08. annoying teenager

ZNOWU NIE MIAŁA BLADEGO POJĘCIA, CO SIĘ DZIEJE.

Chociaż była pewna, że to wszystko było snem, tak jednak ciągle czuła, że wyjaśnienie, dlaczego od kilku tygodni śniła o dwójce nastolatków, wcale nie należało do łatwiejszych. Przez chwilę nawet zaczynała myśleć, że może to były jakieś jej nowe zdolności, coś, o czym Posejdon nie raczył jej powiedzieć. Drugą opcją było to, że miała jakieś głupie, prorocze sny. Trzecią – co miałoby może sens, gdyby nie widziała ciągle tego, samego rodzeństwa – że oglądnęła głupi film i po nocy śnili jej się fikcyjni bohaterowie.

Tym razem sceneria, w której się znalazła, różniła się od tej, do której była przyzwyczajona. Wcześniej widziała dwójkę nastolatków tylko w ich domowym środowisku, czasem w ogrodzie. Teraz bez problemu potrafiła rozpoznać, że znalazła się w czymś, co miało przypominać gabinet pielęgniarski. Za oknem można było dostrzec grupę nastolatków ubranych w sportowe komplety, którzy aktualnie grali w piłkę nożną. Co jak co, nie sądziła, że kiedykolwiek wróci do szkoły średniej.

Jednak najważniejsze działo się w środku. Na kozetce leżała dziewczyna, którą już dobrze poznała. Na głowie miała zimny okład, a zamknięte oczy dodatkowo przysłaniała swoją dłonią. Było to raczej zaskakujące, bo na zewnątrz wcale nie świeciło słońce. Wręcz przeciwnie – było niemal tak, jak przez większość czasu w Londynie – szaro i pochmurnie.

Drzwi do gabinetu otworzyły się z impetem i do środka wpadł jej przerażony brat.

— Jane! — Zawołał ze strachem, co spotkało się z żywym niezadowoleniem ze strony pielęgniarki i głośnym, pełnym bólu jękiem ze strony jego siostry. Oscar rzucił wszystkie swoje rzeczy na podłogę i szybko znalazł się przy dziewczynie. Kucnął obok leżanki i delikatnie złapał ją za rękę. — Janie, co się dzieje?

— Twoja siostra zemdlała w trakcie zajęć — wyjaśniła pielęgniarka, pochodząc bliżej rodzeństwa. — Wasi rodzice już zostali poinformowani. Z tego, co wiem, to wasz tata jest już w drodze, więc sprawdzę, czy już nie przyjechał. Zostań ze swoją siostrą, Oscar. Przyda jej się twoje towarzystwo.

Chłopak skinął głową, ale nawet nie spojrzał na kobietę. Poczekał, aż ta wyjdzie z pomieszczenia, a kiedy zostali sami, odezwał się ponownie.

— Koniec tego, Jane. Mówimy rodzicom o tym, co się dzieje — zadecydował stanowczo, a dziewczyna wyszeptała ciche 'nie'. — To trwa za długo i ewidentnie nie jest żadnym przeziębieniem, jak za każdym razem próbujesz mi wmówić. Coś jest zdecydowanie nie tak. Rodzice wezmę cię do lekarza, a on zrobi ci te wszystkie badania i na pewno powiedzą, co się dzieje.

— Zwykli lekarze niczego nie odkryją — odezwała się w końcu Jane. Odciągnęła dłoń ze swojej twarzy, zdjęła zimny okład i podniosła się do pozycji siedzącej. Widać było jednak, że od razu zakręciło się jej w głowie. Podparła się o ramiona brata, a później oparła plecy o ścianę obok kozetki. — Coś jest nie w porządku, ale to bardziej skomplikowane niż nam się wydaje.

— Ty coś wiesz — wskazał na nią palcem. Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na nią wyczekująco. — Powiedz mi natychmiast.

— Rozmawiałam z dziadkiem. Powiedział, że faktycznie wyczuwa, że coś się dzieje, ale to było dziwne, bo z tego, co zrozumiałam, to nie chodzi o mnie, a o rodziców. Jakby działo się między nimi coś złego.

