12. selfish asshole and the best boyfriend

JAKE ZACISKAŁ PALCE NA KIEROWNICY.

Był wściekły na to, co się wydarzyło, że cały plan nie wypalił i tylko powstrzymywał się, by nie wygarnąć Prescott, że tak naprawdę to była jej wina. Nawet jeśli to wcale nie była prawda, ale wolał tym ją obciążyć, by pokazać Stevenowi i Marcowi, że tym bardziej nie zasługiwała na nich. On sam kompletnie jej nie ufał, zwłaszcza ze względu na to, że była w połowie boginią. Dla niego z reguły wszystkie bóstwa nie były godne zaufania. Idealnym przykładem na to był Khonshu, ale jak bardzo był wobec niego podejrzliwy, to i tak nie miał zamiaru zrywać ich układu.

Zatrzymał auto na czerwonych światłach i spojrzał przelotnie na Zaryę, która przez całą drogę powrotną mruczała do siebie coś w nieznanym mu języku i spoglądała na swoje zakrwawione dłonie. Zresztą jej twarz nie wyglądała lepiej, bo na policzkach i czole miała kilka zadrapań, a pod nosem strużkę zaschniętej krwi, która wskazywała na to, że w trakcie walki złamała nos. W porównaniu do niego ciągle miała na sobie swój kostium, a to sprawiało, że jeszcze bardziej wyglądała na niepoczytalną. Jak bardzo mógł wydawać się bez serca, tak jego samego dotknęła śmierć dziecka, ale nie rozumiał, dlaczego w jakiś sposób na nią działało to o wiele mocniej, niż mógłby przypuszczać.

Chociaż kompletnie chciał się nie przejmować dziewczyną i najlepiej zostawić ją samą sobie, tak jakiś głębszy niepokój mu na to nie pozwalał.

Oddaj mi kontrolę, Jake. Ona potrzebuje czyjegoś towarzystwa i to na pewno nie twojego.

Wywrócił oczami, słysząc w głowie Stevena. Przez cały wieczór czuł jego obecność i wiedział, że dokładnie widział, co się stało. Już od samego momentu, w którym opuszczali magazyn, Steven wręcz błagał go o to, by oddał mu ciało, ale on był nieugięty i ciągle go blokował. Nie mógł pozwolić na to, by pozostała dwójka jeszcze bardziej przywiązała się do dziewczyny, bo to mogło skończyć się tragicznie. Miał ich chronić, więc miał zamiar zrobić wszystko to, co konieczne. Problem polegał jedynie na tym, że Steven był o wiele bardziej uparty, niż mógłby się tego spodziewać. W nielicznych chwilach, kiedy cała trójka była świadoma i mogli porozmawiać i może, nawet w jakiś sposób się poznać, tak za każdym razem dał im odczuwać to, że wręcz nienawidzi Zaryi. Steven niemal od razu ją bronił i mówił, że to nie w jego kwestii leżało decydowanie o tym, czy ktoś – a już zwłaszcza Prescott – na nich zasługiwał. Był w niej ślepo zakochany i właśnie dlatego Jake wiedział, że musi zrobić wszystko, by zerwać ich relację. Lepiej, żeby Steven pocierpiał tylko trochę, kiedy sprawy tak naprawdę jeszcze nie były poważne. Zupełnie inaczej było z Marciem, który równie zakochany – chociaż nie zawsze przyznawał się do tego otwarcie – tak o wiele łatwiej można było zasiać w nim niepewność. Jake nie czuł się z tego wyjątkowo dumny, zważywszy na historię z dzieciństwa, ale cel uświęcał środki.

Jake, proszę cię. Chcę jej tylko pomóc.

Steven odezwał się ponownie, jednak tak jak wcześniej został zignorowany.

Jake zaparkował samochód i już kilka minut później znajdywali się w mieszkaniu. Zarya od razu podeszła do zlewu w kuchni, puściła bieżącą wodę i podłożyła pod nią swoje dłonie. Wiedział, że ten jej magiczny kostium leczył jej rany, ale mogła przyśpieszyć ten proces poprzez wodę. Nie do końca potrafił to zrozumieć, bo wcześniej obserwował to tylko raz i akurat wtedy, kiedy cała reszta nie miała o nim bladego pojęcia. Jednak ewidentnie taki zabieg jej pomagał, bo mógł dostrzec, że z jej twarzy zniknęły wszelkie rany i ślady po krwi. Wyglądała tak, jakby nie brała udziału w walce.

