16. show you the truth

— MOŻESZ MI POWIEDZIEĆ, DLACZEGO NAZWAŁAŚ TEGO POTWORA HADES?

Zarya spojrzała na czarnego kociaka, który siedział na kolanach jej matki. Maria z największym zainteresowaniem i miłością głaskała zwierzę po miękkim futerku, a to mruczało z zadowoleniem przez cały czas. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że młody kociak i Zarya zdecydowanie nie przypadli sobie do gustu. Sam fakt, że Maria sprawiła sobie zwierzaka, był dla niej wystarczająco zaskakujący. Zawsze słyszała, że jej matka nie nadaje się do zwierząt i żadnego nie będzie mieć. Najwidoczniej Posejdon w jakiś sposób musiał na nią wpłynąć i zmieniła swoją decyzję.

— Żeby twój ojciec był zazdrosny — odpowiedziała spokojnie Maria, ale jej oczy błysnęły złośliwie. — Za każdym razem, gdy wołam tego słodziaka, to myśli, że chodzi o jego brata.

Dziewczyna zaśmiała się głośno, prawie krztusząc swoją wieczorną herbatą.

— Nie wiedziałam, że z ciebie taka szelma, mamo.

— Posejdon tyle mnie błagał o przygarnięcie tego słodziaka, że w końcu uległam. Ale też musiałam coś z tego mieć, prawda?

— Nie poczuł się... No nie wiem, urażony?

Tym razem Maria zachichotała wesoło i położyła zwierzaka na podłodze. Hades otarł się o jej nogi, a później ruszył w stronę Zaryi, ale ledwo dotknął ogonem jej wełniane skarpetki i czmychnął na drugą stronę pokoju. Wywróciła oczami i podciągnęła nogi do góry na krzesło.

— Oczywiście, że tak! Na początku nie odzywał się do mnie przez tydzień. Później usłyszał, że chcę zmienić mu imię na Salem.

— Chciałaś nazwać swojego kota jak ten z serialu o Sabrinie?

— Tak — uśmiechnęła się szeroko. — Co w tym złego? Przecież widać w jego oczach tę czystą złośliwość.

— Dlatego idealnie do siebie pasujecie — zażartowała Zarya, a jej matka sięgnęła po cukierka, który leżał na stole i rzuciła nim w córkę. — Nie powiesz mi, że nie.

— Jedyne, co mogę powiedzieć, to że Hades i ja w końcu odnaleźliśmy się w tym życiu — odpowiedziała całkiem poważnie starsza kobieta, ale wystarczyło jedno spojrzenie i obydwie wybuchły śmiechem. Zarya wpadła niemal w niekontrolowany atak i złapała się za brzuch.

Chwilę trwało, zanim się uspokoiły. Dziewczyna przyłożyła zimne dłonie do swoich rozgrzanych policzków, chociaż ciągle czuła, jak nie opuszcza ją rozbawienie. Uśmiechała się do siebie po raz pierwszy od wielu godzin i przestała się zamartwiać na krótką chwilę o tym, co się wydarzyło. Jednak ten dzień uświadomił jej również to, jak bardzo tęskniła za codziennymi spotkaniami z mamą. Zawsze miały wyjątkowo przyjazne relacje i mogła na niej polegać w każdej kwestii. Teraz gdy cała prawda o ich pochodzeniu wyszła na jaw, miała wrażenie, że tylko się do siebie zbliżyły.

Spokój tej chwili przerwało głośne walenie w drzwi. Maria aż podskoczyła na swoim siedzeniu, a Zarya spojrzała w stronę korytarza, który prowadziły do wejścia.

— Spodziewasz się kogoś? — Zwróciła się do swojej matki, kiedy do drzwi znowu ktoś zapukał.

— O tej porze? Nikogo.

Maria pokręciła głową.

— Pójdę i sprawdzę, kto to jest.

— Potrzebujesz nóż? — Zapytała poważnie Maria, ale dziewczyna spojrzała na nią z rozbawieniem.

— Co ty masz z tymi nożami?

— I tak przygotuję w razie czego — zdecydowała kobieta i odeszła od stolika.

