05. meet my friend, jake lockley

ZAKLĘŁA GŁOŚNO, GDY ZIMOWE SŁOŃCE ZACZĘŁO JĄ BUDZIĆ.

Nigdy nie była zwolenniczką wczesnego wstawania, dlatego doskonale pamiętała, jak jeszcze późnym wieczorem zasłoniła zasłony w swoim pokoju. Coś jej zdecydowanie nie pasowało, zwłaszcza że nie miała powodów, by sądzić, że ktokolwiek inny odsunął zasłony, by słońce tak po prostu mogło wpadać do jej pokoju. Odwróciła się na drugi bok, próbując ponownie zasnąć, ale jęknęła w poduszkę, kiedy zorientowała się, że to nic nie da. Przetarła oczy i jeszcze na wpół zaspana wstała z łóżka i opuściła swój pokój. Nie była zaskoczona brakiem obecności Marca, bo jeśli Steven nie przejął kontroli, tak wiedziała, że Spector wstał nad samym ranem, zanim słońce zaczęło świecić i poszedł pobiegać. Wczoraj tego nie zrobił, więc teraz nadrabiał.

Że mu się chce tak męczyć i to na takie zimno.

— Kochanie! Wstałaś już?

Zatrzymała się i spojrzała na swoją matkę, która razem z Posejdonem siedziała przy stole w salonie. Zarya patrzyła na nią, tak jakby pierwszy raz widziała ją w życiu i dopiero kiedy zrozumiała, że już nie śpi i zorientowała się, gdzie tak naprawdę się znajduje, skinęła głową. Przeczesała swoje włosy palcami i podeszła do stołu, mając nadzieję, że znajdzie tam gorącą herbatę, która miała postawić ją na nogi.

Posejdon i Maria obserwowali ją uważnie, a ona niemal po omacku ruszyła do kuchenki, by zrobić swój ulubiony, gorący napar, gdy zorientowała się, że jedyną rzeczą dostępną na stole była kawa.

Czemu w tym domu pije się tylko kawę, ja się pytam?

— Dobrze spałaś? — Zapytał Posejdon, a na jego ustach czaił się złośliwy uśmieszek. Maria uderzyła go w ramię, bóg wydał z siebie cichy, udawany dźwięk bólu i to sprawiło, że Zarya poczuła się nieco bardziej obudzona niż wcześniej.

— Gdyby nie obudziło mnie słońce, to byłoby lepiej — mruknęła w odpowiedzi, przeszukując kuchenne szafki z nadzieją odnalezienia swojego ulubionego gatunku herbaty. — Mamo, robiłaś jakieś porządki? Nie mogę znaleźć...

— Prawa szafka, druga półka — przerwała jej Maria, nawet nie spoglądając na swoją córkę, tylko kończąc swoje śniadanie.

Szatynka poinstruowana wyciągnęła pudełko z herbatą, a później wrzuciła torebkę do swojego ulubionego kubka. Kilka minut później siedziała przy stole z przymkniętymi oczami, łokciem podpartym na blacie i głową na dłoni, leniwie mieszając łyżeczką w swoim kubku.

Jak to było możliwe, że ciągle mi się chce spać, a i tak bym nie zasnęła?

Słyszała, jak jej rodzice rozmawiają o czymś z ożywieniem, jednak nie potrafiła się skupić na tym, co mówili. Była jednak pewna, że Maria była zachwycona wczorajszym dniem. Ostatecznie ona sama nie mogła narzekać, bo poza początkowym incydentem z Thomasem, tak było przyjemnie. Jej brat wraz z Harper i Astrid zwinęli się wyjątkowo późno, co skutkowało tym, że ona sama położyła się jeszcze później niż zazwyczaj. Pamiętała, że kiedy z Marciem gasiła światło w pokoju, tak było dobrze po trzeciej w nocy. Tym bardziej nie potrafiła zrozumieć tego, jak Spector miał na tyle siły i chęci, by wstać z samego rana i pójść ćwiczyć. Ona sama wiedziała, że była zbyt leniwa na takie ekscytujące wyzwania.

— Zarya, kochanie, zasypiasz nam na stole — odezwała się z troską Maria. — Chłopcy na pewno poradzą sobie bez ciebie w Londynie przez kilka następnych godzin.

