17. truce

ZARYA NIENAWIDZIŁA SWOICH SNÓW.

Chociaż im częściej się one zdarzały, tak miała wrażenie, że to wcale nie były zwykłe sny. Wszystko było tak realistyczne, a świadomość, że Oscar i Jane byli jej bliscy, nie opuszczała ją, ani przez krótką chwilę. Z tego też względu miała wrażenie, że wszystko, co widziała, to nie były sny, a wizje wydarzeń, które faktycznie miały miejsce.

Jednak jeśli faktycznie tak było, to co ona miała z tym wszystkim wspólnego?

— To jest kompletnie beznadziejny plan — powiedział z oburzeniem Oscar, spoglądając na swoją siostrę. Jane siedziała spokojnie w dużym fotelu i uśmiechała się z pełnym przekonaniem. — Nie wiemy, co się stanie, jak faktycznie to zrobimy. Zamiast cokolwiek naprawić, tak możemy wszystko zniszczyć!

— Gorzej już być nie może — oznajmiła Jane. Przełożyła nogę na nogę, a później westchnęła cicho i spojrzała do góry na sufit. Przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, ponownie utkwiła wzrok w swoim bracie. — Myślisz, że sama się nie stresuję? Jeśli to jedyne wyjście, to muszę spróbować.

— Pomyślałaś, co się stanie, jak to się nie uda? — Oscar pokręcił głową, zakładając ręce na swojej klatce piersiowej. W jego oczach był wypisany strach. Zarya do tej pory uważała, że to on był tym bardziej roztrzepanym. To Jane wyglądała na tą, która najpierw wszystko analizuje, a dopiero później podejmuje decyzje. Teraz wyglądało na to, że to jej brat był tym, który myślał rozsądnie. — Co z rodzicami? Co z Marcy?

Zarya zmarszczyła brwi. Po raz pierwszy w trakcie swoich snów usłyszała nowe imię. Nigdy wcześniej go nie słyszała, ale tak jak za pierwszym razem, gdy zobaczyła Oscara i Jane, tak i ono wydawało jej się niezwykle znajome. Jednak wiedziała, że jakkolwiek by chciała zobaczyć do kogo ono należało, tak nie było na to żadnej możliwości. Jedynymi osobami, które całkowicie potrafiła dostrzec było rodzeństwo. Inni zawsze pokazywali jej się w niepełnej lub całkowicie rozmytej sylwetce.

— Jeśli chodzi o rodziców, to tak jakby trochę ich wina.

— Twoja siostra ma rację — odezwał się trzeci, tym razem męski głos, który wydawał się równie znajomy.

Gdy uniosła swoje spojrzenie, dostrzegła, jak naprzeciwko bliźniaków w dwóch fotelach siedziały dwie, męskie sylwetki. Jak zawsze nie widziała ich twarzy, ale jeden z nich miał na sobie biały garnitur. Drugi był ubrany w zwykłe jeansy i jasnoniebieską koszulę z podwiniętymi rękawami. Od razu też w jej oczy rzucił się minimalistyczny tatuaż przedstawiający delfina, który znajdywał się w górnej części lewego przedramienia.

— Ej! — Wtrącił się drugi mężczyzna. Jego głos również wydawał się znajomy, a nawet o wiele bardziej, niż ten wcześniejszy. — Nie mąć im w głowie, bo wcale nie pomagasz.

— Przypomnij mi stary druhu, które z nich nie było na początku szczere? Ich matka, czy ojciec?

W pomieszczeniu zapadła skrępowana cisza i widać było, że dwójka mężczyzn mierzy się spojrzeniami. Przynajmniej spoglądali na siebie i Zarya mogła dostrzec, jak obydwoje byli spięci. Nie rozumiała, o co im chodzi, ale wyglądało na to, że w jakiś sposób nawzajem chcieli obwiniać siebie o to, co się działo.

