15. she's on my mind
PODRÓŻ AUTOBUSEM W ŚRODKU NOCY BYŁA OKROPNA.
Przynajmniej teraz. Normalnie uwielbiała podróżować w późnych godzinach i obserwować jak zmieniały się kolejne oświetlone drogi. Tym razem nie potrafiła docenić uroku nocy. Jedyne, o czym myślała to nieprzyjemna rozmowa, którą odbyła z Marciem. Łzy cisnęły jej się do oczu, ale starała się robić wszystko, by tylko je zatamować. Nie chciała płakać, ale ból, który czuła w sercu był wyjątkowo mocny. Chciała całkowicie go zrozumieć i czuła, że w tym momencie to był jej największy błąd. Jego ostatnie słowa obijały się w jej głowie i w pewien sposób czuła się winna. Wiedziała, że sama nie była z nim do końca szczera i może gdyby nie naciskała na niego, tak wszystko potoczyłoby się inaczej.
Problem polegał jedynie na tym, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej, czy później coś takiego i tak musiało nastąpić. Nie mogła pozwolić, by cały czas odgradzał się od niej murem. Nie oczekiwała, że od razu wszystko jej zdradzi, spodziewała się, że może nigdy nie dowiedzieć się całej prawdy o jego przeszłości i akceptowała to. Jedyne czego chciała, to żeby nie odtrącał jej w takich momentach. Cholernie, to przeżywała, bo miała wrażenie, że jeszcze wcześniej nie znajdywali się w takiej sytuacji. Nie była nawet pewna, czy ta jedna rozmowa nie zniszczyła wszystkiego, co do tej pory udało im się stworzyć i na samą myśl, że mieliby się rozejść, czuła jak panika ogarnia całe jej ciało.
Schowała twarz w dłoniach i oparła łokcie o siedzenie przed nią. Cieszyła się, że autokar był praktycznie pusty, a jej zachowanie nie wzbudzała u nikogo żadnych podejrzeń. Wzięła głęboki oddech, a później spojrzała na ekran komórki. Rubryka powiadomień pełna była od nieodebranych połączeniach od Marca i Stevena, co uświadomiło jej, że Grant musiał albo być świadomy przez całą rozmowę, albo Spector mu o wszystkim powiedział. Widziała też kilka nieodczytanych wiadomości i w powiadomieniach udało jej się podpatrzeć, że większość była taka sama – prośba o rozmowę, albo zapewnienie, że bezpiecznie dotarła do domu. Przez chwilę wahała się, czy może faktycznie napisać, że wszystko było z nią w porządku. Ostatecznie jednak postanowiła wysłać wiadomość do Layli. El-Faouly miała zostać w Londynie przez kilka najbliższych dni i podejrzewała, że prędzej, czy później postanowią się do niej odezwać. Wysłała również wiadomość do swojej szefowej z pracy, z prośbą o kilka dni wolnego i nadzieją, że jeszcze będzie miała do czego wracać.
W końcu wyłączyła całkowicie telefon. Schowała urządzenie do torebki i oparła czoło o chłodną szybę. Myślała wyglądać wyjątkowo żałośnie we wczorajszych ubraniach, rozczochranych włosach i bez makijażu. Starała się o tym nie myśleć, a przede wszystkim próbowała wymyślić całkiem dobrą wymówkę na to, dlaczego miała zjawić się nad samym ranem w progu swojego rodzinnego domu.
Słońce jeszcze nie wzeszło, gdy autobus dotarł do Nottingham, a ona w ciągu kilkunastu minut znalazła się przed znajomym, kamiennym bliźniakiem. W mieszkaniu po lewej stronie świeciło się już światło, co oznaczało, że sąsiedzi właśnie zbierali się do pracy. Zarya pamiętała, że obydwoje pracowali w hotelu i niczym nowym było dla nich tak wczesne wstawanie. Poczuła ukłucie w sercu i łzy na nowo zaczęły zbierać się pod jej powiekami, gdy przez okno zobaczyła, jak para skradła sobie szybkie pocałunek.
