03. morning together
ZAPACH KAWY SPRAWIŁ, ŻE UCHYLIŁA JEDNĄ POWIEKĘ.
Czasami miała wrażenie, że już nigdy nie potrafiła wyobrazić sobie poranków i nocy bez towarzystwa Marca albo Stevena. Ciągle takie się zdarzały, ale kiedy wiedziała, że któryś z nich jest obok niej, tak nie miała większych problemów z zasypianiem, a i wstawanie wydawało się przyjemniejsze. Chociaż to też wcale nie było takie proste, zwłaszcza gdy w takich chwilach jedyne, na co miała ochotę, to wtulić się w znajomą sylwetkę i nigdy nie wstawać z łóżka. W krótkim czasie potrafiła się do tego przyzwyczaić, że nie wyobrażała sobie, by już miało być inaczej. Zastanawiała się również, jak przez tyle lat nie potrzebowała takich spokojnych momentów. Albo może po prostu nie zdawała sobie sprawy, że tak naprawdę ich potrzebowała.
Odwróciła się na drugi bok i od razu zobaczyła, jak Marc kręcił się przy jej kuchni. Cokolwiek robił, tak starał się robić to, jak najciszej, by jej nie obudzić. Jednak nie to zwróciło jej największą uwagę, a spokój, który wręcz od niego bił. Często widziała go spiętego, czy zdenerwowanego, ale teraz był całkowicie zrelaksowany. I to było coś, co chciała widzieć o wiele częściej. Chciała, by wiedział, że nie musi cały czas nosić ciężaru całego świata na swoich barkach. Zwłaszcza że jego umowa z Khonshu dobiegła końca i był wolny.
Marc spojrzał przez ramię, a ona szybko przymknęła oczy, by nie pokazać, że przez kilka ostatnich minut mu się przyglądała. Później usłyszała ciche kroki, materac obok niej się ugiął i znajomy zapach całkowicie zawładnął jej zmysłami. Mimowolnie się uśmiechnęła i wtedy poczuła, jak odgarnął z jej twarzy kilka splątanych kosmyków. Pochylił się nad nią, złożył krótki pocałunek na jej policzku, aż w końcu wyszeptał wprost do jej ucha.
— Wiem, że nie śpisz.
Zachichotała krótko i otworzyła oczy.
— Wszystkiego najlepszego, baby — powiedział z uśmiechem, a ona poczuła, że serce zabiło jej mocniej na ten widok. Powinna być przyzwyczajona do tego, bo Steven niemal cały czas spoglądał na nią z uśmiechem. Jednak ten, który należał do Marca, zawsze się różnił, a że nie robił tego wyjątkowo często, tak doceniała każdy z nich.
— Dzień dobry — odezwała się, nieco zaspanym głosem. Uniosła jedną dłoń do góry, a później przejechała nią po jego policzku. Jednodniowy zarost delikatnie kuł ją pod palcami, ale jej to w żaden sposób nie przeszkadzało. Przesunęła swoją dłoń wyżej, tak że mogła wpleść w jego ciemne włosy, a później przyciągnęła jego twarz bliżej siebie. — Skoro to moje urodziny, to mam małe życzenie.
— Co takiego chodzi ci po głowie?
Jego usta były na tyle blisko, że trudno było się skupić na czymś innym. Wystarczyło, by tylko odrobinę się przesunęła, a znowu czułaby jego wargi na swoich, ale z jakiegoś powodu chciała to trochę przeciągnąć. Spokój, który towarzyszył temu porankowi, był wyjątkowy. Nie wiedziała, z czym miało to związek, ale chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej. Poza tym sposób, w który jej się przyglądał był dla niej wystarczający. Nikt nigdy wcześniej nie spoglądał na nią w ten sposób i tylko to wystarczyło, by jeszcze bardziej była w nim zakochana.
— Cóż... co powiesz o małym pocałunku?
— No nie wiem — zastanowił się na głos, ale dostrzegła rozbawione iskierki w jego oczach. — Pytanie, czy zasłużyłaś na to po tym, jak ukradłaś mi czapkę?
