02. first dream

STEVEN ODŁOŻYŁ TELEFON I NIEMAL ZERWAŁ SIĘ Z KRZESŁA.

— O mało nas nie wsypałeś, mistrzu — odezwał się ironicznie Marc, a Steven uniósł brwi do góry i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. — Pytaniem, czy odebrać ją z lotniska. Nie takie mieliśmy plany.

— Daj spokój — powiedział luźno Steven. — Sam nie lubisz, jak Zarya pałęta się po nocy sama. Z magicznymi mocami, czy bez w Londynie wieczorem nie wszyscy mogą być przyjaźnie nastawieni.

— Gdyby tylko ktoś ją zaczepił, to prędzej ona skopałaby mu tyłek, niż ktokolwiek zdążyłby cokolwiek zrobić — stwierdził Marc, ale dodał po chwili. — Co wierzę, że wcale nie będzie mieć miejsca, bo dotrze bezpiecznie do domu, a w międzyczasie my mamy coś do zrobienia, prawda? Spakowałeś wszystko?

— Pytasz się o to już jakiś trzeci raz — wytknęło mu szybko alter, a on wywrócił oczami. — Tak, spakowałem wszystko. Tak, wszystko jest poukładane. Tak, odnajdziesz się. Jeszcze jakieś wątpliwości?

— Nie chcę w połowie drogi zorientować się, że jednak czegoś brakuje. To się nazywa odpowiednie przygotowanie na każdą sytuację.

— To się nazywa zaradność. Chociaż w twoim przypadku to wyjątkowo wielki perfekcjonizm.

Spector postanowił zignorować słowa swojego alter.

— Proszę cię tylko, nie rozwal nam auta — odezwał się z nadzieją Marc. — Wiem, że zrobiłeś postępy, ale pamiętaj, że jutro ciągle musimy dojechać do Nottingham. I najlepiej później wrócić do Londynu.

— To tylko kilka przecznic, co prawdopodobnie złego mogłoby się stać?

Marc westchnął ciężko w odbiciu i przetarł oczy palcami. Słowa Stevena wolał pozostawić bez komentarza, chociaż kilka prawdopodobnych wersji wydarzeń od razu cisnęło mu się na język. Steven w tym samym czasie zarzucił na siebie swoją kurtkę, schował telefon do kieszeni, wziął torbę z rzeczami na weekend i w ostatniej chwili nie zapomniał o tym, by sięgnąć po wszystkie kluczyki, w tym do samochodu.

Odpowiedź na swoje własne pytanie otrzymał, zaledwie po kilkunastu minutach. W trakcie drogi do mieszkania Zaryi samochód wyłączył się kilka razy, prawie przejechał na czerwonym świetle i niemal wjechał w drogę, która prowadziła pod prąd. To wszystko wystarczyło, by wyjątkowo się zestresował, a komentarze i uwagi Marca wcale mu nie pomagały. Chociaż w tym momencie obydwoje mogli sobie podać ręce, bo kiedy Steven stresował się całą drogą, tak Marc niemal wyrywał sobie włosy z głowy, gdy widział, jak jego alter praktycznie robiło wszystko, by kompletnie zmasakrować samochód. Niezależnie od tego, czy robił to bardziej lub mniej świadomie.

Steven jakimś cudem zaparkował pod blokiem mieszkalnym i czym prędzej wysiadł z auta.

— Nigdy więcej nie jadę samochodem. Marc, jak możesz w ogóle się tym obsługiwać?

Lata praktyki. Masz szczęście, że policja nas nie złapała.

— Ostatecznie, nie poszła chyba, aż tak źle, co? — Zapytał optymistycznie Steven, ale powstrzymał się przed spoglądaniem w swoje odbicie, bo wiedział, że Marc mógłby mieć zupełnie inne zdanie na ten temat. — Do twojej perfekcji jeszcze mi daleko, ale ostatecznie dojechaliśmy na miejsce, a to jest już sukces.

Nie wiem, jak nie zabicie nas na drodze możesz uważać za sukces, ale niech ci będzie. Jak tylko wrócimy z tych urodzin, to porządnie bierzesz się za naukę i się nie wywiniesz. Sam tego dopilnuję, bo jeszcze strzeli ci coś do głowy, by gdziekolwiek zawieść Zaryę.