Zarya pokręciła głową i ruszyła w stronę drzwi. Pukanie coraz bardziej się nasilało, że miała wrażenie, jak drzwi zaraz po prostu wypadną. Miała ochotę krzyknąć, by ktoś po drugiej stronie łaskawie się uspokoił i szanował czyjeś mienie, ale uznała, że woli to powiedzieć prosto w twarz. Jednak, gdy otworzyła, tak nie spodziewała się zobaczyć Marca. Od samego początku wiedziała, że to on – nie miała co do tego wątpliwości. Zmarszczyła brwi i otwierała usta, by zwrócić uwagę na jego zachowanie, ale szybko zobaczyła, w jakim był stanie. Brunet ledwo stał na nogach, jedną ręką podpierał się o ścianę, a drugą trzymał przy zakrwawionym boku. Całą twarz miał poobijaną, przecięty łuk brwiowy, a na czole i policzku widoczna była zaschnięta krew.

— Marc! — Zawołała z przerażeniem i otworzyła szerzej drzwi, by wpuścić go do środka. Nie rozumiała jakim cudem znalazł się w jej rodzinnym domu w takim stanie, ale szybko przerzuciła jego rękę przez swoje ramię, a później objęła go w pasie. Powoli kierowała ich w stronę salonu i już po kilku chwilach pomogła mu usiąść na krześle. Jęknął cicho, ale szybko zacisnął zęby. — Co się stało?

On milczał albo może po prostu nie zdążył odpowiedzieć, bo do pomieszczenia wróciła Maria. Kobieta trzymała w dłoniach noże i gotowa do ataku celowała nimi w pozostałą dwójkę. Jednak gdy zobaczyła, kim okazał się intruz, natychmiast opuściła ostrza, a jedną dłoń przyłożyła do swoich ust.

— Na niebiosa — wciągnęła głośno powietrze. Spojrzała najpierw na Marca, ale widząc, że nie otrzyma od niego żadnych wyjaśnień, przeniosła swój wzrok na Zaryę. — Jak mogę pomóc?

Dziewczyna była w szoku i kompletnie przerażona tym, co widzi, do tego stopnia, że przez chwilę nie wiedziała, o co pytała się jej matka. Przyglądała się Marcowi niemal ze łzami w oczach, zapominając o jego bolesnych słowach i tym, jak ją potraktował. Gdyby wiedziała, że dzień później zjawi się w takim stanie, tak... Ostatnią rzeczą, jaką chciała, to widzieć go tak poobijanego i zakrwawionego.

— Przynieś miskę z wodą — zwróciła się w końcu do Marii.

Chwilę później kobieta wróciła, spojrzała na swoją córkę i ulotniła się z pomieszczenia. Hades ruszył zaraz za nią i kiedy dało się słyszeć ciche kliknięcie, tak wiedziała, że jej matka zamknęła się w swojej sypialni, dając im chwilę na osobności.

— Marc?

Odezwała się cicho, zwracając jego uwagę na siebie. Dotknęła delikatnie jego policzka, ale zaraz ją ściągnęła. Pochyliła się nad nim, dokładnie badając wszystkie obrażenia na jego ciele. Nie rozumiała jednak dlaczego w ogóle musiała to robić. Wiedziała doskonale, że zbroja od Khonshu zapewniała możliwość całkowitej regeneracji. Czuła na sobie jego uważny wzrok mimo tego, że do tej pory nie wypowiedział ani słowa. Delikatnie ściągnęła z niego kurtkę i bluzę, a później złapała za zakrwawioną koszulkę. Uważała na jego pokaleczony bok, za który ciągle się trzymał, by nie pogorszyć obrażeń.

— Cholera, co się stało?

— To nie tylko moja krew — odezwał się po raz pierwszy tego wieczoru. — Powinnaś zobaczyć tego drugiego.

Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, tak wiedziała, że od razu zachichotałaby na jego komentarz. Mimo tego nie potrafiła powstrzymać się przed delikatnym uśmiechem, który pojawił się na jej twarzy, nawet jeśli była całkowicie przerażona jego stanem.

— To nie jest śmieszne — mruknęła, a on złapał ją za rękę, zostawiając na niej czerwone ślady po krwi. Przez krótką chwilę wydawało jej się, że to ona jest o wiele bardziej przejęta jego stanem, niż on sam.

— Wygląda gorzej, niż jest naprawdę.

— Jak możesz podchodzić do tego, tak spokojnie? — Zapytała zdenerwowana, uwalniając swoją rękę z jego uścisku.