— Nie będziesz teraz obwiniał tylko... — wiedziała, że mężczyzna wypowiedział jakieś imię, ale nie potrafiła go usłyszeć. Była sfrustrowana, bo miała wrażenie, że był to wyjątkowo znaczący element, który pozwoliłby wszystko zrozumieć. — Ich ojciec wcale nie był lepszy. Mam ci przypomnieć przyjacielu, że wina nigdy nie leży tylko i wyłącznie po jednej stronie? Doskonale pamiętasz tamten okres. Wiesz sam dobrze, co się wtedy działo, więc z łaski swojej nie pleć teraz głupot.

Drugi mężczyzna prychnął z oburzeniem, ale postanowił się nie wykłócać. Zamiast tego skierował swoje spojrzenie na dwójkę nastolatków, która przysłuchiwała się ich rozmowie.

— Jesteś gotowa? — Zwrócił się bezpośrednio do Jane, a ta zawahała się przez krótką chwilę, ale w końcu skinęła głową.

— Ja w to nie wierzę! — Krzyknął Oscar, łapiąc swoją siostrę za ramiona, niemal nimi potrząsając. — Jeśli myślisz, że cię puszczę, to się grubo mylisz.

— Na wszystkich bogów, jesteście jeszcze gorsi niż wasi rodzice — mruknął mężczyzna z tatuażem, a drugi mimo wcześniejszego sporu wyglądał na takiego, co całkowicie się z nim zgadza.

— Nie zatrzymasz mnie — odparła Jane, ignorując komentarz ze strony mężczyzny. — Co jak co, ale sądziłam, że ty pierwszy będziesz na to gotowy. Dobrze wiedzieć, że jednak, aż tak mocno ci na mnie nie zależy, braciszku.

— Co? — Chłopak spojrzał na nią w szoku. — Naprawdę tak uważasz?

— Nie wiem, co mam już uważać!

— Myślisz, że nie przejmuję się tym, że na moich oczach słabniesz i wręcz jesteś na skraju śmierci i w żaden sposób nie mogę ci pomóc? Jesteś kompletną idiotką, mimo tego, że jesteś pieprzoną kujonką! Nie potrafisz zrozumieć, że może po prostu się o ciebie martwię? Zawsze byliśmy razem i sama myśl, że to kiedykolwiek mogłoby się zmienić, wręcz mnie przeraża! Ja pierdole, Jane! Chcę mieć jedynie pewność, że to, co zrobimy tam, nie sprawi, że tutaj wszystko się zmieni!

— Zrobimy? — Wyszeptała cicho Jane, a na jej policzkach pojawiły się widoczne rumieńce. — Co masz na myśli?

— Myślisz, że puszczę cię samą?

Oscar przyciągnął swoją siostrę do swojej klatki piersiowej i pocałował ją w czoło.


Zarya wciągnęła głośno powietrze, podnosząc się nerwowo na łóżku. Serce biło jej jak oszalałe, a oddech miała wyjątkowo nierównomierny. Przez chwilę próbowała zrozumieć, czy ciągle znajdywała się w swoim śnie, ale gdy poczuła pod palcami znajomą fakturę i zobaczyła akwarium z pływającymi rybkami, była świadoma, że całkowicie się obudziła. Przejechała dłonią po pościeli, by dotknąć leżącego obok niej bruneta, ale aż musiała spojrzeć w bok, by upewnić się, że faktycznie go nie było. W łóżku znajdywała się tylko ona, a miejsce obok było chłodne, co oznaczało, że już od jakiegoś czasu nie było przy niej nikogo.

Przetarła swoją twarz dłońmi, a potem odrzuciła z siebie kołdrę i od razu wzdrygnęła się na zimno, które uderzyło w jej skórę. Z wyrzutem spojrzała na otwarte okno, które doskonale wiedziała, że było zamknięte, gdy ona i Steven kładli się spać. Obydwoje z Marciem zawsze pilnowali tego, by na noc w mieszkaniu nie było otwarte żadne okno, przynajmniej wtedy, kiedy u nich nocowała. Nienawidziła, jak w nocy do sypialni wpadało chłodne powietrze, zwłaszcza w okresie zimowym. Mogła lubić ten sezon, ale miał swoje minusy.