— Dlatego, to niemal lepsze niż prawdziwy kurs jazdy — mruknął cicho Steven i uśmiechnął się grzecznie do starszej kobiety, która przechodziła akurat obok niego i prawdopodobnie musiała słyszeć, jak mówił sam do siebie. Poczekał, aż nieznajoma przeszła odpowiedni kawałek i znajdywała się od niego wystarczająco daleko, by go nie usłyszeć, wtedy odezwał się ponownie. — Poza tym, czemu mam wrażenie, że wcale ci się nie chce tam jutro jechać?

Nie wiem, o czym mówisz. Nie mam z tym żadnego problemu.

Steven mruknął cicho, dając znak, że usłyszał jego słowa, ale nie do końca im wierzył. Wyciągnął zapasowy klucz do klatki, który Zarya dała im nie tak dawno i wszedł do środka. Cieplejsze powietrze od razu uderzyło go w twarz i to pozwoliło na to, by rozpiął kurtkę. Stanął przed windą i w oczekiwaniu na dźwig, spojrzał na swoje nieco zniekształcone odbicie w szybie na drzwiach.

— Wydaje mi się, że dokładnie wiesz, o co mi chodzi, Marc. To rodzinna impreza, a te nie należą do twoich ulubionych, więc nie musisz udawać, że wszystko gra. Nie przede mną.

Wszystko gra, Steven. Mną nie musisz się martwić.

Grant nie odpowiedział, ale westchnął cicho. Marc natomiast nie chciał przyznać tego, że alter miało rację. Gdyby mógł wybrać, to jutrzejszy dzień spędziłby w zupełnie inny sposób. Najlepiej z samą Zaryą w Londynie bez konieczności zmierzenia się z kimkolwiek z jej rodziny. Nie tak, że miał do nich jakieś obiekcje, wiedział, że sama dziewczyna jest bardzo mocno z nimi związana, chociaż czasami mogła temu zaprzeczać. Faktem było jednak to, że nie czuł się dostatecznie komfortowo w ich towarzystwie, wiedząc, że sam nie miał zbyt przyjemnych wspomnień rodzinnych i to wyjątkowo mocno wyryło się w jego pamięci. Mimo tego wiedział, że Zaryi niezwykle na tym zależało (i jej matce, bo zdążył poznać się na tym, że jeśli Maria Prescott coś sobie zaplanuje, to tak właśnie będzie). Dlatego nie chciał jej zawieść. Poza tym, jeśli jego małe poświęcenie miało oznaczać, że dziewczyna spędzi wyjątkowo radośnie dzień, a szczęśliwy uśmiech nie będzie schodził jej z twarzy, to było to warte.

Steven wszedł do mieszkania i cichym kopniakiem zamknął za sobą drzwi. Chociaż nie był w tym miejscu po raz pierwszy, tak będąc w nim całkowicie samemu, czuł się co najmniej nieswojo. Miał wrażenie, że narusza osobistą przestrzeń Zaryi, nawet jeśli robił to właśnie z jej myślą. Mieszkanie, które do niej należało, było małe, o wiele mniejsze od tego, w którym sam mieszkał, ale zdecydowanie jaśniejsze i wyjątkowo przytulne. Główny pokój był podzielony na dwie części – codzienną, w której znajdywała się między innymi szara kanapa z kilkoma ozdobnymi poduszkami, a przed nią stolik, na którym leżał zamknięty laptop. Nad sofą wisiały trzy plakaty – jeden z konstelacjami gwiazd, drugi z mapą świata i trzeci, który był podzielony na dwie części, gdzie na jednej znajdywał się krajobraz Londynu, a na drugiej Krakowa. Pamiętał dokładnie, jak pierwszy raz wyjątkowo zainteresował go ten plakat, a Zarya z zaróżowionymi policzkami przyznała się, że to ona była jego autorką. Na środku przy lewej ścianie postawiono regał z książkami, ramkami na zdjęcia i innymi ozdobami, które wyglądały tak, jakby większość z nich znalazła się tam przypadkowo. Nie były one utrzymane w jednym stylu, a połączono kilka z nich, co zdecydowanie ukazywało chaotyczną duszę ich właścicielki. Za regałem znajdywało się łóżko, które było nieidealnie pościelone, mała szafka nocna, a na ścianie przywieszono lampki w kształcie kolorowych kulek. Po drugiej stronie pomieszczenia wbudowano dużą szafę oraz znalazło się miejsce na mały aneks kuchenny i łazienkę.