— Wiesz, że gdybyś trzymała się planu, to nic by się nie stało, prawda? — Powiedział chamsko, zanim zdążył się powstrzymać. Założył ręce na klatce piersiowej i obserwował, jak oparła dłonie o brzegi zlewu, a później pochyliła się nad nim. Wyglądała na wyjątkowo zrezygnowaną.

— Jake, odpuść — poprosiła drżącym głosem, nawet na niego nie spoglądając, co wkurzyło go jeszcze bardziej.

— Dosłownie, miałaś tylko jedno zadanie, którego nawet nie potrafiłaś wypełnić.

— Powiedziałam. ODPUŚĆ! — Warknęła, zaciskając swoje palce, tak mocno, aż pobielały jej knykcie. — Nie będę teraz o tym z tobą rozmawiać.

— Ponieważ doskonale wiesz, że mówię prawdę!

— Co chcesz, żebym ci właściwie powiedziała, co? — Odwróciła się do niego, a w jej oczach zalśniły łzy. Przez sekundę pomyślał, że może powinien się powstrzymać przed wyżywaniem nad nią, ale ostatecznie wiedział, że to wszystko nie było tylko związane z nie do końca udaną akcją. Jego zachowanie miało wyższy cel i nie obchodziło go, czy ranił jej uczucia. Dwójka, która siedziała mu w głowie była o wiele ważniejsza. — Chcesz usłyszeć, że to moja wina? Nie ma sprawy — wzięła głęboki oddech, prawie dławiąc się własnymi łzami. — To moja wina, Jake! Zadowolony?

— Zamiast przyznawać się do błędu, mogłaś się bardziej postarać.

— O mój boże! Jake, przysięgam, jeszcze jedno słowo i...

— I co? Zrobisz mi coś? — Prychnął. — Chciałbym to zobaczyć, chica. Chociaż dawaj, może wtedy pozostała dwójka w końcu zrozumie, że kompletnie się dla nich nie nadajesz.

Spojrzała na niego najpierw w głębokim szoku, a później z całkowitym zrozumieniem. Oparła jedną rękę na swoim biodrze, a drugą uniosła do góry i wskazała na niego palcem.

— Wcale nie chodzi ci o to, co się stało w magazynie. Myślisz tylko o tym, co zrobić, by zniechęcić mnie do Marca i Stevena.

Musiał przyznać, że był zaskoczony tym, jak szybko go rozgryzła. Jednak nie dał tego po sobie poznać.

— Są beznadziejnie w tobie zakochani i nie rozumieją, że prędzej, czy później, to skończy się tak samo, jak większość związków. Nic nie jest trwałe, Prescott. Nie ufam ci i zrobię wszystko, co tylko się da, by ich ochronić. Nawet przed tobą!

Pokręciła głową i przetarła dłońmi swoją twarz. Gdy na niego spojrzała, w jej oczach dostrzegł czystą nienawiść i sam przed sobą musiał przyznać, że było to coś nowego. W tych momentach, gdy był świadomy, nigdy nie widział, by na kogokolwiek patrzyła w ten sposób, nawet w trakcie walki. W jakiś sposób to go zabolało.

— Ty nazywasz to ochroną? — Zapytała przez zaciśnięte zęby. Jake otwierał usta, by odpowiedzieć, ale Zarya mu na to nie pozwoliła. — To nie jest ochrona. Tylko ty tak chcesz to nazywać, by ukryć, że w istocie jesteś...

— Lepiej przemyśl to, co chcesz powiedzieć — zagroził jej, ale ona nie zwróciła na to uwagi.

— ... samolubnym dupkiem, który myśli tylko o sobie.

— Powiedz mi coś, czego nie wiem — zadrwił z niej z kpiącym uśmieszkiem.

