oczu, oliwkowej karnacji, czy zabójczego uśmiechu. Kocham każdego z nich.

— To może jest jeszcze szansa na to, by wszystko wyjaśnić, co? Przede wszystkim powinniście szczerze porozmawiać. Zostawienie listu nie zawsze jest idealnym rozwiązaniem.

— Dlatego ty go zostawiłaś Thorowi? — Wymruczała cicho Zarya, zamykając oczy. — Opowiadał mi o tym, jak piłam z nim ostatnim razem. Sama się dziwię, że to pamiętam.

— Do tej pory tego żałuję, bo może moglibyśmy inaczej, to rozwiązać — przyznała Jane i westchnęła cicho, gdy poczuła, jak młodsza dziewczyna objęła ją mocno ręką, niemal się do niej przytulając. Pani doktor nie miała zamiaru przerywać tego uścisku, bo wyglądało na to, że właśnie tego potrzebowała.

Minęło kilka minut, zanim Zarya ponownie się odezwała. Foster i Valkyrie były tym zaskoczone, ponieważ spokojny i równomierny oddech pijanej szatynki, praktycznie utwierdził je w tym, że ta zdołała zasnąć.

— Janie? Chyba będę rzygać.

Potrzebowała kilku dni, by w jakiś sposób wytrzeźwieć z alkoholu, który płynął w jej żyłach. Przez pierwsze dwie doby nie robiła praktycznie nic oprócz spania, wymiotowania i czasami popijała coś, co przynosiła jej Valkyrie. Nawet nie wiedziała, co to jest, ale uznawała, że jakieś magiczne lekarstwo, które miało jej pomóc. Plusem w tym okresie było to, że faktycznie zapomniała o całym świecie. Męczyła się z własnym bólem egzystencjonalnym, a ten przebijał ten, który odczuwało jej serce. Trzeciego dnia było tylko odrobinę lepiej. Kontaktowała na tyle, by wiedzieć, co mniej więcej dzieje się w jej otoczeniu i była na tyle szalona, że postanowiła wziąć kąpiel. Co prawda przez cały czas towarzyszyły jej Jane i Brunnhilde, ale była w takim stanie, że nie potrafiła zwrócić uwagę na to, czy widziały ją nago, a nawet pomogły jej się umyć.

Czwarty dzień okazał się przełomem, bo ból głowy zszedł i postanowiła wyjść na balkon na kilka minut, by odetchnąć powietrzem. Ciągle przyjmowała magiczne płyny, bo zauważyła, że oprócz tego jej żołądek nie był w stanie nic przyjąć. Trochę tęskniła za swoją ulubioną herbatą i jakimś jedzeniem, ale wystarczyła sama myśl, a od razu biegła do toalety, by zwymiotować. To, że czuła się jeszcze gorzej, niż za pierwszym razem, gdy piła z Valkyrią to było pewne. Wyrzucała sobie, że była głupia, że doprowadziła się do takiego stanu i wiedziała, że jak całkowicie wytrzeźwieje, tak poprosi obie kobiety, by to, co się wydarzyło, zostało tylko między nimi.

Kilka kolejnych dni przemordowała, powoli wracała do normalności, aż w końcu równy tydzień po tym jak całkowicie odjechała, odważyła się dołączyć do pozostałych kobiet na wspólnym śniadaniu. Specjalnie poddano coś lekkiego i mało zapachowego, ale i tak potrafiła to wyczuć. Odruch wymiotny nie był już tak silny jak wcześniej, jednak ciągle nie umiała do końca zaufać zwykłemu jedzeniu.

Problemem okazywało się również coś innego. Dzień, który miał miejsce.

A przede wszystkim jego data. 9 marca.

Urodziny Marca.

— Jak się czujesz? — Zapytała z troską Jane, nakładając jajecznicę na swój talerz. Valkyrie wstrzymywała się od jakiegokolwiek jedzenia, obserwując najmłodszą z nich z wielką uwagą.

Zarya spojrzała na jedzenie na stole i odsunęła od siebie talerz.

— Jak chodzące zombie. Nigdy więcej nie tknę alkoholu do ust.

Brunnhilde zaśmiała się cicho.