Otwarte okno uświadomiło jej również to, że Jake przejął kontrolę nad ciałem i zapewne zniknął, wykonując kolejne zadania, które miał dla niego Khonshu. Z jednej strony cieszyła się, że nie musiała zmierzyć się z Lockley'em. Jednak z drugiej ciągle pamiętała o tym, że chciała go przeprosić, a fakt, że ją unikał i ewidentnie robił na złość, sprawiał, że czuła tylko więcej niepewności. Nie wiedziała, jak miała do niego podejść i wydawało się, że nie zależnie od tego, co by zrobiła, to Jake i tak nie był w stanie zmienić swojego nastawienia.

Miała wrażenie, że po zobaczeniu całej historii Marca, ich związek był tak trwały i silny jak nigdy wcześniej, tak nie była pewna tego, jak długo mogła znosić zachowanie trzeciego alter. Wiedziała, że muszą z Jake'em dojść do porozumienia, bo inaczej całe jej szczęście z pozostałą dwójką było spisane na straty.

Założyła na siebie bluzę Marca, w której zawsze chodziła po ich mieszkaniu. Naciągnęła mocniej i tak już przydługie rękawy na nadgarstki i przyłożyła do swojej twarzy. Wciągnęła powietrze i mimo tego, że w ostatnim czasie śmiała się, że ubranie należało już tylko do niej, tak ciągle mogła wyczuć na nim charakterystyczny zapach bruneta. W tym momencie taka mała chwila pomogła jej się zrelaksować.

Szybko zamknęła okno, a później ruszyła do kuchni, gdzie napiła się szklankę wody. Wiedziała, że teraz trudniej będzie jej wrócić do snu, a była tego całkowicie pewna, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Gdy się odwróciła w pomieszczeniu znajdywał się Jake w swoim stroju Moon Knighta. Nie była pewna, czy to brak odpowiedniego światła nie pozwalał jej dojrzeć białych elementów na kostiumie, czy ta noc była na tyle krwawa, że teraz przybrały szkarłatny odcień.

Jake spojrzał na nią, mruknął pod nosem i bez słowa skierował się w głąb pomieszczenia. Usiadł na kanapie między dwoma regałami z książkami i odchylił głowę do tyłu. Nie była w stanie wiele dostrzec, ale miała wrażenie, że w jakiś sposób był zrelaksowany. Przez chwilę nawet zaczęła myśleć, że może to całe służenie Khonshu i bezwzględne mordowanie nie niszczyło go tak, jak pozostałą dwójkę, że może czerpał z tego wyjątkową przyjemność.

Karanie złoczyńców mogło być zadowalające. Sama o tym wiedziała. Jednak to było coś zupełnie innego, ale nawet jeśli, tak uważała, że byłaby kompletną hipokrytką, gdyby oceniała go w jakikolwiek sposób.

Zarya zagryzła dolną wargę, bawiąc się pustą szklanką, którą trzymała w dłoniach. Nie była pewna, co powinna zrobić. Udawać, że go nie ma i wrócić do sypialni? A może zebrać swoje rzeczy i iść do siebie? Trzecia opcja, ta, która była najbardziej odważna z nich wszystkich, mówiła jej, by się ogarnęła i w końcu szczerze z nim porozmawiała. Wiedziała, że prędzej, czy później musi to zrobić, chociaż nie była przekonana, czy ten moment był na to odpowiedni.

Z drugiej strony jak nie teraz, to kiedy?

Miała wrażenie, że nigdy wcześniej nie potrzebowała zebrać w sobie, aż tyle odwagi, jak teraz, gdy miała się z nim skonfrontować. Wzięła głęboki oddech i chowając drżące ręce do głębokiej kieszeni w bluzie, powoli skierowała się w stronę mężczyzny. Specjalnie kroczyła głośniej niż zwykle, by szybciej uświadomić go, że się do niego zbliża i dać mu czas, by wcześniej zareagować.

Jednak Jake siedział w tej samej pozycji i nie zwracał uwagi na to, co robiła. Zbroja od Khonshu zniknęła, a zamiast tego siedział w swoim standardowym garniturze.

— Jake? — Odezwała się i nienawidziła samą siebie za to, jak niepewnie brzmiał jej głos. Oparł swoją głowę na oparciu fotela, ale nie odpowiedział, co ona uznała, że może kontynuować. Wysunęła się do przodu, tak że stała przed nim, ale w odpowiedniej odległości. — Możemy porozmawiać?