Jednak to, co najbardziej zapadało w pamięć to delikatny lawendowy zapach połączony z tym charakterystycznym dla Zaryi, przez co Steven miał wrażenie, jakby dziewczyna znajdywała się tuż obok niego.

— Jak tylko wejdzie, to zorientuje się, że coś jest nie tak — mruknął nieco sceptycznie Steven. — Tak się skończy cała niespodzianka.

Od kilku dni to planujemy, więc teraz się nie wycofasz. Poza tym mam przeczucie, że będzie zadowolona.

— Od kiedy tak bardzo polegasz na swoich przeczuciach? — Zapytał z rozbawieniem Grant, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie ciche prychnięcie.

Steven zaśmiał się krótko, a później wziął się za swoje zadanie.

Zarya była pewna, że śni, ale wszystko było na tyle realne, że trudno było w to uwierzyć.

W żaden sposób nie przypominało to tego, co przeżyła w zaświatach, bo wtedy jednak wiedziała, że w jakiś sposób, to nie był tylko sen. Tym razem czuła się tak, jakby była tylko świadkiem wszystkiego, co się działo. Nie rozumiała jednak, dlaczego znalazła się w pokoju z dwójką nastolatków, których widziała po raz pierwszy na oczy. Byli do siebie wyjątkowo podobni, więc nietrudno było zgadnąć, że prawdopodobnie byli rodzeństwem. Chłopak miał ciemne, praktycznie czarne włosy, które zaczesał do tyłu i z największym ożywieniem grał w jakąś wyścigówkę na swoim komputerze. Nastolatek co chwilę mruczał coś pod nosem, czasami nawet przeklinając, aż w końcu krzyknął z radością i wyrzucił ręce do góry.

— Wygrana! Kolejny raz z rzędu! Możecie mi ssać ku... — chłopak szybko przerwał i odwrócił się na swoim krześle obrotowym. Spojrzał na jedno z dwóch łóżek w pokoju, na którym leżała dziewczyna. Delikatnie kręcone, brązowe włosy były rozrzucone na poduszce, a ona sama sprawiała wrażenie, jakby odpoczywała. — Wybacz, młoda. Wiem, że odpoczywasz.

— Czy ty kiedykolwiek nauczysz się nazywać mnie inaczej niż 'młodą'? — Zapytała nastolatka, podpierając się łokciem o materac. Chłopak uśmiechnął się złośliwie, a ona zachichotała krótko. — Jesteś tylko starszy o jakieś szesnaście minut. Poza tym tata urwie ci głowę, jak tylko dowie się, że znowu przeklinasz.

Czyli jednak byli rodzeństwem i to bliźniakami.

— Nie urwie, jeśli nic mu nie powiesz — chłopak pstryknął palcami i wskazał jednym z nich na swoją siostrę. — Zresztą oboje z mamą, wcale nie są lepsi. Myślą, że nie wiem, kiedy przeklinają i co poniektóre przekleństwa oznaczają. Ich tonacja głosu też mówi wiele.

— Och, proszę cię, ja wiem, co ty insynuujesz i nie chcę tego słyszeć — mruknęła, z powrotem kładąc się na łóżku. Przyciągnęła rękę do swojej twarzy i schowała oczy w zagięciu łokcia. — Są dorośli i mogą robić, co chcą, nie zważając na to, czy jesteśmy w domu, czy nie.

— Teraz ty ciągniesz ten temat — wytknął z rozbawieniem, ale szybko zamilkł, gdy oberwał kolorową poduszką prosto w twarz. Poduszka spadła na jego kolona, a on spojrzał z zadowoleniem na swoją siostrę. — Rzut za dziesięć punktów. Masz dobry cel. Może powinnaś zacząć trenować jakiś sport drużynowy, co?

— Nie, dziękuję. Wystarczą mi moje książki.

— Nerd.

— Mięśniak.

— Przemądrzała kujonka.

— Arogancki dureń.