— Odważne słowa, jak na to, że mówiłaś to samo ostatnim razem.

— Teraz mówię serio. Zostaję abstynentką do końca życia.

— Jak to się mówi: pożyjemy, zobaczymy. Bo na ten moment, to jakoś ci specjalnie nie wierzę. Poza tym byłaś wyjątkowo urocza, to muszę przyznać. Mogłabym na to nawet polecieć.

— Val! — Zawołała ostrzegawczo Jane. — Bardzo cię proszę. Jestem pewna, że Zarya ma moralnego kaca i nie potrzebuje jeszcze twoich komentarzy.

— Też bym miała kaca moralnego, jakbym wypiła z dziesięć flaszek asgardzkiego alkoholu.

— To nie możliwe — Zarya pokręciła głową, chociaż uważała, że właściwie to mogła być prawda, bo nie pamiętała kompletnie niczego od momentu, w którym zaszyła się z obiema kobietami w pokoju. — Nawet jeśli tego nie pamiętam.

— A pamiętasz to, jak śpiewałaś ABBĘ, ale zamiast Fernando to mruczałaś o jakimś Moon Knighto?

Zarumieniła się i opuściła wzrok na dłonie. Zamrugała kilka razy oczami, by powstrzymać się przed płaczem. Nie miała już na to siły, a wydawało jej się, że wszystko przypominało jej o tym, co się wydarzyło.

— Albo jak próbowałaś klasnąć, ale ci to nie wyszło? I chciałaś pocałować Jane?

— Naprawdę? — Spojrzała cała zawstydzona na panią doktor, a ona skinęła głową, ale posłała jej życzliwy uśmiech. — Przepraszam. Nie wiedziałam, co robię. Chociaż to wcale mnie nie usprawiedliwia.

— Nic złego się nie stało, zadbałyśmy o to — poinformowała ją Jane. — I tak już swoje odpokutowałaś tygodniowym kacem. To wyjątkowa kara za to ile wypiłaś.

— Gdyby to jeszcze chociaż pomogło... Wybaczcie, ale chyba nie jestem w stanie nic więcej zjeść. Pójdę się jeszcze położyć.

— Ale nawet niczego nie spróbowałaś — zauważyła z niepokojem Val. Była widocznie przejęta tym, co działo się z jej przyjaciółką. — Musisz odzyskać siły, Zay. Lekarstwo, które ci podaję, jest w stanie ci pomóc, ale prędzej, czy później się od niego uzależnisz, a na to nie mogę pozwolić.

Prescott wzruszyła ramionami, jakby to w ogóle ją nie obchodziło. Brunnhilde musiała przyznać, że po raz pierwszy widziała ją, aż tak zrezygnowaną.

— Zjem coś później. Obiecuję.

Obie kobiety westchnęły, gdy dziewczyna opuściła pomieszczenie.

Trzeba było przyznać, że to trio było wyjątkowe. I każda cierpiała na swój własny sposób.

Tak jak obiecała, przełamała się i ostatecznie zdecydowała na krótki posiłek. Miała łzy w oczach, gdy brała kolejne kęsy bułki z masłem, ale nie była pewna, czy związane to było z jej stanem fizycznym, czy bardziej psychicznym. Uważała, że bardziej z tym drugim, bo zjadła więcej, niż się tego spodziewała.

Pozostawiana sama ze sobą, mogła myśleć jedynie o urodzinach Marca. Miała tyle planów, jak je świętować. Chciała z tego zrobić niespodziankę, bo on sam nawet nie wspomniał jej kiedy je obchodzi, ale to nie był problem, bo tę datę pamięta jeszcze z czasów, gdy wyszukiwała o nim informacji. Była też pewna, że w chaosie, który pozostawiła we własnym mieszkaniu, gdzieś walał się niezapakowany prezent dla każdego z nich. Miała również mały upominek dla Jake'a, kupiony na długo przed tym, zanim zgodził się na ten wspólny dzień.