— Powinieneś się z tego cieszyć, że twoje uwielbienie do nich przelałeś również i na mnie — wytknęła mu wesoło. — Zresztą, to nie tak, że to twoja jedyna czapka.
— Wymyśliłaś ten argument na poczekaniu, czy myślałaś nad nim od wczoraj? — Zapytał z uniesioną brwią.
— Jakby to powiedzieć... — zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć, kiedy w końcu złączył ich usta razem.
Zarya zapomniała jak się oddycha, a jedyne, co się liczyło to ta chwila, w której mogła czuć go obok siebie. Chwycił jej twarz w swoje dłonie i całował ją tak, jakby zaraz miał skończyć się świat. Jednak ona doskonale to znała, bo niemal wszystkie ich pocałunki wyglądały w ten sposób. Była ich wielką fanką i ten moment intymności był przeznaczony tylko dla nich. Dlatego tym bardziej oplotła swoje ramiona wokół jego ciała i przylgnęła do niego tak mocno, jak to było tylko możliwe. Jej serce szalało i jedyne czego była pewna, to, że nie chciała, by to kiedykolwiek się kończyło. W krótkim czasie potrafiła całkowicie uzależnić się od jego obecności w swoim życiu i mimo wszystkich przeciwności – tego, jak skomplikowana była ich przeszłość, sama ich relacja, czy fakt, że dzieliła ich różnica wieku – tak ten związek okazywał się jedyną stałą rzeczą w jej życiu w ciągu ostatnich miesięcy.
Pocałunki Marca szybko zjechały na jej szyję i kiedy poczuła jego gorący oddech, a później usta w najbardziej wrażliwym miejscu, tuż przy płatku ucha, mruknęła cicho. Jednak to szybko zmieniło się w chichot, a później nieopanowany śmiech, gdy dotarł do miejsca, w którym miała wyjątkowe łaskotki. Starała się odsunąć od niego, ale był nieubłagany i z radością maltretował ją dalej. Czuła, że brzuch bolał ją od śmiechu, nad którym nie potrafiła zapanować i wiedziała, że nie był to najpiękniejszy dźwięk na świecie, zwłaszcza gdy się zapowietrzała i jedyne, co z siebie wydawała to dziwny charkot. Jednak to nie zraziło Spectora. Wręcz przeciwnie, podświadomie uważał, że takie wspólne chwile były jego jednymi z ulubionych. I dla niego Zarya nad samym ranem, w rozczochranych włosach wyglądała przepięknie.
Kiedy po jakimś czasie Marc w końcu się od niej odsunął, ona była pewna, że jest cała czerwona na twarzy ze śmiechu.
— Wyglądasz uroczo — wyszeptał jej prosto w usta, a później pocałował ją w nos. — Czy twoje życzenie zostało spełnione?
— Tak — uśmiechnęła się. — Mogłabym budzić się tak każdego dnia do końca mojego życia.
— Zapomniałaś, że praktycznie zawsze wstaję przed tobą i to stosunkowo wcześnie.
— Nie mogę walczyć z latami przyzwyczajenia — westchnęła z udawanym smutkiem, a później klepnęła go dłoń w klatkę piersiową. — Zadowolę się tym, jeśli będę widzieć ciebie albo Stevena przez jakiś czas każdego dnia. Dlatego wczoraj było tak tragiczne i dopiero wasz widok poprawił mi humor.
— Wydawało mi się, że cieszysz się ze spotkania z przyjaciółką.
— Trudno nazwać moje relacje z Brunnhildą przyjaźnią — sprostowała szybko, a Marc zaśmiał się krótko. — Co? Powiedziałam coś śmiesznego?
— Właściwie, to tak — zgodził się i Zarya posłała mu krótkie, wnikliwe spojrzenie. — Jak na kogoś, kto uważa, że nie łączy was przyjaźń, tak mówisz o niej, tak jakby jednak was łączyła.
— To zdanie w ogóle nie miało sensu — pokazała mu język, a on wywrócił oczami.
— Wiesz doskonale, o co mi chodziło, złośnico.
