09. what did you say?

W PONIEDZIAŁKOWE POPOŁUDNIE NIE MOGŁA WYSIEDZIEĆ NA MIEJSCU.

Jeszcze nad ranem specjalnie kontaktowała się z Lucy, by dowiedzieć się, o której Theo kończył zajęcia w szkole. Robiła to prawdopodobnie tylko z przymusu i słowa, które dała Posejdonowi, bo ciągle uważała za beznadziejny pomysł, by zajmowała się chłopakiem. Nawet nie wiedziała do końca, co miała mu powiedzieć. Uznała, że na dobry początek równie może zacząć od tego, co sama nauczyła się na Olimpie w trakcie swojego szkolenia. Później uznała, że jak chłopakowi będzie dobrze szło, to przejdzie do czegoś konkretniejszego, co już stricte było związane z mocami, które mógł odziedziczyć po Aresie. Jednak wszystko szlag jasny trafił, gdy czekała już drugą godzinę, a ten się ciągle nie zjawił. Zaklęła głośno, bo jakieś drażniące uczucie, że coś mogło mu się stać, ją nie opuszczało. Sięgnęła po swoją komórkę i wybrała numer do Lucy. Nie podobało jej się to, że w ciągu jednego dnia musiała dzwonić do niej kolejny raz. Nic do niej nie miała, ale wolała ograniczyć ich kontakt do minimum.

Matka Theo odebrała dopiero po szóstym sygnale i Zarya wychodziła z siebie.

Kiedy potrzebuję coś szybko załatwić, to nagle wszyscy nie mają czas.

— Witaj, Zarya — odezwała się miło po drugiej stronie. To jeszcze bardziej doprowadzało dziewczynę do szału. — Czy coś się stało? Jak radzi sobie Theo?

— Nie radzi — odpowiedziała. Szybko zrozumiała, że może zabrzmiała zbyt ostro i natychmiast dodała: — Theo w ogóle tutaj nie ma. Powinien być u mnie dwie godziny temu. Coś się zmieniło?

— Jak to Theo nie ma u ciebie? — Kobieta widocznie się zaniepokoiła. — Mówiłam mu dzisiaj, że po zajęciach ma iść bezpośrednio do ciebie.

— Czyli w domu go też nie ma?

A to typowy gnojek.

— Nie, ale poczekaj. W komórce mam zamontowany program, który śledzi jego lokalizację. Zaraz będziemy wiedzieć, gdzie on jest.

Zarya westchnęła ciężko i przetarła oczy palcami.

— Wyślij mi ten adres, a ja przyprowadzę ci go do domu.

Nie obiecuję, że bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Ta, prędzej mojego. I to psychicznego.

Z niechęcią i wyklinając swoje zbyt dobre serce, narzuciła na siebie ciepłą bluzę, a później kurtkę. Naciągnęła zbyt mocno swoją czapkę, tak że musiała natychmiast ją poprawić, by nie przysłaniała jej całej widoczności, aż w końcu wzięła swój plecak i wyszła z mieszkania. Przekręciła klucz w zamku i wtedy poczuła wibrację w swoim telefonie. Gdy spojrzała na ekran, zobaczyła, że Lucy zdążyła wysłać jej adres lokalizacji Theo. Całe szczęście okazywało się, że przebywał zaledwie kilka ulic od niej.

Podświadomie liczyła, że może ostatecznie szedł w jej stronę. Szybko się jednak przekonała, że to było dalekie od prawdy, gdy zobaczyła Theo i dwóch chłopaków w sklepie z pomysłami na prezent. Kumple Theo wciągali powietrze z balonów z helem, a później opowiadali jakieś zboczone żarty, które brzmiały jeszcze gorzej przy zmienionym głosie. Sam główny zainteresowany stał z boku i nonszalancko opierał się o jeden z regałów. Miał tę samą znudzoną minę, którą widziała u niego kilka dni temu, a kiedy uniósł swoje spojrzenie do góry i ją dostrzegł, wywrócił oczami.

— Wy dwaj spadajcie — wskazała palcami na dwójkę podśmiechujących się nastolatków. Później spojrzała na Theo. — Ty zostajesz. Musimy pogadać.

— Hej, Theo, co to za laska? — Zapytał jeden z jego kumpli, a Zarya szybko zdzieliła go po głowie, zanim Wright zdążył otworzyć usta.