Mruknęła coś niezrozumiałego i dopiero po chwili tak naprawdę zrozumiała, co powiedziała jej matka. Albo w ogóle tego nie zrozumiała, dlatego uniosła na nią swój wzrok ze zmarszczonymi brwiami.

— Co?

— Jest wcześnie, więc możesz iść się jeszcze przespać.

— Nie to — pokręciła głową, nagle całkowicie obudzona. — To o Londynie.

— Och, tak. Minęłam się z Marciem jakieś pół godziny temu i powiedział mi, że stało się coś ważnego i musi wracać do Londynu. Kazał ci przekazać, byś się nie martwiła i że spotkacie się po weekendzie. Dziwnie, bo pierwszy raz słyszałam, by mówił z hiszpańskim akcentem.

Potrzebowała tylko sekundy, by zrozumieć, co tak naprawdę przekazała jej Maria. I jak bardzo jej matka była przekonana, że ma do czynienia ze Spectorem, tak ona sama wiedziała, że to nie była prawda.

— O kurwa — zaklęła, wstając szybko z krzesła.

— Zarya! Język! — Zawołała z oburzeniem Maria. Ona nic sobie z tego nie zrobiła i niemal pobiegła do swojego pokoju. Zaczęła szukać rzeczy, które mogłyby należeć do Marca albo Stevena, ale nie było nic. Nie widziała ani ich telefonu, torby, a przede wszystkim kluczyków do auta. Była pewna, że kontrolę nad ciałem przejęło trzecie alter, a co za tym szło, musiała jak najszybciej go znaleźć. — Dziecko moje drogie, czy ty możesz powiedzieć nam, o co chodzi?

Odwróciła się w szoku, spoglądając na Marię i Posejdona, którzy stali w progu jej pokoju.

— To nie był Marc ani Steven — zaczęła pośpiesznie opowiadać, chowając własne rzeczy do torby. — Skrócona historia, jest taka, że istnieje jeszcze jedno alter, o którym nikt nic nie wie i jestem pewna, że to właśnie z nim rozmawiałaś. Muszę go złapać.

— Nic z tego kompletnie nie rozumiem — powiedział ze zrezygnowaniem Posejdon.

— Nie musisz wszystkiego rozumieć na ten moment, Posejdonie — zwróciła się do niego Maria. Poklepała go po policzku i uśmiechnęła się niewinnie. — Zostawisz nas na chwilkę same? Później wszystko ci wytłumaczę.

Bóg nie był do końca zadowolony z takiej odpowiedzi. Westchnął ciężko, ale posłuchał się kobiety, jednak gdy odchodził, było słychać, jak mruczy pod nosem coś, co brzmiało jak 'kobiety'. Maria zachichotała cicho, a później spoważniała i spojrzała na córkę, która miała trudności z zapięciem swojej torby.

— Zay — odezwała się Maria. Złapała za drżące ręce Zaryi i odciągnęła ją od walizki. — Idź się przebrać, a ja tutaj wszystko ogarnę. Kupić ci bilet na najbliższy pociąg, czy sama dasz sobie radę?

— Dam sobie radę, ale dziękuję. Wiesz, że gdyby to nie było ważne, to nie znikałabym tak szybko, prawda? Posejdon nie będzie na mnie zły?

— Spróbowałby. Poza tym nie musisz się niczym martwić. Załatw wszystko to, co musisz i daj mi znać, jak tylko dojedziesz na miejsce. Szkoda jedynie, że tak krótko byłaś w domu.

— Obiecuję, że następnym razem zostanę dłużej.

Maria skinęła głową, a Zarya pocałowała ją w policzek.

Kilka godzin później znajdywała się w swoim mieszkaniu w Londynie i z uparciem maniaka przyglądała się pikającej na czerwono kropce na mapie. Punkcik wskazywał lokalizację, w której aktualnie przebywało alter i na ten moment dokładnie rozpoznawała adres, pod którym przebywał. Trzecie alter znajdywało się w mieszkaniu Stevena i Marca, a Zarya zastanawiała się, czy powinna tam iść, czy jeszcze poczekać. Nie była pewna, czy zegarek, z którego czerpała informacje o lokalizacji bruneta, tak po prostu leżał gdzieś porzucony, by ją zmylić, czy może jednak alter nie odkryło ich małego przekrętu.