Miała mętlik w głowie i chciała mu zadać wiele pytań. Począwszy od tego, co w ogóle robił w Nottingham. Nie spodziewała się, że za nią tutaj przyjedzie. Po drugie nie wiedziała, czy była na niego wściekła za to, co się stało, czy za to, że zachowywał się na tyle lekkomyślnie i przychodził do niej cały poobijany i zakrwawiony.

Marc westchnął, a ich spojrzenia w końcu się spotkały. Mogła zobaczyć w nim ból, a przede wszystkim wyrzuty sumienia. Jakąś dziwną świadomość, że i tak był na straconej pozycji, a przecież to nie była prawda. Tak, pokłócili się, ale jaka para się nie sprzeczała? Ona jedynie potrzebowała trochę spokoju i czasu na przemyślenie, ale koniec końców i tak miała do niego wrócić. Ich związek był skomplikowany, ale warty, by o niego walczyć.

Marc musiał myśleć bardzo podobnie, skoro tutaj się zjawił.

— Martwiliśmy się o ciebie i nie wiedzieliśmy, co się z tobą dzieje — zaczął opowiadać nerwowo, nie opuszczając swojego wzroku. — Dopiero Layla powiedziała mi, że zostawiłaś jej wiadomość i... od razu przyszło mi do głowy, że będziesz tutaj. Musiałem tutaj przyjechać, ale Steven odradzał mi auto i... Poszedłem na dworzec, ale tutaj po drodze ktoś mnie zaatakował... Cholera, nawet chciałem, ale nie mogłem... Kostium, by sprawił, że mnie uleczy, ale musiałem coś poczuć... Zwłaszcza po wczoraj... Coś, co mogłoby chociaż trochę równać się temu, co ty wczoraj czułaś... I...

— Hej, Marc, weź oddech — przerwała mu chaotyczny monolog. Ponownie chwyciła jego twarz w swoje dłonie i delikatnie, uważając na jego obrażenia, złączyła na krótką chwilę ich czoła. — Pozwól mi opatrzyć swoje rany i później porozmawiamy, dobrze?

Westchnął, ale skinął głową pokonany. Zarya złapała za dół jego koszulki i delikatnie zaczęła podciągać ją do góry, starannie uważając na otwartą ranę. Przełknęła ciężko ślinę, gdy udało jej się w końcu ją zobaczyć. Ktoś ewidentnie próbował wbić nóż w jego ciało, ale na szczęście rana nie była głęboka.

— Ręce do góry — rozkazała cicho, odrywając wzrok od rany, a on natychmiast ją posłuchał.

W końcu ściągnęła koszulkę z jego ciała i rzuciła ją na podłogę. Wtedy też wzięła się do pracy. Zanurzyła obie dłonie w wodzie, a później przyłożyła je do miejsca, w którym krwawił Marc. Niemal natychmiast rana zaczęła się goić i zamykać, a brunet odetchnął z widoczną ulgą. Później to samo powtórzyła z każdą na jego ciele i nie minęło kilka minut, a oprócz zaschniętej krwi, nie było żadnego śladu po tym, co się stało. Zaraz jednak nawet i to zniknęło, bo Zarya starannie przetarła każdy odkryty fragment jego ciała.

Jej ręce ociekały wodą i delikatnie się trzęsły, gdy oparła się o blat stołu i spojrzała na niego. Loki opadały mu na czoło i jeśli to było możliwe, wyglądał dla niej jeszcze piękniej niż normalnie.

— Gdyby był tylko Steven, twoje życie byłoby o wiele prostsze — wymruczał, odchylając swoją głowę do tyłu. Ona zamarła, zastanawiając się, czy dobrze go usłyszała. Odgarnęła włosy z jego czoła i opuszkami palców przejechała po jego brodzie. — Gdyby nie ja...

— O czym ty w ogóle mówisz? — Przerwała mu, a w jej głosie można było usłyszeć zarówno smutek i żal. — Jesteśmy w tym razem, Marc. Ja, ty, Steven i Jake, nawet jak bardzo, by tego nie chciał.

Brunet parsknął cicho.

— Wiesz, że mu dzisiaj przywaliłem?

— Komu?

— Jake'owi — wyznał niemal z radością. — Ciągle tylko mówi o tym, że nie można ci ufać i... Nie powinienem, tak mu sobą manipulować i ten sen... — Wziął głęboki oddech, a później sięgnął po jej dłonie i przyciągnął do swoich ust. Złożył delikatny pocałunek na ich zewnętrznej części i nie odsuwając od warg, utkwił swój wzrok w jej spojrzeniu. — To, co chcę powiedzieć... Przepraszam, baby. Zraniłem cię, a to nigdy nie było w mojej intencji. Wolałbym sam cierpieć, niż widzieć, jak ty musisz się z tym zmagać, zwłaszcza z powodu czegoś, co ja powiedziałem.