— Żadna laska, gówniarzu — warknęła w jego stronę. Chłopak głośno przełknął ślinę, ale drugi zaśmiał się głośno. Brzmiało to wyjątkowo komicznie, biorąc pod uwagę ciągle działający hel. — Trochę szacunku dla kobiet. Lepiej to zapamiętaj na przyszłość, bo żadna nie będzie chciała mieć do czynienia z szowinistą.

— On nawet nie wie, co to znaczy — odezwał się Theo, a ona odwróciła na niego swój wzrok.

— Podejrzewam, ale ty na pewno, więc w wolnej chwili wytłumaczysz swojemu koledze — uśmiechnęła się sztucznie i spojrzała ponownie na pozostałą dwójkę, która ciągle stała w tym samym miejscu. — No już, zmiatajcie stąd.

Theo skinął głową do swoich przyjaciół, a ci niemal jak na zawołanie się go posłuchali. Przez myśl przeszło jej nawet, że to on był pomysłodawcą całej zabawy z helem, a ci słuchali się go jak głupki bez własnego rozsądku.

— Wiesz, że psujesz mi całkiem dobrą zabawę?

— Czyżby? — Zakpiła, zakładając ręce na klatkę piersiową. — Twoja znudzona mina jakoś mnie o tym nie przekonuje.

— Ja pierdole, wolę Posejdona.

— Wyrażaj się, młody! — Warknęła w jego stronę. Przez chwilę czuła się jak hipokrytka, bo sama klęła jak szewc, ale tłumaczyła to sobie tym, że ona mogła, bo była pełnoletnia. Theo nawet nie miał czternastu lat. — Możesz mi wyjaśnić, co tutaj robisz? Czekałam na ciebie dwie godziny.

— Och, fakt, mieliśmy się spotkać — odezwał się z udawaną skruchą. — Sorry. Okazało się, że mam ważniejsze sprawy, niż umawianie się z nudnymi, starymi ludźmi.

ŻE CO KURWA JA PROSZĘ?!

— Przeszło ci przez myśl, że może nie tylko ty nie chcesz robić tego wszystkiego? — Zapytała, wskazując ręką na przestrzeń między nimi. Theo jakby wyprostował się i zaczął z większą powagą jej słuchać. — Nie chcesz nikogo słuchać, super. Właściwie to mam to w nosie, więc baw się dalej i udawaj, że nienawidzisz całego świata wokół siebie. Wtedy na pewno wszyscy cię znienawidzą w tym samym stopniu.

Zarya wzięła głęboki oddech. Spodziewała się jakiejś reakcji ze strony chłopaka, ale ten wyjątkowo milczał. Patrzył na nią ze złością wypisaną w oczach i nie była tym zaskoczona. Nie sądziła też, by jej słowa cokolwiek pomogły, ale na dzisiaj miała go dosyć. Wiedziała, że prędzej, czy później znów będzie musiała się z nim spotkać, bo tak obiecała Posejdonowi i na całe jej nieszczęście nie chciała, by chłopak wpadł w jeszcze większe problemy, niż do tej pory.

— Wracaj do domu, Theo. Spróbuj tym razem nie doprowadzić swojej mamy do przedwczesnego zawału swoim zachowaniem.

— Wcale nie muszę się ciebie słuchać.

— Oczywiście, że nie — zaśmiała się chłodno. — Ale powinieneś pomyśleć o niej, bo z tego, co wiem, to masz tylko ją, prawda? Ares chyba ani razu się nawet z tobą nie spotkał, co nie?

Wiedziała, że to był cios poniżej pasa, ale chłopak zdecydowanie ją wkurzył. Taka informacja od Posejdona miała być wykorzystana w zupełnie innym momencie, jednak pozwoliła zapanować emocjom nad sobą i tak to się skończyło. Nie była z tego zbyt dumna i pieron jeden wiedział, czy nie sprawi, że Theo kompletnie się na nią nie zamknie, co równało się z tym, że przy najbliższej okazji musiała przekazać swojemu ojcu, że poniosła zdecydowaną klęskę.

— Jesteś wredna — wytknął jej i przez ułamek sekundy miała wrażenie, że w jego oczach zobaczyła zbierające się łzy. Poczuła jeszcze większe wyrzuty sumienia, ale Theo szybko nad tym zapanował. — Wolałem zdecydowanie Posejdona. On przynajmniej nie był tak bezpośredni, jak ty.