— Co? — Parsknął z ironią Oscar. — Że niby się rozwodzą albo coś innego? Jane większej głupoty to jeszcze od ciebie nie słyszałem. Rodzice kochają się, jak szaleni i sama dobrze wiesz, że pokazują to niemal na każdym kroku, jakby w ogóle nie mieli siebie dość, nawet jak się kłócą.

— Wiedziałam, że mi nie uwierzysz! — Zawołała z oburzeniem. — Powtarzam tylko to, co usłyszałam. Poza tym mam jakieś dziwne przeczucie, jakby w jakiś sposób to mogła być prawda. Zresztą nie wmówisz mi, że to jest aż tak bardzo nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę, że nasza rodzina, to wcale nie jest normalna.

Oscar nie odpowiedział, a później obydwoje całkowicie zamilkli, gdy drzwi do gabinetu z powrotem się otworzyły. Najpierw do środka weszła pielęgniarka, a tuż za nią kroczył nieznajomy mężczyzna. Zarya poczuła, jak jej serce zaczęło szybciej bić, bo miała nadzieję, że może po raz pierwszy ujrzy przynajmniej jednego z rodziców tej dwójki. Bliźniaki uśmiechnęli się, spoglądając na nieznajomego, a kiedy ona sama spojrzała w to samo miejsce pierwsze, co dostrzegła to jeansowe spodnie i ciemne adidasy. Później na jednym nadgarstku sportowy zegarek, na drugim trzy cienkie, różnokolorowe sznurkowe bransoletki. Koszula w kratę miała podciągnięte rękawy do łokcia.

Uniosła swoje spojrzenie do góry, by w końcu dostrzec twarz nieznajomego i...

— Wstawaj, Zarya!

Głos Posejdona wybudził ją ze snu. Bóg szarpnął ją kilkakrotnie za ramię, a ta z niemym krzykiem otworzyła oczy. Z przerażenia i niespodziewanej obecności swojego ojca, zaplątała się w swojej własnej kołdrze i z głośnym hukiem upadła na podłogę.

— Biorąc pod uwagę, że jesteś moją córką i boginią, to brak ci jakiejkolwiek gracji — skomentował z rozbawieniem, a ona odrzuciła kołdrę na bok i spojrzała na niego niemal z nienawiścią wypisaną w jej oczach. — Nie patrz tak na mnie, słońce. Mówię tylko prawdę.

— Czasami się zastanawiam, czy nie wolałam cię bardziej, jak nie wiedziałam, że jesteś moim ojcem — odgryzła mu się. Odepchnęła się rękami od podłogi i szybko wyprostowała. — Możesz mi powiedzieć, co tutaj robisz i mnie budzisz z samego rana?

— Jest dziesiąta, wystarczy ci tego spania. Potrzebuję twojej pomocy, więc idź się szybko przebrać i spadamy stąd.

— Skąd w ogóle pewność, że mam dzisiaj jakikolwiek czas dla ciebie, co? — Założyła ręce na klatkę piersiową. Jeśli myślała, że jej relacja z Posejdonem w jakikolwiek sposób zmieni się po tym, jak okazał się jej biologicznym ojcem, tak teraz się z tego śmiała. Prawda była taka, że ciągle sobie dogryzali, ale teraz miało to zupełnie inny wydźwięk. Wiedziała, że może na nim polegać, niezależnie od skali problemu. Co czasami było dziwne, bo trudno było jej się przyzwyczaić do tego, że nagle po tylu latach ma ojca. — Zapominasz o tym, że mam coś takiego, jak praca. Muszę zarabiać pieniądze, by jakoś przetrwać. Bogini, czy nie, tak nie wyczaruję sobie hajsów na opłaty, czy jedzenie.

— Zapominasz, że sam ostatnio znalazłem pracę — powiedział z dumą, wypinając pierś do przodu. Brakuje tylko tego, by się po niej poklepał. Ale to była prawda i Zarya jak na początku o tym usłyszała, to pięć razy musiała się pytać własnej matki, czy to faktycznie się wydarzyło. — Poza tym Maria mi powiedziała, że dzisiaj masz wolne, więc idealnie się składa. Idź się przebrać, a ja zrobię ci coś do jedzenia.

— A możesz mi, chociaż wcześniej opowiedzieć, o co chodzi?

— Opowiem przy śniadaniu.