— W nosie masz pozostałą dwójkę, bo inaczej już od samego początku, by o tobie wiedzieli — kontynuowała, podnosząc swój głos. Wszelkie emocje były z niej wyczuwalne na kilometr. — Tłumaczysz sobie, że chcesz ich chronić, ale tak naprawdę chcesz chronić samego siebie. Ponieważ prawdopodobnie na tym świecie nie ma nikogo innego oprócz nich i Khonshu, kto chciałby mieć w ogóle coś z tobą do czynienia. Nie możesz znieść myśli, że nawet przez krótką chwilę mogliby być szczęśliwi, bo ty nie znasz tego uczucia, a tym bardziej tego, jak to jest być zakochanym, bo ty nie umiesz kochać!

Uśmiech zszedł z twarzy Jake'a. Zacisnął szczękę, a na jego szyi widoczne były wyjątkowo mocno pulsujące żyły. Cała jego sylwetka spięła się jeszcze bardziej niż wcześniej. Miał wrażenie, że nigdy wcześniej nie czuł się, aż tak wściekły, jak w tym momencie. Opanowanie, które w jakiś sposób pozwalało mu kontrolować całą sytuację, by po prostu nie rzucić się na dziewczynę, powoli się kończyło. Nieświadomie złapał za szklaną butelkę i uniósł ją do góry, kierując w stronę szatynki.

Tylko spróbuj to zrobić, Jake. Przysięgam, że cokolwiek jej się stanie, to już nie żyjesz.

Lockley był głuchy na słowa Stevena. Furia zasłoniła mu wszelkie racjonalne myślenie. Zarya cofnęła się o krok, widząc jego zachowanie, ale później uniosła do góry podbródek i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.

— Zrób to, Jake — zachęciła go, niemal wyzywając do tego, by kompletnie stracił panowanie nad sobą. — No dalej. Pokaż, że wcale się co do ciebie nie mylę.

— Wynoś się stąd! — Warknął w jej stronę.

Zamknął oczy, biorąc głębokie oddechy. Zacisnął mocniej palce na butelce do tego stopnia, że szkło pękło pod jego siłą. Zarya wzdrygnęła się nieznacznie na dźwięk miażdżonej butelki, ale szybko się otrząsnęła. Wyminęła go czym prędzej, wzięła swoją torebkę i nacisnęła za klamkę.

To był moment. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czy może nie do końca została wyleczona lub to natłok emocji kompletnie nią zawładną. Poczuła jednak, jak zakręciło jej się w głowie, a później traciła grunt pod nogami. Była pewna, że upadnie na podłogę, ale nic takiego się nie stało, gdy znajome ramiona oplotły się wokół jej ciała. Z początku chciała się wyrwać, dopóki nie usłyszała tak ukochanego, brytyjskiego akcentu.

— Hej, hej. To ja, Steven — zapewnił ją ze smutnym uśmiechem. Coś w jego spojrzeniu pozwalało jej twierdzić, że był świadkiem wszystkiego, co miało miejsce w ostatnich godzinach. — Nie martw się, love. Jestem już przy tobie — pocałował ją w czoło. — Wszystko jest już w porządku.

Zarya oparła głowę o jego klatkę piersiową i zamknęła oczy. Nie miała już więcej siły, by dalej walczyć ze zmęczeniem. Była tylko pewna słów Stevena. W jego ramionach zawsze wszystko było w porządku.

Cichy dźwięk deszczu, który obijał się o okna, sprawił, że otworzyła oczy. Miała wrażenie, że już dawno nie była tak zmęczona. Przez krótką chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje, ale szybko rozpoznała znajomy sufit, książki i zapach. Odwróciła się na bok, by wtulić w ciepłe ciało Stevena – a przynajmniej zapamiętała, że to on przejął kontrolę, zanim straciła przytomność. Jednak mężczyzny nie było obok niej, ale ciągle czuła jego obecność. Wiedziała, że był gdzieś w mieszkaniu.

Odgarnęła na bok kołdrę i usiadła na brzegu łóżka. To też pozwoliło jej zobaczyć, że nie miała na sobie ani swojego kombinezonu, ani ubrań z wczoraj – te leżały na fotelu luźno poskładane. Ona sama była ubrana w białą męską koszulkę, która sięgały jej do połowy ud, a to znaczyło, że Steven zajął się nią w każdy, możliwy sposób. To też przywołało wydarzenia, które miały miejsce zaledwie kilka godzin wcześniej.