Chłopak przeszedł obok niej, szturchając ją ramieniem, a później zniknął w alejce, która prowadziła do wyjścia. Uważnie go obserwowała przez krótką chwilę i kiedy w końcu zobaczyła, że wyszedł ze sklepu, ruszyła w jego ślady. Jednak, gdy przechodziła przez barierki bezpieczeństwa, te nagle zaczęły pikać. Ledwo zdążyła o czymkolwiek pomyśleć, a przy jej boku znalazł się ochroniarz. Był młody, prawdopodobnie w jej wieku i uśmiechał się do niej nerwowo. Kiedy oznajmił, że musi ją sprawdzić, zmarszczyła brwi, ale zgodziła się otworzyć swój plecak. Zajrzał do środka, a później, kiedy poprosił ją o wyciągnięcie wszystkiego, co miała w kieszeniach, z szokiem zorientowała się, jak z jednej z nich wypada jakiś mini zestaw konfetti, który pierwszy raz widziała na oczy. Przez chwilę całkowicie zaniemówiła i w tym samym czasie, gdy próbowała wyjaśnić, skąd to się wzięło w jej ubraniach, drzwi do sklepu ponownie się rozsunęły, kiedy dwie dziewczyny weszły do środka.

Zarya nie musiała być półboginią i posiadać magicznych mocy, by zauważyć Theo, który opierał się o najbliższą latarnię naprzeciwko sklepu, tak by dokładnie go widzieć, a on sam mógł obserwować całą sytuację. Kiedy zobaczył, że go dostrzegła, uśmiechnął się złośliwie, pomachał do niej, a na sam koniec wystawił środkowy palec.

Ona sama poczuła, że aż poczerwieniała ze złości i tylko zaciśnięte w pięść dłonie pozwoliły jej zapanować nad chęcią rzucenia się na niego.

— Co zrobił?

Zapytał z niedowierzaniem Steven, ale ona bez problemu mogła usłyszeć w jego głosie, że robił wszystko, by powstrzymać się przed śmiechem. Jego ręka, która do tej pory delikatnie masowała jej głowę, nagle zatrzymała się w miejscu, co ona sama przyjęła z jękiem zawodu.

— Nie każ powtarzać mi tego drugi raz. Wystarczająco dużo wstydu najadłam się przez tego gówniaka w sklepie. Godzinę tłumaczyłam, że nie wiedziałam, że coś mam w kieszeni. Jestem niezłą ściemniarą, ale jak na złość się na mnie uwzięli.

— I mówisz, że na sam koniec pokazał ci środkowy palec?

— Tak! — Zawołała z oburzeniem, przykrywając oczy swoimi dłońmi. — Żałuję dnia, w którym zgodziłam się pomóc Posejdonowi. W ogóle to Ares się nim powinien zająć, a nie umywać ręce. Ojciec roku normalnie.

— Musiało to jednak wyglądać wyjątkowo zabawnie.

Steven jak bardzo chciał, tak w końcu pękł i zachichotał z rozbawieniem. Zarya natychmiast podniosła się z jego kolana, na których przez ostatnią godzinę trzymała głowę. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale on nie mógł się powstrzymać i ciągle śmiał się cicho pod nosem.

— To nie jest zabawne, Steven! — Zawróciła mu uwagę, ale i to na niego nie podziałało. Wywróciła oczami i wstała z kanapy. — Jesteś okropny. Idę zrobić herbatę.

Zanim Grant zdążył zareagować, czy nawet wypowiedzieć jej imię, ona już była w połowie drogi do jego skromnej, ale urokliwej kuchni. Potrzebowała krótkiej chwili w samotności bez naśmiewania się z całej sytuacji. Nie była zła na Stevena, bo rozumiała, że dla kogoś to mogło wydawać się wyjątkowo zabawne. Jednak jej wcale nie było wesoło, bo wiedziała, że jeśli chłopak dalej będzie tak się zachowywać, to prędzej, czy później wpadnie w tarapaty, z których nie wywinie się tak łatwo. Już nawet nie chodziło o jego zdolności, ale zwykłe nastawienie do świata. Taktyczne, logiczne myślenie zawsze wyróżniały się u boga wojny, więc podejrzewała, że to samo tyczyło się Theo. On jednak ciągle był nastolatkiem i wyglądało na to, że wyjątkowo rozpuszczonym. Dlatego zachowywał się jak mały gnojek.

Krew Aresa robiła swoje.

Zbyt energicznie położyła metalowy czajnik na kuchence i zapaliła palnik. Wrzuciła do dwóch kubków po torebce z herbatą i wyjrzała na krótką chwilę przez okno. Wieczorny Londyn lśnił od ulicznych latarni, a z zewnątrz dało się słyszeć odgłosy z okolicznych imprez. Opuściła swoją głowę, a później poczuła, jak znajome ramiona oplatają ją od tyłu. Steven stał za nią, pocałował ją szybko w policzek i oparł brodę o jej ramię.