Posejdon odwrócił się i zaczął buszować po jej kuchni. Przez chwilę przyglądała się temu, jak otwierał każdą szafkę po kolei, wyciągając coraz to nowsze produkty i już w ten sposób robiąc bałagan, jaki jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Wzniosła oczy do góry, wzięła głęboki, uspokajający oddech i nie pozostawało jej nic innego, jak posłuchać się swojego ojca. Wyciągnęła z szafy czysty, ciepły golf, wzięła jeansy i poszła do łazienki.

Po zachowaniu Posejdona i tym, że sam po raz pierwszy od dawna pofatygował się do niej w ten sposób, podejrzewała, że faktycznie chodziło o coś poważnego. Dlatego starała się ogarnąć, jak najszybciej, ale nawet nie zdążyła nałożyć na twarz podkład, kiedy usłyszała walenie do drzwi i zniecierpliwiony głos boga. Wywróciła oczami, pośpieszyła się jeszcze bardziej, aż w końcu wyszła, jednocześnie wiążąc swoje włosy w wysokiego kucyka. Gdy spojrzała na swoją kuchnię, miała ochotę zakląć i tylko w ostatniej chwili się przed tym powstrzymała.

— Masz zakaz wstępu do mojej kuchni — wskazała na niego palcem. Podeszła do blatu, gdzie zobaczyła ślady po krojonym pomidorze, kropki dżemu i syropu do herbaty. Przynajmniej te trzy rzeczy potrafiła rozpoznać, a nad resztą nawet nie chciała się zastanawiać. — Co to...? Cholera, ile ty tego masła tutaj dałeś?

— Zamiast narzekać, to wzięłabyś się za jedzenie, bo nie mam dużo czasu — ponaglił ją.

Zarya westchnęła ciężko i niepewnie sięgnęła po kanapkę, którą znalazła na talerzu. Szybko przykryła ją drugą kromką chleba i na maksa wsadziła do buzi, nie zastanawiając się tak naprawdę, co znajdywało się w środku. Miała jedynie nadzieję, że się nie pochoruje z tego wszystkiego. Wiedziała jednak, że to był pierwszy i zdecydowanie ostatni raz, kiedy Posejdon buszował jej po kuchni i przygotowywał śniadanie.

— Potrzebuję twojej pomocy — wyznał w końcu, opierając się o kuchenny blat. — Ale to coś innego niż do tej pory.

Przełknęła kanapkę i spojrzała z zaciekawieniem na mężczyznę.

— Teraz masz moją całkowitą uwagę. Aż dziwne, że nie karzesz znowu mi znajdywać jakiś zaginionych artefaktów.

— Wiesz dobrze, że po wydarzeniach na Olimpie wszystko wygląda nieco inaczej, niż wcześniej — wcale nie musiał jej o tym przypominać. Każdego dnia z tyłu głowy miała tę cholerną przysięgę, którą złożyła. Jednocześnie wiedziała, że postąpiłaby tak ponownie, gdyby od tego zależał los jej bliskich. — Zresztą, to jest teraz nieważne. Musisz kimś się zająć.

Zarya praktycznie się zakrztusiła. Posejdon poklepał ją kilka razy po plecach, a kiedy na niego spojrzała, miała łzy w oczach.

— Co proszę? — Zapytała w szoku, zachrypniętym głosem.

— Nie udawaj, że mnie nie słyszałaś — wywrócił oczami. — Jest pewien chłopak, którym musisz się zająć. To syn Aresa i jakby w pewien sposób jesteście spokrewnieni.

Jeśli wcześniej była w szoku, tak teraz zbierała szczękę z podłogi.

Chwila, co tu się dzieje, bo nie ogarniam.

— Po pierwsze w taki sposób mogę być spokrewniona z cały Olimpem — odezwała się, gdy pierwsze wrażenie minęło. Wskazała na niego palcem i uznała, że to, co powiedziała, samo w sobie brzmiało okropnie. — Po drugie możesz mi wyjaśnić, co masz na myśli 'syn Aresa'?

— Theo jest pół-bogiem — wyjaśnił spokojnie Posejdon, a ona opuściła ręce wzdłuż ciała. — Chciałbym powiedzieć, że tak samo, jak ty, ale mimo wszystko ty jesteś potężniejsza od niego. Nie, żebym nie był dumny, że w pewien sposób, to moja zasługa.