— Nieważne, i tak dostałam nakaz od niej, że następnym razem, jak będę się wybierać do Nowego Asgardu, to mam zabrać cię ze sobą. Zaprasza nas na wakacje i to jak najszybsze, ale pogoda w Norwegii pozostawia wiele do życzenia.
— To samo można powiedzieć o Anglii — odparł, a ona oparła głowę o ścianę i wzięła głęboki oddech. — Nie wiem, co ty i Steven widzicie w tym miejscu. Szaro, deszczowo, słońce pojawia się raz na kilka miesięcy.
— Ej, to nie prawda — zaśmiała się wesoło, a później podparła się na łokciach i pochyliła nad nim, tak jakby miała mu zdradzić największą tajemnicę. — Chcesz wiedzieć, co Steven widzi w tym miejscu? — Marc mruknął, dając jej znać, że słucha. — Mnie.
— To argument, z którym trudno dyskutować — odpowiedział ze śmiechem. Zarya zauważyła, jak przy tym delikatnie zmarszczył nos i było to wyjątkowo urocze.
— A chcesz wiedzieć, co ja widzę w tym miejscu?
— Zgaduję, że i tak mnie oświecisz.
— Marc! — Zawołała z oburzeniem, a później szybko się przesunęła. Przerzuciła jedną nogę na drugą stronę jego ciała i usiadła mu na udach. Niemal od razu poczuła, jak ten ułożył dłonie na jej biodrach. — Nie bądź wredny. To moje urodziny, więc proszę cię, byś był dla mnie miły.
— Kiedy nie jestem?
— Mam ci to powiedzieć alfabetycznie, czy chronologicznie?
— Prescott, co ja z tobą mam, co? — Zapytał, odchylając głowę do tyłu, by lepiej na nią spojrzeć. Zarya ułożyła dłonie na jego ramionach, a później powoli sunęła nimi do góry, aż zatrzymała je na policzkach.
— Coś dobrego mam nadzieję.
Marc uśmiechnął się nieznacznie, ale nie odpowiedział. Ona jednak wcale tego nie potrzebowała. Ten mały gest mówił więcej i to było dla niej wystarczające.
— To, co ty widzisz w tym miejscu, co? — Zapytał z widocznym zaciekawieniem, kreśląc kciukami kółka na jej biodrach.
Pochyliła się nad nim, tak że prawie stykali się ustami, a później przesunęła głowę w bok i ułożyła ją we wgłębieniu jego szyi, przesuwając dłonie na jego okrytą klatkę piersiową. Wciągnęła powietrze razem z jego charakterystycznym zapachem. Marc zawsze pachniał piaskiem, miętą i czymś, co zawsze przypisywała tylko do niego. Nie umiała tego określić, ale zapach ten był zdecydowanie uzależniający i mogłaby spędzić całe dnie, tylko czując jego bliskość obok siebie.
— Ciebie i Stevena — wyznała po krótkiej chwili, a później złożyła krótki pocałunek na jego żuchwie.
☾
Zarya nie była pewna, jak doszło do tego, że z powrotem usnęła. Wiedziała, że obecność Marca i jego dotyk miały z tym zdecydowanie wiele wspólnego. Przy nim i Stevenie zawsze potrafiła być zrelaksowana i nie musiała niczym się martwić. Jakby ktoś wyłączył przycisk z problemami i jej świat skupiał się tylko i wyłącznie na tym momencie i drugiej osobie.
Delikatny dotyk na policzku ją wybudził. Spojrzała na Marca, który wyglądał tak, jakby i sam dopiero, co się obudził. Czarne loki miał rozmierzwione bardziej niż wcześniej, a leniwy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Szybko zauważyła, że przez cały ten czas nie zmienili w żaden sposób pozycji i była pewna, że brunet zdecydowanie odczuł to, jak leżała na nim niemal całym swoim ciałem. Żadne z nich początkowo się nie odezwało i jedyne, co mogli robić, to wpatrywać się w siebie z miłością i zachwytem.
— Przygotowałem nam śniadanie — wyznał zachrypniętym głosem.
— Kiedy?
— Wcześniej, zanim zasnęliśmy — wyjaśnił, a ona zachichotała cicho, ale na jej policzkach pojawiły się delikatnie rumieńce.