— Wybacz, love — wyszeptał do jej ucha. — Nie gniewaj się na mnie. To wszystko wina Marca, który cały czas się z tego śmiał i mnie wyprowadzał z równowagi.

Westchnęła ciężko i położyła swoje dłonie na jego, które znajdywały się na jej brzuchu.

— Nie jestem zła — powiedziała szczerze. Przymknęła na chwilę oczy, gdy poczuła, jak Steven objął ją nieco mocniej, niż wcześniej. — Może na Theo. Chociaż bardziej irytuje mnie jego zachowanie. Wiem, że może to wygląda, jakby w ogóle nie obchodził mnie jego los, ale jest odwrotnie. Nie chcę, by coś mu się stało, a z jego nastawieniem, to jest niemal pewne. Posejdon był dla niego miły i na siłę chciał stać się jego przyjacielem, co zdecydowanie mu nie wyszło. Ja próbowałam mieć to samo nastawienie, co Theo i kolejna klapa. Szczerze nie wiem, co mogę zrobić, by przegadać tego chłopaka. Jego matka musi wyrywać sobie włosy z głowy.

— Jestem pewien, że prędzej, czy później znajdziesz na to sposób. Poza tym Posejdon ma być nieobecny tylko przez kilka dni, zgadza się?

— Niby tak mi powiedział, ale nie wiem — otworzyła oczy i wyłapał jego spojrzenie w szybie okna. — Mam jakieś dziwne uczucie. Niby wszystko jest okej, ale jakaś niepewność nie chce mnie opuścić i nie mam pojęcia, czy jest to związane z Theo, czy ojcem i jego poszukiwaniem Artemidy, czy też tymi głupimi snami, które nie dają mi spokoju.

— Ciągle cię nawiedzają?

Zarya skinęła głową.

— Pewnie to wszystko zbyt wyolbrzymiam. Zawsze tak się dzieje, jak w jednym momencie spada na mnie wiele i mam wrażenie, jakby grunt usuwał mi się spod nóg.

— Cokolwiek miałoby się stać, zawsze możesz polegać na mnie i na Marcu — pocałował ją w szyję, a ona zachichotała cicho, gdy poczuła jego oddech na wyjątkowo wrażliwym miejscu. — Jeśli Theo stanowi dla ciebie wyzwanie, to może będziemy w stanie ci jakoś pomóc, co? Nie musisz sama się z nim spotykać, więc daj tylko znać kiedy, a przyjdziemy. Wiem, że obawiasz się o swojego ojca i przyjaciółkę i z tym niestety nic nie mogę zrobić oprócz bycia obok i wspierania cię. A jeśli znowu będziesz miała te dziwne sny, to po prostu mi powiedz. Wiesz, że co jak co, ale w problemach ze snem, to mam wystarczające doświadczenie.

— Tylko ty mogłeś nazwać to doświadczeniem.

Odwróciła się do niego, tak że tym razem stali twarzą w twarz. Jego ręce natychmiast znalazły się na jej plecach, a ona ułożyła dłonie na jego klatce piersiowej.

— Nie powiesz mi, że nie ma w tym prawdy.

Zaśmiała się, a później złączyła razem ich czoła.

— Dziękuję. Nawet nie masz pojęcia, jak was kocham.

Potrzebowała sekundy, by zrozumieć, że to, co pomyślała, powiedziała na głos. Od razu poczuła, jak Steven spiął się chwilowo, a później odsunął głowę od niej, tak, by mógł na nią lepiej spojrzeć. Wiedziała, że musiała być już czerwona na twarzy, bo w najlepszych (lub najgorszych) snach nie wyobrażała sobie tego typu momentu w ten sposób. Poza tym ciągle miała nierozwiązaną sytuację z Zeusem, o której oni nawet nie wiedzieli, a przecież obiecała sobie, że wyzna im miłość, dopiero wtedy, gdy nie będzie mieć przed nimi żadnych tajemnic.

Chciała natychmiast coś powiedzieć, prawdopodobnie zaprzeczyć, albo wyjaśnić, ale Steven ją uprzedził.

— C-co? — Wyjąkał w szoku. — Możesz ehmm... możesz powtórzyć?

Brunet spoglądał na nią, tak intensywnie, jak jeszcze nigdy wcześniej nie widziała tego w jego wykonaniu. Przejechała delikatnie dłońmi po jego klatce piersiowej, ale utrzymała spojrzenie, mimo tego, jak bardzo chciała się teraz zapaść pod ziemię.