Dwójka nastolatków wymieniła ze sobą znaczące spojrzenia, a później, niemal w tym samym momencie, obydwoje wybuchli głośnym śmiechem. Chłopak odchylił głowę do tyłu na swoim fotelu i zaciśniętą pięścią bił się w kolano. Dziewczyna natomiast zwinęła się w pół na swoim łóżku, praktycznie dysząc ze śmiechu. W pokoju można było usłyszeć tylko ich wesołe odgłosy, ale po krótkiej chwili coś się zmieniło. Ktoś zaczął faktycznie się dusić i mieć problemy z poprawnym oddychaniem. Zarya utkwiła swój wzrok w nastolatce na łóżku i od razu zauważyła, że dziewczyna nie mogła złapać oddechu. Przyciągnęła swoją dłoń do klatki piersiowej, jakby to miało w czymś pomóc, jednak ciągle nie mogła odpowiednio zaczerpnąć powietrza. Chłopak, który jej towarzyszył, niemal od razu wstał ze swojego miejsca i znalazł się obok swojej siostry. Złapał ją za ramiona i podniósł do pozycji siedzącej.

Zarya ruszyła do dwójki nastolatków. Chciała jakoś pomóc dziewczynie. Instynkt wręcz nakazywał jej, by to zrobiła. Nie rozumiała tego, bo przecież kompletnie nie znała tej dwójki. Jej morale, które mówiło jej, że ma chronić niewinnych, to była jedna sprawa. Tym razem czuła, że to było coś bardziej osobistego. Tak, jakby była związana z tą dwójką jakimiś więzami, których nie potrafiła rozpoznać, a tym bardziej opisać.

W końcu jednak dziewczyna się uspokoiła. Atak minął, ale jej oddech ciągle był ciężki. Szatynka zaciskała mocno palce na koszulce swojego brata, a on od razu chwycił ją w swoje ramiona i położył się obok niej, całując swoją siostrę w czoło. Przez krótką chwilę Zarya była zazdrosna o ich relacje, bo widać było, że mimo zabawnych sprzeczek i droczenia się ze sobą, tak niezwykle im na sobie zależało. Może miało to związek, z tym że byli bliźniakami, a czytała, że ci niejednokrotnie mieli o wiele bliższą relację, niż zwykłe rodzeństwo, wiązała ich niespotykana więź. Ona i Thomas nigdy nie byli ze sobą tak blisko i dokładnie wiedziała, że to się nie zmieni.

— To już drugi atak w tym tygodniu. Myślę, że powinniśmy powiedzieć o tym rodzicom — powiedział z zaniepokojeniem chłopak. — To nie jest normalne.

— Na pewno nic mi nie jest — zignorowała problem nastolatka. — Tylko by się zdenerwowali, a to pewnie nic takiego. Ostatnio trochę się ochłodziło i dlatego.

— Pogoda w Anglii z reguły pozostawia wiele do życzenia.

— Wiesz, co mam na myśli — dziewczyna uderzyła brata w ramię zewnętrzną częścią dłoni. — Nie martw się, nic mi nie będzie. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz, nawet jak bardzo byś tego chciał.

— To byłoby dla mnie najlepsze święto — zażartował, a ona zachichotała cicho i później przymknęła oczy. — Prześpij się robaku. Przyda ci się trochę odpoczynku.

— Proszę pani?

Ktoś szarpnął ją za ramię, a ona niemal natychmiast otworzyła oczy. Próbowała wstać, ale pasy bezpieczeństwa, które ciągle miała zapięte, zdecydowanie jej to utrudniły. Przez krótką chwilę nie miała bladego pojęcia, gdzie się znajduje. Było tak, jakby ciągle przebywała z tamtą dwójką w ich pokoju i tylko czekała na to, co wydarzy się dalej. Jednak obecność młodej kobiety obok, jej granatowo-żółty mundurek i przyjazny uśmiech, przypomniał, że przez ostatnie godziny znajdywała się w samolocie, w drodze powrotnej do domu.

— Już wylądowaliśmy? — Zapytała zaspanym głosem.

— Zgadza się — stewardesa skinęła głową. — Jest pani ostatnią pasażerką na pokładzie.

Zarya niemal od razu się zaczerwieniła.

— Och, przepraszam! — Zawołała, nerwowo odpinając pasy i zbierając wszystkie swoje rzeczy. W tym momencie cieszyła się, że to była tylko jednodniowa wycieczka i nie miała ze sobą żadnej walizki, a tylko ulubiony plecak, który pomieścił wszystkie najważniejsze rzeczy. — Nie sądziłam, że usnę. Z reguły mało kiedy to robię. I nie rozumiem... Przepraszam!

— Nic nie szkodzi. Ominie panią długa kolejka przy sprawdzaniu dokumentów.