Miała wyrzuty sumienia. Po pierwsze nie udało jej się uratować dziewczynki, która całkowicie na niej polegała, a przede wszystkim obdarzyła zaufaniem. Do tego była okropnie wredna dla Jake'a i chociaż wiedziała, że on wcale nie był gorszy, tak nie mogła pogodzić się do końca z tym, co mu powiedziała. Miała mętlik w głowie, bo nie była nawet pewna, czy faktycznie tak uważała. Podejrzewała bardziej, że to był wynik nagromadzonych w niej emocji i tego, że Jake naciskał na nią tak mocno, aż w końcu pękła. Nigdy wcześniej nikt nie doprowadził ją do takiego stanu. Wiedziała, że wina leżała po obu stronach. Nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób tylko utwierdzała go w tym, że powinien zrobić wszystko, by Marc i Steven z niej zrezygnowali. Sama taka myśl doprowadzała ją do płaczu. Nie wyobrażała sobie swojego życia bez nich. Była w stanie zaakceptować Jake'a i każde inne alter, bo kochała ich całym sercem. Miała zamiar walczyć i znosić każde złe słowa Lockleya, ale nie była pewna, jak długo mogłaby znosić jego kąśliwe komentarze.

Przejechała dłońmi po swojej twarzy, a później przeczesała palcami rozpuszczone włosy. Podejrzewała, że wyglądała okropnie. Co prawda wszelkie oznaki z jej ciała zniknęły, bo kostium i jej moce ją uleczyły, ale miała sińce pod oczami, a włosy kompletnie rozmierzwione. Resztki makijażu zalegały na jej twarzy, dlatego szybko wstała z łóżka i czym prędzej udała się do łazienki, by chociaż w minimalny sposób się ogarnąć, zanim stanie twarzą w twarz z kimkolwiek, kto kontrolował ciało. Szczerze miała nadzieję, że to ciągle był Steven, bo byłam pewna, że był świadomy tego, co się wczoraj wydarzyło. Nie wiedziała, czy to samo tyczyło się Marca, a jeśli było inaczej, tak nie była w stanie, by samej opowiedzieć o wszystkim, a zwłaszcza o tym, jak ta bezbronna dziewczynka umarła na jej rękach.

Wyszła z łazienki, a później pokonała krótki dystans do kuchni, w której krzątał się Steven. Wiedziała, że to on, chociażby po szarej koszulce i opuszczonych nisko spodniach dresowych. W porównaniu do niego Marc wolał spać i robić większość porannych rzeczy tylko i wyłącznie w samych bokserkach. Miało to swoje plusy i minusy, zwłaszcza plusy, gdy bez problemu mogła przyglądać się jego gołej klatce piersiowej, czy umięśnionych plecach. Czasami ciągle była pod wrażeniem, że nawet w tak prostej kwestii, jak ubiór Marc i Steven się od siebie różnili. Pierwszy był całkowicie świadomy tego, że może się podobać i często decydował się na bardziej przylegające koszulki. Natomiast drugi wolał luźniejsze koszule, często opatrzone abstrakcyjnymi wzorami, które tylko dodawały mu uroku.

Gdyby miała wybrać, kogo wolała bardziej, tak nie potrafiłaby tego powiedzieć. Dla niej byli jednością. Jeden nie mógł istnieć bez drugiego.

Poza tym był również Jake. I jak bardzo chciała, by był jej obojętny, tak to było niemożliwe. Nie, kiedy wyglądał praktycznie tak samo, jak Marc i Steven, tylko z nieznacznymi, różnymi elementami. Jednak jakiś demoniczny blask w jego oczach nie pozwalał o sobie zapomnieć.

Przez krótką chwilę obserwowała, jak Steven krzątał się po kuchni całkowicie nieświadomy jej obecności. Próbowała, jak najbardziej zapamiętać taki widok, ale w końcu stwierdziła, że potrzebowała jego bliskości obok siebie. Podeszła do niego, ale w połowie drogi Steven spojrzał na nią przez ramię, jakby całkowicie wyczuwając jej obecność.

— Dzień dobry, love — przywitał ją z uśmiechem. Zarya objęła go ramionami, a później przejechała dłońmi do przodu, by ostatecznie złączyć je na jego brzuchu. W jednym momencie wszelkie problemy odeszły w niepamięć. Oparła policzek o jego plecy i przymknęła oczy na krótką chwilę. — Jak się czujesz?