Chciała płakać, ale o dziwo nie miała już czym. Jedyne co czuła to nieopisany ból w sercu. Próbowała to sobie jakoś poukładać w głowie i zastanowić nad tym, co ma robić dalej, ale jak tylko myślała o tym, to nie była pewna, czy cokolwiek miało sens. Kochała ich wszystkich, ale nie mogła żyć jedynie tym uczuciem. Nie mogła przez cały czas wystawiać ich na piedestale, kompletnie zapominając o sobie i własnych potrzebach.

Spojrzała w lustro, stojące w sypialni, którą przydzieliła jej Valkyrie. Dresy, które normalnie przylegały do jej ciała, tak teraz zwisały, ale nie mogła się temu dziwić, skoro przez ostatnie dni praktycznie nic nie jadła. Jednak lekarstwo, które dostawała, zapewniało jej odpowiednie nawodnienie i energię i prawdopodobnie tylko dzięki niemu jeszcze żyła. Brązowe włosy straciły swój naturalny blask i jak zawsze uznawała je za swoją wizytówkę, tak teraz nie była w stanie na nie patrzeć, dlatego cały czas były związane w wysokiego kucyka. Miała podkrążone oczy, zapadnięte policzki, poszarzałą cerę i wydawało jej się, że wygląda o wiele gorzej niż Jane, a z nich to właśnie Foster męczyła się z czwartym stadium raka oraz magicznym młotem, który wysysał z niej energię potrzebną do walki z chorobą.

— I co ja mam teraz robić? — Wyszeptała do siebie, zaciskając palce na zawieszce, którą otrzymała od Marca.

Przez moment zastanawiała się, czy nie wyrzucić naszyjnika. Przypominał tylko o wspomnieniach. Jednak nie umiała pozbyć się prawdopodobnie jednej z najważniejszych pamiątek. Poza tym ciągle podświadomie chciała wierzyć, że może to nie był koniec i jeszcze wszystko ma szansę się ułożyć.

Później w całej posesji rozległ się głośny, alarmujący dźwięk. Przez okno dało się dostrzec czerwone ostrzegawcze światło, które odbijało się w ciemnościach wieczoru. Jej serce zabiło szybciej, bo nawet w tym stanie pamiętała, jak Valkyrie opowiadała jej o systemach ostrzegawczych, które zamontowała niedługo po tym, jak została królem. Ktoś atakował Asgard, a to oznaczało, że nie mogła siedzieć i czekać bezczynnie.

Wyszła na korytarz i niemal od razu natknęła się na zaniepokojoną Valkyrię. Wojowniczka miała na sobie krótkie szorty i bluzę z logo Upiora z Opery, czyli jej ulubiony strój do spania.

— Wiesz, kto atakuje? — Zapytała prosto, a władczyni pokręciła głową.

— Wiem, co myślisz, ale wątpię, by to był dobry pomysł. Powinnaś tutaj zostać, a ja zajmę się wszystkim.

— Chyba nie oczekujesz ode mnie tego, że mając moce i będąc w połowie boginią, to będę tutaj bezczynnie siedzieć?

— Właśnie tego od ciebie oczekuję — powiedziała stanowczo Brunnhilde. — Jesteś jeszcze słaba. Nie mogę pilnować jeszcze ciebie.

— Nic mi się nie stanie — zapewniła Zarya, łapiąc ją za ręce. — Mogę walczyć, Val. Potrzebuję tego. Proszę, pozwól mi pomóc.

Valkyrie nie wydawała się tym do końca przekonana. Jednak najwidoczniej słowa Prescott sprawiły, że zrozumiała, że nie będzie w stanie odwieść młodszej dziewczyny od jej pomysłu.

— Dobra — westchnęła, a Zarya uśmiechnęła się po raz pierwszy od swojego przyjazdu do Asgardu. — Polecimy na Warsong, więc lepiej weź wszystko, co potrzebujesz i spadamy.

— Wszystko mam tutaj.

Uniosła swoją zawieszkę z delfinem do góry i zaraz obie ruszyły do wyjścia z posesji. 



\‥☾‥/

A/N:

pierwsze - przepraszam, że rozdział dopiero dzisiaj, 

to taka wyjątkowa sytuacja, mam nadzieję,

ii jak widać wchodzimy w akcję Love & Thunder,

a trio dziewczyn jest genialne,

i ach! ta pijana Zarya XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top