— To nie chodzi tylko o to, co powiedziałeś, Marc. Twoje słowa mnie zraniły, to prawda, ale nie bardziej, jak twoje zachowanie. Nie pierwszy raz odsuwasz się ode mnie i odgradzasz murem w podobnej sytuacji. I nie wiem dlaczego? Myślałam nawet, że to ze mną jest coś nie tak i...

— Nie — przerwał jej stanowczo. Oparł swoje dłonie na jej biodrach i przyłożył czoło do jej brzucha. Instynktownie wplotła palce jednej dłoni w jego włosy, delikatnie masując jego głowę. Drugą ręką przejeżdżała w górę i w dół wzdłuż jego karku, doskonale wiedząc, że to zawsze go uspokajało. — To nie ty. To ja. Jestem złamany i boję się, że jeśli dowiesz się całej prawdy, to dostrzeżesz, jak bardzo niegodny jestem ciebie, a tym bardziej twojego uczucia.

Zacisnął mocniej palce na jej ciele i chociaż wydawało jej się, że jutro może mieć siniaki w tym samym miejscu, tak w żaden sposób na to nie narzekała. Nienawidziła widzieć go w takim stanie i serce jej się krajało na sam fakt, że ciągle uważał, że nie zasługiwał na pozytywne uczucia. Była ślepa, że wcześniej nie potrafiła dostrzec tego, z czym musiał się zmagać i jakie piętno to na nim odcisnęło.

— To nie prawda — pokręciła głową, czując, jak po policzkach spływały jej pojedyncze łzy. — Nigdy nie mogłabym cię opuścić, a tym bardziej uważać, że na mnie nie zasługujesz.

— Dlaczego? — Spytał cicho, a ona prawie go nie usłyszała.

Poczuła, jak serce zabiło mocniej. Wzięła głęboki oddech, a później odezwała się tak, by mógł wyraźnie ją usłyszeć.

— Ponieważ cię kocham, Marc.

Wiedziała, że to był odpowiedni moment, by w końcu mu to powiedzieć. Nie mogła dłużej ukrywać tego, że kompletnie była w nim zakochana. Może potrafił to dostrzec za pomocą jej czynów, ale czuła, że teraz nie mógł usłyszeć nic lepszego. Ona sama uważała, że tak właśnie miało być. Nie wiedziała, czy w odpowiedzi usłyszy to samo. Zdawała sobie sprawę, że Marc miał problemy z mówieniem o uczuciach i rozmowa, którą prowadzili w tym momencie, była prawdopodobnie najdłuższą na ten temat. Uważała, że może to było za dużo, jak na jeden moment. On jednak uniósł na nią swoje spojrzenie i zobaczyła, jak w jego oczach zalśniły łzy. Spoglądał na nią w szoku, tak jakby nie usłyszał jej dokładnie, albo nie chciał uwierzyć w to, co powiedziała.

— Powiedz to jeszcze raz. Potrzebuję to usłyszeć, proszę.

Złapała jego twarz ponownie w swoje dłonie, a Marc wtulił się niemal w jej delikatny dotyk i przymknął oczy, całkowicie zrelaksowany.

— Kocham cię, Marc. Ze wszystkimi wadami i zaletami. Z przeszłością, której nie chcesz mi zdradzić. Z tym że w twoim ciele żyje również Steven, którego kocham oraz Jake, którego szanuję, nawet jeśli byłam dla niego złośliwa. Nie obchodzi mnie to, co musiałeś zrobić, by przetrwać. Chcę jedynie ciebie i nie wyobrażam sobie swojego życia bez ciebie. Pokazałeś mi, że ja również mogę być szczęśliwa, ale tylko z tobą. Kocham cię — zapewniła go pewnie i pochyliła się nad nim, tak, że ich twarze praktycznie się ze sobą stykały. — Nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Będę walczyć o to, co nas łączy. Jedynie czego pragnę, to żebyś mnie nie odtrącał, ponieważ jestem tutaj dla ciebie.