Boże, to było za wcześnie. Co, jeśli żaden z nich nie czuje tego samego? Tylko się wygłupiłam! Czemu nie mogłam się powstrzymać? Jestem niby córką Posejdona, a zachowuję się jak głupia nastolatka! Mamo, mamo, mamo. Czemu wzywam mamę? Och, na wszystkich bogów! Szlag, by to jasny trafił!

— Dziękuję za to, co dla mnie robisz — powiedziała szybko, starając się zapomnieć o drugiej części swojej wypowiedzi. Może jeśli udam, że nie miało to miejsca, to Steven o tym zapomni?

— Nie — pokręcił głową nerwowo. — To drugie. Powiedziałaś coś jeszcze, love.

Zarya zbladła i poczuła, jak zakręciło jej się w głowie. Wiedziała, że gdyby Steven nie trzymał jej mocno w swoich ramionach, tak ona sama już dawno padłaby nieprzytomna na podłogę. Podejrzewała też, że nie bez powodu w tym momencie zwrócił się do niej w ten, a nie inny sposób. I chociaż nie robił tego pierwszy raz i zawsze, gdy mówił do niej 'love' dostawała palpitacji serca, tak teraz miało to zupełnie inny wydźwięk.

Jeszcze nikt nie umarł od wyznania komuś miłości, Prescott. Weź się w garść.

Wzięła głęboki oddech i spoglądając na niego, tak jakby patrzyła na coś najpiękniejszego w całym świecie, w końcu odważyła się odezwać.

— Kocham was — wyznała cicho, ale z każdym jej słowem była coraz pewniejsza. — Kocham cię i Marca. Nigdy wcześniej nie czułam, aż tak silnego uczucia i może to wszystko dzieje się szybko, może jest za wcześnie, ale... Nie wyobrażam sobie dnia bez was. Ani przez chwilę.

— Kochasz... nas? Mnie? — Zapytał wręcz ze wzruszeniem. Widziała, jak w jego oczach pojawiły się łzy i nie była pewna, czego były one oznaką. Jej ręce zaczęły się trząść, kiedy wypowiedziała szybkie 'tak', a później poczuła, jak Steven przyciągnął ją do siebie, tak blisko, jak to było tylko możliwe i schował twarz w jej rozpuszczonych włosach. Usłyszała cichy szloch i ona sama poczuła, jak łzy zbierają się w jej oczach, a kilka z nich nawet spłynęło po policzku. Jednak dosłownie po chwili, brunet z powrotem patrzył na nią. — Zarya... Love... O mój... Jak mam... To jest...

Steven odchrząknął krótko i złapał jej twarz w swoje dłonie, unosząc ją delikatnie do góry.

— Zaryo Prescott — odezwał się głosem przepełnionym emocjami. Ona sama poczuła ciarki na całym ciele. — Love, jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziały moje oczy. Jesteś dla mnie niczym najjaśniejsza gwiazda we wszystkich możliwych gwiazdozbiorach. Chcę, żebyśmy byli razem. Jesteś moją jedyną przyszłością. I kocham cię. Całym sercem.

— Naprawdę? — Zapytała, tym razem ona w pełnym szoku i wzruszeniu. Cząstka niej nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że ktokolwiek, a już zwłaszcza Steven mógł darzyć ją tak pięknym i wspaniałym uczuciem, jak miłość.

— Kocham cię — powtórzył, ocierając kciukiem jej załzawione policzki. Zarya uśmiechnęła się i pod wpływem jego słów oraz znajomego dotyku w końcu zaczęła akceptować to, co jej wyznał.

Też mnie kocha.

— Kochasz mnie — zachichotała cicho ze szczęścia. Przejechała dłonią po jego policzku, a później wplotła ją w miękkie włosy. — I ja kocham cię. Jesteśmy zakochani.

— Jesteśmy zakochani.

Steven uśmiechnął się równie szczęśliwie.

— Na zawsze?

— Na zawsze.

Wtedy ich usta w końcu się połączyły. Cały świat stracił jakiekolwiek znaczenie i istniała tylko świadomość, że byli razem, a przede wszystkim kochali się ze wzajemnością. 



\‥☾‥/

A/N:

czy mam na pokładzie kogoś, kto polubił Theo?

bo gówniak jeszcze sporo narozrabia XD

ale najważniejsze - mamy to! pierwsze i oficjalne wyznanie miłości,

Steven to taki słodziak, że ja nie mogę,

i zakochany w niej bez pamięci, to pewne

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top