— Zmęczona — wymruczała cicho. — Co się stało?

Steven westchnął bezgłośnie, a później odwrócił się w jej stronę. Chwycił w swoje ramiona i z powrotem przyciągnął do siebie, składając krótki pocałunek na czubku jej głowy.

— Kłóciłaś się z Jake'em, a później zemdlałaś. Z początku myślałem, że powinnaś jechać do szpitala, ale zacząłem się zastanawiać co by były, gdyby na badaniach okazało się, że nie masz zwykłego DNA.

— Wydaje mi się, że to tak nie działa — mruknęła, opierając twarz o jego klatkę piersiową i wdychając jego zapach. Boże oni wszyscy pachną tak samo. — W dzieciństwie kilka razy byłam w szpitalu i nigdy nie mieli żadnych podejrzeń. Chociaż może po tym, jak Posejdon zdjął czar, to mogło się coś zmienić.

— Wolałem nie ryzykować.

Skinęła nieznacznie głową, a po chwili otworzyła oczy i spojrzała na niego.

— Czy to oznacza, że wiesz dokładnie, co się wczoraj stało?

— Byłem świadomy przez cały wieczór — odpowiedział niepewnie. — Marca nie było. Teraz też jestem tylko ja. Cokolwiek Jake próbował ci wczoraj wmówić, tak to nie była prawda. Wszystko, co się wydarzyło, śmierć tej dziewczynki... To nie była twoja wina, love.

— Możesz mnie po prostu przytulić? To jedyne czego teraz potrzebuję.

Steven bez namysłu oplótł ją swoimi ramionami jeszcze mocniej. Zarya schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, a on oparł brodę o jej głowę. Przejeżdżał palcami po jej plecach, kreśląc na nich nieokreślone wzory. To zdecydowanie pomagało jej się rozluźnić i uspokoić. Grant zawsze miał na nią taki zbawienny efekt. Jeśli była czymś kompletnie zestresowana, tak wystarczała tylko jego obecność. Nie musiał nic mówić, tylko trzymać ją w ramionach, dokładnie tak jak teraz.

Nie wiedziała, ile czasu stali w swoich objęciach, ale nagle szary świat dał o sobie znać. Niechętnie przypomniała sobie o tym, że mimo stanu, w jakim się znajdywała, tak ciągle musiała wrócić do swojego mieszkania i zebrać się do pracy na popołudniową zmianę. Próbowała się od niego odsunąć, ale Steven trzymał ją w swoich ramionach i na to nie pozwalał.

— Musimy iść do pracy, Steven.

— Teoretycznie, to ja powinienem być w niej od dwóch godzin — wyznał z rozbawieniem, a ona spojrzała na niego ze zmrużonymi brwiami. Steven zachichotał cicho, kładąc swoje dłonie na jej policzkach. — Z samego rana dałem znać w twojej pracy, że źle się czujesz i nie dasz rady przyjść. Ja też poprosiłem o zastępstwo w oprowadzeniu, więc ten dzień mamy tylko dla siebie.

— Ale... Przecież ty kochasz oprowadzać grupy po muzeum.

— Nie bardziej niż ciebie — pochylił się nad nią i otarł ich nosy o siebie. Uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia, czując, jak szybciej bije jej serce. — Zjemy śniadanie i możemy zrobić wszystko, na co tylko masz ochotę.

— Zostać w łóżku? — Zaproponowała radośnie.

— Ja wiem, że taki był pierwotny plan na waszą randkę z Marciem — spojrzał na nią zadziornie, a ona poczuła, jak się zaczerwieniła, przypominając sobie o swojej koronkowej bieliźnie. Skoro Steven ją przebrał, to sam musiał ją zobaczyć. — Poza tym chyba nigdy nie przyzwyczaję się do twojego widoku w moich ubraniach. Wyglądasz przepięknie.

— Wyglądam jak siedem nieszczęść — odpowiedziała, nie do końca wierząc w jego słowa.

— Żadnych takich — pokręcił głową, a ona spojrzała na niego z zaskoczeniem. — Dla mnie zawsze będziesz piękna, rozumiesz?