Jeśli kobieta była rozbawiona nagłym natłokiem słów z jej strony, to nie zwracała na to uwagi. Dziewczyna założyła czapkę z daszkiem na głowę, a później życzyła dobrej nocy całej załodze, która stała przy wyjściu i czym prędzej opuściła samolot. Gdy znalazła się na zewnątrz, od razu uderzyło ją chłodne i wilgotne powietrze. Była pewna, że w ciągu dnia znowu padał deszcz. Jednak zdecydowanie wolała to niż zimny, norweski klimat.

Czym prędzej przedostała się do głównego budynku lotniska i stanęła w kolejce do odprawy. Stewardesa miała rację, bo przed nią stało zaledwie kilka osób i to w dodatku wszyscy oczekiwali na okienko z przedstawicielem straży granicznej. Do przejścia samoobsługowego nie było nikogo, więc szybko podeszła do bramki, przysunęła swój paszport do czytnika i po kilku sekundach sczytywania jej twarzy, ekran poinformował ją o akceptacji i znalazła się po drugiej stronie. Idąc w stronę wyjścia, wyciągnęła swój telefon z kieszeni i otworzyła ikonę wiadomości ze Stevenem, wcześniej sprawdzając dokładnie, która była godzina. Kilka minut po dwunastej, nie tak źle. Miała jednak nadzieję, że Grant mimo wszystko nie czekał na wiadomość z jej strony i poszedł spać.

Z: Mam nadzieję, że śpisz, ale jestem już w Londynie. Właśnie biorę taksówkę do domu.

S: Śpię z otwartymi oczami.

Zarya parsknęła cicho na jego wiadomość, a później złapała najbliższą taksówkę. Podała adres swojego mieszkania i poczuła kolejną wibrację swojego telefonu.

S: Jedź bezpiecznie, love.

Zablokowała swój telefon, położyła na swoich kolanach i wyjrzała przez okno na nocne ulice Londynu. Ledwo wsiadła do taksówki, a już zaczęło padać. Cieszyła się, że zdecydowała dotrzeć do domu taryfą, bo w tym momencie nie uśmiechało się jej wracać cała przemoczona w zimnym autobusie. Do tego nadrabiać dodatkową drogę i zatrzymywać się na każdym przystanku. Tak przynajmniej wiedziała, że dotarcie do mieszkania zajmie jej tylko kilka chwil, w których pozwoliła sobie trochę odpłynąć. Sen, który jej się przyśnił, nie dawał o sobie spokoju. Nie miała bladego pojęcia, kim była dwójka nastolatków i równie dobrze mogłaby uznać, że byli tylko i wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Jednocześnie czuła, że to było bardziej skomplikowane. Rodzeństwo jej kogoś przypominało, ale nie potrafiła prosto stwierdzić kogo. Była pewna też, że w jakiś sposób była z nimi powiązana. Z reguły nie przejmowała się swoimi snami. Kiedy nie śniły jej się koszmary, tak widziała same głupoty. Chociaż w ciągu ostatnich tygodni, gdy więcej nocy spędzała w towarzystwie Marca albo Stevena, nawet koszmary ustały. Dlatego teraz była całkowicie świadoma, że sen w samolocie był zupełnie inny, bardziej realny, tak jakby prędzej była świadkiem tego, co się działo w czasie rzeczywistym.

Oparła czoło o chłodną szybę, nie mając siły dalej nad tym rozmyślać. Równie dobrze mogło to nic nie znaczyć i tylko roztrząsała coś, co w ogóle nie miało większego znaczenia. Poza tym była zmęczona, a drzemka w samolocie nie przebiegła, tak jak chciała. Jedyne czego pragnęła, to szybka kolacja, prysznic i ciepłe łóżko, które na nią czekało.