— Zarya... — zaczął, ale jego głos kompletnie się załamał. Chciał wyznać jej to samo. Kochał ją i nie wątpił w to, tak jednak nie miał w sobie tyle odwagi, co ona i Steven. Im mówienie o uczuciach przychodziło wyjątkowo łatwo, a Marc nie był pewny, czy kiedykolwiek będzie w stanie wypowiedzieć te dwa słowa. Jednak gdy patrzył na nią, widział jej delikatny uśmiech i czuł jej dotyk na swojej skórze, rozumiał, że ona wiedziała, co chciał jej przekazać. Złapał ją za nadgarstek i pociągnął do przodu, tak że usiadła na jego kolanach. Przerzuciła nogi po jego bokach i ułożyła ręce na jego szyi i ramionach, kiedy on zamknął ją w swoim mocnym uścisku. Schował twarz w zagłębieniu jej szyi, a ona westchnęła cicho, czując jego ciepły oddech. — Jest coś, co chcę ci powiedzieć o moim dzieciństwie, ale nie wiem, jak mam to zrobić. To główny powód mojego zachowania i coś, co nie daje mi spokoju, nawet w nocy, dlatego śnią mi się te wszystkie koszmary.

— Nie musisz mi tego mówić — powiedziała spokojnie, bawiąc się dłuższymi włosami na jego głowie.

— Muszę. Chcę — poprawił się szybko. — Nie wiem tylko, jak i od czego zacząć.

— Możliwe, że jest inne rozwiązanie — Marc spojrzał na nią, a ona zagryzła dolną wargę. Nie była pewna tego, co chciała mu zaproponować. Ostatecznie wiedziała, że tego typu rozwiązanie naruszało czyjąś prywatność i wspomnienia o wiele bardziej, niż zwykłe opowiedzenie, co się wydarzyło. — Jest pewne zaklęcie, które nauczył mnie Posejdon. Właściwie, to była jedna z pierwszych rzeczy, którą mnie nauczył, ponieważ chciał, bym dokładnie zobaczyła to, co się stało z nim i moją matką — brunet milczał, więc uznała, że może bardziej wyjaśnić swój pomysł. — Pozwala ono na zobaczenie wspomnień. Wystarczy, że o nich pomyślisz, a ja je zobaczę.

Marc nie odpowiedział od razu. Zarya uważała swój pomysł za kompletnie beznadziejny, ponieważ w każdy możliwy sposób naruszał wspomnienia drugiej osoby. Wiedziała, że Spectorowi nic nie groziło, ale nie była fanką tego zaklęcia. Posejdon się uparł, że powinna je znać i rozumiała dlaczego. Chciał jej pokazać przeszłość bez zbędnego mówienia i odpowiadania na pytania, które mogły być dla niego wyjątkowo trudne. Jednak stosowanie tego zaklęcia również na Marcu było czymś zupełnie innym. Nie chciała, by przez przypadek dowiedziała się o czymś, co pragnął zostawić tylko dla siebie.

— To głupi pomysł, wiem — dodała cicho i chciała wyrwać się z jego uścisku, ale on jej na to nie pozwolił, tylko go wzmacniając.

— Rzuć to zaklęcie. Chcę, byś wiedziała, co dokładnie się stało. I kim jest Roro.

Skinęła głową, nie potrzebując dodatkowego potwierdzenia z jego strony. To słyszała w jego głosie i chociaż ciągle nie była pewna, czy to było dobre rozwiązanie, tak zdecydowała się rzucić zaklęcie. Ułożyła palce na jego skroniach, masując je przez krótką chwilę. Wzięła głęboki oddech, aż w końcu wyszeptała cicho kilka słów po grecku. Jej oczy zabłysnęły tylko przez krótką chwilę, a później miała wrażenie, jakby utknęła we śnie.

A przynajmniej chciała wierzyć, że wszystko, co widziała, było jedynie czystym koszmarem, a nie wydarzeniami, które faktycznie miały miejsce. Wspomnienia, które widziała, sprawiały, że pękało jej serce. Nie mogła zrozumieć, jak rodzice mogli traktować w taki sposób własne dziecko – zwłaszcza matka. Przecież tragedia, która się wydarzyła – śmierć Randalla – nie była niczyją winą. Tego typu wypadki się zdarzały, chociaż nie powinny. Jednak trudno było mówić tutaj o tym, by ktokolwiek był za to winny. Nie była w stanie znieść wszystkich okropnych słów i czynów, które Marc musiał znosić przez ten cały czas ze strony matki. I brak jakiejkolwiek reakcji ze strony ojca, który na własny sposób był odpowiedzialny za traumę, którą musiał przeżyć.