— Nie wydaje mi się, że mamy o czym — odpowiedział, nawet na nią nie spoglądając. Równie dobrze mógł ją ignorować, bo miała wrażenie, że te dwie sytuacje za bardzo się od siebie nie różniły.

— Źle zaczęliśmy i obydwoje powiedzieliśmy kilka słów za dużo.

— Ja tam niczego nie żałuję — oznajmił i w końcu utkwił w niej swoje spojrzenie.

Wędrował oczami od góry na dół, zatrzymując wzrok dłużej na jej odkrytych nogach. Poczuła się zdecydowanie skrępowana, gdy zdała sobie sprawę, że oprócz luźnej koszulki i bluzy, które należały do chłopaków, tak naprawdę nie miała na sobie nic innego. Miała też wrażenie, że Jake całkowicie zdawał sobie z tego sprawę, co sprawiło, że na jej policzkach pojawiły się rumieńce.

— Jesteś wredny dla wszystkich, czy to po prostu mnie nie znosisz?

— Z tego, co wiem, to jesteś na tyle inteligentna, by sama odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Zarya nie wiedziała, czy powinna docenić komplement z jego strony, czy czuć się urażona jego słowami. Brunet prychnął z rozbawieniem, obserwując jej reakcję i to jak najpierw zmarszczyła brwi, a następnie wywróciła oczami. Wyciągnął ze swojej marynarki paczkę papierosów i zapalniczkę. Wetknął szluga między usta, uprzednio przejeżdżając nim po dolnej wardze i powoli nim się zaciągnął, gdy go podpalał. Z szokiem obserwowała to, jak delektuje się smakiem nikotyny, kompletnie ignorując fakt, że sama nigdy nie przepadała za okropnym zapachem palonych papierosów. Przyglądała mu się z szeroko otwartymi oczami, ponieważ taki widok był dla niej kompletnie niespodziewany. Nikt z pozostałej dwójki nie okazywał żadnego zainteresowania nikotyną.

Jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób Jake był jeszcze bardziej pociągający.

Lockley zaklną do siebie po hiszpańsku, a ona niemal uśmiechnęła się, gdy potrafiła rozpoznać, co dokładnie powiedział.

Kilka chwil z nim i już łapię hiszpańskie przekleństwa.

— To był dobry wieczór, więc niech ci będzie. Możemy pogadać — oznajmił w końcu, wskazując na nią palcami, w których trzymał swojego papierosa. Później strzepną wypaloną końcówkę do pobliskiej puszki i ponownie się zaciągnął. — Więc mów, Prescott. Nie mam dla ciebie całej nocy.

Nie miała pojęcia, czy to jego pewność siebie, czy sposób, w jaki na nią patrzył był kompletnie onieśmielający. W każdej normalnej sytuacji to ona powinna być tą, która kontroluje to, co się działo, ale było na odwrót. Jake mimo tego, że siedział rozłożony na fotelu, jedną nogę opierał kostką o kolano drugiej i był całkowicie zrelaksowany. To on kontrolował cały przebieg rozmowy. Ona mogła tam stać i udawać zdecydowaną i nieustraszoną, ale prawda była taka, że przez cały ten czas czuła, jak serce niemal chciało wyrwać się z piersi.

— Po pierwsze chciałam cię przeprosić — sądziła, że wypowiedzenie tych słów w jego stronę będzie o wiele trudniejsze. Zauważyła też, że Jake chyba kompletnie się ich nie spodziewał, bo jego ręka z papierosem zatrzymała się w połowie drogi. Jednak nic nie dał po sobie poznać i z powrotem wsadził szluga między wargi. — Ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy, nie byłam sprawiedliwa. Nie powinnam mówić tego, co powiedziałam.