— Niebiosa, to ostatnie mogłeś sobie darować — zarumieniła się z zażenowania. — Okej, ale teraz to ja jestem naprawdę skołowana. Jaki Theo? Skąd nagle wziął się jakiś pół-bóg na ziemi? I ty skąd o tym wiesz?

Posejdon wziął głęboki oddech i przejechał palcami między swoimi brwiami. Wyglądał na zmęczonego i sfrustrowanego całą rozmową.

— Theo Wright jest synem Aresa — powtórzył. — Nie wiedziałem o nim, dopóki Ares nie uciekł z Olimpu. Po tym, jak wyzdrowiałaś, ten skontaktował się ze mną i powiedział mi o chłopaku. Od lat nienawidzi mojego brata, więc nie powinnaś być zaskoczona, że złamał zakaz związków z ludźmi. Tak czy inaczej, Theo to jego syn i prosił mnie, bym miał na niego oko. Problem polega na tym, że młody ostatnio zaczął tracić kontrolę nad swoimi mocami. Zapewne, to wina hormonów.

— To ile on ma lat?

— Jakieś trzynaście, czy czternaście. Nastolatek i normalnie krew Aresa, bo ciągle wpada w kłopoty. Przez ostatnie tygodnie się nim zajmowałem, ale nie wydaje mi się, by był wyjątkowo zaangażowany. Jego matka wyrywa sobie włosy z głowy, bo jak tylko wyjdzie na jaw, że jest synem Aresa, to...

— Zeus go zabije, a wraz z nim jego matkę — zakończyła za niego. — Czego ode mnie oczekujesz, tak właściwie? Chcesz bym była jego niańką?

Posejdon pokręcił głową.

— Spotkaj się z nim kilka razy, pokaż jak panować nad mocami. Gdyby nie to, że muszę zniknąć na jakiś czas, to wcale bym cię o to nie prosił. Może jednak to będzie dobre, jak Theo pozna kogoś, kto w jakiś sposób jest do niego podobny, bo mnie w ogóle nie chce słuchać.

Zarya zaczęła analizować wszystko to, co usłyszała. Nie uśmiechało jej się robić za opiekunkę. Z Aresem też nigdy nie łączyły ją jakieś bliskie relacje, ale ostatecznie to nie on, a Posejdon prosił ją o pomoc. Plus nie chciała, by chłopak wpadł w kłopoty i Zeus się o nim dowiedział, nawet jeśli w ogóle go nie znała.

— Chwila, jak to zniknąć? — Zapytała zaraz, gdy zorientowała się, co powiedział bóg.

— Artemida od kilku dni nie daje znaku życia. Normalnie nie przejmowałbym się tym, aż tak bardzo, bo to Artemida. Jednak Apollo ma złe przeczucia i prosił mnie, bym ją spróbował odszukać.

— Apollo nie może tego zrobić?

— Sam ma misję do wykonania i nie może teraz jej przerwać. Z racji tego, że obydwoje są nam drodzy, postanowiłem pomóc. Zresztą mi samemu nie podoba się to, że Artemida zniknęła bez słowa. Cokolwiek, by się nie działo, tak Apollo zawsze dawała znać, że nic jej nie jest.

Poczuła, jak serce zabiło jej szybciej i sama myśli, że zaprzyjaźnionej bogini mogło się coś stać była dla niej kompletnie nie do przyjęcia. Gdyby to od niej zależało, to sama ruszyłaby z Posejdonem na jej poszukiwania, ale wychodziło na to, że miała zupełnie inne zadanie.

— Odnajdziesz ją, prawda?

— Zrobię wszystko, co w mojej mocy — odparł. Bóg podszedł do niej i objął ją ramionami, a Zarya od razu wtuliła się w jego uścisk. — Daj spokój, nie masz czym się martwić. Artemida pewnie szaleje jak zwykle. Zawsze zachowywała się rozsądnie i jeśli uważała, że z czymś sobie sama nie poradzi, tak się wycofywała i zwoływała posiłki. Pewnie ma tylko problemy z komunikatorem.

— Obyś miał rację — wymruczała cicho.