Nie chcąc wyjść na podglądaczkę, przeszła przez metalową barierkę, a później podeszła do drzwi swojego domu. Mała, wisząca latarenka się zapaliła, oświetlając miejsce, w którym stała. Wyciągnęła z niej zapasowy klucz, wetknęła w zamek i przekręciła. Ledwo nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi do przodu, gdy w ostatniej chwili zdołała się uchylić przed lecącym w jej stronę kuchennym nożem. Metalowe ostrze upadło na kamienną posadzkę przed domem, a ona spojrzała w szoku na swoją matkę, która stała w przejściu w pozycji bojowej.
— Co jest do cholery...?
— Kimkolwiek jesteś, jestem uzbrojona!
Powiedziała pewnie Maria, a Zarya przez chwilę nie wiedziała, jak ma zareagować. Jej matka szykowała się do kolejnego rzutu, gdy dziewczyna szybko uniosła swoje ręce do góry.
— Mamo, to ja! — Zawołała, otwierając szerzej drzwi. Światło, które ciągle było widoczne na zewnątrz, pozwoliło dostrzec Marii całą jej sylwetkę.
— Dziecko, ty moje! — Odetchnęła z ulgą. Opuściła wzdłuż ciała dłonie i odstawiła na boczną komodę kilka noży, które trzymała. Później podeszła do swojej córki i uderzyła ją otwartą dłonią w ramię. — Czemu mnie nie uprzedziłaś? Chciałaś, żebym dostała zawału?
— Nie spodziewałam się, że przywitasz mnie latającymi nożami!
— To trzeba było się zapowiedzieć, a nie skradać w środku nocy do domu!
— Nie skradałam się. Otwierałam drzwi kluczami. To chyba jasne, że jestem mieszkańcem tego domu, skoro mam klucze.
— Nie pieprz do mnie głupot, Zarya. Wiem, że korzystałaś z zapasowego przy latarence.
— Po pierwsze: mamo, język. Mnie upominasz, a samej siebie nie potrafisz? Zadrwiła i chociaż na krótką chwilę zapominała, dlaczego w ogóle przyjechała do Nottingham. Maria parsknęła, ale w jej głosie było słyszalne rozbawienie. Tego typu sprzeczki nie były czymś niezwykłym w ich wykonaniu. — Po drugie: musimy nauczyć cię podstaw samoobrony, bo w razie czego nie możesz rzucać w intruza nożami.
— Ja wiem, że ty i twój ojciec jesteście super silnymi i mocnymi bogami, ale jak dobrze pamiętasz, mnie pozbawiono magicznych mocy. Muszę sobie radzić po swojemu.
— Rzucając nożami?
— Tak! — Skinęła energicznie głową. — I dobrze, że się uchyliłaś, bo prawie bym cię trafiła. Mimo wszystko nie chciałabym pokiereszować twojej ładnej twarzy, kochanie.
— W jaki sposób miało mnie to pocieszyć, że własna matka prawie mnie zabiła?
Uśmiechnęła się złośliwie, a Maria wywróciła oczami. Podniosła rzucony przez siebie nóż i zamknęła za sobą drzwi. Wskazała ostrzem na swoją córkę i zacmokała cicho.
— Lepiej powiedz mi, co takiego sprowadza cię do domu o tak nieludzkiej porze — zapytała z zainteresowaniem Maria, a dziewczyna poczuła, jak wszystko do niej wróciło ze zdwojoną siłą. Nie musiała już udawać i się powstrzymywać. Niemal od razu poczuła, jak łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. Zmiana w zachowaniu zaniepokoiła jej matkę, która natychmiast do niej podeszła i wzięła w swoje ramiona.— Zay, kochanie, co się stało?
Zarya załkała cicho i wtuliła się mocniej w jej sylwetkę, a Maria przez cały ten czas głaskała ją uspokajająco po głowie i plecach.
☾
To nie tak miało się skończyć i Marc wiedział, że spieprzył.
Jak wszystko, co dobre w moim życiu.