— Wybacz, prawdopodobnie to moja wina.
Marc pokręcił głową i pocałował ją w czoło.
— Chociaż, to chyba dobry czas, by coś zjeść i zacząć się zbierać — mruknęła dosyć niechętnie i wskazała palcem na mały zegarek, który stał na szafce nocnej. Wskazówki pokazywały, że dochodziła godzina dwunasta.
Kilka minut później Zarya jeszcze na wpół przytomna siedziała przy stoliku, gdzie znalazła kubek z zimną herbatą i kawą, ale obydwoje z Marciem byli zbyt leniwi, by robić nową porcję. Na talerzach leżało kilka naleśników i dwa półokrągłe rogaliki, a obok stał słoik z dżemem jagodowym, syrop klonowy i pokrojone owoce. Śniadanie specjalnie przygotowane dla niej, bo Marc nie był zwolennikiem słodkich potraw z samego rana. Ona wręcz przeciwnie.
Wzięła jeden z rogalików do ręki, uniosła go nieznacznie do góry i przymknęła jedno oko, jakby starannie się mu przyglądając.
— Możesz mi powiedzieć, co ty właściwie robisz? — Zapytał z widocznym zaciekawieniem. Uniósł jedną brew do góry i opierając się ramieniem o tył kanapy, przyglądał jej się z rozbawieniem.
— To mi coś przypomina — mruknęła cicho, a później oblizała wargi i wydała z siebie radosny okrzyk, jakby właśnie ją olśniło. — Wiem! — Uśmiechnęła się zadziornie i spojrzała na Marca, któremu zdecydowanie nie spodobało się jej zachowanie. Zachowywała się tak za każdym razem, gdy opowiadała jeden ze swoich żartów, a przede wszystkim, kiedy nabijała się z niego. — Twoja peleryna od stroju Moon Knighta układała się w takiego rogalika, gdy skakałeś to tu to tam. Khonshu znawca mody, a swoje inspiracje czerpie z jedzenia.
— Jesteś w błędzie — kliknął palcami i wskazał na nią jednym z nich. — Peleryna nigdy tak się nie układała.
Zarya parsknęła wesoło, a Marc zrobił swoją standardową, naburmuszoną minę, co bardziej ją rozbawiło.
— W trakcie walki mogłeś nie zwracać na to uwagi, ale ja jako obserwator, zdecydowanie potrafiłam to dostrzec.
— Twoją rolę jako obserwatora pamiętam trochę inaczej. Zwłaszcza jak bez zastanowienia leciałaś na pierwszą linię ognia.
— Cóż — spojrzała na niego niewinnie — znasz mnie. Obrona niewinnych zawsze była wewnątrz mnie. Gdy Posejdon mnie uratował, tylko się to we mnie wzmocniło.
— Ciągle uważam, że któregoś dnia doprowadzi cię to do sytuacji, w której będziesz w stanie poświęcić o jedną rzecz za dużo. Własne życie.
Odłożyła nietkniętego rogalika na talerzyk, a później wyciągnęła się do przodu i oparła dłonie o jego zgiętą nogę. Marc odgarnął jej długie włosy do tyłu i ułożył dłoń na jej karku.
— Nie musisz się martwić, darling. Jestem tutaj z tobą i nigdzie nie zamierzam odchodzić. Zwłaszcza nie teraz, kiedy was odnalazłam i nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa, jak teraz.
— Dobrze — powiedział cicho i odchrząknął krótko. — Bo mam coś dla ciebie.
Odsunął się od niej, wstał z kanapy i zaczął przeszukiwać torbę. Nie miała mu za złe, że nie odpowiedział na jej małe wyznanie. Wiedziała, że gdyby to był Steven, to powiedziałby równie coś ckliwego co ona, jednak Marcowi trudno było znaleźć często odpowiednie słowa. Rozumiała to, że on wolał pokazywać to, co czuł, niż o tym mówić. Zresztą to podczas tylko tego poranka kilkakrotnie już widziała i odczuwała.
Marc wrócił po kilku chwilach, a w rękach trzymał małe brązowe, kwadratowe pudełeczko.