Zapewnienia Posejdona na niewiele się zdały, bo ciągle czuła niepewność, że Artemidzie mogło się coś stać. Liczyła, że bogini szybko się odnajdzie. I najlepiej, jakby po drodze zahaczyła o ziemię, bo wtedy przynajmniej mogłaby się z nią spotkać. Od ich ostatniej rozmowy na Olimpie minęły długie tygodnie i tęskniła za nią. Zawsze traktowała ją w jakiś sposób, jak przyjaciółkę, a od kiedy okazało się, że były kuzynkami, tak ich relacja tylko się umocniła.

— To, co pomożesz mi?

Zarya skinęła głową.

Całą godzinę zajęło im dotarcie na ulicę, przy której mieszkał Theo wraz z matką. Była zmarznięta i kompletnie nie rozumiała, dlaczego Posejdon nie mógł zrobić swoje czary-mary, by znaleźć się w tym miejscu w kilka sekund. Zawsze kazał jej się samej przemieszczać i myślała, że jego powrót na Ziemię coś w tej kwestii zmieni. Zwłaszcza że ona sama z racji, że była tylko pół-boginią, tak nie miała takich wyjątkowych zdolności.

I Zeus myślał i pewnie ciągle tak jest, że niby jestem potężniejsza? To jakaś kpina normalnie.

— Theo z matką mieszkają w tym domu — Posejdon wskazał ręką na jeden z domów w budynku szeregowym. Czerwone kamienie i białe drzwi wyjątkowo odznaczały się na ulicy. Nie wyglądało na to, by budynek należał do jednych z tańszych. — Lucy wie, że mamy przyjść.

— Lucy? — Zmarszczyła brwi i spojrzała na swojego ojca. — Powiedz mi, czy mam się obawiać waszej zażyłości? Bo jeśli tylko zdradzisz moją mamę, to...

— Oszalałaś? — Przerwał jej z oburzeniem. — Nikt inny oprócz Marii się dla mnie nie liczy. I oczywiście ciebie, ale twoja matka była i jest dla mnie najważniejszą osobą. Mówiłem ci już, że nie wszyscy bogowie pieprzą się na prawo i lewo.

— Chciałam tylko żebyś, to wiedział — stwierdziła radośnie. — Mama wystarczająco wycierpiała. Należy jej się trochę szczęścia, a wiem, że teraz, gdy znów jesteście razem, w końcu taka jest. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam jej, żeby uśmiechała się, aż tak często, jak w ciągu ostatnich tygodni.

— Wiesz, że ona o tobie powiedziała coś podobnego? Cieszy się twoim szczęściem z byłym awatarem Khonshu.

— Nie nazywaj go tak — uderzyła go dłonią w ramię. — Poza tym to z tym byłym, to nie byłabym aż tak bardzo tego pewna. Nie mówiłam o tym mamie, ale pamiętasz, jak wspominałam o trzecim alter? — Posejdon skinął głową. — Jakby to powiedzieć... Jake ma swój własny układ z Khonshu. Co za tym idzie chłopaki w pewien sposób również. To jest skomplikowane i wszyscy potrzebujemy czasu, by to ogarnąć, bo szczerze nie wiem, czy w pewnym momencie stary gołąb nie stwierdzi, że potrzebuje pomocy również od Marca i Stevena.

— Khonshu cwaniak — zaśmiał się pod nosem, a ona posłała mu ostrzegawcze spojrzenie i szybko spoważniał. — Tak czy siak, pamiętaj, że jeśli cokolwiek ci zrobią, czy to stary ptak, czy jego ukochany awatar, to będą mieli ze mną do czynienia. Jesteś moją córką i w końcu otwarcie mogę się do tego przyznawać. Będę się o ciebie troszczył, tak długo, jak to tylko możliwe.

Zarya poczuła napływające łzy do oczu na to wyznanie. Chociaż wiedziała to już wcześniej, tak ciągle potrafiła wzruszyć się na tego typu słowa z jego strony. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie mogła zaznać tego uczucia, jak to było faktycznie posiadać ojca. Szybko zamrugała kilka razy i odwróciła od niego spojrzenie.

— Lepiej chodźmy do tego młodego.

Posejdon pokierował ich do odpowiedniego domu, zapukał do drzwi i po chwili stanęła w nich młoda kobieta, niewiele starsza od niej samej. Była wyjątkowo urokliwa i wcale się nie dziwiła, że Ares mógł mieć z nią romans. Zastanawiała się nawet, czy ten związek miał jakieś głębsze znaczenie dla boga wojny, czy to był tylko wybryk, by zrobić na złość Zeusowi.