Był winny tego, co się stało i całkowicie zdawał sobie z tego sprawę. Poniosło go, powiedział o kilka słów za dużo i mógł się spodziewać, że po tym wszystkim nie będzie chciała już go znać. Sama myśl, że mogłoby jej zabraknąć w jego życiu, sprawiała, że nie mógł się pogodzić z tym, jakim dupkiem ostatecznie się okazywał. Gdyby nie jego zachowanie i strach przed tym, że zobaczy to, jak zniszczony był, to cała sytuacja nie miałaby w ogóle miejsca.
Nie do końca to rozumiał, ale po raz pierwszy w swoim życiu faktycznie czuł się szczęśliwy.
I to tylko za sprawą Zaryi.
Daleko mu było do tego, by wierzyć w te wszystkie historie o 'specjalnej osobie na całe życie', ale przy niej dochodził do wniosku, że wszystko, co musiał doświadczyć, sprowadzało się do tego, że miał ją poznać. Jej obecność była mu potrzebna, tak samo, jak powietrze. Rozumiał to, że kochał ją całym sercem, nawet jeśli nie potrafił powiedzieć tego na głos. Mówienie o uczuciach nie przychodziło mu tak łatwo, jak Stevenowi, ale wydawało mu się, że dla Zaryi to nie miało większego znaczenia. Jednak to ciągle pozwalało mu na to, by był kompletnie zazdrosny o to, że to jego alter usłyszało te dwa, tak ważne słowa jako pierwszy. Chociaż sam je słyszał i był pewny, że kierowała je również w jego stronę, tak to było zupełnie inaczej, gdyby wypowiedziała je, gdy to on przejął kontrolę. Chciał usłyszeć, jak wypowiada je prosto do niego. Nawet jeśli wiedział, że kompletnie na to nie zasługiwał.
Zwłaszcza teraz.
Czy Zarya się odezwała?
Zapytał Steven, ale Marc podejrzewał, że gdyby nie martwił się o dziewczynę, tak w ogóle, by się do nie odezwał. Miał mu za złe to, co się wydarzyło i nie był w błędzie. Spector wiedział, że schrzanił sprawę w momencie, gdy powiedział, że nie była godna zaufania z racji tego, że była w połowie półboginią. Chciał wierzyć, że jego słowa wcale nie były tak brutalne, ale okłamywał sam siebie.
— Nie. Dzwoniłem do niej przed chwilą i ma wyłączony telefon — mruknął w odpowiedzi. Przetarł zmęczoną twarz dłońmi i schował je w swoje i tak całkowicie rozczochrane loki. — To moja wina, a teraz nawet nie wiemy, czy dotarła bezpiecznie do domu.
Minęły godziny od jej wyjścia, a słońce zdołało już dawno wzejść. Mimo tego nie było od niej żadnego znaku i jak jeszcze nie tak dawno był w stanie zostawić, chociaż wiadomość na jej skrzynce pocztowej, tak teraz słyszał jedynie komunikat o tym, że ma wyłączony telefon. To oznaczało, że nie chciała, by ktokolwiek się z nią kontaktował.
Powinniśmy pójść sprawdzić, czy jest u siebie.
— I tak pewnie nie otworzy, jak zobaczy, że to ja. Zawaliłem, Steven. Wiem, że jesteś na mnie wkurzony. Wybacz.
Prawda mogłeś się pohamować, ale to tylko kłótnia. Wystarczy, że wyjaśnimy to wszystko i...
— Nie widziałeś jej wzroku — przerwał mu Marc. Nie unosił swojego spojrzenia na lustro, bo wiedział, że Steven będzie patrzyć na niego z dezaprobatą, a Jake z największym zadowoleniem. W końcu stało się to, co tak bardzo pragnął osiągnąć. — Nigdy nie chciałem, by płakała z mojego powodu. To tylko... ten sen... to było znów tak realne...
Plątał mu się język i sam nie do końca wiedział, co tak naprawdę chciał powiedzieć. Czy w jakiś sposób się usprawiedliwić? Bardzo możliwe. Był jednak w takim stanie, że nie wiedział, co miał robić. Jego ręce trzęsły się pod wpływem wszystkich emocji, a oddychanie sprawiało mu wyjątkowy problem.