Nerwowo stukała paznokciami w oprawę laptopa i podrygiwała kolanem, aż w końcu stwierdziła, że miała dość tej niepewności. Odpaliła aplikację lokalizacyjną na swoim telefonie i zbierając wszystkie, najpotrzebniejsze rzeczy, wyszła z mieszkania. Była w połowie drogi, gdy zauważyła, jak czerwona kropka w końcu ruszyła się z miejsca i zaczęła poruszać się po mapie. To dało jej jakąś minimalną nadzieję na to, że może jeszcze dzisiaj dowie się coś więcej na temat trzeciego alter, a nawet uda się z nim porozmawiać. Wiedziała, jak Marc i Steven zamartwiali się istnieniem kolejnego alter, zwłaszcza że z tego, co jej opowiadali – zresztą raz sama mogła zobaczyć to na własne oczy – był wyjątkowo brutalny.

Było już ciemno, gdy w końcu udało jej się go dogonić. Sądziła, że przez cały ten czas poruszał się samochodem, a ona jak głupia latała od autobusu do autobusu, czy metra i taxi, tylko by w jakiś sposób dotrzeć do tego samego miejsca. Po wielu trudach i dziwnych rozmów z taksówkarzami, którzy najprawdopodobniej brali ją za szaloną stalkerkę, tak w końcu znalazła się na jednej z mniej zaludnionych ulic w Greenwich. Spojrzała na aplikację w telefonie, obserwując poruszającą się kropkę i zauważyła, że od jej celu dzieliło ją zaledwie kilkanaście metrów.

Była zdeterminowana, by skonfrontować się z trzecim alter, dlatego zacisnęła mocniej palce na swoim telefonie i przyśpieszyła kroku. Skręciła w nieoświetloną uliczkę i niemal od razu wyczuła, że powietrze zdecydowanie się zmieniło. Jej nowe umiejętności jeszcze mocniej pozwoliły jej na to, by wyczuć obecność bóstw, a zdolności, które zostały odblokowane przez Posejdona, sprawiały, że od razu potrafiła wskazać, z jakim bogiem miała do czynienia. Aura, którą wyczuwała była dla niej znajoma, a delikatny zapach piasku tylko utwierdzał ją w tym, że na pewno miała do czynienia z egipskim bogiem.

— Khonshu — wyszeptała do siebie, a później usłyszała stłumione dźwięki walki, zbolały jęk, wystrzał pistoletu i na samym końcu cisza. Serce zabiło jej szybciej i bez zastanowienia ruszyła w stronę, z której usłyszała wszystkie odgłosy.

Nie była pewna, czego oczekiwała, tak jednak widok Khonshu, który jak gdyby nigdy nic klepał alter po ramieniu, był dla niej wyjątkowo niespodziewany. Mężczyzna, który stał obok boga, wyglądał, jak Marc i Steven, tak jednak zdecydowanie się od nich różnił. Miał na sobie czarny garnitur z białą koszulą, na której dostrzegła ślady krwi. Krawat pod szyją był idealnie zawiązany, a całość uzupełniała kurtka z wysokim, jasnym kołnierzem. Na jego głowie znajdywała się czarna, materiałowa czapka, a w rękach opatrzonych skórzanymi rękawiczkami trzymał pistolet.

Zarya była w szoku do tego stopnia, że nie miała pojęcia, ile czasu przyglądała się tej dwójce. Mogły to być sekundy albo minuty, w których próbowała zebrać się i powiedzieć, tak naprawdę cokolwiek. Khonshu ją uprzedził, gdy skierował na nią swój dziób. Później usłyszała, jak brunet zaklną głośno po hiszpańsku.

— Córka Posejdona — odezwał się Khonshu, a kiedy spojrzała na niego, zauważyła, że zapamiętała go nieco inaczej. Po jego luźnych szatach nie było śladu, te jednak zostały zastąpione białym, idealnie skrojonym garniturem. Przypominał on ten, który Steven nosił, gdy przemieniał się w Mr. Knighta.

— Khonshu, ty sukinsynie — warknęła, gdy w końcu udało jej się odzyskać głos. Zacisnęła mocno pięści i zrobiła krok w stronę boga, ale alter Marca i Stevena, zagrodziło jej drogę. Co do cholery? Jednak była zbyt przejęta wyrzucaniem swojej wściekłości na bóstwo, by przejmować się zachowaniem bruneta. — Jesteś parszywym kłamcą! Nie myśl, że nie wiem, że obiecałeś im ich uwolnić po akcji z Ammit.