Wyjaśnienie spraw z Marciem sprawiło, że rozumiała niektóre rzeczy bardziej, niż wcześniej. Wiedziała też, że Jake robił wszystko, by ochronić pozostałą dwójkę – zresztą sam jej to wyznał. Chciała, żeby również i jej nie traktował jak potencjalnego wroga, tak najpierw musiała ocieplić ich relacje. Niby obiecała trzymać się od niego z daleka, ale mimo wszystko miała wrażenie, że nie skrzywdziłby jej. Ich relacja była skomplikowana i nie potrzebowała, by Jake ją lubił. Jedyne czego chciała to wzajemnego szacunku i wiedziała, że sama musi mu pokazać, co dokładnie ma na myśli.

— Masz wyrzuty sumienia?

Chciała niemal od razu powiedzieć tak, ale wiedziała, że tego właśnie oczekiwał Jake. W ten sposób mógł mocniej z nie szydzić, a tego starała się uniknąć. Potrafiła znieść wiele, ale Lockley był dla niej wyjątkowym wyzwaniem.

— Chcę jedynie, byśmy nawzajem się szanowali — odpowiedziała wymijająco. — Nie możesz zmienić tego, że jestem z Marciem i Stevenem, a ja tym bardziej nie mogę sprawić, byś zniknął z naszego życia. I wcale tego nie chcę. Daj nam szansę, chociaż spróbować się dogadać.

— Załóżmy hipotetycznie, że się zgodzę — zaczął Jake. Wrzucił wypalonego papierosa do puszki i wstał z fotelu. Podszedł do niej, tak blisko, że mogła czuć jego zapach i ciepło, które biło z jego sylwetki. Podświadomość podpowiadała jej, że powinna się cofnąć, ale zastygła w bezruchu. Jedyne, co mogła zrobić to unieść do góry swój wzrok, tak by ich spojrzenia mogły się spotkać. Lockley przyglądał jej się wyjątkowo intensywnie, jak nigdy tego nie robił. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a ona marzyła o tym, by wiedzieć, co teraz myślał. — Co, jeśli nic z tego nie wyjdzie? Uciekniesz i dasz sobie spokój?

— Nie, ale będę wiedzieć, że zrobiłam wszystko, by zmienić twój stosunek do mnie. Nie oczekuję tego, że będziesz mnie lubić. Nawet tego nie potrzebuję. Spróbujmy się chociaż poznać, Jake. Spędźmy wspólnie jeden dzień i oceńmy, czy to w ogóle ma sens. Tylko jeden dzień.

Jake mruknął pod nosem, a potem odsunął się od niej.

— Zgoda — powiedział po krótkiej chwili. — Jednak nie spodziewaj się zbyt wiele. Ciągle ci nie ufam.

Ranek nastał wcześniej, niż można było się spodziewać.

Czuła się niezręcznie, gdy ona sama mogła korzystać z miękkiego materaca i ciepłej kołdry w sypialni, a Jake zdecydował się na kanapę. Nie wątpiła w to, że było mu wszystko jedno, ale mimo wszystko to ciągle było ich mieszkanie, a nie jej. Z tego też względu miała wyrzuty sumienia. Chociaż nic nie mogło być gorsze od tego, gdy zastanawiała się, co o tym wszystkim myślą Marc i Steven. Czasami chciała, by mogła jednocześnie porozmawiać z całą trójką i przedyskutować to, co się działo.

Miała dylemat, bo Jake mógł jej nie lubić, ale ciągle na nią działał, jak pozostali. Z szokiem musiała stwierdzić, że w nocy ledwo, co zasnęła, bo nie mogła wyrzucić z myśli tego, jak Lockley na nią patrzył, jak jego palce zaciskały się na papierosie, czy jego przeklętego, złośliwego półuśmiechu, który miał na twarzy praktycznie przez cały czas.

I zapach. Ten cholernie pociągający zapach, który odbierał jej zdolność racjonalnego myślenia.

To wszystko sprawiało, że miała ochotę warczeć z frustracji. Czuła się tak, jakby nawet takimi myślami w jakiś sposób zdradzała Marca i Stevena. Jednak, czy faktycznie mogła to nazwać zdradą, jeśli to ciągle było to samo ciało?