Cokolwiek, by to nie było, tak miał gust.

Lucy przywitała się z Posejdonem wyjątkowo wylewnie – jak dla Zaryi zdecydowanie zbyt wylewnie – a do niej uśmiechnęła się szeroko. Jeśli to było możliwe, tak wyglądała jeszcze piękniej, niż wcześniej i dziewczyna miała wrażenie, że nigdy nie była, aż tak bardzo zazdrosna o czyiś wygląd. Kochanka Aresa wygląda niczym modelka z pierwszych okładek, a miała na sobie jedynie proste jeansy i ciemny sweter. Tymczasem ona sama była ubrana bardzo podobnie, ale wyglądała jak ledwo wyrośnięta nastolatka w liceum. Do tego od zimna miała cały czerwony nos, a gruba, puchowa kurtka nie wyglądała korzystnie.

Przez chwilę pomyślała nawet o tym, co widzieli w niej Steven, a przede wszystkim Marc. Niepewność i słowa Jake'a znów do niej wróciły. Miała wrażenie, że jest tylko naiwną dziewczyną, która zaczęła wierzyć w jakąś głupią bajkę. Uważała, że w porównaniu do Layli, czy do Lucy nie była nawet w połowie, tak piękna. El-Faouly nie dość, że miała egipskie korzenie, oliwkową karnację, idealną sylwetkę i przepiękne włosy, tak cudowny, niezależny charakter. Lucy po prostu była piękna. Oświetlała swoją osobą pomieszczenie i miało się wrażenie, jakby to ona była centrum wszystkiego, co się działo.

Nie do końca wiedziała, jak to się stało, że znalazła się w salonie, jednak od razu dostrzegła na kanapie nastolatka. To musiał być Theo i dochodziła do wniosku, że wcale nie potrzebowała wiedzieć tego, kim był jego ojciec. Jasnobrązowe, delikatnie kręcone włosy i ten sam, znudzony na wszystko wyraz twarzy były idealnym znakiem rozpoznawczym Aresa, a teraz również i tego nastolatka. Czuła, że cokolwiek miała niby nauczyć tego chłopaka, tak nie będzie to tak proste, jakby oczekiwała.

Theo uniósł swoje spojrzenie znad telewizora i spojrzał na nich, niemal ze złośliwym uśmieszkiem.

— Ach, to znowu ty — przywitał się, spoglądając centralnie na Posejdona. Niby wyglądało to na zadziornie przywitanie, ale Zarya była przekonana, że było w tym coś więcej. Wyjątkowo skomplikowany charakter Aresa, tak dla przykładu. — I przyprowadziłeś ze sobą kogoś. Jesteś wolna? Właśnie szukam dziewczyny.

Zatkało ją na jego słowa. Lucy zawołała ostrzegawczo jego imię, podeszła do chłopaka i zdzieliła go po głowie, mówiąc, by się zachowywał. Theo spojrzał z wyrzutem na matkę, rozcierając swoje czoło, a starsza kobieta uśmiechnęła się nerwowo do Zaryi.

— Przepraszam za niego. Nie ma za grosz taktu.

— No co? — Wzruszył jedynie ramionami. — Tylko się zapytałem. Sprawdzałem, jak zareaguje. I jestem rozczarowany, że w ogóle tego nie zrobiła. Jak na pół-boginię to chyba trochę słabo, co nie?

Zarya już teraz miała ochotę powtórzyć czynność jego matki i sama walnąć go porządnie w łeb. Złapała Posejdona za ramię i odwróciła go w swoją stronę, tak że obydwoje stali plecami do pozostałej dwójki.

— To się nie uda — powiedziała od razu. — Pasuję. Mogę się zajmować Astrid, a nie rozwydrzonym nastolatkiem.

— Daj spokój. Theo wcale nie jest taki zły.

— Chyba przed chwilą doświadczyliśmy czegoś innego.

Posejdon wywrócił oczami.

— To tylko kilka dni, moja droga, obiecuję. On się tylko z tobą drażni, a wiesz doskonale, że musisz mu pomóc. Postaram się odnaleźć Artemidę jak najszybciej i wtedy znów się nim zajmę. Poza tym to mogłaby być idealna okazja do tego, by poćwiczyć.