— Marc Spector i Steven Grant są wolni.

Zarya prychnęła, zakładając ręce na klatce piersiowej.

— Tak? A tutaj stoimy sobie we trójkę dla zabawy?

— A widzisz, żeby którykolwiek z nich tutaj aktualnie się znajdywał?

Musiała przyznać, że w tej potyczce Khonshu zaczął wygrywać. Otwierała usta kilkakrotnie, by coś powiedzieć, ale bóstwo miało rację i jedyne, co zrobiła, to warknęła cicho z irytacji. Ten zaśmiał się głośno, a dla niej to był najdziwniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszała. Tak jakby ktoś charkał i dusił się jednocześnie.

— Zarya, poznaj mojego przyjaciela — odezwał się bóg, wskazując swoją ręką na bruneta, który ciągle stał między rozmawiającą dwójką. Na jego ustach czaił się tajemniczy uśmieszek, a on spoglądał na nią wyjątkowo chłodnym spojrzeniem. Wzrok ten był wyjątkowo podobny do tego, którym na samym początku obdarzał ją Marc, ale jednocześnie miała wrażenie, że jeszcze gorszy. — To Jake Lockley.

— To ciągle to samo ciało, Khonshu. Nie wciskaj mi kitu. Jestem pewna, że wiedziałeś o trzecim — przerwała, słysząc niezadowolony pomruk ze strony bruneta i poprawiła się natychmiast — o Jake'u od samego początku. Doskonale wiedziałeś, w jakim stanie znajduje się Marc i to wykorzystałeś!

— Robię to, co uważam za słuszne. W tym momencie akurat potrzebowałem awatara, a nie wykłócać się z grecką półboginią.

Pochylił się nad nią, a później zniknął bez słowa.

— Dupek — warknęła, spoglądając na miejsce, w którym przed chwilą stało bóstwo.

Jake poprawił swoją czapkę, schował pistolet pod kurtkę i bez słowa wyminął, ciągle zdenerwowaną Zaryę. Uderzył ją ramieniem, a ona jęknęła cicho z bólu i odwróciła się za nim.

— Hej, czekaj! — Zawołała i ruszyła za brunetem, ale ten nawet się nie zatrzymał. — Nie uważasz, że powinniśmy pogadać? I nie udawaj, że mnie nie rozpoznajesz i nie rozumiesz. Z hiszpańskim akcentem, czy nie, tak doskonale pamiętam, że w Kairze rozmawiałeś ze mną po angielsku.

Lockley mruknął coś po hiszpańsku, co kompletnie nie zrozumiała. Ostatecznie zatrzymał się i odwrócił do niej, tak że stali twarzą w twarz. Czuła się wyjątkowo dziwnie, spoglądając na tak znajomą sylwetkę, jednocześnie wiedząc, że kompletnie nie znała osoby, która w tym momencie przed nią stała. Mogła mieć z nim styczność w Kairze, tak przez większość czasu nie wiedziała, co dokładnie się działo. Poza tym wtedy rozmawiała z nim tylko kilka minut i wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Przede wszystkim nie była w związku z Marciem i Stevenem i czuła, że to miało wyjątkowe znaczenie w tym momencie.

— O czym konkretnie chcesz rozmawiać, chica? — Zapytał z uniesioną brwią.

Zarya poczuła zimne dreszcz na swoim ciele, gdy widziała, jak Jake na nią spoglądał. Brązowe oczy, do których była przyzwyczajona, że patrzyły na nią z czystym uwielbieniem, rozbawieniem lub irytacją, teraz był zimne i chłodne, jak nigdy wcześniej. Nawet Marc nigdy na nią nie spoglądał w ten sposób. Tak, jakby była... prawdziwym zagrożeniem, którego trzeba była się pozbyć. Cała postawa Jake'a wręcz o tym krzyczała i sprawiała wrażenie, że jedyne, na co miało się ochotę to szybko się odwrócić i odejść w zupełnie innym kierunku.

— Może zaczniemy od tego, dlaczego ciągle współpracujesz z Khonshu? Marc i Steven wystarczająco przez niego wycierpieli, a ty zachowujesz się tak, jakby nie miało to dla ciebie znaczenia. A powinno, bo dzielicie jedno ciało.