Wyszła z łazienki całkowicie gotowa na ten dzień. Była pozytywnie nastawiona, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że to prawdopodobnie była jej jedyna szansa, by zmienić nastawienie Jake'a. Zgasiła światło w łazience i od razu uderzył ją zapach czarnej, mocnej kawy i zapalonego papierosa. Gdy przeszła do kuchni, była szczerze zaskoczona tym, co zobaczyła. Na stole leżały dwa przygotowane talerze wraz z pieczywem i innymi rzeczami potrzebnymi do śniadania. Jednak nie było to typowe angielskie jedzenie, a wszystko miało na opakowaniach informację, że produkty były sprowadzane z Hiszpanii. Przy jej standardowym miejscu znalazł się również dzbanek z jej ulubioną herbatą. Z odtwarzacza leciała jakaś składanka z piosenkami Kaleo.

Sam Jake stał przy otwartym oknie. W dłoni trzymał kubek z parującą kawą, a między wargami miał zapalonego papierosa, którym zaciągał się, nawet bez potrzeby wyciągania go z ust. Na sobie miał swoje standardowe ciemne spodnie, które jakby mocniej opinały się na jego pośladkach. Rękawy białej koszuli podwinął na wysokość łokcia, a materiał idealnie przylegał do jego sylwetki, a to zdecydowanie pobudzało jej wyobraźnię. Czuła wyjątkowe gorąco, które rozchodziło się po całym jej ciele.

Potrzebuję wody. Cholera, potrzebuję natychmiast wody.

Zarya ruszyła w stronę zlewu, licząc na to, że uda jej się napić lodowatej wody, by minimalnie ostudzić swój organizm, ale wtedy Jake odwrócił się i spojrzał na nią swoimi przenikliwymi oczami. Miała wrażenie, że jej serce zatrzymało się w tej samej sekundzie, ale szybko dostrzegła coś, co prawie wprowadziło ją w kompletne rozbawienie.

Jake pod nosem miał wąsy. Pieprzone, doklejane wąsy.

— Czy ty założyłeś sobie sztucznego wąsa? — Zapytała z rozbawieniem, nie mogąc się powstrzymać. Zrolowała wargi do środka, próbując zapanować nad śmiechem, ale to było silniejsze od niej. Zachichotała cicho i przyciągnęła dłoń do swoich ust, gdy zobaczyła, jak Jake wywrócił oczami. — Przepraszam, ale jestem wyjątkowo ciekawa skąd taki pomysł.

— Podobno kobiety nie są ich fankami — odpowiedział, jakby to było coś normalnego. Wyciągnął z ust papierosa i trzymał go między dwoma palcami. Zaledwie ten jeden ruch sprawił, że jego mięśnie na przedramieniu widocznie się poruszyły, a ona nieświadomie oblizała usta. Lockley to zauważył i posłał jej najbardziej złośliwy uśmieszek, na jaki tylko było go stać.

— Jeśli myślisz, że w ten sposób mnie zniechęcisz, to zapomnij. Ta twarz — wskazała na niego palcem — będzie dla mnie tak samo przystojna kompletnie ogolona, z wąsem, czy brodą. Jednak wątpię, by Marc i Steven byli przychylni temu pomysłowi.

— Nie wiedzą, co dobre.

Spojrzał na swoje odbicie i wyglądało na to, że komunikował się z pozostałą dwójką, albo przynajmniej jednym z nich. To też uświadomiło Zaryę, że mimo wszystko któryś z nich, jak nie oboje byli świadomi i nie była pewna, czy to komplikowało cały dzień, czy nie. Jake przymknął oczy i przejechał palcami między brwiami. Później sięgnął ręką do swoich sztucznych wąsów i gdy próbował je ściągnąć, Prescott mu przerwała.

— Czekaj — zawołała, a on spojrzał na nią z uniesioną brwią. — Nie musisz tego robić. Nawet jeśli to sztuczne wąsy, to nie wyglądają na takie. Nikt niczego nie będzie podejrzewać, a ja uważam, że zdecydowanie ci pasują.

Lockley opuścił swoją dłoń i Zarya uśmiechnęła się do niego.



\‥☾‥/

A/N:

jeeez, kocham Jake'a, 

plis powiedzcie, że nie tylko ja xD 

btw nie mogłam się oprzeć, 

i musiałam dać te wąsy no xD 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top