— Co to jest? — Zapytała z przyzwyczajenia, przyglądając się opakowaniu z logo sklepu jubilerskiego.
— Otwórz — odpowiedział tajemniczo. — Wtedy się dowiesz.
Wywróciła oczami, ale posłuchała go. Otworzyła wieczko, a w środku na białej poduszce ujrzała zawieszkę, tak oryginalną i przepięknie zdobioną, że zaparło jej dech w piersiach. Złoty wisiorek składał się z półksiężyca, połowy słońca i czterech gwiazd, które łączyły ze sobą dwa pozostałe elementy. Wnętrza wszystkich części były wypełnione małymi, błyszczącymi cyrkoniami, a cała reszta – obramowanie półksiężyca, gwiazd oraz promienie słoneczne – były starannie wykonane ze złota. Nigdy nie była wielką fanką biżuterii. Jej jedynym stałym elementem był naszyjnik z delfinem i kolczyki, które zawsze starała się nosić jak najbardziej rzucające się w oczy i przyciągające uwagę. Biżuterię zawsze zachowywała na specjalne okazje. Jednak wiedziała, że nie rozstanie się ani na moment z nowym nabytkiem.
— Jest przepiękny — odezwała się po chwili. Chwyciła zawieszkę między palce i przejechała po niej kciukiem, dokładnie badając jej fakturę. — Nawet nie wiem, co mam powiedzieć. Dziękuję, Marc. To jest naprawdę wspaniały prezent.
— Naprawdę tak uważasz?
— Oczywiście! Pomożesz mi go założyć?
Podała mu pudełeczko i odwróciła się do niego plecami. Uniosła swoje włosy do góry, a w tym samym czasie Marc wyciągnął naszyjnik z opakowania i ułożył na jej szyi. Od razu poczuła delikatne zimno metalu na swojej skórze i opuściła na krótko wzrok, by spojrzeć na przepiękną zawieszkę. Nie potrafiła oderwać od niej swojego wzroku i fakt, że idealnie komponowała się z jej delfinem, tylko powodował wyjątkowe ciepło w jej sercu. Marc zapiął naszyjnik, pocałował ją w kark i odwrócił z powrotem twarzą do siebie. Poprawił zawieszkę, tak by leżała idealnie, a ona nie potrafiła powstrzymać się przed szczęśliwym uśmiechem.
— Teraz wygląda idealnie — powiedział Spector.
— Mogę cię o coś zapytać? — Odezwała się, a on mruknął cicho z akceptacją. — Jestem po prostu ciekawa... Dlaczego słońce i księżyc? Wydawało mi się, że większość kobiet otrzymuje od swoich facetów naszyjniki z sercem albo różą.
— Ty nie jesteś jak większość kobiet, zgadza się? — Odpowiedział i jeśli wcześniej w jakimś stopniu była zaskoczona jego zachowaniem, tak teraz kompletnie zaniemówiła. Takie słowa z jego ust były rzadkością, ale kiedy już je wypowiadał, sprawiały, że całkowicie odbierało jej mowę. W prosty sposób docierał do najgłębszych zakamarków jej serca. — Jesteś boginią dosłownie i w przenośni. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Poza tym to motyw, o którym myślałem już od jakiegoś czasu. Jesteś dla mnie jak słońce, najjaśniejszy punkt w całym wszechświecie. Ja natomiast czuję się tak, jakbym odzwierciedlał księżyc. Nie powinniśmy się ze sobą w żaden sposób zetknąć, a jednak tak się stało. I powstało z tego coś, co sprawiło, że przypomniało mi o uczuciach, których nie odczuwałem od bardzo dawna i nie miałem pojęcia, czy jeszcze kiedykolwiek na nie zasługuję. To wszystko dzięki tobie.
\‥☾‥/
A/N:
jakby ktoś mi kazał zdecydować kogo wolę bardziej,
Marc x Zarya, czy Steven x Zarya,
to bym się nie zdecydowała XD
kocham ich wszystkich! a jest jeszcze Jake xd
jak mówiłam na samym początku to te pierwsze rozdziały,
będą takie cute, a później zacznie się rollercoaster xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top