— Przypomnij mi, od kiedy możesz wtrącać się w ich życie, a tym bardziej w moje? — Zapytał z ironią. Założył ręce na klatce piersiowej i otaksował ją swoim wzrokiem z góry na dół. Jego zachowanie spowodowało, że zamarła na krótką chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. — Tak właśnie myślałem.

— Nie wtrącam się w to, co ty robisz, Jake. Jednak zależy mi na Marcu i Stevenie i wiem, jak dręczy ich niewiedza o tobie. Na pewno musisz zdawać sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajdują.

— Jesteś irytująca, Prescott. Za każdym razem, gdy cię słyszę, gdy z nimi jesteś, to mam cię dosyć, ale teraz zaczynam się zastanawiać, jak oni w ogóle mogą z tobą wytrzymywać.

Zarya nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Słowa Jake'a zdecydowanie ją zabolały i jeśli wcześniej jakaś cząstka niej liczyła na to, że trzecie alter nie będzie dużo się różnić od Marca, czy Stevena, tak teraz kompletnie pogrzebała takie nadzieje.

— Nie znasz mnie — odpowiedziała, ale sama słyszała, jak jej głos nieznacznie zadrżał. Uśmieszek na twarzy bruneta, który tylko się powiększył, pokazywał, że i on też to zauważył i był wyjątkowo zadowolony z tego, że uraziły ją jego słowa. Schowała dłonie do kieszeni swojej kurtki i utkwiła swój wzrok gdzieś na jego ramieniu, nie zdolna, by spojrzeć mu prosto w oczy. — To i tak nie chodzi o mnie. Marc czuje się zagubiony w całej tej sytuacji, a Steven jest przerażony. Mają prawo o tobie wiedzieć. Naprawdę chcesz ciągle przed nimi ukrywać swoją obecność? Wiedzą, że istniejesz, więc co to za różnica, gdy poznają twoją tożsamość?

— Cholernie duża różnica — mruknął. Jake zrobił krok w jej stronę, a ona instynktownie się cofnęła. — Poza tym to nie twój interes, więc się odczep.

Lockley spojrzał na nią ostatni raz i ruszył ulicą przed siebie. Chwilę mu się przyglądała, próbując zebrać wszystkie swoje myśli. Nie mogła tak tego zostawić. Jake ewidentnie miał do niej jakiś problem, ale postanowiła to zignorować. Musiała nakłonić go do tego, by powiedział o sobie pozostałej dwójce, bo wiedziała, że to było jedyne rozwiązanie. Świadomość, że Marc i Steven mieli dowiedzieć się o tym, że ich układ z Khonshu to był jeden wielki pic na wodę, łamał jej serce, ale musiała być z nimi szczera. Taka myśl też od razu podsunęła jej pomysł, chociaż nie do końca szlachetny, co zrobić, by przekonać Jake'a do wyjawienia prawdy.

— Jake! — Zawołała za nim, ale tym razem nawet na chwilę się nie zatrzymał. — Jeśli ty im nie powiesz, to ja to zrobię — natychmiast stanął w połowie kroku, dlatego szybko ruszyła w jego stronę, aż w końcu znalazła się tuż za nim. — Chociaż uważam, że to jest twoje zadanie. Jeśli tego nie zrobisz, to nie oczekuj ode mnie, że ja też dam się wplątać w twój układ z Khonshu i będę okłamywać Marca i Stevena.

— O co tak naprawdę ci chodzi? — Odezwał się przez zaciśnięte zęby, spoglądając na nią. — Lecisz na pieniądze, które ma ukryte Marc? Wygląd? A może podoba ci się to, że obydwoje są w ciebie zapatrzeni jak w obrazek?

— Słucham?

— Doskonale wiesz, co mam na myśli, nie udawaj głupiej.

Zarya miała ochotę go spoliczkować. Sam fakt, że insynuował, że cały jej związek z pozostałą dwójką był oparty tylko i wyłącznie na typowo materialistycznych pobudkach ranił ją mocniej, niż jego wcześniejsze słowa. Jake z jakiegoś powodu jej nie lubił, była tego pewna, a przede wszystkim robił wszystko, by całkowicie ją złamać tym, co mówił.