Taksówka zaparkowała centralnie przed wejściem do jej klatki, szybko zapłaciła za przejazd i wysiadła, biorąc wszystkie swoje rzeczy. Czym prędzej przebiegła odległość do budynku i taryfa nawet nie zdążyła się wycofać i odjechać, kiedy ona znalazła się już w środku. Tym razem zignorowała sprawdzenie swojej skrzynki pocztowej, uznając, że zrobi to jutro, jak będzie wychodzić z mieszkania. Liczyła na porządny wypoczynek tej nocy, bo wiedziała, że jutrzejszy dzień będzie długi i obfitujący w wydarzenia. Nie była wielką fanką imprez urodzinowych, ale może miało to związek, z tym że oprócz matki i Thomasa, tak praktycznie nigdy nie miała ich z kim świętować. Zresztą nie uważała tego za coś najważniejszego. Jednak teraz, gdy Thomas miał Harper i małą Astrid, a również cała sprawa z Posejdonem wyszła na jaw i teraz więcej czasu spędzał z jej matką, niż z nią, za co w żaden sposób go nie winiła. I oczywiście Marc i Steven, tak spoglądała na to wszystko z zupełnie innej strony.

Będąc w windzie, strzepała pojedyncze krople deszczu ze swojej kurtki, aż w końcu udało jej się dotrzeć na dziewiąte piętro. Szybko wyszperała klucze z plecaka i przekręciła w zamku. Już, gdy tylko przekroczyła próg, wiedziała, że coś nie grało. Mieszkanie, które całkowicie powinno być pochłonięte przez ciemności, wcale takie nie było. Szybko dostrzegła, że na stoliku, przy którym zawsze pracowała, stało kilka zapalonych świec. Między nimi postawiono dwa talerze z ciepłym jedzeniem, którego zapach sprawiał, że wręcz burczało jej w brzuchu. Okazywało się, że kanapka zjedzona w samolocie, to było zdecydowanie za mało. Obok kolacji znalazły się dwa kubki z gorącą, parującą herbatą, a gdy spojrzała w bok, zobaczyła Stevena i wręcz musiała zamrugać kilka razy oczami, by przekonać się, że na pewno jest realny.

— Steven? Ale... Jak? Co? — Zdecydowanie zaniemówiła i przez chwilę wskazywała palcem to na niego, to na zastawiony stół, próbując zrozumieć, co tak właściwie się działo.

— Niespodzianka — zawołał z zadowoleniem. Podszedł do niej i złożył szybki pocałunek na jej wargach i to sprawiło, że całkowicie się zrelaksowała. Od razu chciała odwzajemnić jego pocałunek, ale Steven uśmiechnął się nieco zadziornie i odsunął głowę do tyłu, co ona przyjęła z cichym, niezadowolonym mruknięciem. — Czyżby ktoś się stęsknił?

— Co to za pytanie — oburzyła się, ale w jej głosie można było usłyszeć rozbawienie. Nie ściągając swoich wierzchnich ubrań ani plecaka, wtuliła się w jego sylwetkę. Steven objął ją ramionami w talii i przyciągnął bliżej do siebie. — To był ciężki dzień. Nawet nie masz pojęcia, jaką radość sprawia mi twoja obecność. Ale co ty tu właściwie robisz?

— Razem z Marciem postanowiliśmy ci zrobić małą niespodziankę i wykorzystaliśmy zapasowy klucz, który nam dałaś.

— Dziękuję — pocałowała go w policzek i uśmiechnęła się radośnie. — Zwłaszcza że wcale nie musiałeś tego robić. Sama też dałabym sobie radę, szczególnie że byliśmy umówieni dopiero na jutro.

— Ale obydwoje chcieliśmy, to zrobić. W szczególności dla ciebie, love — Steven złapał jej twarz w swoje dłonie i otarł ich nosy o siebie. Jego brązowe oczy świeciły z ekscytacji, a sposób, w jaki na nią patrzył, sprawiał, że całkowicie roztapiał jej serce. — Chodź, bo jedzenie zaraz wystygnie.

Skinęła głową, a później szybko ściągnęła z siebie całą odzież wierzchnią. Plecak rzuciła pod ścianę, a kurtkę i czapkę Marca powiesiła na wieszaku tuż przy drzwiach. Jednak gdy to robiła, usłyszała cichy chichot Stevena, a kiedy na niego spojrzała, ten wydawał się czymś żywnie rozbawiony.

— Co się stało? — Zapytała wesoło, ściągając swoje buty.

— Marc przez cały wczorajszy dzień zastanawiał się, gdzie jest jego ulubiona czapka — Steven wskazał ręką na wieszak. — Mówi, że nie spodziewał się, że zostałaś złodziejką.

— Ja ją tylko pożyczyłam — usprawiedliwiła się szybko, ale delikatnie różowe policzki nie były już tylko efektem zimna i samej obecności Stevena.

— Na wieczne nieoddanie?