— Poćwiczyć? — Powtórzyła za nim głupio. — Czemu w ostatnim czasie wszyscy mi insynuują, że mam być matką?

Wszystko zaczęło się od ranka, w którym Harper i Thomas zjawili się w jej mieszkaniu, by odebrać Astrid. Pojawili się o wiele wcześniej, niż zapowiadali, a ona jak na złość tego dnia żałowała, że kiedykolwiek dała swojemu bratu zapasowy klucz, tak na wszelki wypadek. Po wcześniejszej kłótni uznała, że w ogóle nie pojawi się po Astrid, tylko sama Harper przyjdzie i odbierze młodą. Jak zawsze nadzieja była matką głupich. Nie dość, że Thomas wykorzystał swój zapasowy klucz, to obydwoje zastali ją śpiącą na kanapie razem ze Stevenem i Astrid. Harper musiała zrobić jej na złość i uwiecznić tę chwilę, a później rozesłać całej rodzinie. To ona też była również pierwsza, która była tak zachwycona obrazkiem, który zastała, że przez pół godziny Thomas nie mógł wyprowadzić ją z mieszkania, bo ciągle tylko mówiła, jak cudownie wyglądali z dzieckiem i jak świetnymi byliby rodzicami. To rozpoczęło całą lawinę, a i tak najdłuższy telefon dostała od własnej matki, która praktycznie się popłakała i zaczęła opowiadać jej o plusach i minusach bycia w ciąży. Na domiar złego w trakcie tej rozmowy, Steven siedział obok niej i kiedy się rozłączyła, nigdy nie czuła się tak zażenowana, jak wtedy.

Posejdon zachichotał cicho, a ona wywróciła oczami i z powrotem spojrzeli na Theo i jego matkę.

— Theo, poznaj proszę Zaryę — odezwał się Posejdon, wskazując na nią ręką. — To moja córka i w najbliższym czasie to ona będzie cię szkolić. Ja niestety muszę coś załatwić.

Szkolenie? Prędzej użeranie się z nastolatkiem.

— Nie potrzebuję żadnych treningów — odpowiedział pewnie Theo.

— Na miłość boską, Theo siedź cicho i posłuchaj to, co mają do powiedzenia — warknęła jego matka. Lucy poczerwieniała ze złości na twarzy i nie wyglądała już, tak idealnie jak wcześniej. Zarya przyjęła to niemal z uśmiechem. — Przyszli tutaj specjalnie dla ciebie, więc mógłbyś wykazać, chociaż minimalną rozwagą i z nich nie drwić. Nie zachowuj się tak, jakbyś zjadł wszystkie rozumy, bo jesteś tylko dzieckiem, które ciągle nie umie poprawnie wiązać swoich butów.

Chłopak widocznie się zmieszał, później wkurzył na swoją matkę, aż w końcu znów przybrał ten znudzony wyraz twarzy. Prescott miała już teraz serdecznie tego dosyć i zastanawiała się, co ja pokarało, że zgodziła się na jakąkolwiek pomoc. Jednak teraz nie mogła się już wycofać.

— Okej, młody nie mam zamiaru się z tobą bawić — zwróciła się do niego. Theo spojrzał na nią, ale nie odpowiedział, chociaż wyglądało na to, że miał taki zamiar. — Zostawiam twojej mamie adres, pod którym masz się zjawić w poniedziałek po swoich zajęciach w szkole i radzę ci być na czas. Wtedy sobie pogadamy.

Zarya wyciągnęła notes i długopis ze swojego plecaka, zapisała na nim swój adres i podała go Lucy. Kobieta uśmiechnęła się do niej niemal z wdzięcznością, ona sama spojrzała ostatni raz na chłopaka, który nagle nie wiedział, co powiedzieć, aż w końcu odwróciła się i wyszła z domu.

Niebiosa, ratujcie. 



\‥☾‥/

A/N:

po pierwsze za tego gifka dziękuję @ValdezMyLove

w końcu można faktycznie zobaczyć, jak wyobrażam sobie Posejdona,

kocham chłopa normalnie,

dzisiaj rozdział trochę bardziej im poświęcony,

bo jakoś do tej pory mało ich razem było

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top