— Jesteśmy razem, bo ich lubię i to działa w dwie strony. Obydwoje potrafią doprowadzić mnie do śmiechu, troszczą się o mnie i jestem przy nich szczęśliwa. Zależy mi na nich, tak samo. Czego innego niby oczekujesz?

— Słuchaj, laska — odezwał się, ignorując jej pytanie. Wzdrygnęła się na pseudonim, jakim ją nazwał. Często słyszała tego typu obrzydliwe słowa i zawsze na nie reagowała. Jednak tym razem nie potrafiła tego zrobić. Co gorsza, czuła, że teraz wyjątkowo ją dotknęły. Jake zbliżył się do niej, a później uniósł swoją rękę do góry i zanim się zorientowała, poczuła, jak chwycił ją za brodę i wręcz zmusił, by spojrzała mu w oczy. Miała wrażenie, że spoglądał na nią niczym na swoją ofiarę i miała zbyt dużo negatywnych doświadczeń, kiedy czuła się w ten sposób. — Cokolwiek sobie ubzdurałaś, tak raczej małe szanse, by to przetrwało. Połączyły was tylko i wyłącznie wspólnie przeżyte wydarzenia, ale nic poza tym. Kompletnie do siebie nie pasujecie, więc przerwij to, póki jeszcze nikt nie ma złamanego serca

Zarya nie odpowiedziała, a Jake uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie rozumiała biegu tej rozmowy i nie do końca wiedziała, co tak naprawdę się dzieje. Czuła jednak całkowitą wściekłość, że oskarżał ją o coś, co nigdy nie przyszłoby jej nawet do głowy. Przy tym podważał wszystko, co łączyło ją z Marciem i Stevenem, próbując wmówić, że to nie miało żadnego sensu i przyszłości. Za kogo on się uważa? Mógł przyglądać się temu z boku, ale nie miał żadnego prawa mówić takich rzeczy.

— Kiedy Marc był z Laylą uważałem, że to go tylko rozproszy i nigdy za nią nie przepadałem — kontynuował Jake. Spojrzał w bok i prychnął cicho, tak jakby coś go wyjątkowo rozśmieszyło. Później spojrzał z powrotem na Zaryę, której twarz ciągle trzymał między swoimi palcami. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek za nią zatęsknię. Wolałbym, by ciągle byli teraz razem, bo w porównaniu do ciebie, Layla nigdy nie wtrącała się w sprawy, które ewidentnie jej nie dotyczyły.

Puścił ją, a ona poczuła, jak krew odpłynęła jej z twarzy. Miała wrażenie, jakby serce kompletnie się zatrzymało, a ból w klatce piersiowej sprawiał, że nie była w stanie oddychać. Ale może Jake miał rację? Może to wszystko nie powinno się zdarzyć i gdyby nie ona, tak Marc mógłby dogadać się z Laylą i mogli naprawić to, co ich łączyło. Jednak, czy sama nie jednokrotnie słyszała, a przede wszystkim widziała na własne oczy, że jedyne co ich łączyło to przyjaźń. Co, jeśli to wszystko było kłamstwem, a ona była na tyle głupia, by w nie uwierzyć? Może tamtego dnia, gdy Harrow prawie ją zabił, to miał rację, gdy mówił, że dała się wykorzystać? Może to, że sama była szczęśliwa, nie oznaczało tego, że to samo tyczyło się Marca i Stevena?

Jake od razu zauważył to, że Zarya zaczęła wszystko analizować. Uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem, poprawił skórzane rękawiczki na swoich dłoniach, a później bez słowa pożegnania odwrócił się, tym razem na dobre odchodząc z ulicy.

Dziewczyna stała znieruchomiała w tym samym miejscu, ciągle patrząc przed siebie, tak jakby nie mogła zarejestrować, że Jake już odszedł, a ona została sama z głową pełną myśli i niepewności. Wszystko było dla niej jak mgła. Jednak słowa, które usłyszała, obijały się echem w głowie i nie potrafiła ich uciszyć.

Do tego stopnia, kiedy opuściła swój wzrok, czuła jak po policzkach spływają jej łzy. 



\‥☾‥/

A/N:

sooo Jake is here XD

trochę chyba dupek z niego, co nie?

i chica z hiszpańskiego to po prostu dziewczyna


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top