Niektóre rzeczy zaczęły jej się wydawać bardziej logiczne niż wcześniej. Na przykład to, dlaczego Steven tak bardzo uwielbiał swoją zmarłą rybkę z jedną płetwą – taki rysunek malował Randall w dniu swojej śmierci, a później zawisł w dziecięcym pokoju Marca. Sam Steven i Jake – ich obecność była sposobem, by poradzić sobie z traumatycznymi doświadczeniami. Również i słowa Marca, które usłyszała wieczór wcześniej o tym, że zmienia się w swoją matkę, co teraz było bardziej zrozumiałe. Jednocześnie wiedziała, że to nie była prawda.

Wydarzenia się zmieniły i widziała nastoletniego Marca, jak ten opuszczał Chicago, by zaciągnąć się do wojska. Przez kolejne lata musiał zmagać się z agresją, śmiercią i zabijaniem, co w żaden sposób nie mogło wpłynąć pozytywnie na jego psychikę. Wojsko może i pozwoliło mu odciąć się od domu i stać się całkowicie niezależnym, ale w pewien sposób zapewniło mu to nową traumę. Do czasu, kiedy nieświadomie po raz pierwszy od lat nieświadomie oddał kontrolę jednemu ze swoich alter, jednak Zarya nie mogła dokładnie stwierdzić, czy był to Steven, czy Jake. Doprowadziło to do tego, że opuścił swoją jednostkę, co spowodowało jego wyrzucenie z wojska.

Później czas jako najemnik wcale nie był dla niego łaskawszy. Jego współpraca z Bushmanem, która była równie tragiczna w skutkach. To ona doprowadziła do śmierci ojca Layli, a przede wszystkim tego, że w jego życiu pojawił się Khonshu. Z jednej strony była wdzięczna, że bóg uratował go tamtej nocy, bo dzięki temu mogła go spotkać w swoim życiu, nawet jeśli wtedy sama była głupią nastolatką i nie wiedziała jakie studia wybrać. Z drugiej Khonshu był kolejną traumą, którą Marc musiał dopisać do swojego życia. Trudno było w nim znaleźć, chociaż namiastkę szczęścia, a tym bardziej miłości. Przez tyle lat był sam i zdany tylko na siebie, dlatego teraz rozumiała mury, którymi się otoczył i to dlaczego myślał, że odtrącenie jej będzie najlepszą decyzją.

Obiecała sobie, że to spróbuje zmienić, a przede wszystkim pokaże mu, że zasługuje na szczęście i miłość, jak każdy. Że przez to, że w przeszłości musiał przejść wiele traumatycznych wydarzeń, tak nie skreślało to tego, by zaznał spokoju i ciepłych uczuć. Wiedziała, że to nie będzie łatwa droga. Może nawet zdawała sobie z tego sprawę jeszcze mocniej niż wcześniej. Jednak nie mogła zrezygnować i nie chciała tego zrobić. Niezależnie od tego, jak trudna miała być ta ścieżka.

Zerwała zaklęcie, gdy kolory wspomnień się zmieniły, a ona zobaczyła jak Marc i Steven stali obok siebie, a za nimi bogini Taweret w całej swojej postaci. Do tej pory widziała wszystko w kolorowych barwach, a to oznaczało, że właśnie te wydarzenia chciał pokazać jej Marc. Teraz wspomnienia przybrały odcienie szarości, co wiązało się z tym, że wybiegała poza to, co miała zobaczyć. Samowolnie krążyła po zakamarkach umysłu, a na to nie mogła pozwolić.

Odsunęła palce z jego skroni i dopiero kiedy poczuła jego delikatny dotyk na policzkach, zrozumiała, że przez cały ten czas płakała. Marc starł łzy z jej twarzy, a ona uniosła na niego spojrzenie. Musiała zamrugać kilka razy, by wyostrzyć swój wzrok, a później oparła swoje czoło o jego i objęła ramionami tak mocno, jak to było tylko możliwe.

— Kocham cię, Marc — wyszeptała wprost do jego ucha i poczuła, jak jego uścisk na jej ciele tylko się wzmocnił. Spector załkał cicho. — I zawsze będę przy tobie, obiecuję. 



\‥☾‥/

A/N:

jest i kochana dwójka

ciekawe na jak długo się pogodzili xD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top