— Wolę nie odpowiadać na to pytanie — zachichotała, uśmiechając się niewinnie. — Nie wierzę, że dzisiaj już drugi raz zostałam oskarżona o tak haniebny czyn.

— Drugi raz? — Steven zmarszczył brwi.

— Och, Valkyrie oskarżyła mnie o włamanie do jej posesji — powiedziała spokojnie i podeszła szybko do zlewu, by przemyć ręce. Ciepła woda powoli zaczęła ogrzewać jej zmarzniętą skórę i poczuła natychmiastową ulgę. — Co poniekąd było prawdą, bo nie przeszłam głównym wejściem, a weszłam tym bocznym. Chociaż z drugiej strony nie powinna mieć do mnie żadnych pretensji, zwłaszcza że sama doskonale wie, że lubię działać jej na nerwach.

— Jesteś niemożliwa.

Spojrzała na niego przez ramię, a później wytarła ręce w miękki ręcznik i ruszyła w jego stronę. Steven już siedział na kanapie, więc szybko zajęła miejsce obok niego i bez skrępowania wyciągnęła nogi na jego kolana.

— To brzmi jak komplement.

Steven zaśmiał się krótko, ale nie odpowiedział. Podał jej talerz z jedzeniem i wspólnie zaczęli jeść kolację. W trakcie żadne z nich się nie odzywało, a jedynym słyszalnym dźwiękiem była cicho puszczona składanka muzyczna. Zarya jednak jeszcze nigdy nie czuła się tak bezpiecznie i spokojnie, jak w tym momencie. Przy nim rozumiała, że wcale nie potrzebowała wiele od życia. Żadnych wielkich wyznań, przygód i tragedii. Wystarczała jej obecność ich obojga przy swoim boku i to było coś, co nie sądziła, że kiedykolwiek jej się przytrafi. Dlatego też przez cały ten czas nie potrafiła oderwać swojego wzroku do bruneta. Gdy zdał sobie sprawę z tego, że mu się przygląda, uniósł na nią swoje zawstydzone spojrzenie, a na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.

— Dlaczego mi się tak przyglądasz? — Zapytał ze słyszalną ciekawością i zainteresowaniem.

Uśmiechnęła się, a później oparła łokieć o oparcie kanapy, jednocześnie podpierając brodę o swoją dłoń. Spoglądała na bruneta, tak jakby co najmniej widziała najpiękniejsze dzieło sztuki, a w jej oczach można było dostrzec czyste uwielbienie. Wiedziała, że znali się zaledwie kilka miesięcy i to wszystko było na tyle skomplikowane, że czasami zarówno ona, jak i Marc, czy Steven mieli dość i ciągle próbowali to wszystko rozgryźć, tak jednak nie oddałaby tego za nic. Najzwyczajniej w świecie była szczęśliwa.

— Po prostu lubię to robić — nagle poczuła, jak zaschło jej w gardle i nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła jednak, że szybko się zaczerwieniła na tysiące myśli, które zaczęły przelatywać jej przez głowę. O tym, co chciała mu powiedzieć, czy obrazy, które pokazywały jej, co mogli robić w tym momencie, poza zwykłą rozmową. Mimo tego wiedziała, że chyba nie była na tyle pewna siebie, by je zrealizować, a przynajmniej nie w tym momencie. Również Steven nie robił niczego, co mogłoby wskazywać na jego inne zamiary, poza chęcią bycia blisko niej. Mówiłam, że dwójka zakochanych nastolatków. Wzięła głęboki oddech, a później złapała go za rękę, a on złączył ich palce razem.

Steven uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem i w tym jednym geście potrafiła wyczytać to, że dokładnie wiedział, co jej chodziło po głowie. Od samego początku rozumiał ją niemal bez słów. To samo wystarczyło, by była w nim zakochana do szaleństwa, ale gdy przyciągnął jej dłoń do swoich ust i złożył na niej delikatny pocałunek, miała wrażenie, że jej serce wybuchnie na to ile miłości dla niej miał.

Wiedziała, że nikt inny nie potrafiłby na nią działać, aż w taki sposób. 



\‥☾‥/

A/N:

drugi rozdział i już wjechał jakiś tajemniczy wątek? 

hmmm

a tak wgl to Steven i Zarya są cute, 

iii ciągle się jaram słowami Oscara z NYCC, 

w końcu mamy jakąś info! <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top