Jej uśmiech się powiększył. Zarya nie odpowiedziała, ale zamiast tego uniosła się na palcach i złączyła razem ich usta. Pocałunek był delikatny, jednak po chwili Steven naparł mocniej na jej wargi. Oparł się wygodnie o kuchenny blat, objął ją jedną ręką w pasie, przyciągając do siebie, tak blisko, jak to było możliwe, a drugą wplótł w jej rozpuszczone włosy. Ona sama ułożyła dłonie na jego klatce piersiowej i uniosła do góry jedną nogę. Później, gdy jego pocałunki zaczęły schodzić na jej szyję, zachichotała wesoło. Takie momenty sprawiały, że wiedziała, że Jake mógł robić, co chciał – nie lubić jej, nawet może nienawidzić i próbować zniechęcić ją, czy pozostałą dwójkę do siebie nawzajem – tak nie mógł zniszczyć tego, co mieli.

W trakcie śniadania kompletnie zapomniała o wszystkim, co się wydarzyło. Steven zgrabnie odwracał jej uwagę swoimi żartami i ciekawostkami i jak bardzo dotknęła ją śmierć dziewczynki, tak przez krótką chwilę w końcu o tym nie myślała. Dała sobie całkowicie odpocząć, a w towarzystwie Granta, to nigdy nie było nic trudnego. Wystarczył zwykły odpoczynek w łóżku z książką. Szczególnie uwielbiała te momenty, kiedy obydwoje leżeli obok siebie. Steven w jednej ręce trzymał książkę i czytał jej na głos, a drugą obejmował swoim ramieniem, tak że mogła w połowie na nim leżeć. Albo wtedy, gdy opierała się plecami o ścianę przy łóżku i to ona czytała na głos, gdy Steve leżał na brzuchu, obejmował jej nogi swoimi rękami i opierał głowę na jej kolanach. Lub też te chwile, kiedy po prostu przytulali się do siebie, ciągle dotykając siebie nawzajem, a w tle dało się słyszeć składankę muzyczną.

Tym razem to właśnie ta ostatnia opcja wydawała się dla nich najbardziej właściwa. Z głośników wydobywała się cicha melodia, którą Zarya nuciła pod nosem, a kiedy piosenka zmieniła się na 'A Man Without Love' od razu poczuła, jak Steven nieco bardziej się ożywił. To był jeden z jego ulubionych utworów.

— Co? — Zapytał radośnie Steven, gdy zauważył, że dziewczyna cicho zaczęła się śmiać. Zarya posłała mu niewinny uśmiech. — Coś ci krąży po głowie. Mogę to wręcz zobaczyć.

— Dlaczego, tak bardzo lubisz słuchać tej piosenki?

— Nie wiem — odpowiedział szybko. — Po prostu mi się podoba.

— To ładny utwór — zauważyła. Uniosła się nieznacznie do góry, opierając łokciem o łóżko, a drugą rękę ułożyła na jego klatce piersiowej, co on natychmiast podchwycił i złączył ich palce razem. Ich spojrzenia się spotkały, a ona poczuła jak pod wpływem tylko i wyłącznie jego wzroku zaczęła ponownie się rumienić. — Jednak wyjątkowo smutny, dear.

— Chyba po prostu potrafię całkowicie zrozumieć jej tekst. Jeszcze nie tak dawno myślałem, że nie mam praktycznie nikogo. Moje życie krążyło między pracą a mieszkaniem. Jednak później pojawiłaś się ty, Marc, Layla i nawet teraz Jake. Ten utwór przypomina mi czasami, że jeśli coś pójdzie źle, to mogę wrócić do tego, co było wcześniej. Do bycia samemu.

— Nie pozwolę, by coś takiego się wydarzyło — pochyliła się nad nim i pocałowała go delikatnie. — Poza tym znam piosenkę, która może równie mocno ci się spodobać, a jej tekst o wiele bardziej teraz do ciebie pasuje. Mogę ją puścić?

Steven skinął głową, spoglądając na nią z zaciekawieniem. Zagryzła dolną wargę, a już po chwili w pomieszczeniu rozległ się głosy Etty James w piosence 'At Last'. 



\‥☾‥/

A/N:

nikt lepiej nie poprawia humoru jak Steven,

i nikt lepiej go nie psuje jak Jake xD

jestem kompletnie zakochana w całej trójce,

i Mr. Oscar Isaac, 

help, i need man like him in my life

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top