Wiem, to Marc. Uspokój się, dobrze? Nic nie zrobisz w tym stanie. Jak chcesz, to mogę przejąć kontrolę.
On jedynie pokręcił głową. Ten właśnie moment wybrał Jake, by wyjawić to, co myślał o zachowaniu pozostałej dwójki.
Mówiłem wam, że prędzej, czy później, tak to się skończy. Teraz możecie przynajmniej zobaczyć, że cały ten wasz związek, jest beznadziejny.
Nie wtrącaj się, Jake. Twoje mądrości w tym momencie wcale nie są potrzebne.
Jestem tylko szczery, a wy zachowujecie się como idiotas. Powinniście już dawno pogodzić się z tym, że to związek spisany na straty.
— Co z tobą jest nie tak, stary? — Marc spojrzał w swoje najbliższe odbicie, gdzie bez problemu mógł zobaczyć pozostałą dwójkę. Jake jak zwykle patrzył na nich bez większych emocji na twarzy. Czasami zastanawiał się, czy jego alter w ogóle wiedział, co to znaczy mieć uczucia, bo ani razu ich im nie okazywał. Może poza wściekłością i irytacją. — Zarya nie zrobiła ci nic złego, a traktujesz ją, jakby była odpowiedzialna za całe zło na świecie.
To, że wy jesteście kompletnie zakochani i nie widzicie świata poza nią, nie znaczy, że to ma tyczyć się również i mnie. Ktoś musi tutaj logicznie myśleć, by nie skończyło się to tragicznie.
— Jesteś dupkiem — skomentował Marc, a w odbiciu dało się zauważyć, jak Jake wywrócił oczami. Steven milczał i cierpliwie przyglądał się tej krótkiej wymianie zdań, gotowy, by w razie czego się wtrącić.
W pewien sposób jestem tobą, więc to oznacza, że ty też jesteś dupkiem. Również i Steven.
Hej! A może tak po prostu będziesz siedział cicho? Nie potrzebujemy twoich zbędnych komentarzy.
Próbuję wam tylko uświadomić, że ta dziewczyna nie jest godna zaufania. Jest w połowie boginią, a bogom z reguły nie można ufać. Pomijam fakt, że ewidentnie coś przed wami ukrywa i tylko ja potrafię to dostrzec.
I co z tego? Każdy ma prawo mieć swoje sekrety, Jake.
Nie jest z wami szczera! Czuję to!
— Ja pierdole, wystarczy! — Warknął głośno Marc.
Miał dosyć tej rozmowy, a Jake sprawiał, że był jeszcze bardziej wkurzony. Po części za całą sytuację obwiniał właśnie swoje alter, bo wiedział, że gdyby nie jego nagabywanie i ciągłe cięte komentarze o dziewczynie, tak mógłby się pohamować. Chociaż minimalnie. Musiał odreagować to wszystko i chciał koniecznie na kogoś skierować swoją złość. Jake był jak na wyciągnięcie.
— Co jest? — Odezwał się w szoku Lockley, gdy zorientował się, że to on odzyskał kontrolę nad ciałem. Przynajmniej częściowo, bo Marc zacisnął palce jednej dłoni i z całej siły przyłożył mu w nos, tak samo, jak Stevenowi po jego pierwszym pocałunku z Zaryą. Jake cofnął się w szoku i spojrzał niemal z nienawiścią w odbicie. — Hijo de puta! Odbiło ci?
Brunet dotknął nosa, badając, w jakim jest stanie. Na jego palcach zostały krople krwi, ale wyglądało na to, że nie doszło do żadnego złamania.
— Już dawno, ale nie powinieneś na to narzekać — odparł Marc, z powrotem przejmując kontrolę nad ciałem. Ból po uderzeniu był już zdecydowanie mniejszy, chociaż efekty ciągle widoczne. Mimo tego nie żałował, co zrobił. — Czy ci się to podoba, czy nie, idziemy sprawdzić, co z Zaryą. Później możesz narzekać, ile chcesz.
Marc narzucił na siebie bluzę i kurtkę, aż w końcu opuścił mieszkanie tylko i wyłącznie z jednym celem – znaleźć dziewczynę i spróbować z nią porozmawiać.
Jednak to okazywało się trudniejsze, niż mógł się tego spodziewać. Wszystko wyglądało na to, że Zarya zapadła się pod ziemię – nigdzie jej nie było. Obawy jego i Stevena zaczęły się powiększać z każdą chwilą. Byli na skraju i nie wiedzieli, co mieli robić. Przez krótki moment myśleli nawet o tym, by poprosić Khonshu o pomoc, ale ten pomysł szybko został odrzucony.
Jego telefon rozdzwonił się, a Marc odebrał połączenie, nawet nie patrząc, kto próbował się z nim skontaktować.
— Zarya? — Powiedział z nadzieją.
— Ja wiem, że nasze imiona są podobne, ale mógłbyś nas rozróżniać — odpowiedziała ironicznie Layla. Spector westchnął ciężko i zatrzymał z boku chodnika, dając możliwość przejść innym mieszkańcom.
— Myślałem, że to może ona — mruknął cicho. Na jego policzkach pojawiły się czerwone rumieńce ze wstydu.
— Co się stało?
— My... — przełknął ciężko ślinę. — Jakby się pokłóciliśmy.
— Tak — Layla westchnęła po drugiej stronie. — Wiem o tym.
— Czekaj, co? — Marc natychmiast się wyprostował i zaczął wyrzucać sobie, że wcześniej nie postanowił skontaktować się z Laylą. — Skąd o tym wiesz? Kontaktowała się z tobą? Wszystko z nią w porządku?
— Wysłała mi w nocy sms'a...
— I dopiero teraz mi o tym mówisz?!
— Skąd miałam wiedzieć, że akurat w nocy postanowicie się pokłócić? — Prychnęła rozjuszona Layla. — W nocy śpię, a nie czekam na wiadomości od przyjaciół.
— Layla... Dobrze, wybacz. Powiesz mi, co wiesz?
— O ile ty zdradzisz mi, co zrobiłeś.
— Skąd pewność, że to moja wina? — Zapytał, ale wymowna cisza po drugiej stronie mówiła więcej, niż słowa. — Okej, to moja wina. Powiedziałem jej coś, czego nie powinienem, ale teraz chcę to naprawić.
El-Faouly powiedziała do siebie coś po arabsku i Marc, jak w dużej mierze rozumiał ten język, tak tym razem nie potrafił do końca stwierdzić, co usłyszał. Jednak po tonie głosu kobiety, dochodził do wniosku, że nie było to nic miłego.
— Z tego, co mi napisała, to wszystko z nią w porządku, ale nie ma jej w Londynie. Cytuje: 'jak ktoś będzie pytał, to wyjechałam'. Nie rozpisywała się za bardzo i nie odbiera żadnych telefonów, więc pewnie nieźle ją wkurzyłeś.
Marc, może pojechała do domu?
Podsunął szybko Steven, a Marc wiedział już, co musi zrobić.
— Dzięki, Layla. Pomogłaś mi.
— Czemu mam wrażenie, że masz jakiś plan?
— Bo tak jest — zgodził się bez oporu. — Wiem, gdzie jest. Przynajmniej, tak mi się wydaje.
— Powodzenia, Marc. Mam nadzieję, że to sobie wyjaśnicie.
Nie tylko ty.
Layla pożegnała się i szybko rozłączyła. Marc spojrzał ostatni raz na ekran komórki, gdzie widniało zdjęcie Zaryi. Dziewczyna śmiała się, miała przymknięte oczy i sylwetkę odchyloną do tyłu. Zarażała swoim optymizmem, nawet teraz, gdy nie było jej obok niego. Mógł mieć tylko nadzieję, że jeszcze będzie miał okazję osobiście usłyszeć to, jak się śmiała.
\‥☾‥/
A/N:
okej calm down calm down ell
ale czy to już połowa tej historii?
jakby? chyba praktycznie tak?
nie wiem kiedy to zleciało,
za dobrze mi się ich pisze, serio
tłumaczenia z hiszpańskiego:
como idiotas - jak idioci
hijo de puta - sukinsynie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top